POLECAM

wtorek, 21 maja 2024

John Scalzi, Wspólnota

Po przeczytaniu mam bardzo mieszane odczucia. Nie jestem fanem Scalziego, jego sztandarowe dzieło, czyli Wojnę starego człowieka uważam za dość mizerną powieść (link na dole). I na tle tegoż dzieła trylogia Wspólnota rysuje się zarazem lepiej i gorzej.


Lepiej, bez wątpienia, wygląda świat powieściowy. Tu co prawda poprzeczka była nader nisko zawieszona, bo w Wojnie... świat niby jest, ale go nie widać, natomiast we Wspólnocie coś tam widzimy. Mamy liczące półtora tysiąca lat kosmiczne imperium, właśnie tytułową Wspólnotę, którym władają imperoksi z rodu Wu. Podróże między układami planetarnymi są możliwe dzięki Nurtowi, bo Scalzi – pewnie słusznie – uznał, że nigdy nie uda się ludziom przekroczyć prędkości światła. Ów Nurt to takie jakby korytarze, czy raczej rzeki skracające podróż. Gałęzie owego Nurtu są dość stabilne, przez wieki tylko dwie zaniknęły, w tym ta prowadząca na Ziemię. Po zaniknięciu gałęzi, kontakty z odciętym układem nie istnieją.

Jest to o tyle niebezpieczne, że imperium zostało zbudowane tak, żeby niemal żaden układ nie mógł funkcjonować samodzielnie. Raz, że jest to wymuszone okolicznościami, bo światy Wspólnoty – o wyjątkach za chwilę – nie nadają się do zasiedlenia przez ludzi: są to planety bez atmosfery albo z ekstremalnymi temperaturami. Ludzie żyją więc wyłącznie pod powierzchnią lub w ogromnych stacjach kosmicznych (habitatach). Druga przyczyna tego braku samodzielności wynika z polityki – łatwiej takie światy kontrolować rodowi Wu, który siedzibę ma w miejscu krzyżowania się różnych gałęzi Nurtu.

Wyjątki od tych nieprzyjaznych światów są dwa, planety: Ziemia (ale tu kontakt utracono wieki temu) i Kres (jak sama nazwa wskazuje, coś na krańcu Wspólnoty). Ciekawostka: Kres wygląda jak planeta pierwotnie zasiedlona przez Polaków, w każdym razie jej centrum naukowe znajduje się w mieście Opole nad rzeką Wartą.

Na tron Wspólnoty wstępuje młoda imperox Grayland II, zupełnie nieprzygotowana do rządzenia, bo jako nieślubne dziecko poprzednika, była trzymana z dala od spraw państwowych, jednak po śmierci starszego brata stała się jedyną opcją. Na samym starcie Grayland II naraża się wpływowemu rodowi Nohamapetan. Intrygi to główny motyw tej książki.

Wydanie amerykańskie

Jednak wcale nie są największym zagrożeniem dla Wspólnoty. Rezydujący na Kresie naukowiec, Jamies hrabia Claremont, odkrywa, że Nurt się rozpada i niedługo (zależnie od miejsca potrwa to tygodnie, miesiące lub co najwyżej parę lat) światy zostaną od siebie odcięte. Tym samym Kres – jedyna planeta, na której powierzchni mogą żyć ludzie, staje się ostatnią nadzieją ludzkości.

Co do ustroju, to choć nie zostało to jasno przedstawione, to chyba mamy do czynienia z jakąś formą matriarchatu, w każdym razie: imperox to kobieta, głowa Kościoła to kobieta, głowy rodów odgrywających wielką rolę w powieści (Nohamapetan, Lagos) też kobiety. Mężczyznom została rola statystów, podwykonawców i naukowców (to nie powinno dziwić, wszak Scalzi sam siebie nazywa feministą). Podobnie dominującą rolę odgrywają rody wywodzące się z nacji będących na Zachodzie mniejszościami rasowymi: Wu pochodzenia chińskiego, Lagos – afrykańskiego i Nohamapetan – jak można zgadywać, hinduskiego. Tak, ideolo wylewa się wiadrami, przebija nawet Netfliksa.

W każdym razie, świat jest atutem tego cyklu. Bohaterowie już nie (choć i tu jest ciut lepiej, niż w Wojnie starego człowieka). Są to co prawda bohaterowie wyraziści i łatwi do zapamiętania, ale też mało skomplikowani i szwankują od strony logicznej. Pozytywni są idealni – dobrzy, mądrzy itd. itp. Tu zabawnie wyszła sama aktualna imperatoks, która robi za polityczną geniuszkę, choć w czym tkwi tajemnica jej geniuszu, nie ogarniam. Scalzi najpierw ją przedstawia, jako taką trochę Zośkę, przypadkowo obciążoną koroną, by ni z gruchy, ni pietruchy zamienić ją w wytrawną polityczkę i intrygantkę zapędzającą weteranów polityki w kozi róg.

Negatywni są oczywiście źli i głupi – tu zresztą wyszły braki warsztatowe Scalziego, bo on próbuje nas przekonać, że ci negatywni są inteligentni, podstępni itd., ale to nie wyszło; jak się przeanalizuje ich motywacje i posunięcia, to są jednak półgłówki.

Wydanie niemieckie

Dam przykład: jedna z bohaterek – którą Scalzi próbuje nam przedstawić, jako wyjątkowo inteligentną i przebiegłą, zaprawioną we wszelkich intrygach, podstępach i zdradach – ma tajemnicę, od której zależy nie tylko jej życie, ale również pozycja jej rodu. I tę „tajemnicę” zna... kilkaset osób, a nasza bohaterka jest pewna, że nikt jej nie wyda. To tak nie za bardzo klei mi się ta inteligencja i intryganctwo z naiwną wiarą w ludzi. Tym bardziej, że nasza „mądrala” sama ze zdrajców w szeregach drugiej strony korzysta. Później ta sama geniuszka intryg, mogąc bez problemu zgładzić główną rywalkę, pozwala jej żyć, bo chociaż wiedziała, że tamta też jest podstępna, to chyba w to nie dowierzała. Aaa, żeby nie było – ta geniuszka intryg nie jest humanitarna i litościwa, wcześniej dla osiągnięcia jakiegoś efektu z zimną krwią (i bez sensu) zgładziła jedną z najbliższych sobie osób.

Więc to, że bohaterowie są ciut lepsi, niż w Wojnie starego człowieka, nie oznacza, że są skonstruowani dobrze czy choćby przeciętnie – to dalej jest mierne.

I teraz dochodzimy do największej słabości tej trylogii. Co prawda jest to napisane bardzo lekko, wchodzi bez popitki, słowa wręcz same niosą czytelnika (wyjąwszy partie, w których Scalzi chce nam przedstawić emocje bohaterów, bo to wychodzi strasznie mulasto). Niestety, znowu dają znać o sobie braki warsztatowe. W świat autor wprowadza nas cepologicznie. Przykładowo, miał interesujący pomysł: Izba Pamięci – są tam zapisani cyfrowo poprzedni władcy Wspólnoty, kopie mające ich wspomnienia, ale wyzbyte emocji. Ich zadaniem jest doradzać aktualnemu imperoksowi. Można to było świetnie wykorzystać, ale przez dwa pierwsze tomy Scalzi tego nie zrobił – wykorzystuje te kopie głównie do łopatologicznego wprowadzania w świat (coś tu drgnęło w tomie trzecim). Zresztą nie tylko te kopie, bo i rola towarzyszki aktualnej władczyni z początku tomu pierwszego głównie do tego się sprowadza. A są jeszcze tak błyskotliwe pomysły, jak opisanie szkolnej lekcji (co już w ogóle wychodzi kabaretowo, bo tu dzieci mają lekcję, a za oknem, zamiast deszczu, padają bomby)...

Wydanie włoskie

Dam Wam jeszcze zabawniejszy przykład tego finezyjnego jak budowa wideł wprowadzania w temat. Na początku tomu trzeciego Scalzi robi nam powtórkę z tego, co już przeczytaliśmy, ale jak to robi... Otóż jeden z bohaterów leci jakimś tam letadłem, które zaraz rozbije się o ulicę. Jak sądzicie, jakie myśli towarzyszą bohaterowi w obliczu nadciągającej śmierci? Tak wspomina dotychczasowe wydarzenia powieściowe. A żebyś się czytelniku nie pogubił, robi to... w punkcikach. Zaprawdę, Scalzi ma czytelników za idiotów.

Obok braków warsztatowych, jest też pomysł w moich oczach idiotyczny: przeładowanie powieści wulgaryzmami i scenami seksu, w tym oczywiście homoseksualnego. Już nawet pal licho wulgaryzmy w dialogach, niektórym bohaterom (szczególnie Kivie Lagos) to pasuje. Ale wulgaryzmy w partiach narratora? Scalzi nie napisze, że coś się rozpadło, o nie, to musiało się rozpaść w pizdu. Mało tego, wulgaryzmy mamy nawet poza powieścią właściwą :), w podziękowaniach, które Scalzi kieruje do różnych tam ludzi. Jest to żałosne, gówniarskie pseudoluzactwo. Takie pseudoluzactwo mamy też we fragmentach, w których autor próbuje mrugać okiem do czytelnika, dam przykład (tom drugi):

Przecież nie była jakąś pieprzoną fikcyjną postacią, stworzoną przez niedojebanego pisarzynę, który będzie jej mówił, co ma robić.

To nie jest finezyjne mruganie; Scalzi raczej wetknął sobie paluchy do nosa, zrobił zeza i wywalił jęzor. Nasuwa się słowo: pajacowanie. I ma to swoje skutki: przez to pseudoluzactwo z powieści ucieka napięcie.

Scalzi podczas pracy tfurczej

Owszem, cykl ma parę dobrych fragmentów, parę niezłych żartów (mnie rozbawiła rozmowa imperox z pewnym królem w tomie drugim). Dość umiejętnie Scalzi zakrywa przed nami pewne rzeczy, odsłania je na raty, żeby przykuwać uwagę czytelnika. Ale jednak te dobre pomysły toną w morzu bylejakości i pseudoluzactwa.

Obróbka redakcyjna taka se. Są pókica (nieprawidłowy w języku polskim zwrot póki co), są niepotrzebne orazy i to po dwa w zdaniu (oraz w języku polskim używamy wyłącznie jako zamiennik dla i, żeby ograniczyć ilość powtórzeń).

Tak żebyście nie dali się nabrać, bo pewnie słyszeliście ileż to nagród i nominacji do nagród ów Scalzi zgarnął: on jest nagradzany nie za jakość dzieł, tylko pomimo tej jakości. Tajemnica kryje się w rewolucyjnym żarze, który mocno w nim płonie – po prostu facet płynie z nurtem współczesnego ideolo. On wręcz maszeruje na czele parady trzymając w jednej ręce czerwony a w drugiej tęczowy sztandar.

Czy polecam... To zależy; sądzę, że lektura pozostawi część czytelników ukontentowanych, część zniesmaczonych. A u części – w tym u mnie – wystąpią oba te stany jednocześnie (ukontentowanie nader umiarkowane). Jak pisałem na początku, w stosunku do Wojny starego człowieka jest to powieść zarazem lepsza i gorsza – zależy na co postawimy akcent.

OCENA: 5/10.

J. Scalzi, Wspólnota, t. 1: Upadające imperium, tłum. P. Grysztar, Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2019, stron: 340.

J. Scalzi, Wspólnota, t. 2: Imperium w płomieniach, tłum. P. Grysztar, Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2020, stron: 316.

J. Scalzi, Wspólnota, t. 3: Ostatnia imperoks, tłum. P. Grysztar, Wydawnictwo NieZwykłe, Oświęcim 2020, stron: 310.


Inne tego autora:

Zob. też:



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

2 komentarze:

  1. Romek Pawwlak22 maja 2024 11:18

    Jako czytadło ta seria jest niezła, dałbym jej więcej, może 6, może 7. Choć obiecuje więcej niż daje i ja od pewnego momentu czytałem bardziej przez chęć poznania pomysłu Scalziego na Nurt (to mi się wydaje naprawdę fajne) i, później, na to, co w komnacie.
    To jest po prostu sprawne czytadło, nic więcej. Nie boli za bardzo, ale poza Nurtem - niewiele w tym jest jakości, przynajmniej dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie jakoś odrzuca sposób prowadzenia narracji. Chociaż "Towarzystwo ochrony Kaiju" Scalziego kupię, choćby z ciekawości, bo wygląda to dość oryginalnie.

      Usuń