Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 7 kwietnia 2024

Ksiądz (2011)

Tak Wam wyznam, że bardzo lubię west fantasy (skrzyżowanie westernu z fantasy) i weird west (mikst westernu, fantasy, horroru i SF). I to bardzo długa sympatia, bo od kiedy przeczytałem opowiadanie Roberta E. Howarda Horror z kurhanu, czyli od 1994 roku. Ale ogranicza się raczej do literatury, nie filmów. I być może przetrwała tyle lat, bo literackich west fantasy i weird west na naszym rynku co kot napłakał (tak, wiem, King, Gemmell, z Polaków Rusnak czy ostatnio Dobrowolski, ale to wciąż dawka homeopatyczna). Taka jeszcze ciekawostka: lubię te podgatunki fantasy, chociaż nie lubię tradycyjnych westernów.


Z literaturą krucho, więc ostatnio sobie odświeżyłem film Ksiądz z 2011 roku. Dzieło to jest adaptacją manhwy (czyli komiksu koreańskiego) Min-Woo Hyunga, znanej też na naszym rynku, ale tylko częściowo – wydawnictwo Kasen Comics puściło w latach 2005-2008 pięć tomików (z szesnastu), po czym poszło z torbami.

I wiecie co – nawet mi się ten film spodobał. Nie fabuła, bo to typowy western. Mocną stroną jest świat. Na początku filmu dostajemy świetne, animowane wprowadzenie: przez wieki ludzie toczyli wojnę z wampirami. Kiedy krwiopijcy zaczęli zdobywać przewagę, Kościół zaczął poszukiwać wiedźminów... tfu, co ja plotę: mających jakieś tam moce kandydatów na łowców wampirów. I tworzy z nich coś na kształt zakonu rycerskiego. Owi „księża” wygrywają wojnę, resztki wampirów zostają... zamknięte w rezerwatach (tak, to tacy Indianie).


Przy czym nie jest to świat quasi-średniowieczny. Bardziej przypomina postapo. Jest wielkie, dystopijne (propaganda wciąż sącząca się z głośników) miasto, w którym rezydują zwierzchnicy Kościoła, a poza nim Dziki Zachód: porozrzucane miasteczka, wioski, samotne farmy i rezerwaty wampirów. Pociągi kursują (no jak Dziki Zachód bez bany?), ale zamiast koni są futurystyczne motocykle.

Zwiedzamy też dwa miejsca bytowania wampirów – bieda jak w indiańskich rezerwatach z XIX wieku. Ale architektonicznie to zupełnie inna bajka, coś na kształt termitier.

Po wojnie Kościół obszedł się z księżmi niegodziwie – głupia hierarchia kazała im iść do normalnej pracy (a kwalifikacji raczej nie mieli), ale przy tym nie zwolniła ze ślubów. Swoją drogą to jest dla mnie coś dziwacznego: Amerykanie mając chyba najbardziej demokratyczne państwo, zarazem wciąż wietrzą spiski i knowania rządu, który niby ma im tę wolność zabrać. Do tego zazwyczaj władza w dziełach z USA jest przedstawiana jako stado psychopatycznych idiotów. No nie inaczej jest w tym filmie (jak jest w koreańskim pierwowzorze, niestety, nie wiem).


Dochodzi do „incydentu” – grupa wampirów opuszcza rezerwat, napada na samotną farmę, zabija małżeństwo gospodarzy i porywa ich córkę. Tak się składa, że gospodarz był bratem jednego z księży. Ten chce ruszyć na ratunek bratanicy, ale Kościół mu nie zezwala. Oczywiście tu mamy jedynego sprawiedliwego, który się zbuntuje.

Bohaterowie oklepani, znani z setek dzieł fantasy/SF: mistrz jedi z padawanem, pomocnica mistrza – nadobna niewiasta czująca do niego miętę i czarny charakter z mroczną tajemnicą.

Ogólnie nic wielkiego: sztampowi bohaterowie przeżywający sztampowe przygody, typowy akcyjniak. Nieraz trochę kuleje logika. Ale jest to całkiem przyjemnie zrobione. No i jest świat, w którym chętnie bym się ponownie zanurzył, zwłaszcza że zakończenie jest zamknięto-otwarte (jakiś etap się kończy, ale zarazem coś się otwiera).


Czy polecam? Jeśli lubisz filmy z serii Mad Max lub Riddick – to jak najbardziej oglądaj Księdza. A ocena na samym dole, bo najpierw Wstępniak. Że mówicie, że wstępniak to powinien być na początku? Wiem, ale jak go ustawiłem u góry, to jakoś przytłaczał to, co napisałem o filmie. Zatem:

Wstępniak na końcu


Czar VHS – współczesne filmy jakoś mnie nie zachęcają do oglądania (podobnie zresztą seriale), więc robię sobie powtórki z epoki VHS, czyli kaset wideo. Filmy od razu robione pod sprzedaż kasetową lub kinowe, które nie odniosły sukcesu i szybko na kasety trafiły, to nie są arcydzieła kinematografii. Ale może coś się nadaje do oglądania...

Gwoli formalności: epoka VHS zaczęła się w roku 1976, w 2008 wyprodukowano ostatni film, a w 2016 zaprzestano produkcji kaset. Od 1996 roku VHS musiał konkurować z DVD, ostatecznie płyty zastąpiły kasety, ale raczej na krótko. Zresztą była to tylko różnica nośnika i nic więcej.


W 2016 roku miało miejsce jeszcze jedno przełomowe wydarzenie: właśnie wtedy Netflix, działający już od jakiegoś czasu w USA, rozszerzył działalność właściwie na cały świat. I od tego momentu platformy streamingowe wyparły produkcję filmów pod kasety czy płyty. Zatem można uznać, że era VHS/DVD to lata 1976-2016. Szmat czasu.

Tuż przed tym przełomowym 2016 roku zaszło jeszcze coś istotnego: od 2014 roku coraz większą popularność zaczęła zdobywać skrajnie lewicowa ideologia woke. Wiatru w skrzydła dostała w Europie w 2015 roku (fala imigracji z Afryki i Azji po słynnym zaproszeniu ze strony Angeli Merkel), a w USA w 2016 roku, po wyborze Donalda Trumpa na prezydenta. Woke przeorało filmy, seriale, komiksy, literaturę, a nawet naukę. Więc i tu rok 2016 jest przełomowy.

A po co o tym piszę: bo może teraz od czasu do czasu będę Was katować wrażeniami z oglądania filmów ery VHS/DVD.


Wracając do Księdza


Ostrzegam, że ma bardzo różne opinie, np. na Filmwebie oceny krytyków wyglądają tak (w skali do dziesięciu): 1, 3, 5, 6 i 7. W opiniach widziałem też – co chyba jest typowe – że fani manhwy oceniają bardziej surowo, bo ten film to „obraza” dla dzieła Min-Woo Hyunga (swoją drogą, brałbym, jakby jakiś wydawca zechciał wznowić i dokończyć). W moich oczach Ksiądz zasługiwałby na 5/10, ale zawyżam o dwa punkty: jeden, bo lubię weird west, drugi za uniwersum.

OCENA: 7/10.

Ksiądz (2011), tytuł oryginalny: Priest.
Reżyseria: Scott Stewart.
Scenariusz: Cory Goodman.
Na podstawie manhwy: Min-Woo Hyung Priest.
Produkcja: USA.






Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

10 komentarzy:

  1. Daniel Muszyński9 kwietnia 2024 11:45

    Fabularnie to jest zrzynka z THE SEARCHERS Johna Forda, które jest całkiem niezłym klasycznym westernem.

    Jak jesteś taki anty-woke, to w 2015 wyszedł BONE TOMAHAWEK, który też jest zrzynką THE SEARCHERS, ale lepszą od PRIESTA, jeszcze mniej woke i jeszcze bardziej rasistowską.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wzmiankowany western w reżyserii Johna Forda to na podstawie powieści powstał.
      Rzeczony reżyser wielki był. Szczególnie lubię jego kawaleryjskie westerny, najbardziej "Horse soldiers".

      Usuń
    2. Daniel Muszyński11 kwietnia 2024 09:06

      Film Forda zmienił trochę fabułę w porównaniu z książką, SPOILER:






      m.in. postać grana przez Johna Wayne'a ginie w książce





      KONIEC SPOILERA, film PRIEST pewnie bardziej wzorował się na filmie niż na książce, notabene nie wzorował się specjalnie na komiksie Hyunga, który z tą historią nie ma wiele wspólnego, przynajmniej we wczesnych tomach.

      Ja najbardziej lubię właśnie THE SEARCHERS, STAGECOACH, 3 GODFATHERS i MY DARLING CLEMENTINE, ale wielu jego filmów nie widziałem albo widziałem dawno temu.

      Usuń
    3. To nie film zmienił fabułę, tylko autor powieści się pomylił, John Wayne nie mógł zginąć🤣🤣🤣 Zginął w "Alamo", ale tam nosił śmieszną czapkę na głowie.

      Usuń
    4. >jeszcze mniej woke i jeszcze bardziej rasistowską<

      A jakież to ślady rasizmu wytropiłeś w filmie "Ksiądz"? I dlaczego niby mniej woke = więcej rasizmu?

      Usuń
    5. Daniel Muszyński12 kwietnia 2024 12:30


      @Sattivasa
      No, zginął też w THE SHOOTIST i THE COWBOYS, więc pewnie mu się zdarzało raz czy dwa na dekadę zejść ze sceny jak Sean Bean i to nawet w kowbojskim kapeluszu :D

      @Paweł Miłosz
      Nigdzie nie napisałem, że mniej woke znaczy więcej rasizmu. Chociaż jak ktoś ma za bardzo alergie na woke, to pewnie bywa, że przegnie za bardzo w drugą stronę.

      "A jakież to ślady rasizmu wytropiłeś w filmie "Ksiądz"?"

      Zrobienie historii o Indianach i kowbojach, ale zamienienie Indian w krwiożercze potwory, a kowbojów w "księży", którzy muszą tych nie-Indian wyeksterminować, aby ocalić ludzkość, nie wygląda optycznie zbyt dobrze.

      Usuń
    6. W pierwszym z tych filmów i tak bohater był chory na raka, a w drugim to było konieczne, taki wyjątek od reguły.
      Co się tyczy Indian: w "The Searchers" tymi Indianami byli Komancze, wyjątkowo krwiożercze potwory. Hiszpanie sporo potu i krwi wylali, by bronić przed nimi nawet Apaczów, a to już nie byle co.

      Usuń
    7. Daniel Muszyński13 kwietnia 2024 12:08

      Ok. Nie wydaje mi się, żeby Wayne miał jakoś zakontraktowane, że nie może zginąć w swoich filmach - jak podobno mają Vin Diesel i Dwayne Johnson w SZYBKICH I WŚCIEKŁYCH, że nie mogą przegrywać swoich walk - nie odmówiłby, chyba, zwłaszcza takiej roli w filmach Forda, któremu, jakby nie patrzeć, w dużej części zawdzięcza karierę. Ale nie mam na ten temat jakichś mocnych opinii.

      W THE SEARCHERS Indianie są przedstawiani w sposób bardziej zniuansowany i często niezgodny z tym jak postacie opisują ich w dialogach. Młody kompan Wayne'a jest pół-Indianinem, a film z grubsza kończy się tym, że postać Wayne'a zaczyna rozumieć, że to że jakiś Indianin dotykał jego siostrzenice, nie znaczy, że musi ją zabijać.

      W PRIEST nie ma jakiegoś podziału na wrogich i przyjacielskich "nie-Indian". Wszystkie są animalistycznymi potworami, które spędzają dnie w oślizgłych kokonach i trzeba z nimi prowadzić wojnę.

      Usuń
    8. Czy ja coś pisałem o zakontraktowaniu? Tak kiedyś po prostu było. Jak ktoś był nieśmiertelnym (lub prawie nieśmiertelnym) herosem, to był.

      Usuń
    9. Daniel Muszyński20 kwietnia 2024 22:07

      "Czy ja coś pisałem o zakontraktowaniu?"

      Wychodzi na to samo. Aktor pewnie mógł mieć na tyle silną pozycję, aby wymagać pewnego przedstawienia odgrywanych przez siebie postaci albo być angażowany do podobnych ról, bo jego archetyp zwraca się w sprzedaży biletów. Ale z perspektywy czasu i patrząc na całość dorobku takiego aktora, to nie jest przeważnie aż taka rygorystyczna formuła jak się zwykle przyjmuje.

      Wayne zginął też w SANDS OF IWO JIMA, a w THE MAN WHO SHOT LIBERTY VALANCE nie żyje na początku filmy i jego historia jest w retrospekcji, w RED RIVER grał archetypicznego dla siebie kowboja, ale był tam właściwie "czarnym charakterem", antagonistą dla Montgomery'ego Clifta. Humphrey Bogart zginął w HIGH SIERRA, w rimejku, I DIED A THOUSAND TIMES, wystąpił Lee Marvin, który był też w THE MAN WHO SHOT LIBERTY VALANCE i THE KILLERS, gdzie ginął, a niedługo potem to on był męskim herosem w THE DIRTY DOZEN i innych filmach. John Sturges zaangażował do THE MAGNIFICENT SEVEN tylu nieśmiertelnych herosów ilu tylko zdołał i uśmiercił połowę z nich.

      Wydaje mi się, że gdyby Fordowi i Wayne'owi zależało na uśmierceniu jakiejś postaci w THE SEARCHERS, to by to zrobili.

      Usuń