POLECAM

niedziela, 26 maja 2024

Pojedynek pisarza


Na przełomie XIX/XX wieku w Warszawie toczył się proces o przestępstwo wówczas chyba nie takie znowu rzadkie. Wzbudziło jednak zainteresowanie, bo jeden z pojedynkujących się był człowiekiem bardzo znanym.

Kazimierz Zalewski nie był wówczas już młodzieniaszkiem – dobiegał pięćdziesiątki (dokładnie miał lat czterdzieści osiem i pół). Od wielu lat znany był jako warszawski dziennikarz, redaktor, a także wydawca – był właścicielem czasopisma „Wiek”. Ale jeszcze bardziej znany był jako dramaturg. Był absolwentem Szkoły Głównej, ówczesnej kuźni talentów literackich. Zacytujmy dzisiejszego badacza:

cała „czołówka” literacka pokolenia, poza Prusem i, rzecz jasna autorkami-kobietami; wywodzi się ze Szkoły Głównej: Henryk Sienkiewicz, Aleksander Świętochowski, Adolf Dygasiński, Piotr Chmielowski – z wydziału filologicznego. Prawnicy: poeci Wiktor Gomulicki i Władysław Bełza oraz komediopisarz Kazimierz Zalewski, a także popularni na ówczesnym rynku czytelniczym: Walery Przyborowski czy Adam Rzążewski (pseud. Aër), wychowanek Wydziału Matematycznego. [cytat z artykułu Joanny Zajkowskiej, która tylko streszcza wyniki badań Stanisława Fity, Pokolenie Szkoły Głównej, Warszawa 1980].

A tak o Zalewskim pisał Wilhelm Feldman w ważnej swego czasu pracy Piśmiennictwo polskie 1880-1904 (cytuję za wydaniem trzecim z 1905 roku):

Miarodajnym pisarzem scenicznym okresu, głośniejszym od wszystkich, grywanym z powodzeniem szalonem tam, gdzie nie miał popularności Słowacki, zaniedbany był Korzeniowski, Chęciński, Narzymski, nieznany był Okoński, najbardziej wpływowym – Kazimierz Zalewski.

Kazimierz Zalewski

Jak widzimy, Kazimierz Zalewski był najpopularniejszym dramaturgiem polskim w latach osiemdziesiątych XIX wieku. Co akurat Feldmana nie cieszyło, bo o twórczości i talencie Zalewskiego miał jak najgorsze zdanie.

działał senzacyjnością swych tematów i figur, które przypominały wypadki i postacie z warszawskiego bruku i senzacyjnością „roboty”. Tę podpatrzył u majstrów francuskich – im też wszystko zawdzięcza. W gruncie rzeczy są jego sztuki, tak operujące hasłem patryotyzmu, zupełnie kosmopolityczne, od toalet do duszy, tak jak operując hasłem moralności są właściwie tylko waryacyami na temat cudzołóstwa. Bez tego nie obejdzie się żadne prawie dzieło Zalewskiego, tylko zbliżając się do tego tematu ma werwę, wynalazczość, dowcip (...) poza tym komizmem niskim, lecz łechcącym nerwy, ani razu nie przemówią językiem uczucia, nie rozgrzeją tam nawet. gdzie autor tego pragnie (...) kręcą się zresztą, jak manekiny, bez konieczności wewnętrznej, gromadzą się na scenie, wchodzą i wychodzą bez uprawdopodobnienia, najważniejsze tajemnice zdradzają w monologach i „na str.” – jednem słowem, są tylko tworami pyrotechniki teatralnej, zostawiającej po sobie... czczy dym.

I część poświęconą Zalewskiemu, Feldman zakończył z widoczną satysfakcją:

Dzisiaj utwory Zalewskiego wrażenia już ze sceny nie robią.

Negatywnie twórczość naszego bohatera oceniał też Henryk Sienkiewicz. O np.:

Kraj tak płaski jak... dajmy na to komedie Kazimierza Zalewskiego. [cytuję za Barbarą Babraj].

Kazimierz Zalewski, portret autorstwa Ferdynanda Brylla (1863-1922)

Mniej wiemy o pojedynkowym rywalu, czyli Stanisławie Ignatowskim. Jeśli dobrze go namierzyłem, był to człek znacznie młodszy od Zalewskiego – miał wówczas tylko dwadzieścia pięć lat. Ani wówczas, ani później nie był kimś znaczącym, ot doktor i urzędnik Towarzystwa Kredytowego Ziemskiego.

Sam przebieg pojedynku, do którego doszło 2 czerwca 1898 roku, opisują Kurjer Warszawski i Kurjer Poranny. Pojedynkowano się na pistolety w lasku na Saskiej Kępie, w miejscu chyba mało ustronnym, bo zaledwie trzysta metrów od budynków mieszkalnych. Na placu, poza samymi pojedynkującymi się, stawili się sekundanci oraz dwaj lekarze: Antoni Śmiechowski (wybrany przez Zalewskiego) i Ignacy Solman (od Ignatowskiego).

Po przybyciu na miejsce spotkania na Saskiej Kępie, sekundanci odmierzyli metę na 15 kroków i ustawili pp. Ignatowskiego i Zalewskiego na pozycjach, wręczając każdemu z nich pistolety niegwintowane. Jeden z sekundantów zaproponował pojednanie, lecz strony odpowiedziały na to odmownie. Wnet potem na komendę padły prawie jednocześnie dwa strzały – bezskuteczne. Znowu więc nabito pistolety, i znowu echo strzałów się rozległo; tym razem redaktor Zalewski otrzymał ranę w lewą nogę. Z protokółów oględzin sądowo-lekarskich widać, że rana ta szła na wylot przez biodro lewe i spowodowała uszkodzenie arterji, i ranę tę ekspert zakwalifikował jako ciężką. [Kurjer Warszawski].

Pojedynek pewnie miał być tajny, jednak ktoś życzliwy doniósł o zdarzeniu kapitanowi Fiodorowowi, naczelnikowi praskiego oddziału straży ziemskiej. Prokurator uznał, że Ignatowski dopuścił się przestępstwa i w grudniu 1899 roku odbył się proces.

Kazimierz Zalewski, portret autorstwa Józefa Łoskoczyńskiego (1857-1928)

Piszę o pojedynku, ale jaka była jego przyczyna? Tego długo nie było wiadomo. Sąd, przed którym w charakterze oskarżonego stanął Ignatowski, próbował tego dociekać, ale odbił się od ściany.

Zbadany w charakterze świadka Kazimierz Zalewski oświadczył, że wyzwanie na pojedynek nastąpiło z jego strony dla przyczyn, których wymienić nie chce. Odmówił również wyjawienia przyczyn wyzwania przesłuchiwany w charakterze oskarżonego Stanisław Ignatowski, poprzestając na przyznaniu się do winy zadania rany w pojedynku. [Kurjer Warszawski].

Skoro oskarżony przyznał się do winy, prokurator Skarjatin wnioskował o odstąpienie od przesłuchania większości świadków. Wniosek poparł obrońca oskarżonego, adwokat I. M. Kamiński. W tej sytuacji sąd zadecydował, że przesłucha tylko jednego z lekarzy-świadków, Antoniego Śmiechowskiego i powołanego w charakterze biegłego dra Kucharzewskiego.

Dr. Śmiechowski w swojem zeznaniu wyjaśnił, że red. Zalewski był zraniony w obie nogi, kula bowiem drasnęła prawą nogę, a następnie ugodziła w nogę lewą, nieco wysuniętą, i tu przeszyła arterję (arteria femoralis). Dzięki natychmiastowej pomocy, zdołano zatamować silny wylew krwi; w toku zaś kuracji wytworzyła się chwilowo gangrena miejscowa, spowodowana brakiem dopływu krwi. [Kurjer Warszawski].

Biegły potwierdził, że rana była niebezpieczna i – choć stan zdrowia Zalewskiego się poprawił – to jednak ruchy lewej nogi nadal są utrudnione.

Wogóle zdaniem lekarzy, gdyby p. Zalewski zajmował się pracą fizyczną – następstwo rany mogło być niepomyślne dla niego i mogłoby stać się przeszkodą pracy. [Kurjer Poranny].

Sąd w składzie: Ostroumow (przewodniczący), Skrzetuski i Karaczarow wyrok ogłosił w samo południe 22 grudnia 1899 roku – Stanisław Ignatowski został skazany na osiem miesięcy zamknięcia w twierdzy.

Kazimierz Zalewski ok. 1875 r.

W prasie z kolejnych pięciu lat nic o tej sprawie nie znalazłem. Najwyraźniej jednak Ignatowski siedzieć nie poszedł, trwały wciąż przepychanki sądowe. Dopiero w styczniu 1904 roku mamy w Kurjerze Polskim informację, że adwokat Kamiński, obrońca Ignatowskiego, złożył skargę apelacyjną, która „odbiła się wczoraj głośnem echem w 2 departamencie karnym Izby sądowej tutejszej”. A odbiła się głośnym echem chyba dlatego, że okazało się, że było „nieco” inaczej, niż to wychodziło z pierwszego procesu. Otóż to nie Zalewski, lecz Ignatowski był wyzywającym. A jaki był powód wyzwania... Jak wywodził obrońca Ignatowskiego:

p. Ignatowski, stając w obronie spotwarzonej najniesłuszniej kobiety, nie miał innego punktu wyjścia jak tylko wyzwać p. Zalewskiego na pojedynek. [Kurjer Polski].

Przez te pięć lat od pojedynku, Kazimierz Zalewski podkurował się...

Zresztą rana, odniesiona przez Z. w tym pojedynku na tyle nie pozostawiła śladów żadnych, że dziś p. Zalewski pracuje po dawnemu jako literat i publicysta, prowadzi pismo i wogóle zajmuje się swojemi sprawami bez żadnych zmian. Co więcej – mówił obrońca – w życiu fizycznem p. Zalewskiego dzieje się zupełnie dobrze, bo nawet tańczy, co chyba najlepiej świadczy, że zdrowie jego nie ucierpiało od pojedynku. [Kurjer Polski].

Adwokat Kamiński przekonał sąd, że wyrok pierwszej instancji był zbyt surowy – sąd apelacyjny zmniejszył go do miesiąca odsiadki w twierdzy.

Dalsze losy Kazimierza Zalewskiego za Wikipedią:
Od 14 września 1907 do 14 lipca 1908 był dyrektorem artystycznym Warszawskich Teatrów Rządowych. Od 3 stycznia 1908 do 1915 prowadził Szkołę Aktorską w Warszawie. Od 15 października 1909 do końca 1918 był dyrektorem Teatru Małego w Warszawie.

Kazimierz Zalewski

Kazimierz Zalewski zmarł 11 stycznia 1919, został pochowany na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie. Przeżył 69 lat. Dziś jest niemal zapomniany, acz jeszcze po śmierci doczekał się uznania ze strony Władysława Rabskiego, który podkreślał, że Zalewskiemu przyszło tworzyć w trudnych dla polskiej dramaturgii czasach, kiedy brakowało wielkich talentów.

Zalewski nie był pionjerem nowych dróg – pisał Rabski – ale w okresie jałowym naszej literatury dramatycznej, w chwilach, gdy przestały już płonąć wielkie gwiazdy poezji, on swą pracą niezmordowaną, swą wierną służbą, swą kulturą i talentem ratował honor teatru polskiego, sycił jego głód repertuarowy, dał mu cały szereg sztuk wybornych w swej teatralności i był doskonałym nauczycielem techniki scenicznej dla pokoleń późniejszych.

Stanisław Ignatowski – o ile dobrze go namierzyłem – zmarł 13 sierpnia 1927 roku, także został pochowany na Powązkach. Zmarł dość młodo, miał 54 lata.



Korzystałem z:
Kurjer Poranny, rocznik 1899.
Kurjer Warszawski, rocznik 1899.
Kurjer Polski, rocznik 1904.
Wilhelm Feldman, Piśmiennictwo polskie 1880-1904, t.1, wydanie III, Lwów 1905.
Władysław Rabski, Rok 1919. Po zgonie Kazimierza Zalewskiego, [w:] tegoż, Teatr po wojnie. Premjery warszawskie 1918-1924, Warszawa 1925, s. 19-24.
Barbara Babraj, Galicyjski rozdział w życiu i twórczości Henryka Sienkiewicza, wyd. II, Wrocław 2016.
Joanna Zajkowska, Wiktor Gomulicki i Aleksander Świętochowski – o dziwnej (nie)znajomości, Ciechanowskie Zeszyty Literackie, nr 21, 2019, s. 51-62.
Anna Sobiecka, Zalewski Kazimierz, [w:] Słownik Krytyki Literackiej XIX Wieku.


Ilustracja u góry: akwarela Ilji Repina z 1899 roku przedstawiająca pojedynek pistoletowy Eugeniusza Oniegina i Włodzimierza Leńskiego (bohaterów poematu Aleksandra Puszkina, Eugeniusz Oniegin).


2 komentarze:

  1. Podobno modnym miejscem pojedynkowania się w XIXwiecznej Warszawie była Jeziorna (dziś: Konstancin-Jeziorna). A to z powodu, że na rzeczce Jeziorce (wówczas: Jeziorze) kończyła się jurysdykcja warszawskiej policji, a pojedynki były zabronione.
    Bardzo lubię takie historyjki, które pokazują "zwykłe" życie. ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zapraszam. Za jakieś dwa tygodnie wjedzie mikst "zwykłego" życia (kryminałek) z piastowskimi ciekawostkami.

      Usuń