Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 maja 2024

Marcin Rusnak, Diabły z Saints

Ooo, i to, kurde, było dobre. A trochę poleżało na mojej kupce wstydu, co jest o tyle dziwne, że gatunkowo mi pasuje – pisałem już, że lubię western fantasy i weird west? No pisałem i to wcale niedawno (link na dole). Leżały sobie te Diabły z Saints na półce spokojnie i pewnie by dalej leżały, gdyby nie wyszła część druga (Czarnoksiężnik z Thyholm) – to trzeba przeczytać jedynkę, żeby wiedzieć czy warto kupić dwójkę.


Rusnak zrobił tu małżeństwo wielokątne – pożenił western, postapo, horror, Wiedźmina i Harrego Dresdena. W tomie są zawarte dwie minipowieści i powieść (stron kolejno: 129, 147 i 293).

Świat to postapo, w którym nie doszło aż do takiego upadku, jak w innych dziełach tego typu – nie ma powrotu do wczesnej epoki żelaza, coś tam przetrwało; choć państwowość upadła, wciąż funkcjonują miasta, ba, na pewnych odcinkach nadal kursują pociągi. Po prostu: Dziki Zachód. I przyznam, że to jest dla mnie trochę słabe, bo jakoś trudno mi sobie wyobrazić ten poziom upadku, sądzę, że jeśli przetrwałyby miasta, jeśli przetrwałoby tak wielu ludzi, to przetrwałoby i państwo, a jeśli przetrwałoby państwo, to upadek cywilizacji albo nie miałby miejsca, albo byłby bardzo ograniczony. W każdym razie, jak nam pokazują tytuły rozdziałów, akcja toczy się w czwartej dekadzie po Upadku Republiki.

Główni bohaterowie to bracia bliźniacy Zack i Alan. Kiedy ich poznajemy, są wczesnymi nastolatkami mieszkającymi z rodzicami w niewielkiej rybackiej wiosce. Oczywiście będą musieli ją opuścić i wkroczyć na szlak, który doprowadzi jednego do czegoś na kształt wiedźmina-rewolwerowca, drugiego do maga-detektywa. Bo w owym świecie pojawiają się różne demony, więc jest zapotrzebowanie na wiedźminów i magów.

Genius Creations wydało Czarnoksiężnika z Thyholm i przy okazji wznowiło Diabły z Saints, niestety, nie tylko w innej szacie graficznej, ale także w nieco innym formacie

I teraz pewien problem: wszak bohaterowie to gimbusy. I z takimi bohaterami to zazwyczaj jedzie w stronę young adult. U Rusnaka nie, ale tu się tworzy inny problem: wiarygodność. Jakoś trudno mi łyknąć, że takie żgajki*, tak się zachowują i tak są odbierani przez innych ludzi. Na szczęście to nie film, więc bohaterów nie widzę i niekoniecznie muszę wciąż ich wiek mieć w głowie. Ale byłoby lepiej, gdyby na początku książki mieli ze trzy, no chociaż ze dwa lata więcej.

Pierwsza minipowieść (Diabły z Saints) to wprowadzenie – dowiadujemy się co sprawiło, że bracia wkroczyli na odpowiednią ścieżkę. Plus rodzinna tajemnica w tle. Przyzwoite, ale mnie bardziej do gustu przypadła druga odsłona (Wampir z Abington) z akcją trochę kryminalną, która toczy się w klasztorze przypominającym te średniowieczne. Wreszcie powieść (Dzieci z Bull-Ehr-Bynn), która wbrew tytułowi, nie ma związku z dziełem Astrid Lindgren. Ot pracującym na plantacji giną dzieci. To potrzebny jest wiedźmin i mag. To właśnie najbardziej wiedźmińska odsłona Diabłów.

Nie ma to ambicji bycia czymkolwiek więcej, niż „zwykłe” czytadło, ale w tej kategorii jest naprawdę bardzo dobre. Może te moje zastrzeżenia co do bohaterów i świata robią wrażenie, że coś komuś nie wyszło, ale to nie tak. Mało wiarygodne stoczenie się świata jednak jest charakterystyczne dla postapo (no OK, wyjąwszy takie, gdzie ludzi zostało naprawdę niewielu, jak u Londona czy Atwood) , więc albo to nam nie przeszkadza, albo postapo nie czytujemy. A o wieku bohaterów po prostu można nie pamiętać :D

Spójne wydanie obu części

W każdym razie: polecam. Dodatkowy punkcik za weird west, bo naprawdę niewiele dobra w tym podgatunku mamy po polsku.

OCENA: 8/10.

M. Rusnak, Diabły z Saints, t. 1: Diabły z Saints, wydawnictwo Genius Creations, Bydgoszcz 2019, stron: 440.



______________
PRZYPIS

* żgajek – po poznańsku chłopak; tytuł Harry Potter i kamień filozoficzny na poznański przełożyli jako: Żgajek w brylach i fifny kamlot.




Zob. też:




Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz