POLECAM

czwartek, 29 grudnia 2022

Éric-Emmanuel Schmitt, Raje utracone

Pamiętacie poszukiwania dobrej francuskiej fantasy? To znalazłem – tyle że od głównonurtowca, bo taką łatkę ma Éric-Emmanuel Schmitt (znany na świecie głównie jako dramaturg, choć u nas dość popularny jako autor powieści i opowiadań). Taka krótka opinia – po przeczytaniu Rajów utraconych najchętniej od razu zabrałbym się za kolejny tom cyklu.


Zamiarem autora jest chyba przedstawienie swojej (czyli niekoniecznie zbieżnej z naukowymi hipotezami) panoramy dziejów ludzkości od neolitu do dziś. Cykl nosi tytuł Podróż przez czas. Niestety, nie mogłem sięgnąć od razu po kolejną część z nader prostego powodu – jeszcze nie została wydana po polsku. Francuzi mogą już przeczytać trzy tomy z zaplanowanych ośmiu.

Taaa, a gdzie tu fantasy... Otóż bohaterem cyklu jest nieśmiertelny. Tym razem nie wyeksploatowany Kain czy Żyd Wieczny Tułacz, lecz inny bohater bliskowschodnich mitów. W różnych krajach starożytnego Bliskiego Wschodu nosił różne imię, Schmitt dał mu akurat to znane z podań babilońskich – Noam (w podaniach sumeryjskich był to Ziusudra, akadyjskich – Utnapisztim; jak w żydowskich pominę, bo może komuś bym zepsuł przyjemność czytania). Tak, jest to też retelling pewnego podania.

Rzeczony Noam urodził się tysiące lat temu i tak od tej pory wędruje sobie po świecie. Co jakiś czas strzela dłuższą (liczoną w latach, a nie godzinach) drzemkę. I tak się zaczyna powieść – Noam budzi się w grocie z długiego snu, a po wyjściu na świat trochę jest zdziwiony. O, chociażby telewizją. Nie telewizją jako taką, bo tę zdążył poznać przed snem, ale...

Włącza telewizor. Trafiwszy na kanał 31, sądzi, że to jakiś błąd. Trzydzieści jeden kanałów? Niemożliwe. Liczba 31 musi oznaczać nazwę libańskiego kanału narodowego, przypominać jakąś datę godną uczczenia... Za pomocą pilota przelatuje w osłupieniu osiemdziesiąt kanałów. Podczas jego poprzedniej podróży nadawały dwa czy trzy, nie więcej. (str. 23).

Albo:

Zerkając z ukosa, Noam dziwi się strojom: gapie, ledwie okryci kusymi szortami albo wykrojonymi koszulkami polo, prezentują tatuaże. Co? Wszyscy są marynarzami? Wszyscy są bandytami? Kobiety też? (str. 11-12).

Noam zaczyna spisywać swoje wspomnienia. Stąd mamy dwa rodzaje narracji – trzecioosobową dla wydarzeń XXI wieku i pierwszoosobową dla wydarzeń z jego młodości. Od razu dodam, że XXI wiek jest tu marginalny. Mamy raczej powieść prehistoryczną. Dobrą powieść prehistoryczną. Pominąwszy nieśmiertelność Noama, jest to odarcie mitu z elementów fantastycznych – nie ma bogów, mitycznych stworzeń, mityczne wydarzenia sprowadzone są do skali, w jakiej mogłyby rzeczywiście zajść i przedstawione są zgodnie z badaniami naukowymi. A jeśli nawet jest jakiś element trącący fantastyką (sikorka!) to taki nieoczywisty, który można interpretować niefantastycznie.

Przykuwający uwagę bohaterowie. Każdy jest „jakiś” (i nie jest to „jakiś” na zasadzie z gier RPG – temu daltonizm, a temu HIVa). Trzy kobiety obecne w życiu (czy raczej młodości) Noama – Mina, Nura i Tita, każda inna, każda wiarygodna, każda interesująca (nawet Mina, choć pozornie nic w niej ciekawego).

Dobra warstwa obyczajowa, zarówno to co na pierwszym planie (stosunki w rodzinie Noama, szczególnie z ojcem), jak i na dalszym (choćby relacje Osiadłych z Łowcami). Polityka na skalę wioski z przyległościami (ojciec Noama jest naczelnikiem wioski, a sam Noam „następcą tronu”). Interesujące jest też to od strony antropologicznej – obyczaje, przemiany polityczne, gospodarcze i religijne, a właściwie nawet naukowe. I nie, nie, Schmitt nas nie „zanudza” obyczajówką. Zanim czytelnik zdąży poczuć nudę, zaczyna się dziać. A potem mamy znowu powrót do obyczajówki, ale te ostatnie pięćdziesiąt stron to naprawdę czad.

Umie Schmitt grać emocjami czytelników. Bohaterowie wkurzają, wzruszają, rzadziej bawią (choć Barak bywa zabawny). A niektórzy „dezorientują” nasze emocje (np. Derek, który wzbudza różne i to równocześnie).

Wątek z XXI wieku też przyzwoity, aż szkoda, że trochę na uboczu. Co gorsza, oba wątki autor zakończył takimi cliffhangerami, że nic tylko posłać mu konkretną wiąchę.

Francuzi mają już trzy tomy cyklu

Co do fantastyki: jak to się stało, że Noam jest nieśmiertelny? I czy jest jedynym nieśmiertelnym? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w książce; przyznam, że odpowiedź na pierwsze nie oszałamia, to coś rodem z fantastyki sprzed stu, a może nawet dwustu lat.

Rzecz obecnie istotna – ideolo. Jest, ale umiarkowane (ekologiczne, wręcz odwołujące się do mitu Szlachetnego Dzikusa – to akurat bardzo francuskie, a także proimigranckie), jednak jest też krytyka zarówno konserwatyzmu, jak i dążenia do postępu za wszelką cenę (tyle że mniej żartobliwa, niż to było u Kivirähka). No i w XXI wieku Noam zauważa, że ludzie są jakby mniej wolni, niż byli podczas jego poprzedniej wizyty.

Zwolennicy starego chcą chronić świat nie taki, jakim jest, lecz taki, jakim był. W ich oczach teraźniejszość jest już skażona, wywołuje sprzeciw. Bez wahania wskazują dobry model w przeszłości, której nie znali (...) Utopia melancholijna.
Nowocześni, ceniąc innowację, uważają się za racjonalnych i pragmatycznych, chociaż igrają z ogniem i zmieniają się w podpalaczy. Nie tylko niszczą to, co istnieje, lecz także wprowadzają elementy, których przyszłości ani niuansów nie przeczuwają. (...) Postęp nie jest tylko historią wiedzy, bo okazuje się również historią ignorancji: wywołuje zaślepienie co do konsekwencji. Utopia przyszłościowa. (przypis str. 187, pogrubienia moje).

Lekkie pióro (nieco zepsute redakcją, która przepuściła koszmarki typu „uległa poprawie”, str. 120), ciekawe spostrzeżenia, niezła fabuła – na gruncie fantasy wręcz oryginalna, dobrze skonstruowani bohaterowie. I emocje. Dla mnie to kolejna pozycja do kanonu fantasy. Zalecenie: koniecznie czytać, niezależnie czy jesteś fanem powieści historycznych/prehistorycznych, obyczajowych czy fantastyki.

Cały cykl ma się składać z części:

Raje utracone.
Brama do nieba (Babel i cywilizacja Mezopotamii).
Ciemne słońce (Egipt faraonów i Mojżesz).
Światło szczęścia (Grecja w IV wieku p.n.e.).
Dwa królestwa (Rzym i narodziny chrześcijaństwa).
Mistyfikacja (średniowieczna Europa i Joanna d'Arc).
Wiek podbojów (renesans i odkrycie Ameryki).
Rewolucje (rewolucje polityczne, przemysłowe, techniczne).

OCENA: 9/10.

É.-E. Schmitt, Podróż przez czas, t. 1: Raje utracone, tłum. Ł. Müller, Wydawnictwo Znak Literanova, Kraków 2022, stron: 496.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

15 komentarzy:

  1. O, będę szukać tej książki. Mało znam fantastyki historycznej (choć do niedawna niespecjalnie się za nią rozglądałam). Czytałam kiedyś jakąś książkę Schmitta i pamiętam, że była niezła, ale nie na tyle, żeby się nim mocniej zainteresować, więc dzięki za ten wpis :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie tak się spodobała, że od razu zamówiłem kolejną jego powieść zalatującą fantastyką, czyli "Człowiek, który widział więcej".

      Usuń
  2. Schmitta kojarzę głównie z obyczajówki (zdecydowanie polecam zbiór "Opowieść/księga o niewidzialnym" lub chociaż samego "Oskara i panią Różę"). Ciekawą pozycją jest "Kiedy byłem dziełem sztuki" - coś z pogranicza SF (ale te elementy SF są oczywiście tylko tłem).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Kiedy byłem dziełem sztuki" wrzucam na listę do kupienia. A dziś dotarła do mnie inna jego książka, zalatująca znowu fantasy, czyli "Człowiek, który widział więcej". Niestety, format znacznie mniejszy, niż "Raje utracone" - podstępny wydawca chce nam utrudnić pakowanie na półki.

      Usuń
    2. książki Schmitta miały wiele wydań (miękkie/twarde okładki, różne szaty graficzne). w obrębie jednej "serii" wydań rozmiary są takie same, ale pomiędzy różnymi wydaniami niestety faktycznie znacznie się różnią. też mam z tym problem, kilka nie mieści mi się na półce :/

      Usuń
    3. Aha. Myślałem, że moje "Raje utracone" i "Człowiek, który widział więcej" są z tej samej serii, bo wydanie dość podobne - poza formatem, oczywiście - twarde oprawy, nawet w dotyku takie same (lekko lepkie, a nie śliskie). Tylko taka dziwna różnica: pierwsze imię autora na "Rajach utraconych" pisane jest przez É, a na "Człowieku, który widział więcej" przez zwykłe E.

      Usuń
  3. Miałam ostrą fazę na Schmitta w gimnazjum/liceum i wtedy przeczytałam wszystko, co mieli w bibliotece (czyli w sumie prawie wszystko, co podówczas wyszło, tylko 2 pozycji brakowało). A potem jakoś uderzyła mnie wtórność tych tekstów i się zbudziłam. Mówisz, że warto wrócić? Sprawdzę, czy w bibliotece mają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie to był pierwszy kontakt z tym autorem (nota bene, skoro Kawczaka uznaje się za Kanadyjczyka, to Schmitt jest nie Francuzem, a Belgiem - Kawczak, polskiego pochodzenia, urodzony we Francji, wyjechał do Kanady jako człek dorosły, tak samo Schmitt wyemigrował z Francji do Brukseli).

      Możliwe, że Schmitt jest wtórny (wobec samego siebie?), ale przy pierwszej jego pozycji tego nie widać. No i porównując z "Człowiekiem, który widział więcej", co właśnie czytam - "Raje utracone" są znacznie lepsze).

      Usuń
    2. Tak, bywa bardzo wtórny wobec siebie, zwłaszcza na tym pierwszym etapie twórczości (gdzie wychodziły te wszystkie "Oskary i pani Róże" i "Pany Ibrahimy i kwiaty Koranu"). Ale może już dość czasu minęło, żeby mnie to nie irytowało XD

      Usuń
    3. Nie mam zamiaru jakoś wielce brnąć w tego Schmitta - będę kupował kolejne części "Podróży przez czas", mam "Człowieka, który widział więcej" i poszukam to SF polecane wyżej przez Maxima ("Kiedy byłem dziełem sztuki").

      Nota bebe, tytuł i opisy tej ostatniej powieści jakoś mi przypomniały prastare opowiadanie z niszowego pisemka: Ziggy Stardust "Pejzaż z przybitym do drzwi" z zielonogórskiego fanzinu Anarion, nr 1, 1993. Zrobiło to wtedy na mnie niesamowite wrażenie - niesamowite nie jest tu synonimem do "dobre", bo to raczej było szokujące. No co on wypisuje, Tolkiena nie czytał, Howarda nie zna, o Brianie Aldissie nie słyszał? To było coś w stylu new weird (1993 rok, niszowe amatorskie pisemko z zadupia - produkowane techniką powielania na ksero i zszywania zszywaczem :D). Zaczyna się to opowiadanie tak (językowo to nieco chropowate, ale to pasuje do dziwacznej treści):

      > Jestem służącym. Jestem służącym przybitym do drzwi. Zostałem do nich przybity z polecenia moich Państwa. Bowiem moi Państwo lubują się w oryginalnościach i ekstrawagancjach. Dlatego kazali przybić mnie do drzwi.

      - Nikt nie ma takiego służącego - powiedziała Jaśniepani - tworzymy precedens w sprawie tak zaskorupialej, jak lokajstwo.

      Drzwi są solidne. Dębowe. Pomalowane na czarno. Jestem na nich rozpięty w kształcie litery X i w mojej kamizelce w pionowe, czarno-żółte pasy założonej na białą koszulę i moich granatowych spodniach, takichż skarpetkach i czarnych lakierkach prezentuję sie wprost imponująco!

      Mówię na moich drzwiach, choć wiem, że tak samo jak ja należą do Jaśniepaństwa. Ale w pewnym sensie są częścią mojego organizmu... <

      Swoją drogą, ciekawe kto jest autorem, może to jakiś znany i uznany dziś pisarz?

      Usuń
    4. O "Kiedy byłem dziełem sztuki" nawet kiedyś u siebie pisałam https://kronikaksiazkoholika.blogspot.com/2011/02/sztuka-dla-czowieka-czy-czowiek-dla.html

      Ciekawy ten tekst, który cytujesz. Bardzo weird.

      Usuń
    5. Ciekawy, stąd pamiętam po 30 latach (oczywiście nie cytowałem z głowy, tylko sięgnąłem na półkę po Anarion). To króciutki tekst, 3 strony, pewnie warto by go wznowić w jakiejś antologii (o ile możliwe jest ustalenie autora - w Anarionie większość, niestety, podpisywała się dziwnymi pseudonimami: Ziggy Stardust, Muzzy, Belkot de Bass).

      Dzięki za reckę "Kiedy byłem dziełem sztuki" (są tam elementy SF?). Przejrzałem po tagu "Eric-Emmanuel Schmitt" - faktycznie miałaś na niego zajawkę, ale to ponad 10 lat temu. Spróbuj te "Raje utracone", moim zdaniem powinno Ci się spodobać.

      Usuń
    6. Polecam mnogość odniesień trochę mi zalatuje new age ale warto....

      Usuń
    7. Anonimowy8 stycznia 2023 20:49
      Ale w czym, w "Rajach utraconych"?

      Usuń
  4. obywatelgc80@gmail.com

    OdpowiedzUsuń