POLECAM

niedziela, 23 maja 2021

Kupujemy internetowo książki na rynku wtórnym (1)

Jak widzicie po moich raportach, w ostatnich latach kupiłem masę książek używanych. To musiałem nauczyć się jak kupować, bo wybitnie mnie wkurzają pozycje uszkodzone. Zacznijmy od tego, co wpływa na stan książki, czyli od technikaliów.

Rodzaje opraw

Nie tylko mają różną „odporność” na czytelnika, ale też na różne rzeczy warto zwrócić uwagę. Więc od najbardziej odpornych, do najmniej.

Oprawa twarda szyta. Obecnie rzadkość, natomiast dość częsta w książkach sprzed 1980 roku. Okładka zazwyczaj płócienna, rzadziej skórzana czy skóropodobna. W tym przypadku kartki zszywane są w coś w rodzaju zeszycików, a następnie te zeszyciki przyszywane do grzbietu. To najsolidniejsze oprawy; niestety, lichy (kwaśny czyli kruchy) papier – takie papiery powszechnie były używane od połowy XIX do końca XX wieku.

Oprawa twarda szyto-klejona. To samo co wyżej, tyle że zaszyciki do grzbietu są przyklejane, a nie wszywane. To też solidne oprawy. Oczywiście nie wszystkie tak samo solidne, bo dużo zależy od grubości i twardości grzbietu. Przykładowo Uczta Wyobraźni Maga: twarda, szyto-klejona, nawet papier dobry, ale delikatniusie grzbiety – nadpęknięcia na zgięciach, grubsze książki ze zwichrowanymi grzbietami to standard.

Grzbiet książki Jonathan Strange i pan Norrell z Uczty Wyobraźni (Mag). Jak widać, grzbiet przekrzywiony

Lód Dukaja (Wydawnictwo Literackie), totalnie zwichrowany, wklęsły grzbiet

W przypadku grubszych książek warto też zwrócić uwagę na kształt grzbietu – moim zdaniem, półokrągłe są lepsze od prostych (przy czym nie chodzi mi o takie pośrednie coś, jak w Uczcie Wyobraźni, a o takie półokrągłe jak w ostatnich wydaniach komiksów Rosińskiego z Egmontu czy Feliksa Kresa ze Stalker Books).

Skarga Utraconych Ziem (Egmont), zwraca uwagę jak to wszystko dobrze, szczelnie przylega do siebie

Oprawa miękka ze skrzydełkami. W przypadku opraw miękkich przed wypadnięciem kartek z oprawy chronią rowki – powinno się je zagiąć przed czytaniem (koniecznie przed, bo potem to już musztarda po obiedzie), wtedy powstaje strefa bezpieczeństwa, nie otwieramy kartek przy samym grzbiecie:

Książka z okładką zagiętą w rowkach

W tej książce nie zagięto okładki. Mamy skutek otwierania przy samym grzbiecie

Czasami są okładki bez rowków na zagięcie okładki – sam i tak zaginam, tyle że od linijki. Owszem, grozi to odpryskami farby, ale wolę mieć niewielki odprysk, niż rozwód okładki z kartkami.

Z kolei skrzydełka chronią przed zadarciem, zagięciem, rozwarstwieniem wrażliwe narożniki okładki. Dawniej, w czasach PRL, dość częste były, dziś też spotykane, ale rzadko, oprawy miękkie szyto-klejone. Oczywiście są nieco odporniejsze, ale różnica jest niewielka – zagięcie rowków jest wystarczające.

Jeszcze jedna rzecz, na którą warto zwrócić uwagę: giętkość okładki. To zależy i od materiału, z jakiego jest zrobiona, i od grubości. Okładka miękka powinna się zginać bez problemu. Każda miękka okładka i tak się zegnie przy czytaniu, ale chodzi o to, żeby nie skutkowało to jej zniszczeniem. Okładka ze sztywnego kartonu może się przełamać, a np. przy książce Aleksandry Radlak wydanej przez SQN-a złamie się na dziewięćdziesiąt procent. Tak samo w przypadku rosyjskich komiksów rzuconych na rynek przez firmę znaną głównie z map, czyli Euro Pilota.

Przykład dobrej okładki, tak można ją zgiąć bez przełamania

Inny przypadek – SuperNowa i jej wydanie Wiedźmina (to, w którym ukazała się też antologia Szpony i kły): w tym wydaniu na okładkach mamy wyduszoną jakąś kratownicę. I to też okoliczność sprzyjająca przełamywaniu się. Chciałem nawet kupić te Szpony i kły. Przeszedłem w Poznaniu trzy księgarnie – wszystkie egzemplarze z przełamaną okładką (a jeszcze nie czytane!); wszedłem do KIK i mówię: „Wziąłbym tę antologię, ale wyjątkowo syfna okładka, przełamuje się”. Księgarz podjął wyzwanie: „U nas przełamane nie są”. To sprawdź. „OK, dobra, przyznaję rację, wszystkie są przełamane”.

Więc miękka okładka – tak, ale musi być dobrze zrobiona, wydawca i drukarz powinni mieć ciut wyobraźni. Dla mnie modelowym przykładem dobrego wydawania na miękko są komiksy z serii Marvel Now wydawnictwa Egmont.

Oprawa miękka bez skrzydełek – to samo, tylko bez zabezpieczenia narożników.

Półtwarda szyto-klejona. Te oprawy znacie choćby z serii Wehikuł Czasu wydawnictwa REBIS – w księgarniach są oznaczane jako „zintegrowane”, ale to zupełnie inna jakość, niż zintegrowane z Fabryki Słów, więc na własny użytek zwę je półtwardymi. Odporność na wypadanie kartek taka sama, jak przypadku okładek twardych szyto-klejonych. Natomiast jest ryzyko przełamania takiej okładki, bo jednak nie ma ani giętkości miękkiej, ani odporności twardej. Może w tych konkretnych, rebisowych, ryzyko jest niewielkie, bo to jednak dość porządne półtwarde.

Twarda klejona. To już jest szajs, coś co nazywam: bieda-luksus, czyli po taniości, ale udając wydanie ekskluzywne. W takiej oprawie nie mamy strefy bezpieczeństwa znanej nam już z miękkich. Tak wydają np. Mag, Znak, Albatros. Żeby nie być gołosłownym – niedawno w Emipku przeglądałem Stevena Eriksona Bramy domu umarłych (Mag) i pozwoliłem sobie zrobić dwa zdjęcia. Pierwsze chyba nie wymaga wyjaśnień – już nadpękające łączenie kartek z grzbietem:

Inna rzecz, że takowe oprawy robi się zazwyczaj w nie najlepszych drukarniach, o np. niedociągnięcia kleju:

Zintegrowana klejona. Tak, to znamy z Fabryki Słów i Wydawnictwa Literackiego. Dno dna, szajs największy. Ma wszystkie wady twardych klejonych i miękkich – nie ma zalet żadnej z nich.

***

Są jeszcze dodatkowe rzeczy, które mogą wpłynąć pozytywnie lub negatywnie na trwałość i funkcjonalność. Moim zdaniem, zdecydowanie negatywny wpływ ma ten meszek, którym coraz częściej opaskudza się okładki. Tak, pamiętam Moreni – to farba satynowa. To paskudztwo się wyciera, zbiera kurz i nic właściwie sensownego nie wnosi. Ot, taki bajer pod gimbusa: Ojej, jakie to ślicne.

Okładka może być jeszcze zabezpieczona lakierem lub folią. O ile lakier zawsze jest fajny i dobry, o tyle z folią wszystko zależy do wykonania. Przy partackim wykonaniu, folia odchodzi od papieru i mamy niezbyt estetyczną, porozwarstwianą okładkę. Brak skrzydełek w przypadku opraw miękkich, to okoliczność sprzyjająca rozwarstwieniu się.

Oczywiście na stan książki wpływ ma też jakość użytego papieru. Zasada jest taka: im papier bielszy, tym lepszy (nie dotyczy wysokogatunowych papierów np. celowo imitujących papier stary). Zacytuję sam siebie z Katedry:

Papier robi się żółty i kruchy (bo to powiązane) od ligniny. W dobrych jakościowo papierach lignina jest usuwana, taki papier jest bielszy i z wiekiem nie staje się tak kruchy. Ale jest oczywiście droższy, a polscy wydawcy tak po taniości.

Dobry papier mamy w starych książkach Alfy, w Uczcie Wyobraźni Maga, w niektórych książkach Rebisu (Williams), W.A.B. czy Muzy. Porównanie książek Alfy z ok. 1995 roku i Maga spoza UW z ok. 2020 roku wychodzi na korzyść Alfy. Proszę, Rozbitkowie na Darkoverze z Alfy (1996 r.) i Tajemna wspólnota z Maga (2020). Jak widać, papier Alfy po ćwierćwieczu wygląda lepiej, niż papier Maga po roku.

A tu mamy dalej Rozbitków na Darkoverze z Alfy i Kobierzec Clive’a Barkera z Maga z 2004 roku – jak widać, tu już nie ma o czym dyskutować, papier Alfy bije magowy na głowę.

Innym czynnikiem wpływającym na stan książek są warunki ich przechowywania. Wiadomo, że wilgoć czy słońce mają zły wpływ. Ale to już kwestia indywidualna.


W części drugiej jest:

O sztuczkach handlarzy chcących nam wetknąć bubel.

Jak zdemaskować oszusta, który kasę weźmie, a książek nie wyśle.

O co prosić handlarza, zanim przelejemy mu pieniądze.

Przykład dobrego ogłoszenia.


Na zdjęciu u góry moje zakupy na rynku wtórnym – książki wydawnictwa Alfa kupione w 2020 roku.

Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:


27 komentarzy:

  1. Ładne te Alfy znalazłeś, nie powiem. Oni naprawdę mieli bardzo doby papier, a mój "Dziób księżyca", mimo że pobiblioteczny, to wygląda lepiej niż część książek, które kupiłam jako nowe :/

    Ponoć ślady paluchów z satyny dobrze usuwa się benzyną (sama nie testowałam), ale najpierw trzeba sprawdzić, czy przy okazji farba się nie rozpuści.

    Oraz przyznam szczerze, że sama nie lubię tych miękkich miękkich okładek, co to wyglądają, jakby je ktoś z porządniejszego czasopisma zdarł. Rogi się w tym łatwo zadzierają, a jak książek grubsza, to ciężko czytać jedną ręką, bo opada. Wolę sztywniejsze. Ale ja generalnie nie podchodzę jakoś superpedantycznie do książek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >Ładne te Alfy znalazłeś, nie powiem<

      Raz, że znalazłem ładne - wyprzedaż domowej biblioteczki, dwa, że jednak Alfa lepiej znosi upływ czasu niż Mag czy Solaris.

      >Ponoć ślady paluchów z satyny dobrze usuwa się benzyną<

      O kurcze, brzmi hardcorowo :D Chyba bym się nie odważył.

      >Rogi się w tym łatwo zadzierają<

      Do tego powinny być skrzydełka. Dla mnie w ogóle mogłyby istnieć dwa książkowe standardy: twarda szyto-klejona i miękka ze skrzydełkami.

      Taka ciekawostka - myślałem, że książki na miękko ale szyto-klejone wyszły z użytku wraz nieboszczką komuną, a tu masz - niespodzianka. W marcu kupiłem zbiór artykułów "Dziedzictwo Piastów mazowieckich" z 2017 roku i to jest właśnie na miękko, szyto-klejone + skrzydełka. Być może takie niespotykane wydanie jest za sprawą równie niespotykanego formatu, bo to bliskie kwadratowi (24 x 19 cm, zazwyczaj książki o wysokości 24 mają szerokość 16-17).

      Usuń
  2. Mnie tam zintegrowane od FS nie przeszkadzają, przyzwyczaiłam się do tych ich wydań. Bardziej mnie wkurza, jak nawet w twardych okładkach, nie mogę książki dobrze otworzyć, bo się notorycznie zamyka. Noż szlag mnie wtedy trafia!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >Bardziej mnie wkurza, jak nawet w twardych okładkach, nie mogę książki dobrze otworzyć, bo się notorycznie zamyka<

      Hmmmm... Czytałem w sieci takie narzekania a to na twardookładkowe Vespera (moim zdaniem, bardzo dobre), a to znowu na twarookładkowe Fabryki Słów (z serii Polskie Fantasy - te takie se), ale sam takich problemow nie mam; inna rzecz, że nie rozginam książek "po całości", a gdzieś tak pod kątem 90 stopni.

      Usuń
    2. A ja tak nie umiem czytać, niewygodnie mi i muszę mieć po całości. Nawet złamany grzbiet mnie średnio wtedy rusza, chociaż staram się raczej ich nie łamać. Dobrze mi się z twardookładkowych czytało Wojny Wikingów w tym nowym wydaniu od Otwartego, otwierały się na spokojnie po całości.

      Usuń
    3. Jezu, zawału bym dostał widząc, że ktoś rozkłada książkę całkowicie na płask :D

      Usuń
  3. Kiedyś za młodziaka kupowałem wszystko jak leci, nie zwracając uwagę na jakość. W biblioteczce mam całe mnóstwo pogiętych, poszrotowanych okładek. I kiedy teraz wróciłem do zakupów, początkowo też tak robiłem, z zasady: po co przepłacać za wygląd, liczy się wnętrze. Po czym kupiłem na allegro najpierw Conrada, świetną powieść, ale śmierdząca (dosłownie śmierdząca, po lekturze myłem ręce) i bodajże Guzka, książka fajna, ale pobiblioteczna, ze stemplami, jakimiś wklejkami i stwierdziłem, że dość, jednak wygląd też się liczy. Te wpisy mi się przydadzą przy następnych zakupach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie strasznie wkurzają porozwalane książki, a na takiego magika od pobibliotecznych też trafiłem, i to jeszcze kupiłem u niego 14 książek.

      Guzka rozumiem, że Macieja - tego od "Królikarni" i "Trzeciego świata"? Bo fantasy pisuje jeszcze Marcin Guzek - ten od "Komandorii". Macieja lubię:
      https://seczytam.blogspot.com/2018/12/maciej-guzek-krolikarnia.html
      https://seczytam.blogspot.com/2016/01/maciej-guzek-trzeci-swiat.html

      Niestety, chwilowo zakończył karierę na niwie beletrystyki i teraz smara o podatkach :D Od 2009 roku tylko raz dał znać o sobie, jako twórca fantastyki - opowiadaniem "Czarne Jaskółki" z "Wolsung Antologia" z 2015 r. Mam to w ebooku, muszę sobie wydrukować, bo na papierze albo nie ma, albo ceny z kosmosu (dziś na Allegro za oba tomy trzeba położyć 300 zł, a to w znacznej części wypociny debiutantów, ale są też w t. 1: Piskorski, Myszkiewicz, Majka, Studniarek, Rusnak, Guzek, t. 2, z mojego punktu widzenia, gorzej, bo ze znanych nazwisk są Ćwiek i Jabłoński, ale do tego Olchowy, Przybyłek czy Gajek).

      Natomiast Marcin mniej mi przypadł do gustu:
      https://seczytam.blogspot.com/2019/03/marcin-guzek-szare-paszcze-komandoria-54.html

      Usuń
    2. Właśnie dlatego przerzuciłem się na ebooki. Szlag mnie trafiał, jak się książka w szwach rozłaziła, albo nawet jak podejrzanie wyglądała.
      Czytać w komputerze za długo nie dałem rady, więc opanował mnie pomysłowy Dobromil.
      Najpierw kupiłem laserową drukarkę, gilotynę do papieru, bindownicę, OCR i specjalny skaner.
      Zakupiony skaner był przyjazny dla książek, więc wymyśliłem, że je sobie nieinwazyjnie zaskanuję, przelecę programem do odczytywania tekstu, a potem wydrukuję, żeby mi się oryginały nie niszczyły.

      Wariacki pomysł? No pewnie, że tak. Jeszcze dobrze nie zacząłem z niego korzystać, a już poleciał w kąt. Jestem wyczulony na literówki. Wersje elektroniczne je mają. Zły pomysł, żebym po każdej literówce drukował to od nowa. A jak się tekst rozjedzie, to nie wystarczy stronę podmienić. Zakończyło się na wydruku jednej książki.

      Kolejnym pomysłem był czytnik. Jeśli znajdę literówkę, to poprawiam. Trzeba się tylko nauczyć robić ebooki. No to się nauczyłem. I wydałem kupę forsy na duży czytnik. Szczęśliwie oprogramowanie do edycji ebooków, nie licząc Worda, jest darmowe. W sumie mógłbym korzystać z bezpłatnego LibreOffica, ale ten nie daje jednak takich możliwości.

      Niestety, jeśli ktoś myśli, że czytniki nie mają wad, to jest w błędzie. Entuzjastycznymi okrzykami producentów, że bateria wytrzyma dwa tygodnie bez ładowania, to sobie można buty wypastować (przynajmniej w moim modelu). Jednak nie mam zagniecionych okładek, ani rozłażących się w szwach książek. Nie mam też koloru, który czasem by się przydał, przy barwnych reprodukcjach ilustrujących książkę.

      Cały ten radosny pomysł, od drukarki, po duży czytnik, kosztował mnie sporo pieniędzy, ale jeśli ktoś chce mieć ładnego ebooka, bez literówek, którego sobie sam, wraz z całym formatowaniem zrobi, to największym bólem wcale nie jest strata kasy, tylko czas, jaki trzeba na to poświęcić. Cały ocean czasu. Rzecz prosta, zrobił się z tego absurd, bo nie chciałem czytać książek przy komputerze, a klecenie ebooka odbywa się jak najbardziej przy monitorze i zajmuje wielokrotnie więcej, niż przeczytanie książki. Ale za można je miksować na wszelkie możliwe sposoby. Mam zbiór opowiadań, w którym mi nie pasuje dobór wydawcy, to za moment (no, powiedzmy, że moment) będzie pasował, wraz z takimi ilustracjami, jakie sobie wybiorę. I o to właśnie chodzi.

      W końcu całkowicie machnąłem ręką i przekonwertowałem się na elektroniczne czytanie, które ma swoje mroczne strony, ale dobre również.

      Usuń
    3. > Guzka rozumiem, że Macieja - tego od "Królikarni" i "Trzeciego świata"?

      Tak, tego od Królikarni i Trzeciego Świata. Kupiłem w ramach uzupełniania znajomości ze współczesną polską fantastyką oraz z jednego prywatnego powodu :D

      Królikarnia mniej mi przypadła do gustu, nawet myślałem, że autor bezczelnie ściągnął z jednego anime, zmieniając tylko realia z japońskich na polskie i dopiero potem spojrzałem na daty powstania obu utworów.

      Za to Trzeci Świat... chociaż strasznie przewidywalne, nadrabia to formą i ogólnie, warsztatem, stylem, pomysłami (bohaterzy jak z populousa albo z sesji RPG, reportaż jak Kapuścinskiego, mniam).

      Usuń
    4. >Za to Trzeci Świat... chociaż strasznie przewidywalne<

      W Trzecim Świecie (wydanie 2009) jest zbyt dużo pomysłów znanych skądinąd (sam finał, to przecież "Waran" Diaczenków - wydany u nas w 2006) i za dużo pomysłów przefajnowanych (np. elf narkoman ćpający kawę). Osobiście wolę "Królikarnię" - poziom opowiadań jest różny, ale część jest naprawdę fajna.

      Usuń
    5. "Warana" Diaczenków nie znam, ale nie szkodzi, bo i tak bardzo szybko szło się domyśleć, jak to się skończy. Mi się podobało sama zabawa tymi pomysłami, nie ich nowatorstwo. Nowatorstwo jest tak rzadkie w SF/Fantasy, gdy się go nieco poczyta, że często wybaczam autorom wtórność.

      Usuń
    6. >"Warana" Diaczenków nie znam, ale nie szkodzi<

      Oj szkodzi, bo to warto znać :D

      Usuń
  4. Bałbym się sprzedać Ci jakąś ksiażkę;p
    Obwolutą obwolutą, ważna rzecz, ale jakiś czas temu skompletowałem sobie cykl trylogii arturiańskiej Cornwella. Powieść fantastyczna, ale wydanie okładkowe okazało się chyba przerostem. Wydawnictwo Otwarte postawiło na graficzne złocenia. Delikatnie napisy na grzbietach, aby ładnie wyglądały. Co z tego, kiedy po przeczytaniu książki te złocenia zwyczajnie się starły i znikły.Problemem wielkim dla mnie to nie jest, ale takie kwiatki też się zdarzają twórcom książek.
    Czekam niecierpliwie na drugą część materiału o handlarzach.

    -"Jak zdemaskować oszusta, który kasę weźmie, a książek nie wyśle"

    Ja bym doprecyzował mniej więcej tak:
    - Jak zdemaskować oszusta i obić mu porządnie ryja do kości, aby wysłał w końcu książki za kasę.

    Czekam niecierpliwie:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >Jak zdemaskować oszusta i obić mu porządnie ryja do kości, aby wysłał w końcu książki za kasę<.

      Zdemaskowanie oszusta post factum nic nie daje, bo na 99% nie odpowie za oszustwo, nawet się nie dowiesz kto to. Zdemaskowanie więc będzie polegać li tylko na tym, że zostaniesz oszukany i stąd będzie wiedza: miałem do czynienia z oszustem.

      Usuń
  5. Supernowa nie ma dobrego, niekolekcjonerskiego wydania Wiedźmina... Przynajmniej nie w t3j chwili dostępnego. :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. SuperNowa nigdy nie miała kolekcjonerskiego wydania Wiedźmina, miała tylko wydania udające kolekcjonerskie. Od lat poza Sapkowskim nic nie wydają, a nawet tego Sapka, dzięki któremu w ogóle istnieją, nie potrafią porządnie wydać. Jak mi pokazuje Bonito, SuperNowa wydała w 2020 roku "Paradyzję" Zajdla, a wcześniej - w 2015 - "Ślepy demon. Sieciech" Jabłońskiego. Od 2011 roku wydali tylko trzy książki niesapkowskie.

      Usuń
    2. jak to zatem możliwe, że wciąż utrzymują się na rynku, przy tak chudym modelu biznesowym? Sapkowski nadal tak dobrze się sprzedaje?

      Usuń
    3. Widocznie Sapek się dobrze sprzedaje. Ale oni nie myślą, jak na tego Sapka wyciągnąć więcej kasy. Jakieś wydania kolekcjonerskie, w stylu rosyjskich integrali. Takie rzeczy, jak Adama Flammy "Wiedźmin. Historia fenomenu: kompetentna książka o Geralcie z Rivii" też powinni wydawać, a to puszcza Wyd. Dolnośląskie.

      Inna rzecz, że oni koszty mają niskie - nie wiem czy tam ktoś w ogóle pracuje na etacie. Na ich stronie internetowej ostatni news jest z 2015 roku, a na "belce" mają podpiętą reklamę książki, którą wydali w... 2005 roku.

      Na dziś ich interesują tylko i wyłącznie wznowienia Sapka i Zajdla. Że Zajdel sprzedaje się gorzej, to go wznawiają co 10 lat :D

      Choć podobno mają wydać książkę Jabłońskiemu. Co być może oznacza zejście z powodu zgonu wydawnictwa Genius Creations - ostatniego przytuliska Jabłońskiego - które w ubiegłym i bieżącym roku raczej udaje działalność, niż działa. A w maju 2019 żem pisałem o obsuwach w planie wydawniczym GC (prorok jaki ze mnie czy cuś) :D

      >Zastanawiam się czy obsuwa nie jest spowodowana wielkim (moim zdaniem) błędem wydawcy, czyli przygarnięciem dwóch autorów, którzy z niejednego pieca chleb jedli. I jakoś nigdzie nie zagrzali miejsca na stałe, co jest pewną opinią o jakości i popularności ich pisaniny. Ci autorzy to – jadę po nazwiskach, bo imion nie pomnę – Patykiewicz (u mnie w TOP 5 Najgorszej Polskiej Fantastyki; facet po prostu ma wielkie problemy z nieprzyjaznym językiem polskim, a do tego musi „przefajnować” przez co zazwyczaj zaczyna jako tako, a kończy żałośnie) i Jabłoński (jeśli autora oceniać po ostatnim dziele, to jest to producent idiotyczno-infantylnych propagandowych wypocin propogańskich i antychrześcijańskich – prymitywne to tak, że aż boli)<.

      Usuń
    4. > Genius Creations - ostatniego przytuliska Jabłońskiego - które w ubiegłym i bieżącym roku raczej udaje działalność, niż działa.

      Pogłoski o zgonie GC są chyba jednak nieco przesadzone :) Wciąż wydają i będą wydawać książki. Wiem z pierwszej ręki o co najmniej dwóch planowanych premierach na wrzesień. Mieli jakieś zawirowania związane ze zmianami organizacyjnymi, może przez to były te obsuwy.

      Usuń
    5. Sprawdziłem na Bonito. Genius Creations wydało:

      2018 rok - 19 pozycji.
      2019 rok - 15 pozycji.
      2020 rok - 4 pozycje.
      2021 rok - 2 pozycje (na razie).

      W każdym razie, tendencja widoczna.

      Usuń
    6. No, ale GC to część grupy Morgana, pod tym samym szefostwem. Jedna osoba de facto rządzi GC, Literate i Inannę. A tamtych podwydawnictwach mamy (wg bonito):

      Inanna:
      2018: 1
      2019: 9
      2020: 26
      2021: 6 (na razie)

      Literate
      2019: 12
      2020: 1
      2021: 7 (na razie)

      No i jednak pandemia to dość specyficzny czas.

      Tak czy inaczej oficjalnie 7 lipca będzie Marta Krajewska, nie wiem co w sierpniu, a nieoficjalnie wiem o dwóch premierach we wrześniu (chociaż tutaj mogą być, rzecz jasna, obsuwy). A do końca roku daleko :)

      Wiem także o autorce, która dopiero co podpisała umowę wydawniczą z GC, chociaż nie ma jeszcze wyznaczonej daty premiery.

      (A przy okazji, czy tylko mi ta przeszukiwarka sortuje po czasie dobrze, jak się kliknie najpierw na drugą stronę i wróci na pierwszą?)

      Usuń
    7. No tak, wiem że to są imprinty Genius Creations. Ale to chyba dowodzi wygaszania głównej marki - tej znanej z typowej fantastyki.

      Na Inannę lepiej w ogóle spuścić zasłonę milczenia, bo tam wychodzi najgorsze gówno dla ociężałych intelektualnie kobiet.

      Literate niby wydaje lepsze rzeczy (np. Gunię), ale jak wydaje... To poziom Genius Creations sprzed pięciu lat - paskudne okładki ze sztywnego kartonu i bez skrzydełek. Aż się dziwię, że taki pisarz jak Gunia chce u nich wydawać, bo sądzę, że bez problemu załapałby się do Vespera.

      Usuń
  6. Dzięki za tego posta. Przejrzyście rozpisane co i jak. Teraz lepiej będę wiedział, jak oceniać jakość wydania.

    OdpowiedzUsuń
  7. Imię i nazwisko jak u mojego wuja ;)

    Szukałem ten wpis na około a z prostej przyczyny.
    Najgorsze wydanie i jedyne fajnej serii, jakim jest Miecz Prawdy Goodkind`a.
    Niestety, ale wydanie miękkie/broszurowe.

    Najgorsze co może być, z racji że nie było dość wyboru przy tym wydaniu, a ludzie no muszą łamać grzbiety, to brałem jak najbardziej dobre egzemplarze.

    1 tom "Pierwsze Prawo Magii, gościu zaczął czytać i odpuścił, wystawił na OLX z Kamieniem Łez i tutaj nówka jeszcze w folii.
    Wszystko cacy, pięknie, tylko błąd zrobił przy czytaniu. Nie zrobił marginesu zagięcia i złamany grzbiet.
    Niestety, ale ciężko w tym wydaniu ładnie otwierać bez narażenia na to wygięcie, a dwa sama książka "zapamiętała" otwierane strony i otwiera się w tych miejscach gdzie było otwierane.
    Próbowałem robić zapasy, marginesy, tylko to za wiele nie pomogło, a ciężko się czytać tak sklejoną i oprawiona książkę.
    Sam lekko pogiąłem okładkę z frontu, bo to jest 600/700 stron, przy marginesach za mocno i lekko grzbiet w innym miejscu.

    Co jest też fatalne to okładka z folią naklejoną. Używki sklejałem klejem i potem na niską temperaturę żelazkiem, najbardziej kanty okładek i narożniki.

    Jeżeli wszystkie książki z Wydawnictwa REBIS takie są, to ja dziękuję. Wolę dopłacić do twardych wydań, jeśli są lub ebboka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie, nie wszystkie książki Rebisu są takie, trochę się poprawili z jakością, bywają nawet skrzydełka. Natomiast kupuję teraz Webera od nich i to jest ten sam styl wydawania, co przy Mieczu Prawdy. Książki Rebisu najlepiej obejrzeć w księgarniach, bo u nich nie ma jednego modelu wydawania, z tego co pamiętam, to z dwóch ostatnich książek Williamsa, jakie wydali, jedna miała skrzydełka, a druga nie.

      Usuń