POLECAM

niedziela, 11 października 2020

Stała nam się nowina, pani pana zabiła

Gdyby w średniowieczu istniały tabloidy, to przez długie miesiące ta sprawa nie schodziłaby z ich łamów.

Zdarzył się pod te czasy straszny i przerażający wypadek, który od przyjęcia w Polsce wiary chrześcijańskiej nie miał podobno przykładu – gorszył się Jan Długosz – wypadek rzadki i niesłychany, a stąd dający mi pochop do jego opisu. A lubo czyn, o którym mowa, wolałbym raczej przemilczeć niż opowiadać, wszelako dla prawdy i sprawiedliwości i dla okrycia zgrozą najstraszniejszej zbrodni, wypiszę go tu i zachowam w moich rocznikach.

Do skandalu w wykonaniu archidiakona gnieźnieńskiego, drugi dołożył sam arcybiskup. Proces w tej sprawie toczył się w początkach 1466 roku przed gnieźnieńskim sądem kościelnym.


Herb Jelita (Koźle Rogi) -
Boglewscy i Pieniążkowie
byli członkami tego samego
rodu heraldycznego.
A kasztelan Jakub
rogi miał nie tylko herbowe....
                                 Dramatis personae

Jakub Boglewski, herbu Jelita (inaczej: Koźle Rogi). Dziedzic Łęczyc, Rdzowa i połowy Kłowa. Od r. 1452 chorąży czerski, od r. 1463 kasztelan ciechanowski, od 1464 także starosta ciechanowski.

Dorota Boglewska – co najmniej od 1448 roku żona Jakuba, córka wojewody czerskiego Jana z Węgrzynowa herbu Rogala. Po śmierci ojca (1461) objęła w posiadanie bogate dobra sąchockie.

Jan Boglewski (przez Długosza zwany Mikołajem), herbu Jelita, brat Jakuba, wojewoda czerski.

Jan Pieniążek z Witowic herbu Jelita (sic!). Archidiakon gnieźnieński i dziekan łęczycki. Syn Mikołaja.

Mikołaj Pieniążek z Witowic herbu Jelita. Podkomorzy i starosta generalny krakowski. Zaufany króla Kazimierza Jagiellończyka.



Kasztelan rozsiekany na kawałki

Nie wiadomo kiedy archidiakon Jan Pieniążek poznał Dorotę Boglewską. W każdym razie, wg historyka Franciszka Sikory, już w 1464 roku Pieniążek popadł w problemy finansowe, które były skutkiem jego nazbyt świeckiego życia i właśnie romansu z Dorotą Boglewską. Więc już wówczas Jana i Dorotę łączyły „skryte miłostki” – jak to określił Długosz. Być może zaczęło się jeszcze wcześniej, skoro później Pieniążkowi zarzucono wieloletni romans z Boglewską. Dorota miała często przebywać w jego domu na terenie dekanatu łęczyckiego. Para także wspólnie podróżowała.

Czyli romans dość jawny. „Dobrzy” ludzie donosili ślubnemu Doroty, czyli kasztelanowi Jakubowi. Ale ten żonę „serdecznie i więcej jak mąż miłował” i w informacje o romansie nie wierzył. Przestrzegano go nawet, żeby miał się na baczności, bo grozi mu zamach na życie, ale i to kasztelan puszczał mimo uszu.

Niesłusznie. Pod koniec 1465 roku Dorota uznała, że męża trzeba się pozbyć. Archidiakon Pieniążek opracował odpowiedni plan. O szczegółach informował Dorotę w listach miłosnych przekazywanych przez służącą.

Święto Trzech Króli 1466 roku Boglewscy spędzali w mazowieckiej posiadłości Łęczeszczycach (współcześnie: Łęczeszyce). Tam podążył i Pieniążek ze swymi służącymi Plichtą i Komaskim. Do domu musiał ich wprowadzić, należący do spisku, Jakub Jaszczechowski herbu Bylina, pisarz kasztelana. Cała czwórka wdarła się do sypialni Boglewskich. Kasztelan już spał, kiedy:

nań zbrodnicze godziły ciosy spisami, szablami i siekierami zamordowany i na drobne kawałki rozsiekany został, tak iż nazajutrz twarzy i postaci jego nie można było rozeznać – zanotował Jan Długosz. Zdradziecki pisarz Jaszczechowski panu swemu pierwszy głowę siekierą roztrzaskał.

Pieniążek ze służącymi zaraz uciekł z Łęczyszczyc. Przez noc pokonali aż dwadzieścia  mil. Teraz pytanie: ile kilometrów liczy sobie taka mila? Mile były różne, ale z grubsza mila to około osiem kilometrów, czyli byłoby to około 160 km (co pasuje, bo dzisiejsza trasa z Łęczyszczyc do Łęczycy to 158 km). Więc panowie nie oszczędzali ani siebie, ani koni. Plan zakładał zapewne, że wina zostanie zrzucona na anonimowych rabusiów, albo politycznych przeciwników kasztelana. Ale to nie wypaliło.

Rankiem do Łęczyszczyc przybył brat zamordowanego Jan Boglewski z liczną szlachtą. Przy Dorocie znalazł listy od Pieniążka, w których cały plan kochanków był przedstawiony. Boglewski aresztował Dorotę, pisarza Jaszczechowskiego oraz służącą, która dostarczała listy do i od Pieniążka. Jak to w takich przypadkach bywa, zwłaszcza kiedy zastosuje się fizyczną perswazję, zatrzymani szybko zaczęli śpiewać.

Ale karę często ponoszą tylko niektórzy, niekoniecznie główni sprawcy. Za zatrzymanymi wstawili się zakonnicy z klasztoru św. Bernardyna w Warszawie, prosząc wojewodę, by chociaż kobiety oszczędził. Za Dorotę mieli też poręczyć możni z ziemi czerskiej, jej krewni z rodu Rogalów.

Wojewoda wzruszony prośbami (...) rzeczoną Dorotę i jej pannę służebną, które zaprawdę należało żywcem w ziemię zakopać, uwolnił od kary – nie bez żalu napisał Długosz.

Boglewski litość okazał jedynie niewiastom:

Jakuba zaś potępionego wyrokiem sądu, kazał, po wyszarpaniu żywemu wnętrzności, ćwiartować. Wołał nieszczęśliwy w mękach, aby biorąc z niego przykład, nikt nie uwodził się występną ku kobietom miłością.

Arcybiskup zgorszył Długosza

Trudniejsza sprawa była z Pieniążkiem, który podlegał sądom kościelnym. Zresztą chwilowo „wybył” z diecezji gnieźnieńskiej i schronił się u swoich krewnych w Krakowskiem.

Dopiero dwa tygodnie po morderstwie, krewni zamordowanego złożyli skargę przed synodem prowincjonalnym w Łęczycy.

Arcybiskup Jan Gruszczyński (ilustracja Stanisława Samostrzelnika z XVI w.)

Z oskarżeniem wystąpił Sędziwój z Łęczeszyc, wojewoda sieradzki – opisuje Franciszek Sikora – a uczestnikom synodu pokazywano własnoręcznie pisane listy Pieniążka do Doroty, m.in. w sprawie zgładzenia Boglewskiego.

Zgromadzeni duchowni – w głos płacząc nad losem zamordowanego kasztelana – zawiesili Pieniążka w godnościach kościelnych i zobowiązali Jana Gruszczyńskiego, arcybiskupa gnieźnieńskiego do przeprowadzenia dokładnego dochodzenia. Od razu jednak zastrzegli, że jeśli wina Pieniążka zostanie udowodniona, to ma on resztę życia spędzić w więzieniu dla odprawienia pokuty i przebłagania Boga.

Ale, co później okaże się istotne, nie wszyscy duchowni byli wstrząśnięci, znaleźli się też obrońcy mordercy – m.in. Jan z Książa.

Arcybiskup wezwał Jana Pieniążka do stawienia się 6 lutego w Uniejowie. Co Pieniążek olał. Wezwano go ponownie – na 21 lutego do Żnina. Co Pieniążek znowu olał.

Postępowanie przed arcybiskupim sądem potwierdziło, że to Pieniążek był przywódcą zabójców. Zgodnie z decyzją synodu, skazany został na utratę godności kościelnych i dożywotnie więzienie. Ale niedługo po tym wybuchł kolejny skandal, o którym z oburzeniem donosi niezawodny Długosz. Choć arcybiskup Gruszczyński wyrok na Pieniążka zatwierdził, to:

nie starał się przecież o jego wykonanie, i tak straszliwej, tak gorszącej dla całej diecezji i Kościoła polskiego (...) zbrodni w osobie duchownej dozwolił ujść bezkarnie.

Ojciec wydaje syna

Opieszałość arcybiskupa gnieźnieńskiego musiała irytować Jana Boglewskiego. Toteż w marcu 1466 roku przypomniał sprawę na sejmie walnym. Obecny był przy tym Mikołaj Pieniążek, ojciec mordercy, który – jak podaje Długosz – prócz łez żadnej innej nie używał obrony.

Sejm zadecydował, że taka zbrodnia nie może pozostać bezkarna i dotyczyło to nie tylko Pieniążka, ale też Doroty – zdawałoby się już bezpiecznej. Znowu Długosz:

[Zadecydowano] ażeby starostowie królewscy pojmali Jana Pieniążka archidiakona i stawili go przed Janem, arcybiskupem gnieźnieńskim, i aby ten winowajcę osadził za karę w więzieniu. Podobnież Dorota, wdowa po zabitym Jakubie Boglewskim, i jej służebna, pomimo otrzymanego uwolnienia od kary, aby były uwięzione i za tak wielką zbrodnię ukarane.

Sejm decyzję podjął, ale wykonać się jej nie udało. Dorota Boglewska zbiegła do Prus Krzyżackich (a toczyła się wówczas polsko-krzyżacka wojna trzynastoletnia, pokój zawarto dopiero 19 października 1466). Tam, w zamku w Działdowie, opiekę zapewnił jej czeski najemnik Mężyk.

Pieniążek z kolei schronił się u swoich dalszych krewnych. Były nawet problemy z odebraniem mu godności kościelnych, bo morderca miał stronników wśród gnieźnieńskiego duchowieństwa. Dopiero papież pozbawił go archidiakonii.

Zapewne przestępca uszedłby kary, gdyby znowu nie dała o sobie znać jego awanturnicza natura. Dalsze działania Pieniążka Długosz nazwał trzecią klęską, po zarazie i głodzie. Otóż w 1467 r., wykorzystując nieobecność kasztelana krakowskiego, Jan Pieniążek zajął się zbójowaniem w Małopolsce. Zebrał grupę zubożałych szlachciców, z którymi napadał na kupców i domy szlacheckie.

Wreszcie, w 1468 roku...

Mikołaj Pieniążek, podkomorzy krakowski, chcąc odeprzeć tę hańbę, która ciążyła na jego synu, aby nie spływała na całą rodzinę i inne jego dzieci (wiedział bowiem, że Jan zabrnął już był w wszelakiego rodzaju zbrodnie i bluźnierstwa, które strach nawet wymieniać, i że w nich brnąć będzie coraz głębiej) zwabił go łagodną namową do siebie, a przytrzymawszy kazał związać i skrępowanego oddał Janowi, biskupowi krakowskiemu – opisuje Długosz. – Przez ten czyn pokazał się prawym mężem, a razem miłościwym ojcem, usiłując syna, lubo drogą ostrej pokuty, wybawić od zguby, a z roda swego zetrzeć piętno ohydy.

Jan Pieniążek oddany został pod sąd biskupa krakowskiego Jana Lutkowica z Brzezia. Na jego polecenie został umieszczony w ciemnej wieży zamku w Iłży, w której spędził trzy i pół roku. Ale trzeba przyznać, że w porównaniu z pisarzem, którego żywcem ćwiartowano, główny winowajca poniósł niewielką karę.

Powrót do „normalnego” życia

Z więzienia Jan Pieniążek został uwolniony pod koniec maja 1471 roku za poręczeniem swojego ojca i braci. Co więcej, odzyskał część kościelnych godności.

Dzięki przychylności arcbpa J. Gruszczyńskiego i niektórych prałatów – podaje Franciszek Sikora – odzyskał dziekanię łęczycką i kanonię gnieźnieńską, nie mogło być już natomiast mowy o przywróceniu mu archidiakonii gnieźnieńskiej i kanonii krakowskiej.

Odzyskał też z rąk biskupa włocławskiego kanonikat w kolegiacie pułtuskiej, ale na krótko.

Już w r. 1473 – to znowu Sikora – kapituła włocławska postanowiła pozbyć się Pieniążka ze swego grona, motywując to tym, że nie zmienił dawnego trybu życia i postępowania. Dano mu dwumiesięczny termin do zamiany beneficjum na inne, leżące poza diecezją włocławską, pod groźbą jego utraty.

Późniejsze informacje o Pieniążku dotyczą głównie jego sporów z wierzycielami, odziedziczenia części majątku po ojcu i rozliczeń z braćmi, wreszcie jego udziału w wyborach arcybiskupów gnieźnieńskich: Jakuba z Sienna w grudniu 1473 roku i Zbigniewa Oleśnickiego w grudniu 1480.

Jan Pieniążek zmarł w 1490 roku.

Dorota Boglewska wróciła z Prus do Polski. Wyszła ponownie za mąż za Ninogniewa z Kryska herbu Prawdzic. Nowy mąż był znowu przedstawicielem mazowieckiej elity, był kolejno: kasztelanem czerskim, kasztelanem warszawskim, kasztelanem płockim, wreszcie wojewodą płockim. Małżeństwo pozostało bezdzietne (Ninogniew miał dzieci z poprzedniego małżeństwa) i było dość krótkie, bo Ninogniew zmarł już w 1468 roku.

Późniejsze informacje o Dorocie dotyczą spraw majątkowych. Po raz ostatni jako osoba żyjąca pojawia się w źródłach w 1481 roku, z kolei w 1492 na pewno już nie żyła. Zatem datę jej śmierci należy położyć „gdzieś między” 1481 a 1492.

A pieśń rządzi się swoimi prawami...

Jak twierdził Zygmunt Gloger, autor Encyklopedii Staropolskiej, właśnie czyn gnieźnieńskiego archidiakona i jego kochanki przyczynił się do powstania słynnej pieśni ludowej, zaczynającej się od słów: Stała nam się nowina – Pani pana zabiła. Pieśń, w licznych, różnych wariantach rozeszła się szeroko. Znana była nie tylko na ziemiach polskich, ale i na Białorusi, Morawach oraz czeskim wówczas Śląsku (gdzie zaczynała się tak: Przyszła nam z Polski nowina, Pani pana zabiła).

Na jej podstawie nasz wieszcz Adam Mickiewicz napisał balladę Lilie, ale wprowadził wiele zmian, m.in. akcję przeniósł w czasy Bolesława Śmiałego. To zresztą niejedyny utwór oparty na tej pieśni. Wykorzystał ją też Teofil Lenartowicz w Balladzie,  Jan Kasprowicz w Pieśni o pani, co zabiła pana, a także Ludwik H. Morstin w utworze scenicznym i Felicjan Szopski w operze.

Tak ludowa pieśń opisuje rozmowę Doroty z braćmi Boglewskiego, tuż po jego zamordowaniu:

– Witaj, witaj, bratowa,
Coś nam bratu katowa!
– Po czem żeście poznali,
Że katową nazwali?
– Po trzewiczkach czerwonych,
Po rączynach skrwawionych!
Siadaj z nami na podjazd,
Pojedziemy w ciemny las

Dorota prosi Boglewskich, aby ją oszczędzili, ale w pieśni, inaczej niż w życiu, zło karę ponieść musi:

Wyjechali za lasy
i tam darli z niej pasy

czytamy w jednej wersji pieśni, a w innej:

wywiedli ją do sieni
i tam ji łeb ścieni


W 1974 roku wyszła antologia zbierająca utwory powstałe z inspiracji pieśnią Stała nam się nowina – Pani pana zabiła. Zawiera utwory: Adama Mickiewicza, Stanisława Wyspiańskiego, Konstantego I. Gałczyńskiego, Jana Kasprowicza, Kazimierza Wyki, Teofila Lenartowicza, Ludwika H. Morstina, Świętopełka Karpińskiego.





Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

15 komentarzy:

  1. Polska zawsze była jakaś zacofana. W takiej np. Bretanii spór mógł zakończyć się "sądem bożym". U Waldemara Łysiak we "Francuskiej ścieżce" można się z takim przypadkiem zaznajomić.

    "On - jako że "kobieta to pół mężczyzny" - stał do połowy ciała, do pasa, wewnątrz wykopanego w ziemi dołu i miał dla obrony dębową palkę, zaś lewą rękę wolną lub (według odmiany tego prawa) przywiązaną u pasa. Kobieta biegała wokół niego z kamieniem wielkości męskiej pięści owiniętym chustą, czyli z maczugą posiadającą miękką rękojeść. Był to zaiste taniec śmierci, gdyż kto pierwszy dał sobie wytrącić broń lub wyrządzić obrażenia — tego bezzwłocznie zakopywano żywcem w owym dole."

    Faktem jest, że i Bretania ówcześnie nie była wystarczająco postępowa, ale jakoś mi się wydaje, że i dzisiaj feministki nie domagałby się zanadto wprowadzenia pojedynkowego równouprawnienia, przymykając w drodze wyjątku oczy, na to oburzające "kobieta to pół mężczyzny".
    Rzeczona niewiasta, miast podstępnie rezać męża, mogła go w majestacie prawa błyskawicznie pogrzebać. Choć było też ryzyko, że to jednak ona spocznie pod ziemią.

    Prócz "sądów bożych", były też "sądy miłości":

    "Najgłośniejszy był wyrok ferowany przez "sąd miłości" Marii hrabiny Szampanii wobec kluczowej kwestii: "Czy może być miłość prawdziwa w małżeństwie?" — "Niniejszym oświadczamy i stanowimy, że miłość nie może rozciągać swych praw na męża i żonę. Małżonkowie są skrępowani powinnością, gdy kochankowie udzielają sobie wszystkiego bez przymusu, z dobrej woli. Niech ten wyrok, który wydajemy po najdojrzalszej rozwadze i po wysłuchaniu wielu szlachetnych pań, uważany będzie za stałą i nienaruszalną prawdę. Dan roku 1174, dnia 3 maja...".

    Prawie trzysta lat przed gorszącym wydarzeniem, francuska hrabina po najdojrzalszej rozwadze, wydała wyrok, po którym właściwie męża nie było po co wysyłać do grobu, bo on przecież nie do miłości stworzony.

    W tym kontekście całkiem logiczny wydaje mi się inny wyrok: "Sąd miłości pięknej Ermenegardy, hrabiny Narbonny, zawyrokował, że rozwiedziony małżonek może zostać kochankiem swej byłej żony gdy ona już poślubi innego."
    Otóż to. Jako małżonkowie nie mogli się kochać prawdziwie, bo krępowała ich powinność, ale po rozwodzie miłość mogła już kwitnąć bez przeszkód.

    Gdybyż te mądrości były propagowane w Polsce, dałoby się uniknąć zbrodni, choć jak czytam "serdecznie i więcej jak mąż miłował", to wydaje mi się, że i w Polsce rozumiano, iż mąż, to tylko do pewnego stopnia może miłować.

    Wracając do tematu, trochę dziwnych rzeczy się tu dzieje.

    Brat zabitego najwyraźniej z miejsca przeszukał szwagierkę i odnalazł przy niej kompromitujące listy (ile tych listów przy sobie trzymała i po co?). On, jak widać, mocno sobie wziął do serca wieści o romansie szwagierki, z czego ona powinna sobie zdawać sprawę i nie paradować z listami. Zgłupiała do reszty?

    Czym do spisku namówiono Jaszczechowskiego?

    Tortury torturami, ale żeby sam się przyznał, że jako pierwszy ofierze głowę siekierą roztrzaskał? Technicznie rzecz biorąc, ani pani zabiła pana, ani nawet Pieniążek, tylko zrobił to Jaszczechowski. Pieniążek ze sługami poćwiartowali trupa. Aż dziw, że Jaszczechowski się do tego przyznał, zamiast zwalić winę na zbiegłego Pieniążka.

    "Opieszałość arcybiskupa gnieźnieńskiego musiała irytować Mikołaja Boglewskiego." - Mikołaja, czy Jana?
    Nie, żebym się czepiał, ale obsada tej historii sama w sobie wprowadza mętlik, np.:
    Dorota Boglewska, żona Jakuba, córka wojewody czerskiego Jana.
    Jan Boglewski, brat Jakuba, wojewoda czerski.

    W pierwszym momencie można pomyśleć, że Jakub Boglewski ślub z bratanicą popełnił.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >Nie, żebym się czepiał, ale obsada tej historii sama w sobie wprowadza mętlik, np.:
      Dorota Boglewska, żona Jakuba, córka wojewody czerskiego Jana.
      Jan Boglewski, brat Jakuba, wojewoda czerski.

      W pierwszym momencie można pomyśleć, że Jakub Boglewski ślub z bratanicą popełnił<.

      Jak to mówią: niejednemu psu Burek. Jan Rogala (ojciec Doroty) zmarł w 1461 r., a Jan Boglewski (szwagier Doroty) był jego następca na urzędzie wojewody czerskiego.

      Taka ciekawostka jeszcze, której do tekstu nie wprowadziłem, żeby nie zamulać. Dorota Boglewska wyszła po raz drugi za maż za Ninogniewa z Kryska, który z pierwszego małżeństwa miał syna, także Ninogniewa. I tenże pasierb Doroty poślubił córkę Jana Boglewskiego. Dziwnie nieraz plotły się rodzinne koligacje w średniowieczu.

      Usuń
    2. >"Opieszałość arcybiskupa gnieźnieńskiego musiała irytować Mikołaja Boglewskiego." - Mikołaja, czy Jana?<

      Oczywiście Jana Boglewskiego, którego omyłkowo Długosz zwie Mikołajem, a ja ów błąd powieliłem. Już edytowane.

      Wczoraj nie mogłem edytować, bo mi co chwila prąd wyłączali, więc ze stacjonarnego się nie dało. A z telefonu, po "reformie" bloggera, nawet nie wiem jak edytować.

      Usuń
  2. Rzeczywiście, historia jak z tabloidu. Już i ten Mickiewicz brzmi przez to ciekawiej :P. Prawie równie dobre, co "piastowskie skandale".
    PS. Może byś omówił twórczość niejakiego Barkowskiego? Co rusz mi się reklamuje na Facebooku. Wiem, że raczej nie warto tego czytać (kojarzę, że to raczej poziom Skroka), ale zawsze szersze omówienie byłoby na miejscu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Barkowski (krótko, bo na więcej nie zasługuje):
      http://seczytam.blogspot.com/2016/04/mowia-wieki-kwiecien-2016.html

      Usuń
    2. Ech... I tak Barkowski wyleciał z grona autorów, których zdarzało mi się kupować. Coraz mocniej utwierdzam się w przekonaniu, że książek z okresu wczesnopolskiego nie ma co kupować, bo albo będą to odgrzewane kotlety, albo twórcze kreacje fantastów. A skoro nie ma żadnych nowych źródeł, to tak już pozostanie.
      Stało się aż nazbyt jasne, że książek z "przełomowymi odkryciami", albo "faktami" na nowo modelującymi historię, należy unikać jak ognia, ale Barkowski wydawał się nie popełniać tego grzechu. Albo i popełniał, ale nie zdążyłem jeszcze jego książki przeczytać. Szkoda, bo pisał o Słowianach połabskich. Ten temat jest dla mnie okryty mgłą niewiedzy i miałem ją trochę rozproszyć Barkowskim. No to już nie rozproszę.
      A co z Norbertem Delestowiczem? Kupiłem ostatnio "Zbigniewa. Księcia Polski" i już jestem pełen obaw, że ten też zbierze kopniaki.

      Usuń
    3. Se poszukałem i już wiem:

      "Biografia Zbigniewa, brata Bolesława Krzywoustego, jest rozczarowująca. Norbert Delestowicz (autor niezłej biografii Bolesława Szczodrego) chyba trochę nie miał pomysłu na tę książkę. Zastanawiam się też, kto wymyślił takie okładki do cyklu biografii w Wydawnictwie Poznańskim – od patrzenia na to oczy bolą."

      Która z biografii jest niezła? "Bolesław II Szczodry. Tragiczne losy wielkiego wojownika 1040/1042 - 2/3 IV 1081 albo 1082", czy "Bolesław II Szczodry - trzeci król Polski. Od władzy po wygnanie"?

      Usuń
    4. "Zbigniew" jest dość słaby. Natomiast "Bolesław II Szczodry" to dobra biografia. Tyle że mam taką uwagę - wydawanie po trzech i pół roku wersji poprawionej i znacząco rozszerzonej uważam za chamówę wobec nabywców pierwszej wersji (a sam mam właśnie pierwszą). Bo z tego wynika, że najpierw Avalon dał nam produkt niepełnowartościowy, a potem puścił pełnowartościowy. Nabywcy niepełnowartościowego zostali z ręką w nocniku. NIe znam nowszej wersji i nie zamierzam jej kupować. Chyba że Avalon okaże się poważnym wydawcą i za darmo wymieni pierwotnego bubla na wersję właściwą.

      Usuń
    5. Wydawnictwa robią różne cyrki, ale w tym przypadku to wcale nie musi być takie jednoznaczne.
      Żeby napisać dobrą biografię Bolesława Szczodrego, trzeba trochę czasu poświęcić. Podobno im więcej na coś czasu poświęcimy, tym bardziej na tym nam zależy. Być może autor po fakcie zauważył, że mógł dodać coś jeszcze i tak go to męczyło, że nie zdzierżył i dodał. Albo wyciął. Albo przeinterpretował. Nie wiem jeszcze. Ale będę wiedział, bo dzięki idiotyczno kuriozalnej pomyłce, mam obecnie trzy egzemplarze tej książki. Dwa pierwotnej i jeden rozszerzonej. Dobrze, że cena za egzemplarz była na poziomie niespełna 15 zł, a nie 50.

      Usuń
    6. Wiesz, ja rozumiem, że po latach autor ponownie mierzy się z tematem - np. taki Kętrzyński napisał dwie wersje biografii Kazimierza Odnowiciela, ale drugą ponad czterdzieści lat po pierwszej. Natomiast jeśli praca mediewistyczna wymaga znaczącego poprawienia i rozszerzenia po 3,5 roku, to znaczy, że za pierwszym razem autor słabo się przyłożył i puścił nam produkt niepełnowartościowy.

      Tym bardziej że nie były to lata jakoś wybitnie doniosłe, jeśli chodzi o badania nad rządami Bolesława Szczodrego. To zupełnie inna sytuacja, niż w przypadku Strzelczyka "Mieszko Pierwszy", gdzie akurat archeologia, dendrochronologia, badania nad chrztem Polski (okolice 1050 rocznicy) itd. dały bardzo dużo nowego materiału. Ale i tak te poprawione wydania Strzelczyka nie wychodziły co 3,5 roku, tylko po latach siedmiu i siedemnastu! (kolejne wydania: 1992, 19999, 2016).

      A jeśli autor dostrzegł po czasie, że czegoś nie uwzględnił (co już świadczy o jakości pracy), to wydaje uzupełnienie w formie artykułu w czasopiśmie lub w jakimś zbiorze artykułów. Albo w formie samodzielnej książeczki - Avalon ma doświadczenie w wydawaniu takich zeszycików, wszak wydali Zientary "Bolesława Wysokiego" w formie książki, chociaż oryginalny tekst autora to zaledwie 45 stron.

      Można tez to wydać, tak jak zrobił to Rymar ze swoim "Rodowodem książąt pomorskich", gdzie najpierw wydał to w dwóch tomach (lata 1995-1996), a kiedy zgromadziło się sporo nowego materiału, wydał "Rodowód książąt pomorskich. Suplement" (2003) - zawierający wyłącznie nowy materiał i niemal jednocześnie (2005) nowe poprawione wydanie całości - czytelnik mógł zadecydować czy chce Suplement, czy całe nowe wydanie.

      Usuń
    7. Rozumiem punkt widzenia, ale ludzie różnie do tego podchodzą. Lubię mieć książkę kompletną. W jednej całości. Taka mania. Np. Waldemar Łysiak "Szachista". W przypisie 255 wydania z 1990 r. jest informacja:

      "W tym miejscu brakuje w Memoriale prawie połowy kartki, urwanej od góry. W pierwszej wersji książki wypełniłem tą lukę rozmową mnicha z arendarzem, zrezygnowałem z tego wszakże, gdyż była to czysta fantazja literacka, niezbyt istotna dla rozwoju wydarzeń."

      I tak zaczęła się moja pogoń za pierwszą wersją książki, co na logikę biorąc, prowadzi do wydania I z roku 1980. Może "to czysta fantazja literacka, niezbyt istotna dla rozwoju wydarzeń", ale chciałem mieć i już. Kupiłem na Allegro I wydanie i co widzę? Dokładnie taki sam przypis. Pierwsza wersja, to prawdopodobnie rękopis, co skutecznie moją pogoń zatrzymało. Niemniej zakupu bez wahania dokonałem, mimo że chodziło zapewne o pół strony niezbyt ważnego tekstu.

      Podobną historię miałem z Grobickim i jego "Skarbami na dnie mórz". Rzecz jest o poszukiwaczach skarbów. Za młodu niezwykle chętnie to czytałem, mam sentyment i dla ochrony sfatygowanego egzemplarza, kupiłem na Allegro wydanie II. Czytam:

      "W pierwszym wydaniu tej książki wiele miejsca poświęciłem skarbom pirackim, z morzem przecież nierozłącznie związanym. Od tego czasu jednak przybyło wiele nowego materiału i trzeba się było zdecydować co w jej drugim wydaniu pozostawić, a co - z konieczności - zastąpić nowościami. Decyzja była trudna, doszedłem wszakże do wniosku, iż z prawdziwą przykrością (jakież to bowiem romantyczne, barwne i krwawe zarazem kartki historii) rozstać się muszę właśnie z tymi skarbami pirackimi, na wybrzeżach lub wyspach ukrytymi, i ograniczyć się li tylko do skarbów leżących dosłownie na dnie mórz. Tak więc trzeba się było również rozstać z korsarzami i piratami: z Giovanni de Verrazano, Henry Morganem, kapitanem Kiddem, z Jeanem Lafitte, Czarnobrodym, Gasparillą, Benito Bonito Krwawą Szablą zwanym i La Bouse zza grobu śmiejącym się z poszukiwaczy jego skarbów - a wraz z nimi z Wyspą Skarbów (Kokosową), Wyspą Dębów, Seszelami i innymi kryjówkami pirackich łupów.
      Ich miejsce w tym nowym wydaniu książki zajmują "łowcy skarbów", w poprzednim dość ogólnikowo potraktowani. Są może mniej romantyczni i jeszcze nie owiani legendą, ale do tego samego celu dążą: do zdobycia skarbów, tyle że nie z pływających po morzach i oceanach statków, ale z ich leżących na dnie wraków."

      Zamysł może i logiczny, ale ani trochę nie przypadł mi do gustu, więc chcąc nie chcąc, złapałem za skaner i zrobiłem sobie ebooka. Wiem, wiem, ebooki są be. Niemniej skutecznie koją kolekcjonerskie zapędy. Chciałem komplet i mam komplet. Rozszerzony w każdą możliwą stronę.

      Dlatego właśnie niezbyt do mnie przemawiają artykuły, bądź broszury dodatkowe.

      Wracając do Delestowicza, zamysłem mogło być wycofanie niekompletnej wersji, pod którą autor nie chciał się już podpisywać i wydanie właściwej. To bym zrozumiał, nawet jeśli minęło zaledwie trzy lata, ale w księgarnianym obiegu są dwie i tego już zrozumieć nie mogę.

      Usuń
  3. Wspaniałe opracowanie! Jestem pod wrażeniem. Będę zaglądać. :)

    OdpowiedzUsuń