POLECAM

niedziela, 24 lutego 2019

Margaret Atwood, Oryks i Derkacz

Margaret Atwood to uznane nazwisko, nie tylko w fantastycznym światku. Ale jakoś tak się złożyło, że po raz pierwszy miałem styczność z jej twórczością. Głównonurtowcy – a tu (słusznie czy nie) zalicza się tę autorkę – często wykładają się na fantasy/SF, jak Charlie Chaplin na skórce od banana. Przy czym do takich „eksperymentów” głównonurtowców mam stosunek dwojaki – fantasy raczej kupię, ale do SF podchodzę jak pies do jeża. Więc pewnie nigdy bym nie przeczytał książek Margaret Atwood, gdyby nie trafiły pod strzechę mojej wioskowej biblioteki. I wiecie co, dużo bym stracił.


Oryks i Derkacz to, tak de jure, postapokalipsa. Ale de facto mamy do czynienia z opowieścią psychologiczną, a może z dwiema opowieściami. Bo „teraz” to opowieść o samotności. Jimmi/Głuptak/Yeti jest ostatnim żyjącym przedstawicielem gatunku Homo sapiens. Znaczy, są jeszcze Dzieci Derkacza. Ale im dalej w powieść „jedziemy”, tym bardziej owe dzieci wydają nam się obce, nieludzkie. Akcja „teraz” posuwa się bardzo powoli do przodu – mamy raczej opisy powtarzalnych rytuałów głównego bohatera.
Schodzi z drzewa, ostrożniej niż zazwyczaj, nadal trochę kręci mu się w głowie. Sprawdza czapkę baseballową, wyrzuca z niej motyla – zwabionego przez sól, bez wątpienia – i sika na koniki polne, jak zawsze. Oto moja codzienna rutyna, myśli. Rutyna jest dobra. (s. 172)
Czyli nuda? No nie. Oczami Yeti poznajemy świat, w którym przyszło mu żyć, i choć poznajemy powoli, to jednak jego codzienne życie nie przynudza. Poza tym mamy w powieści retrospekcje, może nawet więcej tego „dawno temu”, niż „teraz”. I tu mamy powieść obyczajową z akcją umieszczoną w nieodległej przyszłości w stosunku do naszych czasów.

Nie jest to optymistyczna wizja jutra. Świat, kiedy Yeti był młody, już dochodził do ściany – problemy z wyżywieniem, pojawiające się co chwila nowe, zmutowane chorobotwórcze wirusy i bakterie, narastające nierówności społeczne, powszechna inwigilacja. Sam Yeti pochodzi z rodziny uprzywilejowanej: mieszka w chronionym, ba – otoczonym murem – miasteczku należącym do jednej z korporacji. Większość nie ma tego szczęścia, żyją w tzw. plebsopolis. Dla mnie dość nieprzyjemna wizja przyszłego „dziennikarstwa” – kolejna zresztą przeczytana w ostatnim czasie (po komiksie Transmetropolitan i powieści Wodny nóż Bacigalupiego), a wszystkie mało optymistyczne co do rozwoju tej profesji.

Jednak świat jest tylko tłem w powieści Margaret Atwood. „Dawno temu” to opowieść o dojrzewaniu, o przyjaźni, o rodzinie, o uczuciach.

To wszystko napisane prostym, ale bardzo ładnym językiem. Przyznam, że duże wrażenie robiły na mnie porównania autorki. Wiecie, że sztuka jest jak rura odpływowa kanalizacji?
– Podczas godów samiec żaby robi bardzo dużo hałasu (...). Samice ciągną do samca z najgrubszym, najgłębszym głosem, bo sugeruje on silniejszego osobnika, lepsze geny właściciela. Według udokumentowanych badań małe samce odkryły, że jeśli usadowią się w pustych rurach odpływowych, rura zadziała jak wzmacniacz i mała żaba wyda się o wiele większa.
– No i?
– No i tym jest właśnie sztuka, dla artystów (...). Pustą rurą odpływową. Wzmacniaczem. Środkiem, by kogoś przelecieć. (s. 194-195)
A seks, to „dalece niedoskonałe rozwiązanie problemu międzypokoleniowego transferu genetycznego” (s. 222). Oczywiście brawa należą się także tłumaczce (Małgorzacie Hesko-Kłodzińskiej) i redaktorce (Marii Talar).

Okładki wydania I (2004) i III (2024)

Ponieważ Atwood „cieszy się” opinią pisarki feministycznej, podczas czytania zastanawiałem się, czy do naszego gatunku, szczególnie oczywiście części męskiej, żywi tak wielką niechęć, że własna wizja zagłady jest dla niej nęcąca, czy może odwrotnie – odpychająca, może to nawet jakaś przestroga? Pal licho warstwę ideologiczną, tym bardziej że jest niejasna. Czyta się to po prostu świetnie. Naprawdę polecam.

I taki paradoks, właściwie postapokalipsa to nie jest ta odmiana SF (czasem też fantasy), która jakoś wyjątkowo mnie kręci – tłucze się masę książek, filmów, seriali, przy czym jakoś ilość nie przeszła w jakość. Ale spośród książek SF, które ostatnio czytałem, akurat dwie postapokalipsy uważam za najlepsze – właśnie tę powieść Margaret Atwood i Zrodzonego VanderMeera.

Oczywiście na listę „muszę to przeczytać” wjechały dwie kolejne części trylogii MaddAddam. Zresztą musiały, skoro Oryks i Derkacz kończy się takim cliffhangerem (że trochę zaśmiecę język anglicyzmem).

Z ocenami zawsze jest jakiś problem. Sam nie wiem czy ta książka zasługuje na maksa. Ale z drugiej strony, mnie wszystko się podobało, więc dlaczego nie...

OCENA: 10/10

M. Atwood, MaddAddam, t. 1: Oryks i Derkacz, tłum. M. Hesko-Kołodzińska, wyd. II, wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2017, stron: 424.






Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

40 komentarzy:

  1. Czytałam jej książki jak nie były w Polsce modne. Tek akurat nie, ale 'Penelopiada' mnie zachwyciła, natomiast 'Kobieta do zjedzenia' i 'Ślepy zabójca' nie. W 'Kobiecie do zjedzenia' mamy w zasadzie krytykę nawet nie feminizmu, ale tego, że się w życiu nie wie, czego chce. Trudno mi osądzić czy to dobra książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A widzisz, sprawdzę czy ta moja biblioteka ma Penelopiadę :)

      Usuń
    2. Moja kolezanka pisała z tego pracę licencjacką. To bardzo ciekawa książka. Takie zderzenie mitu z feminizmem. Natomias ta kibieta do zjedzenia to już realistyczne zderzenie się mitu o feminizmie z feminizmem wojującym. Ciekawe jak byś to odebra£.Pozdrawiam

      Usuń
    3. A, teraz skojarzyłem, że ta Penelopiada to z serii Mity wydawnictwa Znak. Żałuję, że swego czasu nie kupowałem tej serii. Mogliby to wznowić...

      Iza, ale tak książkę, która z góry jest zaszufladkowana w feminizmie, to nie jest coś dla mnie (przynajmniej na pierwszy rzut oka). Przeczytam resztę MaddAddam i Penelopiadę - może autorka tak mnie oczaruje, że zacznę czytać pozostałe jej książki.

      Usuń
    4. Dla mnie też nie, ale w 'Penelopiadzie' jest fajny zabieg zrobiony na micie.

      Usuń
    5. No! Tylko mi tu zakończenia nie zdradzać:D

      Usuń
    6. "Penelopiada" to faktycznie bardzo dobra książka. Atwood znakomicie wykreowała Penelopę - żona Odysa ma cięty język, jest trochę cyniczna i nie brak jej poczucia humoru.

      Jeśli chodzi o "Kobietę do zjedzenia" to przyznaję, że ta powieść bardzo przypadła mi do gustu. Obok "Wynurzenia" to dzieło, które najbardziej cenię w dorobku Kanadyjki. Wg mnie autorka bardzo dobrze ukazała zagubienie młodej bohaterki, która nie czuje się gotowa do roli kobiety przygotowanej dla niej przez społeczeństwo (i faktycznie, można niekiedy odnieść wrażenie, że protagonistka sama nie wie, czego chce). Książka jest pełna dystansu i autoironii, jest lekko napisana, ale jednocześnie porusza interesujące zagadnienia.

      Usuń
    7. Dobrze było skonfrontować moje wrażenia z Twoimi. Natomiast nie czytałam 'Wynurzeń'.

      Usuń
  2. Ja jak na razie miałam styczność z jedną książką autorki i też spodobała mi się ten prosty, ale bardzo ładny języka. A tu widzę kolejne postapo (tak, bardzo lubię ;)), które warto wziąć w obroty ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko tak patrząc procentowo, top więcej w tej książce retrospekcji, niż "teraźniejszości", a retrospekcje to taka trochę obyczajówka. Ale na pewno warto spróbować.

      Usuń
    2. A którą książkę? Pytam i się wtrącam bo mnie ciekawią opinie o tej pisarce.

      Usuń
    3. Sylwka
      A serial Ci się podobał? Bo przyznam, że na razie go omijam - z recenzji wnoszę, że to dość sadystyczna opowieść, a ja lubię jak jest miło :D

      Usuń
    4. Serial jest dobry, ale niemiły.To nie "Złoto dla zuchwałych", raczej bliżej "Pianisty".

      Usuń
    5. Eee, to dam na luz, co się będę stresował :D

      Usuń
  3. Ech, mam na krótkiej liście, ale wziąłem się za "Zrodzonego" i trochę utknąłem, tematyka wydaje się podobna. Tylko mam wrażenie że jak zacznę Atwood, to już mi się nie będzie chciało kończyć Vandermeera.

    Nic to, jak takie dobre, to trza się będzie zabrać.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Te książki są o tyle podobne, że i Atwood, i VanderMeer dużą wagę przywiązują do strony psychologiczno-obyczajowej. W obu przypadkach mamy też nowoczesnych "czarowników" (genetyków). Ale VanderMeer jest bardziej "odleciany".

      Usuń
  4. Ach, ależ feminizm nie oznacza niechęci do mężczyzn, żadna ze znajomych feministek nie jest krwiożercza, więc spokojnie, nie ma się czego bać :D

    Atwood czytałam tylko "Opowieść podręcznej". Wspaniała książka, choć ciężka w odbiorze. Miałam na oku "Grace i Grace" i "Penelopiadę" (dzięki, Izabelo :)), a teraz chyba także "Oryksa i Derkacza", ale jeszcze przejrzę w księgarni.

    Z pisarzy głównego nurtu, którzy zabrali się za SF, podobała mi się "Droga" McCarthy'ego. Film tez świetny. A także "Nie opuszczaj mnie" Ishiguro, to bardziej psychologiczna książka, o relacjach trójki bohaterów, a wątek SF jest w tle.
    W sumie też raczej nie czytam postapokaliptyki. Zbyt dołujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W teorii nie oznacza, w praktyce często tak :P. A już nie daj Boże, jak nie zaliczasz się do lewicy :P.

      Altwood nie czytałem nic, bo mam trochę podobny stosunek do pisarzy głównego nurtu, którzy się biorą za fantastykę, jak Paweł - wbrew pozorom wcale nie jest to łatwy gatunek i można się łatwo przejechać. Altwood teraz sobie sprawdzę. McCarthy'ego również, także dzięki.
      Z tych z głównego nurtu, którzy szczególnie źle mi się kojarzą, to Katarzyna Michalak i jej "Ferrin". To istny rak :P Chociaż ona w ogóle jak dla mnie pisać nie umie, więc co tu się dziwić :P

      Usuń
    2. Dla mnie obecna, III fala feminizmu to de facto mizoandria, a przedstawicielki tej fali to kobiety opętane nienawiścią. Daleko nie szukając, kłamstwa głoszone przez nie na lamach mediów (Wyborcza, TokFM) o rzekomych 500 kobiecych ofiarach męskiej przemocy domowej (w Polsce popełnianych jest w ogóle ok. 500 morderstw rocznie + kilkadziesiąt pobić ze skutkiem śmiertelnym - ofiarami większości są... mężczyźni), czy choćby niedawne fałszywe oskarżenie dziennikarza o gwałt (przez feministkę zdecydowanie sprawiającą wrażenie niezbyt zrównoważonej).

      Można jeszcze dodać żonglerkę danymi - zależnie od tego, które są wygodne, korzystają z własnych (czyt. wyssanych z palca) lub policyjnych. Przy czym wiadomo, że odnośnie skali przemocy i udziale obu płci, te drugie są funta kłaków nie warte, bo mężczyźni z zasady nie zgłaszają takich przestępstw. Przykładowo, w statystykach policyjnych wygląda tak: 90% sprawców - mężczyźni, 10% - kobiety. A tak to wygląda w badaniach naukowych (sondażowych): przemoc fizyczną wobec partnera zastosowało 11% mężczyzn i 10% kobiet, czyli mniej więcej tyle samo. Oczywiście feministki nie przyjmują do wiadomości niewygodnych badań naukowych.

      Można to ciągnąć, w każdym razie dla mnie feminizm III fali to dość odrażające zjawisko.

      Usuń
    3. Można ciągnąć i ciągnąć. Dla mnie już szczytową aberracją tego feminizmu III fali jest uwielbienie dla islamu, wyrażane przez niektóre jej przedstawicielki, przy jednoczesnym ataku na wiele norm społeczeństw europejskich. Nie ma jak to wyrażać podziw dla religii, która najchętniej odebrałaby im to, o co walczyły jeszcze sufrażystki.
      Dlatego poniekąd, z tych wszystkich organizacji, szanuje Femen. Nie zgadzam się z nimi na wielu płaszczyznach, ale przynajmniej otwarcie atakują też islam. Konsekwencja po prostu.

      Usuń
    4. Właśnie, co to za dane, na temat równego rozkładu przemocy wśród płci? Chętnie rzucę okiem

      Usuń
    5. Tu jest skrót, ale gdzieś widziałem obszerniejsze opracowanie:
      https://www.cbos.pl/SPISKOM.POL/2012/K_082_12.PDF

      W każdym razie wynika z tego, że:
      1. Kobiety wcale nie odżegnują się od stosowania przemocy.
      2. Najczęstszym zjawiskiem jest przemoc obustronna, czyli jakaś patola.

      I ciekawa jest tabela na str. 7 - wychodzi, że o ile przemoc fizyczna jest mniej więcej po równo, o tyle w przemocy psychicznej kobiety mają wyraźną "przewagę" - doświadczyło jej 16% kobiet i 20% mężczyzn (przy czym mężczyźni częściej mają tendencję do bagatelizowania tego typu - i nie tylko tego - przemocy, więc rzeczywista różnica może być większa).

      Warto też zwrócić uwagę na jeszcze jedną rzecz - będącą skutkiem tak różnic fizycznych i mentalnych, jak i "pracy" feministek: 84% Polaków zdecydowanie potępia przemoc fizyczną wobec kobiet, ale tylko 56% takową przemoc wobec mężczyzn. Można więc uznać, że stosowanie przemocy przez kobiety ma duże przyzwolenie społeczne.

      Usuń
    6. Szczerze, nie wgłębiałam się w historię i podział feminizmu, widzę tylko, że ruch jest na tyle pojemny, że wszystko można tam zaliczyć :)

      Dla mnie feminizm oznacza równe prawa i równe traktowanie, w związku z tym sama uważam się za feministkę, jak i każdego rozsądnego człowieka :)

      Usuń
  5. Zaś co do "progresizmu" niektórych twórców, to ja przez to nie mogę się przełamać, by przeczytać coś pani Jemisin. Przeczytałem niestety kilka jej wypowiedzi, no i mam nieco skrzywiony obraz. Ale w końcu się przełamię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nietrudno mieć wykrzywiony obraz pani Jemisin, która zgarnia liczne nagrody li tylko i wyłącznie ze względu na swoją płeć i kolor skóry. Jak przejdzie na islam i ogłosi, że jest homoseksualna - Nobel murowany :D

      Usuń
    2. Nie wiem, czy wyłącznie, bo jak powiedziałem, jej twórczości jak dotąd nie poznałem. Ale fakt, że na przykład David Weber, którego bardzo cenię, nie dostał nigdy powiedzmy Hugo, o czymś świadczy. Ma facet pecha bycia konserwatystą. I żeby było śmieszniej, nie jakimś mizoginem, przecież niejednokrotnie u niego kobiety bywają admirałami :P

      Usuń
    3. Przynajmniej jeśli chodzi o pierwszą książkę Jemisin, to trudno znaleźć inne powody jej nagradzania, niż płeć i kolor skóry.

      Usuń
    4. Nie wiem, czytałam wiele pochwał trylogii. Chcę przeczytać, tylko czekam, aż wróci do biblioteki ^^

      Usuń
    5. Ale której trylogii? Bo ja miałem na myśli Trylogię Dziedzictwa - pierwszy tom "Sto tysięcy królestw" (wydany po polsku w 2011 r. przez Papierowy Księżyc, kolejne tomy do dziś nie wydane) - to straszna słabizna, a dostała nagrodę Locusa + nominacje do Hugo, Nebuli i David Gemmell Morningstar Award.

      Natomiast znacznie lepsza jest podobno jej najnowsza Trylogia Pękniętej Ziemi i tę nam SQN wydał w całości (t.1: Piąta pora roku, t. 2: Wrota obelisków, t. 3: Kamienne niebo).

      Usuń
  6. Poczytałbym chętnie jakieś postapo antyczne: Rzym po upadku imperium, Hetyci po najeździe Ludów Morza itp.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Malewskiej "Przemija postać świata" - podobno jedna z najlepszych polskich powieści historycznych. Sama autorka o tej powieści:

      >jest z VI wieku: dzieje Ostrogotów w Italii, narodziny benedyktynów, Kasjodor ratujący szczątki kultury, ambicje niewczesne Justyniana, ruina dzieł czysto ludzkich – dwie szachownice, ludzka i Boża, i bardzo różne na nich sukcesy i porażki<.

      A z fantastyki Jarosław Błotny popełnił kiedyś taką dylogię "Oium ludu rzymskiego" (t. 1: "Wergeld królów", t. 2: "Purpura imperatora"). Nie czytałem, więc nie wiem czy polecać - jest dość trudno dostępne. Ale to raczej historia alternatywna, niż romanum-postapo :D Z takich alternatywnych to są jeszcze "Księgi Aszy" - cykl Mary Gentle, niestety u nas wydawany przez Zysk i S-kę. Niestety, bo jak to Zysk, przerwano wydawanie po dwóch tomach z pięciu (po polsku wyszły: "Utracona historia" i "Hegemonia Kartaginy"). Ale "Księgi Aszy" to bardzo alternatywna historia - akcja toczy się bodajże w XV wieku, kiedy niepokonane legiony (!) kartagińskie atakują Europę :D

      Usuń
    2. Mary Gentle czytałem. Nad Malewską się zastanowię.W tych klimatach czytałem cykl arturiański Cornwella.
      Ciągle mi tu czegoś brakuje. Być może dlatego, że czym innym jest postapo w świecie, który sami sobie zbudowaliśmy z dobrze znanych klocków, a czym innym świat sprzed wieków.

      Usuń
    3. I co podobał Ci się cykl Gentle? I druga rzecz - czy te dwa tomy, które Zysk puścił, można czytać samodzielnie, czy bez kolejnych tomów nie ma to sensu?

      Usuń
    4. Podobało mi się tak sobie. Czytać samodzielnie można (po kolei), ale ja tak jakoś straciłem zainteresowanie pod koniec "Hegemonii Kartaginy".

      Usuń
  7. Mnie też się bardzo podobała. Drugi tom jest równie dobry, chociaż nie jest płynną kontynuacją. Aż się zaczęłam teraz zastanawiać, dlaczego do tej pory nie przeczytałam trzeciego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No to pędzę do biblioteki, chociaż chwilowo czytam "Komandorię" Guzka i tego całego Jamiołkowskiego.

      Usuń
  8. Właśnie, nawiasem mówiąc, co sądzisz o książce Targańskiego, Piastowie: Walka o tron? Zastanawiam się czy warto kupować, ale tytuł nieco zniechęca

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem parę jego artykułów - poprawne. Ale o tej książce się nie wypowiem. W każdym razie Targański jest historykiem (co powinno skutkować jakimś przygotowaniem merytorycznym) i dziennikarzem (co może być przydatne w książce o XIII w., bo to trudny okres do popularyzacji - mnogość księstw i książąt sprawia, że czytelnik może się zagubić).

      Usuń
    2. Dzięki, w takim razie zaryzykuję. Wolę tutaj popytać, bo dzięki temu blogowi nie kupiłem Leśniewskiego :D

      Usuń