POLECAM

niedziela, 12 grudnia 2021

Mayra Montero, Przybądź, ciemności

Interesująca rzecz. O poszukiwaniu żaby. Właściwie żaba jest tylko pretekstem, czego dowodzi choćby to, że w ogóle nie można jej znaleźć tam, gdzie szukali bohaterowie opowieści.

Rzeczona żaba to gatunek dawniej zwany Eleutherodactylus sanguineus (obecnie Pristimantis sanguineus). W powieści Montero, to gatunek endemiczny dla Haiti, właściwie nie wiadomo czy jeszcze istniejący, czy już wymarły. W rzeczywistości to endemit, ale z Kolumbii, o statusie „bliski zagrożenia” – czyli na razie zagrożenia jeszcze nie ma, ale można przewidzieć, że niedługo wystąpi (co wiąże się z wycinką lasów i utratą naturalnych siedlisk Pristimantis sanguineus).

I nie, to przeniesienie gatunku z Kolumbii na Haiti oraz zmiana statusu, nie są błędem autorki – swoją powieść konsultowała z herpetologami (specami od płazów i gadów), więc trzeba przyjąć, że to zabieg celowy. Przyznam szczerze, że nieco umyka mi jego sens. Może chodziło o to, że nieważne czy ten gatunek, czy tamten, czy tu, czy tam – ważne, że wymiera? Czyżbyśmy więc mieli do czynienia z powieścią ekologiczną? No właśnie chyba nie bardzo. Między rozdziałami „właściwymi” są krótkie rozdzialiki, w których w paru zdaniach autorka przedstawia historię (nieraz swoją, nieraz rzeczywistą – sprawdziłem wyrywkowo) różnych gatunków płazów. Gatunków, które zanikły. Ale czy z winy człowieka? Chyba nie, a w każdym razie, nie udaje się ustalić przyczyn owego znikania żab – wg tubylców, płazy po prostu „się wyniosły”, więc trudno tu doszukiwać się przesłania ekologicznego...


Trudno ustalić, kiedy toczy się akcja powieści – pojawiają się w niej członkowie Tonton Macoute, organizacji istniejącej w latach 1958-1986. To oddziały trochę policyjne, trochę wojskowe stworzone przez haitańskiego dyktatora Françoisa Duvaliera, znanego bardziej jako Papa Doc (Papa Doc lubił Polaków, i tyle tylko dobrego można o nim powiedzieć).  Członkowie Tonton Macoute nie dostawali żołdu; żeby jeść, musieli rabować. Więc pewnie sami się domyślacie, że Haiti czasów Duvaliera, to nie był milusi kraj. Co jeszcze ciekawe: Papa Doc w pewnym momencie wyrzucił z kraju katolickiego arcybiskupa i religią państwową ustanowił... voodoo.

W powieści Montero te wydarzenia są pominięte, skupiła się raczej na życiu zwykłego Haitańczyka w czasach Papy Doca. Chaos, zbrodnia, bieda. Ale i sytuacja haitańska nie jest przewodnim wątkiem książki.

Do tak milusiego kraju przybywa amerykański naukowiec, żeby sprawdzić czy jeszcze istnieją jakieś Eleutherodactylus sanguineus. Małżeństwo uczonego przechodzi właśnie kryzys, czemu też nieco miejsca autorka poświęciła.

Jednak ów uczony również nie jest głównym bohaterem – tym jest jego miejscowy przewodnik: Thierry Adrien. Tubylec snuje swoje opowieści, a uczony je nagrywa – bo w potoku słów czasami pojawiają się informacje o żabach. Czasami, bo ogólnie to opowieść o życiu i rodzinie Thierry’ego. Rodzinie być może dla Haiti typowej, ale dla nas zdecydowanie nie. Poczynając już od ojca i imiennika Thierry’ego, który był pwazon rat – łowcą polującym na... zombie (proszę pamiętać, że zombie z voodoo bardzo się różnią od swoich potomków z literatury popularnej i filmu).

Akcja powieści toczy się na dwóch planach czasowych: „teraz” i opowieści Thierry’ego. Kiedy się zbiegną (Thierry dociągnie swoją opowieść do spotkania z naukowcem) powieść właściwie się kończy – zostaje tylko ostatnia historia o ginących płazach, z bardzo zaskakującą informacją o dalszych losach obu bohaterów.

Książka bardzo fajnie napisana, plastycznym językiem, wręcz czytelnik widzi gorące, rozdygotane haitańskie powietrze. Ale, uprzedzam, to powieść dość brutalna i ze scenami seksu – dobrze podanymi, ale mało smacznymi.

Polecam.

OCENA: 7/10.

M. Montero, Przybądź, ciemności, tłum. M. Szafrańska-Brandt, Warszawskie Wydawnictwo Literackie MUZA, Warszawa 2003, stron: 200.


Parę okładek ze świata (wydań było więcej, ale jeszcze w latach 90., więc trudno odszukać):

Wydanie hiszpańskojęzyczne i włoskie

Wydania anglojęzyczne (USA i Wielka Brytania)



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:


6 komentarzy:

  1. Zdaje się, że "Muza" podpieła się pod sukces "Wydawnictwa Literackiego" i jego serii "Proza Iberoamerykańska" wydając książki w identycznej szacie graficznej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za komuny były dwie takie serie, w których wydawano pisarzy latynoamerykańskich: Wydawnictwa Literackiego i Państwowego Instytutu Wydawniczego (PIW).

      Jednym z właścicieli Muzy jest Włodzimierz Czarzasty (tak, ten z SLD), wielki fan literatury latynoamerykańskiej, szczególnie Marqueza. Z tego co kojarzę, Czarzasty wykupił od WL prawa do pisarzy z tamtego kręgu – zapewne kupił też prawa do szaty graficznej serii (bo bez tego przegrałby w sądzie, jak nic), ale nie do nazwy, stąd w WL była to seria „Proza Iberoamerykańska”, a w Muzie seria „Salsa”, do tego w serii Muzy wychodzą nie tylko Latynoamerykanie, ale też Latynoeuropejczycy (na pewno Hiszpanie, nie sprawdzałem czy także Portugalczycy). Podobno Czarzasty jest takim fanem lit. latynoamerykańskiej, że przepłacił kupując te prawa :D

      Co innego z serią PIW, bo w tym przypadku właściciele Muzy po prostu czekali, aż wygasną PIW-owi prawa do wydawania danych autorów. Ale PIW sam sobie był winny, bo np. „Sto lat samotności” Marqueza wydali bodajże trzy razy w latach 1974-1992 (raz, w 1977, wydało też WL właśnie w serii „Proza Iberoamerykańska”), po czym przestali wznawiać, nie przedłużyli praw do wydawania. A Czarzasty, jako wielki fan Marqueza, podobno co tydzień dzwonił do Marqueza i jego agentów dopytując czy prawa już są „uwolnione”.

      Co trzeba oddać Muzie – czasami dzieli się tymi prawami z innymi wydawcami, np. „Sto lat samotności” było wydane czterokrotnie poza Muzą: w Kanonie na koniec wieku (Rzeczpospolita), Arcydziełach Literatury Współczesnej (De Agostini), Arcydziełach Literatury Światowej (Świat Książki) oraz Kolekcji Gazety Wyborczej.

      I co jeszcze trzeba oddać – choć seria Salsa jest bardzo podobna do serii Proza Iberoamerykańska, to jednak okładki zostały znacząco ulepszone – lepsza kolorystyka, a przede wszystkim lepsza czcionka (że okładka ma skrzydełka, to inna rzecz, bo wiadomo, że za komuny takich fanaberii dla burżuazyjnych snobów nie dawano :D).

      Muza wchodząc na rynek książkowy (początkowo było to wydawnictwo prasowe) w znacznej mierze kierowała się literackimi sympatiami Czarzastego – jako wielki fan serii o Tomku Wilmowskim, pojechał do Szklarskiego, zdał egzamin ze znajomości cyklu (!) i także wykupił prawa do jego wydawania.

      Usuń
    2. Ha, dzięki za te ciekawostki o Czarzastym. Nie miałem pojęcia, że to taki zapalony fan literatury iberoamerykańskiej.

      Usuń
    3. Z tego, co można wywnioskować z różnych wypowiedzi, ulubieni pisarze Czarzastego to: Marquez, Cortazar, Gabriel Garcia, Mario Vargas Llosa, Isabel Allende, Szklarski, Milne i de Saint-Exupéry.

      Usuń
  2. Heh, nic mnie już w literaturze nie zaskoczy. Nawet to, że tę raczej nieznaną pozycję czytamy praktycznie jednocześnie. Sięgnąłem po nią, bo od pewnego czasu goszczę książkowo w Ameryce Łacińskiej i Awita, użytkowniczka LC, podsunęła mi ten tytuł, który od ręki wypożyczyłem z biblioteki. Zaskakująco dobra i ciekawa książka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że nawet oceniła znacznie wyżej, niż ja - 9/10.

      W każdym razie, osobiście lubię literaturę latynoamerykańską (i z tych samych powodów rosyjską), bo jest dość oryginalna, odmienna od zachodniej (postrzeganej przez pryzmat anglosaskiej).

      Usuń