POLECAM

wtorek, 26 stycznia 2021

Konrad T. Lewandowski, Narzeczona z Kociewia

Tym razem Przewodas „wyskoczył” z powieścią historyczną z elementami fantasy. Akcja toczy się we wsi Janowo (obecnie powiat kwidzyński w województwie pomorskim) i okolicach. Wieś w historii zapisała się głównie w 1920 roku. Otóż po I wojnie światowej zarządzono, że na Mazurach, Warmii i Powiślu zostanie przeprowadzony plebiscyt – mieszkańcy zadecydują czy mają to być Niemcy, czy Polska. Polska, z wielu powodów, przerżnęła ów plebiscyt niemal po całości. Niemal, bo wygrała w kilku wsiach – m.in. w Janowie i okolicach.

I właśnie okres plebiscytowy jest jednym z „czasów” powieści. Jednym, bo akcja toczy się w trzech „czasach”, a w każdym z nich bohaterami jest rodzeństwo z rodu Tollików. W pierwszej połowie XIV wieku są to Paweł i Marcin, w drugiej połowie XV wieku – Michał i Wartysława, w XX wieku – Tadeusz i Janina. Ta ostatnia para to postaci historyczne. Tadeusz był polskim komisarzem w Janowie podczas plebiscytu a potem wójtem. Janina w powieści jest jeszcze dzieckiem, ale później była dość znaną malarką, autorką m.in. rysunków ukazujących życie w obozie koncentracyjnym Auschwitz (w którym spędziła ponad dwa lata – od kwietnia 1942 do października 1944).

Miejsce akcji - fragment mapki z II i III strony okładki

Początkowo zdawało mi się, że to zbiór opowiadań o Tollikach, ale już po kilku rozdziałach okazało się, że to powieść; autor zaczyna te wątki z różnych stuleci zgrabnie łączyć, pojawia się też motyw podróży w czasie – nie lubię tego elementu w fantastyce, ale w tym przypadku, choć jest istotny, to jednak umiarkowany i nie popsuł mi lektury.

Przenoszenie w czasie to nie jedyny element fantastyczny, bo pojawiają się też postaci ze słowiańskiej demonologii. Przy czym przedstawione są w stylu ludowym, a nie kościelnym – nie jako absolutne zło, a jako stwory „do dogadania”. Miejscami wprowadza to element komiczny, bo trudno nie uśmiechnąć się, kiedy świeży utopiec zachwala jeszcze żyjącemu przyjacielowi zalety utopcowego życia, bo boginki niecnotliwe są i do wszelkich figli przychylne.

Potem pojawiają się jeszcze ważniejsze fantastyczne persony – sami słowiańscy bogowie, a na dokładkę pewien znany dwudziestowieczny okultysta... 

Nie jest to powieść, która zapisze się złotymi zgłoskami w historii literatury polskiej. Ale jest to zupełnie przyzwoita książka, z którą można spędzić przyjemnie kilka godzin. Sam zacząłem czytać wieczorem – miałem przerobić kilkadziesiąt stron na zmulenie i iść nyny, ale nie wyszło; tak mnie wciągnęło, że przeczytałem całość (na zasadzie: a to jeszcze ten krótki rozdzialik, a jeszcze jeden, a teraz to już nie warto odkładać, bo finiszuję :D). Jeśli ktoś z was czytał sarmackie fantasy Konrada Lewandowskiego (trylogia Diabłu ogarek), to tu mamy podobny klimat, choć moim zdaniem, Narzeczona z Kociewia jest nieco lepsza.

Sam mam dwie uwagi od strony historycznej. Po pierwsze, mało prawdopodobne, żeby ktoś na przełomie XIII i XIV wieku nazwał mieszkańców Kociewia Polanami (str. 6) – wówczas jednak Pomorzanie byli odrębnym ludem (takowa pomyłka mogła się zdarzyć w odległej Danii – i zdarzyła pod rokiem 1210 – ale raczej nie na pograniczu pomorsko-pruskim). Po drugie, chyba w XIV wieku nie było sensu wzywać biskupa z Gdańska (str. 142), bo wówczas nie było biskupstwa gdańskiego. Biskupstwo w Gdańsku powstało dopiero w 1925 roku, a wcześniej (od XII wieku do 1821 roku) te tereny należały do biskupstwa włocławskiego (czasami zwanego kujawsko-pomorskim) i chełmińskiego (1821-1925).

Twórczość Konrada Lewandowskiego często, acz niesłusznie, bywa oceniana przez pryzmat jego występów internetowych – można go nazwać człowiekiem bezkompromisowym walącym prawdę (a w każdym razie to, co za prawdę uważa) między oczy, a można internetowym trollem. Ale warto oddzielić w tym przypadku dzieło od twórcy. Przewodas pisuje od wieków i potrafi to robić. Sam nie jestem może jego wielkim fanem, ale lubię, co widać na poniższym obrazku:

Narzeczona z Kociewia przypomniała mi, że spędziłem w życiu trochę czasu nad książkami Lewandowskiego i nie był to czas stracony, więc tak się zastanawiam czy nie wrócić do kotołaka, choć zniechęca mnie wydawanie różnych wersji, pod różnymi tytułami. W każdym razie, chyba jednej części nie czytałem (chyba, bo przez to zmienianie tytułów trudno się połapać) i pewnie czas to nadrobić.

Wracając do Narzeczonej z Kociewia – jeśli macie ochotę na czystą rozrywkę (tu nie ma dylematów, niejednoznacznych bohaterów itp.) z ludowymi baśniami, słowiańską mitologią, mało znanym epizodem naszych dziejów, zachodnim okultyzmem i japońską magią (tak, tak, też jest) to polecam.

Jeszcze słowo o wydaniu – jest ubogo, zwykła miękka okładka bez skrzydełek i druk chyba cyfrowy, w każdym razie jakość na to wskazuje. Ale sam wolę miękkie okładki od pseudoluksusowych, czyli zintegrowanych lub twardych klejonych. I nie ma obrzydliwego meszku – okładka pokryta zwykłą folią, co dla mnie jest atutem. Ciekawostka: w stopce nie ma ani redaktora, ani korektora, nie wiem czy to oszczędność, czy też bezkompromisowy Konrad nie życzy sobie, żeby ktoś grzebał w jego tekstach. Ale wyszło lepiej, niż w wielu pozycjach uznanych wydawców, którzy redaktorów i korektorów zatrudniają. W każdym razie, nie wyłapałem błędów.

OCENA: 7/10.

K. T. Lewandowski, Narzeczona z Kociewia, Wydawnictwo Ferratus, Gdynia 2020, stron: 282.


***

W ubiegłym roku wyszła jeszcze jedna książka Konrada T. Lewandowskiego – Złota kaczka.

To kontynuacja głośnej Noteki 2015, która dostała nagrodę im. Zajdla za 1995 rok. Nie wiem czy to kupię, bo jakoś nie porwały mnie przygody Radosława Tomaszewskiego, redaktora Obleśnych Nowinek. Ale jeśli ktoś lubi ostrą satyrę w fantastycznej scenerii, to polecam. Tu pierwsza recenzja.

A tu recenzja Narzeczonej z Kociewia pióra (czyli klawiatury) Krzysztofa Sokołowskiego.



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:


25 komentarzy:

  1. Tadeusz, nie Michał w drugim akapicie.

    OdpowiedzUsuń
  2. I jeszcze jedno - Janowo to nie Kociewie!!!.I pisze to osoba którego dziadek w tymże Janowie się urodził.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ależ oczywiście, że Janowo to nie Kociewie, tylko Powiśle. Tadeusz i Janina Tollik są z Janowa, czyli z Powiśla, natomiast z Kociewia jest tytułowa narzeczona. Czyja, skąd i dlaczego - nie będę spojlerował :)

      Usuń
    2. Powiśle jest akurat po obu stronach Wisły, a Janowo będąc wpierw Prusami Wschodnimi do Kociewia się przyłączyło, na pewno administracyjnie, więc można Małą Polskę uważać za Kociewie honoris causa.

      Usuń
    3. Powiśle to "nowotwór" utworzony w XX wieku na określenie terenów między Wisłą a Pasłęką i między Żuławami a Ziemią Chełmińską. Historycznie to w XIII w. tereny pruskich plemion Pogezanów i Pomezanów. Po wojnie trzynastoletniej do Polski włączono Pomorze Gdańskie, Ziemię Chełmińską, Warmię i pas ziemi na wschodnim brzegu Wisły z Malborkiem i Elblągiem - w tym pasie można widzieć początki Powiśla.

      W każdym razie, Wisła jest granicą między Kociewiem a Powiślem.

      Usuń
    4. I mamy sztucznie oddzielać lewobrzeżnych Wiślaków od prawobrzeżnych Powiślaków? Podczas gdy realia życia nad brzegami rzeki są dokładnie takie same, a więc i ta sama kultura tu wchodzi w grę. Ale proszę bardzo! W dyskusji Tadeusza z plutonowym Stybaniewiczem w temacie pawia: "U nas na Powiślu na fiksację mówi się 'dostała kota'. U nas na Kociewiu w zasadzie też" Zatem nazewnictwo purystycznie rozdzielone, tylko czytać uważnie!

      Usuń
    5. Cóż, rzadko granice krain (czy "podkrain") historycznych można precyzyjnie określić. Przykładowo, pozostałe granice Kociewia trudno, bo tam się mieszają z Borowiakami i Kaszubami. Trudno wschodnią i północną granicę Wielkopolski, bo mamy takie "przejściowe" krainy jak Pałuki (między Wielkopolską a Kujawami) czy Krainę (między Wielkopolską a Pomorzem, a także trochę Kujawami). Ale akurat zachodnia granica Powiśla i wschodnia Kociewia są precyzyjne - to Wisła. Owszem, nie jest to granica grup etnograficznych, ale nie zawsze krainy historyczne pokrywają się z terenami danych grup.

      Tym bardziej że granice krain są zmienne, a także zmienna jest przynależność "podkrain". Taka ziemia chełmińska w XII-pocz. XIII w. była częścią Mazowsza, potem Prus, potem Prus Królewskich, potem Pomorza, a teraz zrasta się z Kujawami. Mieszkańców Bydgoszczy jakbyś spytał czy są Kujawiakami czy Pomorzanami, to sądzę, że odpowiedzi byłyby bardzo rożne.

      Usuń
    6. To jeszcze inaczej, Janowo ze względu na odległość, położenie i skomunikowanie mogłoby uchodzić za dzielnicę Gniewa. Więc za przyczółek Kociewia na Mazurach jak najbardziej można je uznać.

      Usuń
  3. Jeśli tak jest to w porządku. Ale chyba trzeba by na to zwrócić uwagę P.Sokołowskiemu bo dla niego-że zacytuje - "Plebiscyt ten w Janowie na Kociewiu Niemcy wyjątkowo przegrali(...)"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nooo, strzelił babola. Ale on Warszawiok, wszystko co na zachód od Wisły, to Nimce :D

      Usuń
  4. Ten "meszek" to się folia satynowa nazywa. Też jej serdecznie nie cierpię. ;)
    Sama Lewandowskiego kojarzę (poza byciem bucem w internecie) tylko z niezwykle grafomańskiej sceny seksu, którą to umieścił bodajże w "Różanookiej", a która skutecznie zniechęciła mnie do zapoznania się z cyklem o kotołaku. Nie wiem, czy dam "Narzeczonej..." szansę, pewnie jakby była na Legimi, to bym wrzuciła na półkę, ale tak to raczej nie kupię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest na Legimi ;).

      https://www.legimi.pl/ebook-narzeczona-z-kociewia-konrad-t-lewandowski,b642123.html

      Usuń
    2. Nie bierz moich książek do ręki, bo stanowczo za głupia na to jesteś. Jeszcze jakieś nieszczęście z tego będzie.
      Przewodas

      Usuń
    3. Ocho, Przewodas at his finest.

      @M.S.
      Dzięki za info:)

      Usuń
    4. Moreni
      Właśnie o tym pisałem :D Oddzielać, oddzielać w tym przypadku dzieło od twórcy.

      Konradzie
      Moja prośba jest gorąca jak oddech smoka - zachowuj się jakoś :D

      Usuń
    5. Moreni
      A ja cykl o Kotołaku zacząłem poznawać od opowiadania (czy fragmentu powieści) "Wisielica" zamieszczonego w Fantastyce (1991 r.); od razu mnie kupiło takim słowiańskim klimatem, przy tym nie było paździerzowe - a większość ówczesnej slavic fantasy była - co słusznie Sapek wykpił w Pirogu (1993). Choć Sapek i z Kotołaka kpił, że zacytuję:

      >I co nam Conan, Ged Sparrowhawk, co nam Fellowship of the Ring. Mamy swojskich wojów, zwanych, ma się rozumieć, równie swojsko: Zbiróg, Piróg, Kociej, Pociej, Zagraj, Zabój, Przybój i Pozamiataj. I ruszyli owi Pirogowie od grodziszcza do grodziszcza, zygzakiem, rzecz jasna, ruszyli przez lasy, bory i welesy, przez tramy i chramy, skórznie, gopła, młaki i KOTOŁAKI, poprzez łany bujne i stepy, porosłe burzanem i chrzanem, przez święte gaje i ruczaje.

      Zaiste, Przy zagaju, przy ruczaju, jechał Piróg na buhaju. Jam, pry, jest Piróg. Ale nie ruski. Nie celtycki. Jestem nasz, swojski, słowiański Piróg, przyszłość i nadzieja fantastyki. I jeno kwestą czasu jest, by narodziła się nowa, kultowa saga, epicka fantasy, Wielka Pirogiada, Słowo o Wyprawie Wieszczego Piroga na Strzygajów. O Łado, Łado, Kupało! Przewróć się w grobie, Tolkienie! Płacz, Le Guin! Gryź bezsilnie wargi z zazdrości, Eddingsie! Drżyj z zawiści, Zelazny!

      Tych, którzy na Wielką Pigoriadę doczekać się nie mogą, uspokoję, streszczając dzieło. W Szarych Wierchach, dokąd wyprawi się Piróg i jego przaśna drużyna, złota nie ma i prawdopodobnie nigdy nie było. Ale niecny Strzygaj i wspierający go renegaci, źli zagraje Wolec i Stolec, zginą od sulicy w Pirogowej prawicy, przy czym chrobremu Pirogowi nawet weles z głowy nie spadnie. Skradzione Święte Żyto i Wieszcza Śmietana zostaną odzyskane i wrócą do chramu Swantewita, bo tam ich miejsce. Koniec<.

      Usuń
    6. PS
      Chociaż - tak o rozgrywkach fandomowych z lat 90. słowo jeszcze - lekko słowiański klimat Wiedźmina też został wykpiony, kpiącym był Oramus, który napisał pastisz Wiedźmina pt. "Zima w trójkącie Bermudzkim" (2001 r.), gdzie rolę wiedźmina odgrywa rycerz Psihuj (może mało wyrafinowane to).

      Inny pastisz slavic fantasy - tym razem nabijając się z Ziemkiewicza i jego "Skarbów Stolinów" napisał Kres - krótkie opowiadanko pt. "Stolce stalinów" (1990). Tu można przeczytać:
      http://greybrow.iq.pl/teksty_old/stolce_stalinow.html

      Usuń
    7. Tak sobie patrzę na te fandomowe gryzionka z lat minionych i nabieram ochoty na przeczytanie (w końcu) tego reportażu o fandomie, co to go Czarne wydało XD Jakby wtedy był fejsik, to byłyby epickie gownoburze.

      Usuń
    8. Takie polemiki prasowe jednak chyba są lepsze. Bo na fejsie nieraz szybciej piszą, niż myślą. Fakt, gównoburze mogą z tego wyjść epickie :D, ale sensu niewiele.

      Usuń
    9. Król stalinów "straszliwy i nienasycony Peddał" z tego opowiadania Kresa to chyba też wyrafinowane nie jest.

      Usuń
    10. No nie jest. Ale żarty nie muszą być wyrafinowane - muszą być śmieszne. Mnie osobiście akurat Peddał nie bawi, ale za to bawią mnie inne imiona (bo są i dziwaczne, i podobne do tych z Ziemkiewicza) i oręż, którym posługiwał się Dargoszwarż ("obnażył ostrze pibździela") :D

      I tak gwoli precyzji - Peddał nie jest królem stalinów,. Peddał to straszliwy i nienasycony duch podziemnych korytarzy - twórca stolca dla króla stalinów.

      Usuń
  5. Przewodas może czasem przesadza, ale ja tam mimo wszystko darzę go pewną sympatią :P. Natomiast jakoś nie byłem pewien, czy warto się do jego twórczości zabierać. Ale przekonałeś mnie, zamówię niedługo w takim razie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bo on tak przegina w zachowaniu, że już nawet nie wkurza, a bawi i mimowolnie człek czuje do niego pewną sympatię.

      Usuń
  6. Pierwszy raz słyszę o tej książce, ale mnie zaintrygowała.

    OdpowiedzUsuń