POLECAM

wtorek, 13 maja 2025

Brian Herbert, Kevin J. Anderson, Dżihad Butleriański

Pisanie o takich kontynuacjach pióra innych autorów zacząć należy od rytualnego potępienia. Skok na kasę! Profanacja! Frankowi Herbertowi to do pięt nie dorasta! Tradycji stało się zadość, teraz można już bez presji zająć się samym Dżihadem. Dobra informacja: akcja powieści toczy się dziesięć tysięcy lat przed Diuną, w oryginalnym dziele Franka Herberta mamy tylko lakoniczne wzmianki o tych czasach – tym samym Herbert junior i Anderson musieli sami kombinować. Wyszło nie najgorzej.


Wprowadzenie. W zamierzchłych czasach istniało Stare Imperium galaktyczne, w którym na szeroką skalę wykorzystywano myślące maszyny. Grupka ludzi – zwących się Tytanami – wpadła na pomysł obalenia owego Imperium przez zmianę oprogramowania robotów. I to się udało. Ale rządy samych Tytanów nie trwały długo, bo jeden z nich stworzył sztuczną inteligencję, zwaną Wszechumysłem lub Omniusem, która miała pomóc w zarządzaniu mnóstwem planet. Profilaktycznie do programu Omniusa wprowadzono zakaz niszczenia Tytanów. Bo oczywiście wiemy co było dalej – SI się zbuntowała i obaliła rządy swoich panów. Teraz to Tytani służą Omniusowi. Przy czym sami się „urobocili”, tzn. przenieśli swoje mózgi do mechanicznych ciał.

Obecna sytuacja polityczna. Planety ludzi można podzielić na trzy grupy. Pierwsza, imperium Omniusa (Zsynchronizowane Światy), gdzie ludzie są tylko niewolnikami maszyn. Druga to Liga Szlachetnych – konfederacja planet powstała w celu obrony przed Wszechumysłem. Trzecia, Niezrzeszone Planety – światy leżące dalej, mniej zagrożone przez roboty, na których żyją głównie zensunnici i zenszyici (jeśli widzicie tu połączenie buddyzmu z dwoma głównymi gałęziami islamu, to nie jest skojarzenie od czapy). Owi zen-cośtam są – z punktu widzenia mieszkańców Ligi – tchórzami i dezerterami, którzy zwiali, żeby nie angażować się w walkę z robotami.

Wystarczy. Oryginale dzieło Franka Herberta czytałem przed wiekami (Diunę chyba jeszcze w podstawówce, a potem ponownie po wydaniu Phantom Press, czyli na początku lat dziewięćdziesiątych). Tyle czasu, więc zatarło się w pamięci. To dobra okoliczność, bo pozwala czytać dzieło Briana Herberta i Kevina J. Andersona bez porównywania z wielkim poprzednikiem.

Na pewno Dżihad jest powieścią napisaną sprawnie. Mimo sporej ilości lokalizacji, bohaterów, wydarzeń – czytelnik ani nie jest zagubiony, ani znudzony. Choć widzę tu klimat bliższy raczej Gwiezdnym wojnom, niż Diunie (nawet niektóre motywy, sceny zerżnięte wprost ze Starwarsów). Fabularnie zwraca uwagę rozmach, bo co chwila przenosimy się z planety na planetę, w tym odwiedzamy kolebkę ludzkości (czyli Ziemię) i Arrakis (czyli Diunę). Na szczęście, nie zmienia się to w bezsensowną galopadę wydarzeń.

Gorzej jest z bohaterami. Przede wszystkim brak głównego, a pierwszoplanowych jest naprawdę sporo. Przy czym wykreowani są… Szukam słowa, bo „źle” chyba nie byłoby adekwatne. Może tak: bohaterowie są dość szablonowi i nakreśleni paroma grubymi krechami, ale znowu te grube krechy sprawiają, że się różnią, że są „jacyś” – przy masie postaci pomaga to czytelnikowi zapamiętać każdą z nich. Mamy więc plusy dodatnie i plusy ujemne takiej kreacji. Bohaterowie raczej też nie ewoluują, ale akcja nie jest jakoś wielce rozciągnięta w czasie. Obstawiam, że to maksymalnie dwa lata.

Kolejna rzecz, która ma plusy i minusy. Poznajemy przodków najważniejszych rodów z cyklu Franka Herberta: Atrydów, Harkonnenów i Corrinów (tych ostatnich możecie jeszcze nie dostrzec, ale zaręczam, że już są). Poznajemy początki Fremenów czy Bene Gesserit. Poznajemy początki wynalazków, które wciąż były używane w czasach Paula Muad'Diba, jak choćby tarcze ochronne, albo wykorzystanie przyprawy z Arrakis. Ładnie, pięknie, tylko wychodzi z tego, że „wszystko” (no może poza klonowaniem) powstało podczas wojny z maszynami, a potem przez dziesięć tysięcy lat panował marazm… Trudno w to uwierzyć.

Co do przekładu, to mamy znowu te nieszczęsne czerwie pustyni (tu jednak górą Łoziński i jego piaskale). No i, jak widać na załączonym obrazku:

Wydanie z 2023 i ebookowe z 2017 roku

tłumacz i redaktor mieli problem z utworzeniem przymiotnika od nazwiska Butler – na części wydań jest Butleriański, na części Butlerowski. Zasada jest taka, że przymiotnik od nazwiska tworzymy przez dodanie końcówki -ski, dopiero kiedy jest to trudne do wymówienia (np. od Rysia Kalisza – trudno wymówić Kaliszski) to albo jakieś głoski pomijamy, albo dla odmiany dodajemy. W tym przypadku jednak bez problemu można utworzyć proste: Butlerski. Ale to już moje czepiactwo.

Jeśli szukacie przyzwoitej space opery i jesteście w stanie czytać bez zżymania się, że to odcinanie kuponów od dokonań przodka, to polecam. To nie jest zła książka. Moja ocena to gdzieś pomiędzy sześć a siedem, a że dobry ze mnie człek, to…

OCENA: 7/10.

B. Herbert, K. J. Anderson, Legendy Diuny, t. 1: Dżihad Butleriański, tłum. A. Jankowski, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2021, stron: 696.



Zob. też:




Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

4 komentarze:

  1. Butlerowski jest niby poprawiony, jestem tylko ciekawy jak bardzo poprawiony.

    Odnośnie tłumaczeń to np. dopisana kontynuacja oryginalnej serii była tłumaczona przez kogoś innego i pozmieniane zostały terminy. Nie wiem czy czcigodne macierze są lepszym tłumaczeniem, ale zmiana po sześciu tomach trochę kłuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Nie wiem czy czcigodne macierze są lepszym tłumaczeniem"

      Też nie wiem czy są lepszym (od Dostojnych Matron), ale wiem, że nie powinno się wprowadzać takich zmian w trakcie wydawania cyklu. Ktoś powinien czuwać na spójnością.

      Usuń
  2. Czytałem lata temu całą trylogię prequeli (Dżihad, Krucjata, Bitwa) i miałem podobne odczucia, z zastrzeżeniem, że sama historia jest jednak niepotrzebnie aż tak rozwleczona (3xkilkaset stron). Stagnacja techniki jest tłumaczona - jeśli dobrze pamiętam - właśnie zakazem korzystania z "myślących maszyn". Przy czym nie wszystko przestało się rozwijać - vide genetyka/klonowanie itd, szeroko wspominane w oryginalnym cyklu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >.Stagnacja techniki jest tłumaczona - jeśli dobrze pamiętam - właśnie zakazem korzystania z "myślących maszyn"<<.

      Owszem, tylko już w czasie "Dżihadu..." najwięksi wynalazcy (stary utytułowany uczony i jego młoda asystentka) działają na planecie, na której nie tylko SI jest zakazana, ale nawet zwykły komputer, ba, nawet kalkulator. A mimo to tworzą niesamowite wynalazki. I takie dziwo - krótki czas wysypu wszelkich nowości, a potem stagnacja przez 10 000 lat.

      Usuń