POLECAM

wtorek, 3 września 2024

Adrian Tchaikovsky, Dzieci czasu

Całkiem przyzwoita powieść, choć punkt wyjścia dość głupawy. Otóż ludzie postanowili stworzyć inne inteligentne istoty. Po ki fallus? No właśnie tu sam autor myli się w zeznaniach. Raz pisze, że to po to, żeby jak już ludzkość wymrze, coś po nas zostało (Nawet jak pomrzemy, będziemy żyć dalej w naszych dzieciach), a ze dwie strony dalej okazuje się, że to hodowla niewolników (koloniści napotkają wyewoluowaną rasę swych pomocników i sług).


Do stworzenia owych niewolników wybrano planetę, na której miały być wypuszczone małpy i wirus przyspieszający ewolucję. Małpy mają dojść do poziomu człowieka w ciągu stu-dwustu lat.

Jednak nie wszyscy na Ziemi przyklaskują tej wizji, zresztą nie tylko obdarzeniu małp rozumem, ale w ogóle terraformowaniu planet. Przy czym organizacja Non Ultra Natura nie wyrzeka się metod terrorystycznych. I okazuje się, że jeden z członków załogi statku, który miał wypuścić małpy i wirusy na planetę, jest członkiem owej NUN. I rozp… I zrobił duże bum. Małpy szlag trafił, ale wirus na planetę dotarł.

A planeta nie była pozbawiona życia, bo terraformowanie było już zaawansowane – były tam różne robaki, a także małe ssaki (jak myszy). Komu przypadła przyspieszona ewolucja? To nie spojler, bo od razu wiadomo: wirus zwiększył inteligencję i rozmiary kilku gatunków, ale szczególnie pająków Portia labiata – naprawdę istnieje taki gatunek i naprawdę jest bardzo inteligentny (wrzucicie w google, to wyskoczą artykuły i filmy o tytułach typu: Portia labiata – geniusz wśród pająków).

Niedługo po zamachu na statku kosmicznym, szlag trafił w ogóle cywilizację. Minęło wiele lat, ludzie wciąż istnieją, wciąż dysponują jakąś technologią, np. umożliwiającą podróże do innych systemów, ale daleko im do „starożytnych”. Ziemia jednak staje się nieprzyjazna ludziom – w statkach-arkach uciekają z planety przed rosnącą falą zalewającej ją trucizny.

Jedna z arek, wioząca pół miliona kolonistów, po podróży trwającej niemal dwa tysiące lat, dociera w pobliże pajęczej planety. To jedyne miejsce w „okolicy” nadające się do zasiedlenia przez ludzi, więc jej zajęcie jest sprawą życia i śmierci dla być może już ostatnich przedstawicieli naszego gatunku.

Wydarzenia obserwujemy na przemian z punktu widzenia ludzi i pająków. Trzeba oddać autorowi, że te Portia sapiens (to moje określenie, w książce nie pada) wyszły mu całkiem nieźle – zresztą Tchaikovski studiował zoologię, a w świecie zwierząt chyba właśnie „robaki” (owady, pająki itp.) są jego konikiem; już w poprzednim cyklu (fantasy, Cienie pojętnych) inspirował się insektami. Przy czym w Dzieciach czasu wyszło mu to znacznie lepiej – pająki są nam bardziej obce, niż „rasy” z Cieni pojętnych.

Jeden zabieg autora wzbudził jednak moje wątpliwości: nadanie pająkom ludzkich imion (Portia, Viola, Bianca, Fabian). Sprawdziłem nawet czy mają jakieś głębsze znaczenie, ale chyba nie. Jeszcze w przypadku Portii, na upartego, dałoby się ten sens znaleźć (różnie się objaśnia znaczenie tego imienia, niektórzy wywodzą je od portus port i twierdzą, że oznacza bezpieczne miejsce, wsparcie, i to by miało sens; inni jednak twierdzą, że pochodzi od prozaicznego porcus świnia) – nazwa liderki identyczna z nazwą gatunku. Znaczenie pozostałych imion jakoś mi umyka, zapewne autor niczego głębszego w nich nie ukrył.

Gatunkowo jest to gdzieś pomiędzy space operą i hard SF. Sam się zastanawiałem czy te wszystkie wynalazki pajęcze mają sens – gucio z tego zastanawiania wyszło, bo nie mam wiedzy, żeby to ustalić. Jednak podskórnie czuję, że są niedorzeczne. Może ktoś mądrzejszy mnie oświeci…

Fabuła zarazem jest i nie jest oryginalna. Pewne elementy znajdziemy w starych serialach stacji Sci Fi (poza Polską noszącej nazwę Syfy). Zresztą co tu dużo mówić, już sam pomysł wyjściowy – ostatni statek ludzkości szukający nowej siedziby dla resztek naszego gatunku – jest nam skądś znany, prawda? Jeśli ktoś nie zna, to choćby Battlestar Galactica, ale to motyw dość popularny. Motywy typu: coś się psuje, czegoś brakuje też są pospolite w serialowych space operach. Ale Tchaikovski z tych elementów stworzył coś nowego, sensownego. Choć dalej jest to trochę serialowe – są wątki na „ten” odcinek i wątki ponadodcinkowe.

Dla fanów wartkiej akcji może to być powieść dość powolna, dla mnie nie jest to wadą, bo autor umiejętnie buduje klimat.

Interesujące zakończenie. Interesujące samo w sobie, ale też zostawiające czytelnika z apetytem na dokładkę, na powrót do świata Tchaikovskiego. I będzie okazja, bo Dzieci czasu wypączkowały w trylogię, a jej wydanie zapowiada Vesper (część pierwsza w przyszłym roku). Co lepsze: ma być nowe tłumaczenie pierwszej części.

Vesper już się pochwalił projektem okładki

Bo, niestety, to z Rebisu jest nędzne. Już pomijając błędy typu nieprawidłowe używanie „posiadać” (plaga) czy nieprawidłowy zwrot „póki co” (rzadszy) – mamy zdania tak bełkotliwe, że czytelnik zastanawia się o co tu, do diaska, biega? Dam przykład:

całe pokolenie astronautów latało do wymarłych kolonii od bazy księżycowej do gazowych gigantów na innych księżycach.

Gazowe giganty to planety (np. Jowisz i Saturn). To o jakie gazowe giganty na innych księżycach chodzi? Widział kto planetę na księżycu? Przypuszczam, że to zdanie powinno brzmieć:

całe pokolenie astronautów latało do wymarłych kolonii – od bazy księżycowej po księżyce gazowych gigantów.

I takiego bełkotu jest całkiem sporo. Do tego dużo niepotrzebnych powtórzeń (o, np.: znalazł sobie kącik przy drzwiach i uświadomił sobie).

W każdym razie, Dzieci czasu polecam, ale doradzam poczekanie na wydanie Vespera, rebisowskie lepiej sobie odpuścić.

OCENA: 7/10.

A. Tchaikovsky, Dzieci czasu, t. 1: Dzieci czasu, tłum. J. Rybski, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2017, stron: 568.


Zob. też:




Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz