Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 29 maja 2022

Michael Cobley, Ziarna Ziemi

A tak dobrze się zaczynało... Najpierw prolog, jak z militarnej space opery. Ziemi grozi zagłada, więc rzutem na taśmę wysłane zostają w kosmos trzy arki (tytułowe Ziarna Ziemi) z kolonistami – mają szukać nowych światów, na których ludzkość będzie mogła przetrwać.

Pierwszy wątek, 150 lat później. Początkowo bardzo wciągający. Ludzie z jednej z arek zasiedlili planetę Darien. Ongiś należała do inteligentnego gatunku (oczywiście zwanego niepoprawnie „rasą”) uvovo (oczywiście pisane niepoprawnie wielką literą). Uvovo wciąż istnieją, ale z tajemniczych pobudek opuścili planetę i „obecnie” ich światem jest księżyc Dariena – Nieviesta. Ciekawy gatunek, niby humanoidalny, lecz przechodzący przeobrażenia prawie w stylu naszych owadów. Ludzie i uvovo żyją w przyjaźni. Naprawdę dobrze się to zapowiadało – Nieviesta porośnięta tajemniczą roślinnością, na Darienie jakieś starodawne budowle. Na pozór ciekawi bohaterowie – archeolog i współpracujący z nim uvovo, ulepszona genetycznie badaczka przyrody Nieviesty, polityk, dawny buntownik...

No właśnie, sporo co? A to tylko wierzchołek góry lodowej. Masa bohaterów, masa „ras”, masa wątków (czegóż tam nie było, łącznie z zagrażającą sztuczną inteligencją, religijnymi fanatykami, robotami, politycznymi intrygami, terroryzmem, stacjami kosmicznymi będącymi de facto siedzibami przestępców; chyba Cobley wetknął każdy wątek znany mu z seriali SF i SO)... Niestety, im więcej elementów, tym bardziej przynudza.

W Polsce ukazały się jeszcze dwie odsłony tego cyklu

Mamy dwa główne wątki – pierwszy to ten z akcją na Darien i w okolicy, rozpisany na mrowie bohaterów. I drugi – wątek Kao Czi (to nazwisko bohatera). O ile ten z Dariena bliski jest SF, o tyle ten drugi to leciuteńka space opera, nieco (w zamierzeniu) humorystyczna, bliżej chyba nawet Valeriana niż Gwiezdnych Wojen. Wątki z różnych bajek, zupełnie do siebie nie przystające. A że autor co chwila przerzuca nas z jednego do drugiego, to musimy się przestawiać.

Niestety, powieść utonęła w morzu bohaterów, „ras”, lokalizacji. Złapałem się na tym, że w paru miejscach, w których pojawia się jakaś „rasa”, zastanawiałem się, czy ta „rasa” już była i czy coś powinienem o niej wiedzieć... Raz nawet przewertowałem wstecz. Być może pomógłby słowniczek (zastanawiam się nawet czy w oryginalnym wydaniu go nie było, bo skoro Mag obciął spis treści, to i na słowniczku mógł zaoszczędzić).

Bohaterowie wywołują emocje porównywalne z wypiciem porannej kawy – tak to jest, kiedy autor zamiast rozwijać bohaterów, bez sensu ich mnoży. Porzuciłem czytanie na stronie 331.

Szkoda, że tak to wyszło, bo ewidentnie Darien i Nieviesta ze swoją przyrodą i uvovo mają jakiś potencjał. Zmarnowany.

Dobre tłumaczenie – Agnieszki Hałas. Ziarna Ziemi to pierwsza część tetralogii (Mag wydał tylko trzy tomy).

OCENA: 4/10.

M. Cobley, Ogień ludzkości, t. 1: Ziarna Ziemi, tłum. A. Hałas, wydawnictwo Mag, Warszawa 2013, stron: 608.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:


6 komentarzy:

  1. Nie dałem rady skończyć, porzuciłem jakoś na początku i już raczej po nią nie sięgnę. Bardzo nie lubię mistycyzmu w space operach i jeśli dobrze pamiętam było go trochę.

    OdpowiedzUsuń
  2. Szkoda, że nie wyszło. Takie powieści z innymi gatunkami mają potencjał, ale też wyjątkowo łatwo go zmarnować. O tyle ciekawy przypadek, że tu zdaje się zawinił nadmiar wyobraźni autora, nie niedomiar.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No. Gdyby skupił się na Darienie - bez drugiego wątku - byłoby o niebo lepiej. U niego te dwa wątki sprawiały wrażenie (na mnie oczywiście) jakby dwóch odrębnych książek. To czytasz jakbyś co co chwila zmieniał powieść.

      Usuń
  3. Przeczytałem pierwszy tom i zgadzam się w 100% z Przedmówcami. Początek fajny, potem coraz gorzej... szkoda czasu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No niestety. Przeczytam Kresa "Żeglarze i jeźdźcy", to siadam do Reynoldsa - to powinna być space opera na miarę naszych potrzeb :D

      Usuń