POLECAM

niedziela, 21 lipca 2024

Jarosław Dobrowolski, Dziwny Zachód

Moja sympatia do gatunków west fantasy i weird west jest znana (linkownia na dole), niestety, tym razem nawet to nie pomogło. Dziwny Zachód to słaba powieść przez pierdołowatość.


Ta książka de jure nie jest self publishingiem, ale de facto jest [tu jednak odeślę do sprostowania] – jak dwóch self publisherów założy wydawnictwo (w spółce z promotorką subkultury gotyckiej i motywu wampiryzmu), żeby wydawać własne książki, to dla mnie nadal jest self publishing (nawet jeśli cel wydawnictwa określą tyleż szumnie, co bezsensownie, jako: Wprowadzając fantastykę z powrotem do mainstreamu; fantastyki nie trzeba wprowadzać do mainstreamu – a o co chodzi z tym z powrotem, to już w ogóle nie ogarniam – bo ona tam jest od dawna; jest Sapkowski, Tokarczuk, Rak itd.). I zakładanie takiego wydawnictwa nie jest, moim zdaniem, mądrym posunięciem. Dlaczego? Bo gdybym był wydawcą, to być może przyjąłbym książkę Dobrowolskiego do druku, ale najpierw wysłał dobremu redaktorowi z adnotacją: „Nie szczyp się, tnij ostro”. A kto miał to zrobić w tym przypadku?

Acz lektura Dziwnego Zachodu zaczęła się całkiem nieźle, na tyle nieźle, że podążyłem do Empiku, żeby sprawdzić czy autor coś tam jeszcze z tego świata popełnił. Okazało się, że popełnił dwa opowiadanka (dwadzieścia i czterdzieści stron) wydane w ebookach:


No i wrzuciłem to do koszyka. Po dwóch godzinach wszedłem znowu do Empiku i z koszyka wywaliłem.

Dobrowolski ogólnie radzi sobie tam, gdzie mamy obyczajówkę. Ale kiedy wchodzi element fantastyczny – wykłada się jak Charlie Chaplin na skórce od banana. Przez swoją pierdołowatość, zamiast zdynamizować tekst w tym momencie, on zamula. Do tego po każdym wydarzeniu z magią w tle, bohaterowie siedzą i ględząc rozbierają je na czynniki pierwsze.

Sam system magii w ogóle mało ciekawy, kolejna forma wampiryzmu – niemal identyczna, jak w Trylogii Magistrów Celii Friedman, tyle że Friedman pisać umie, a Dobrowolski niekoniecznie.

I im dalej w prerię, tym bardziej pierdołowatość postępuje. Przykładowo: jazda pociągiem. W ogóle was interesuje, kto dorzuca węgiel do pieca? No mnie też nie. A Dobrowolski czuje się przymus poinformowania mnie o tym kilka razy. Najpierw czytamy, że ciuchcia napędzana jest węglem i kto został palaczem, po chwili znowu: Stalowy gigant, zasilany węglem dorzucanym przez sierżanta Cartera... No bo może za pierwszym razem nie zanotowaliśmy tej nieistotnej informacji, to trzeba nam utrwalać do skutku. To nie jest jedyny przypadek absurdalnej pierdołowatości. Co ciekawe, zdarzają się jednak niezłe opisy, choć raczej w pierwszej połowie powieści i prozaicznych czynności (np. pracy kowala).

Jednak nawet te przyzwoite fragmenty z czasem robią się monotonne. Dobrowolski próbuje budować klimat grimdarkowaty równie umiejętnie, jak Gołkowski (czyli nieumiejętnie), o np. ludzie są grubi, szczerbaci i przełykają flegmę.

Dialogi słabe – znowu pierdołowatość: bohaterowie muszą nam tłumaczyć każdą rzecz, nawet zupełnie oczywistą lub nieistotną, jakby czytelnik był idiotą niezdolnym do ogarnięcia fabuły bez łopatologii. Momentami Dobrowolski próbuje żartować, ale spuśćmy zasłonę miłosierdzia na te próby.

Tak mnie umęczyła ta książka, że rzuciłem ją w kąt tuż przed finałem – tak, do mety było już niedaleko, ale lektura stawała się coraz cięższa, więc bez żalu pożegnałem się z prozą Dobrowolskiego. Nawet mnie nie interesuje, jak to się skończyło, chociaż mogę przewidzieć, bo w końcu to nie jest produkt wyrafinowany i zaskakujący. Zakładam (Ci, którzy dobrnęli do końca mogą skorygować), że na końcu mamy walkę magów, wypełzające potwory rodem z Lovecrafta, pif-paf, sru, jebut, zło przegrywa – finał otwarty dający pole do kontynuacji (po którą, oczywiście, nie sięgnę).

Brak profesjonalnego wydawcy (redaktor, korektor) skutkuje wieloma bykami. Już pomijam interpunkcję, ale mamy pleonazmy (np. korpulentne młode damy o obfitych kształtach; definicja słowa „korpulentny” – „gruby, dobrze zbudowany, z nadwagą”, czyli korpulentność i obfite kształty to synonimy, korpulentny o obfitych kształtach to masło maślane), mamy też rzeczywistość posiadającą zapachy. Do tego jeden z bohaterów Chciał (...) spotkać rdzennych Amerykanów. Naprawdę: nie Indian, nie czerwonoskórych, tylko rdzennych Amerykanów. Bohater w XIX wieku jedzie politpoprawną nowomową z wieku XXI. Prorok jaki cy cuś? To proponuję w dodruku zamienić na jeszcze bardziej politpoprawne: osoby rdzennoamerykańskie.

A tu w skrócie moje wrażenia spisane na gorąco, podczas czytania:
Około strony 80 – całkiem przyzwoicie napisane.
Około strony 200 – takie se, ale autor ma potencjał.
Około strony 300 – daleka droga przed autorem, ale chociaż obrał właściwy kierunek.
Około strony 400 – odwołuję powyższe, tu nie ma potencjału; to jest pierdoła.

No może trochę przesadziłem, bo Dobrowolski ma potencjał na bycie autorem literatury rozrywkowej ze średniej półki. Ale do tego potrzebuje bardzo dobrego redaktora.

Dziwny Zachód odradzam. jeśli macie ochotę na west fantasy czy weird west – polecam Rusnaka (linkownia).

OCENA: 4/10.

J. Dobrowolski, Dziwny Zachód, inicjatywa wydawnicza Sinister Project, Warszawa 2023, stron: 510.



Zob. też:





Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

14 komentarzy:

  1. O tym Panu i jego książce nigdy nie słyszałem, a dzięki Twojej recenzji już na pewno nie przeczytam. Z westernowego fantasy czytałem tylko Opowieści Sipstrassi Gemmella. Były super(dwadzieścia 25 lat temu) Przymierzam się do Mrocznej Wieży Kinga.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Opowieści Sipstrassi" to dla mnie, najlepsza rzecz, jaką spłodził Gammell. Wieża Kinga nie dla mnie, jak cały King - jakoś mi nie po drodze z nim. Polecam za to Rusnaka, naprawdę dobre.

      Usuń
  2. 𝘕𝘢𝘱𝘳𝘢𝘸𝘥ę: 𝘯𝘪𝘦 𝘐𝘯𝘥𝘪𝘢𝘯, 𝘯𝘪𝘦 𝘤𝘻𝘦𝘳𝘸𝘰𝘯𝘰𝘴𝘬ó𝘳𝘺𝘤𝘩, 𝘵𝘺𝘭𝘬𝘰 𝘳𝘥𝘻𝘦𝘯𝘯𝘺𝘤𝘩 𝘈𝘮𝘦𝘳𝘺𝘬𝘢𝘯ó𝘸. 𝘉𝘰𝘩𝘢𝘵𝘦𝘳 𝘸 𝘟𝘐𝘟 𝘸𝘪𝘦𝘬𝘶 𝘫𝘦𝘥𝘻𝘪𝘦 𝘱𝘰𝘭𝘪𝘵𝘱𝘰𝘱𝘳𝘢𝘸𝘯ą 𝘯𝘰𝘸𝘰𝘮𝘰𝘸ą 𝘻 𝘸𝘪𝘦𝘬𝘶 𝘟𝘟𝘐
    A może autor nauczył sie w Tezaurusa? :D Pamiętam, że kiedyś czytałem jakieś opko albo "gierkową" książkę z cudownym opisem potyczki rycerza konnego i włócznika z jakimiś bebokami. Ciaglo się to niemiłosiernie i było nudne ale za to padły chyba wszystkie możliwe nazwy broni drzewcowej w jednym akapicie :D Sir Ktośtam szarżujący z gizarmą by przyszpilić piką na zawsze w moim sercu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawie jak "Władcy dinozaurów" Milána, że zacytuję sam siebie:
      "wojownik walczy toporem, w drugiej ręce ma tarczę, a tu ni z gruchy, ni pietruchy zadaje cios mieczem...".

      Usuń
  3. Unikam książek, które są self publishingiem, bo doświadczenie nauczyło mnie, że zawsze leży w nich coś takiego, co sprawia, że dana książka mi się nie podoba. Mimo wszystko w wydawnictwach autor ma jakąś opiekę, a jego książki przechodzą przez korektę i redakcję (chociaż nawet w wydawnictwach) różnie z tym bywa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym wiedział wcześniej, że to SP, to bym do ręki nie wziął. Zmyliła mnie nazwa wydawcy, bo wcześniej nie znałem = nie miałem jej namierzonej, jako producenta SP.

      Usuń
  4. No cóż, to zdecydowanie sięgnę po Rusnaka. Przyznam, że westerny bardzo lubię, ale jeszcze nie sięgnąłem po połączenie owego z fantasy. Z wyjątkiem "Mrocznej Wieży" Kinga, ale to było takie sobie. Dziwię się zawsze zachwytom.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zamiast Kinga, przeczytaj Gammella "Opowieści Sipstrassi". Chociaż z cyklu Kinga bardzo lubię "Siostrzyczki z Elurii".

      Usuń
    2. Nie omieszkam, zwłaszcza, że Gemmel podobno generalnie dobry. "Legendy" niestety jeszcze nie czytałem, jak ostatnio patrzyłem ciężko było dostać w sensownej cenie.

      Usuń
    3. Jak dla mnie, Opowieści Sipstrassi są lepsze od cyklu Saga Drenajów (do którego należy Legenda). Saga Drenajów to takie typowe fatasy, a Opowieści zdecydowanie nie. Na ile pamiętam, to Opowieści są weird west (western + postapo + fantasy).

      Usuń
  5. Ponoć Czerwona kraina od Abercrombiego jest w westernowych klimatach. Ktoś Coś?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To cykl "Pierwsze prawo"-czytałem z niego powieść "Samo ostrze" i opowiadania "Parszywa robota" (antologia Miecze i mroczna magia) oraz "Też mi desperado" (antologia Niebezpieczne kobiety) - słabo to pamiętam, coś mi świta, że ostatnia z tych pozycji ma westernowy klimat.

      Usuń
  6. Sprostowanie:
    autor koniecznie domaga się, żeby nie nazywać Sinister Project wydawnictwem, bo to tylko "inicjatywa wydawnicza", a on jest self publisherem.

    Po raz pierwszy spotykam się z sytuacją, że autor domaga się podkreślenia, że wydaje w self publishingu - większość raczej stara się to ukryć.

    OdpowiedzUsuń
  7. Mam podobne wrażenia. Początek dawał nadzieję, ale potem było już tylko coraz gorzej.
    Z grubsza dobrze odgadłeś zakończenie.

    OdpowiedzUsuń