POLECAM

środa, 18 grudnia 2024

Diabeł-zbój i książę pan (piastowskie skandale i ciekawostki 6)


Nie wiem czy każdy słyszał, ale wielu z Was pewnie będzie kojarzyć takiego dżentelmena z XVI/XVII wieku, jak Stanisław Stadnicki zwany Diabłem Łańcuckim. Ciężki dla współobywateli był ów warchoł i pieniacz. Śmierć przyniosła mu kilkuletnia wojna ze starostą leżajskim Łukaszem Opalińskim – w sporej (około sześć tysięcy uczestników) bitwie pod Tarnawą Stadnicki poniósł klęskę i sam zginął.

A teraz przyczyna wojny, proszę się nie śmiać, to poważne sprawy – szanujący się magnat musiał mieć na dworze karła lub Murzyna, a najlepiej obu:

Wydzierano sobie też karłów, jakby cenną zabawkę – podaje Jan Bystroń. – Tak np. gdy Opaliński upatrzył sobie gdzieś na wsi małego karła i oddał go na wychowanie do jednego z dworów, Djabeł Stadnicki pod błahym pozorem najechał na ów dwór, właściciela jego o mało nie zabił, a karła porwał i osadził w Łańcucie.

Przyznacie, że zacny powód konfliktu (oczywiście nie jedyny, a nawet nie najważniejszy, ale najciekawszy). Opaliński próbował spór rozstrzygnąć w pojedynku, jednak Stadnicki spuścił go na drzewo w wielce uprzejmy (i kwiecisty, dlatego skracam) sposób:

wzywasz mnie na pojedynek, nic by mi milszym nie było, jako swą ręką napastwić się nad twoim niecnotliwym ciałem (…) aleś tego niegodzien (…), znać, żeś małpą, a nie człowiekiem rycerskim.


Fajnie Stanisława Stadnickiego charakteryzują epitafia (krótkie teksty upamiętniające zmarłego). Pierwsze skromne, a ileż mówiące:

Przechodniu,
gdyby on tu nie leżał,
ty byś tu leżał.

Drugie dłuższe:

Stanisław Stadnicki
Tu leżę
Wszelkich okrucieństw dopełniłem miary
Katownię najsroższą w domu moim założyłem
Buntami Rzeczpospolitą zawichrzyłem
Ojczyzny Matkobójca, wróg całego świata
W chwili gdy bandy łupeżcze na kraj mój nawodzę
Trwożliwą szyję moją pod miecz nikczemnego służalca podaję.
Sprawiedliwości przykład Boskiej
tu po śmierci spoczął, co za życia nigdy spokoju nie chciał.

No tak, a gdzie Piastowie... Cierpliwości, dojdziemy we właściwym czasie. Stanisław Stadnicki zostawił czworo dzieci, z których każde godnie kultywowało rodzinną tradycję, stąd braci Władysława, Zygmunta i Stanisława juniora zwano Diablętami (najmłodszego też Diabełkiem), a i ich siostra Felicjana na miano Diabłówny by zasługiwała.

Po śmierci Stanisława seniora rodzina zjednoczyła się pogrążona w kryzysie i smutku...

Tak było, ale nie w tej bajce. W tej bajce Diablęta, kiedy tylko dorosły, zaczęły zachowywać się jak współcześni kibole. Bo wiecie, kiedy w lesie spotkają się kibole Lecha z kibolami Legii, to zaraz się nawalają, chyba że pojawi się policja – wtedy zgodnie nawalają policję. No i Władysław z Zygmuntem się nawalali, chyba że na horyzoncie pojawił się inny przeciwnik – np. własna matka – wtedy zgodnie ruszali razem do ataku.

Diabłowa


Teraz warto wspomnieć nieco o matce Diabląt, pani Diabłowej – Annie Stadnickiej z domu Ziemięckiej. Tu musimy się cofnąć do XVI wieku. Podczas wojny o tron polski między Zygmuntem III Wazą i Maksymilianem Habsburgiem, Stanisław Stadnicki opowiedział się po stronie drugiego z nich. Poza służbą wojskową u Habsburga zajmował się tym, co mu najlepiej wychodziło – rabunkami dworów szlacheckich. Dał się przy tym poznać jako bibliofil, np. pani Myszkowskiej zrabował m.in. skrzynię z księgami o wartości ponad pięciuset zł. Takich rabunków była masa, o np. ten:

Podczaszy Ostroróg taxuje sobie szkodę na 30.000 zł; słudzy jego gotowali się właśnie w podróż do Krakowa na powitanie króla [Zygmunta III – pm] a mieli z sobą wieźć kosztowną bardzo garderobę pańską; Stadnicki właśnie w tym czasie najechał Przedbórz i wszystko złupił. Kilkadziesiąt koni tureckich i wszystkie już wyładowane wozy dostały się w jego drapieżne ręce; służbę Ostroroga, w liczbie 30 dworzan, obdarł z odzieży, okuł w kajdany i prawie nagą wśród srogiego mrozu popędził do swego obozu rozłożonego niedaleko Krakowa. [W. Łoziński].

W każdym razie po klęsce Maksymiliana Habsburga pod Byczyną (1588 r.) Stadnicki musiał uciekać z Polski; schronił się na Śląsku, gdzie poznał sporo młodszą Annę Ziemięcką – Diabeł był już wówczas po czterdziestce (41-42 lata), a Anna miała ledwo 14-15 lat... I nasz warchoł się zakochał – gdzieś koło 1592 roku para wzięła ślub. Anna była postrzegana jako „zła” kobieta – miała być złym duchem nakłaniającym Stanisława do występków (jakby go trzeba było nakłaniać...).

W tym samym roku Stadnicki najwyraźniej uzyskał królewskie przebaczenie i państwo młodzi mogli wrócić do Polski akurat na czerwcowe uroczystości zaślubin Zygmunta III Wazy z Anną Habsburżanką.

Zostawmy dzieje samego Stanisława na boku. W każdym razie po jego śmierci, najpóźniej w pierwszych dniach stycznia 1614 roku Anna Stadnicka z domu Ziemięcka ponownie wyszła za mąż. Jej wybrankiem był osławiony lisowczyk, pułkownik Ludwik Poniatowski, typ podobny Stanisławowi Stadnickiemu:

Był on równie jak on awanturnikiem, gwałcicielem prawa, na którym ciążyły liczne wyroki infamii. [J. Horwat i Z. Jedynak].

Sama informacja, że Anna chce ponownie wyjść za mąż, doprowadziła jej synów do białej gorączki. Najpierw pozbyli się matki z Łańcuta, później siłą zajęli jej majątki, a na dodatek zaczęli nękać pozwami domagając się zwrotu dochodów, które miała pobierać z majątków Stanisława Stadnickiego po jego śmierci. Wreszcie, w 1619 roku, kiedy Anna z córką Felicjaną wracały z Lublina, Władysław Stadnicki napadł na nie i porwał Felicjanę. No nie, nie z miłości braterskiej, stęskniony za siostrą – chodziło o kontrolę majątków, które ze spadku po ojcu przypadły Felicjanie.

Diabłówna


Krótko po tej napaści, a może w jej wyniku, Anna primo voto Stadnicka, secundo voto Poniatowska, de domo Ziemięcka poważnie zachorowała. W tej sytuacji wezwała do siebie synów i w ich obecności sporządziła testament. Znakomitą większość swojego majątku zapisała synom i córce, niewielką część zostawiając mężowi. I niedługo po tym zmarła.

Diablęta jednak nawet tej drobnej części nie chciały oddać Poniatowskiemu. Mało tego, jak się Poniatowski skarżył, zabrali mu nie tylko spadek po żonie, ale nawet jego osobistą własność. Diablęta przywłaszczyły sobie również tę część spadku, która miała przypaść ich siostrze.

Samą Felicjanę trzymali uwięzioną nie szczędząc obelg i razów. W końcu przekazali ją swojemu bratu stryjecznemu, Aleksandrowi, który umieścił ją w nędznej izbie razem ze swoimi nieślubnymi dziećmi.

była jedna tylko alternatywa: śmierć albo obłąkanie – napisała później sama Felicjana. [Łoziński].

A jednak znalazł się ratunek: szlachcic Piotr Cieciszowski wykradł Felicjanę, po czym od razu najechał dobra Stadnickich zajmując nawet ich siedzibę, czyli Łańcut. W Łańcucie Piotr i Felicjana wzięli ślub. Po pewnych perturbacjach, młoda para zamieszkała w Zaderewcu. Ale przecież Stadnickich nie darmo zwano Diablętami: napadli na Zaderewiec, siostrę i szwagra wzięli do niewoli. Grożąc śmiercią, zmusili ich do rezygnacji ze znacznej części majątku.

W 1629 roku z kolei doszło do „wojny” między samymi Cieciszowskimi. Felicjana musiała mieć wszystko zaplanowane, bo zaprosiła do Zaderewca kuzyna, Adama Stadnickiego ze zbrojnym orszakiem. Pod tą osłoną spakowała swój majątek, a przy okazji także część majątku męża, i się wyniosła do Lwowa. Jak się skarżył Piotr Cieciszowski, żona złupiła także jego folwarki, nastawała na jego życie i więziła posłańców, których do niej wysyłał. Obie strony wytaczały sobie także sprawy sądowe, a wkurzony mąż napisał o ślubnej obraźliwy pamflet, który kolportował po Lwowie.

Doszło nawet do małej bitwy. Felicjana skarżyła się, że mąż na czele stuosobowego oddziału napadł na nią we lwowskiej gospodzie, szturmował zajmowane przez nią pomieszczenia, a nawet zabił jednego z jej służących. Cieciszowski z kolei twierdził, że „zadymę” wywołała sama Felicjana, która swoim ludziom kazała ostrzelać jego orszak, kiedy przejeżdżał pod oknami gospody – miał przy tym zginąć jeden z jego ludzi (można rzec, że wynik remisowy, jeden do jednego).

Małżeństwo Cieciszowskich zakończyło się, na mocy dekretu samego papieża, rozwodem. Jednak nie było to końcem wojenki. Felicjana nękała ex-męża pozwami. Z drugiej strony sama zapracowała na... wyrok śmierci (nie wiadomo za co). Wreszcie, w 1640 roku, Cieciszowski pojmał byłą żonę i dostarczył lubelskiemu trybunałowi, pewnie licząc, że wyrok śmierci zostanie wykonany. Ale się naciął, bo marszałkiem trybunalskim był wówczas wspomniany już kuzyn Felicjany – Adam Stadnicki. I kuzyn odebrał Felicjanę Cieciszowskiemu, po czym umieścił ją w klasztorze. To jeszcze nie koniec: Adam Stadnicki wytoczył też sprawę kryminalną samemu Cieciszowskiemu, sprawił że zapadł wyrok infamii. Byłby biedny ex-mąż Felicjany życie stracił, ale szczęśliwie udało mu się uciec.

Felicjana już po rozwodzie osiedliła się na Śląsku, w dobrach odziedziczonych po matce. I tam zmarła przed 4 października 1651 roku.

Diablęta


Teraz wróćmy do synów Stanisława Stadnickiego. Jak już wspomniałem, żarli się między sobą, jak kibole Lecha i Legii, wspólnie występując jedynie przeciwko zagrożeniu zewnętrznemu. Przyczyną konfliktu między Władysławem i Zygmuntem były sprawy finansowe – młodszy brat domagał się od starszego, żeby rozliczył się z nim z dochodów ze wspólnego majątku. A że Władysław nie palił się do tego, to Zygmunt wziął sprawy we własne ręce i obrabował szkuty Władysława wracające z Gdańska po sprzedaży zboża. Później, mając informację, że brat otrzyma sporą gotówkę, napadł na niego i obrabował – pewnie byłby i zabił, ale Władysław zdołał uciec.

Oczywiście Stadniccy dokuczliwi byli nie tylko dla siebie wzajemnie, ale też dla sąsiadów (szeroko rozumiejąc sąsiedztwo, bo chodzi tu zarówno o ziemię przemyską, jak i Śląsk). Przykładowo, Zygmunt kazał zamordować pana Cieszanowskiego, męża swojej kochanki; po czym poślubił wdowę. Podobno tylko jednego dnia Zygmunt w swojej górskiej warowni osobiście zabił dwadzieścia pięć osób. Obaj bracia – czasami wspólnie, częściej każdy na własną rękę – łupili miasteczka, dwory szlacheckie i kupców, porywali dla okupu.

Jak widać, państwo polskie nie zapewniało ochrony obywatelom. Nie inaczej było na Śląsku, jak pisze Zbigniew Kiereś:

Generalnie, aparat administracyjny i wymiar sprawiedliwości funkcjonował wówczas na Śląsku, w warunkach wojny i to wojny często przeradzającej się w wojnę domową, mało wydolnie; stąd faktyczna bezkarność autorów prywatnych wojenek (...).

Ale mimo tej anarchii, nie z każdym było warto zadzierać, jak Zygmunt Stadnicki miał okazję się przekonać. Otóż w maju 1622 roku, właśnie na Śląsku – w okolicach Bytomia, napadł na dwóch kupców żydowskich: Mojżesza Laudę i Jakuba Gombrychta. Stadnicki ładunek i pieniądze, które kupcy mieli przy sobie zrabował – łup był bardzo duży:

mianowicie czerwonych złotych 438, talarów starych, złotowych i innych 4384, ortów starych, szlązkich, gdańskich 6160, czechów 1000, piętaków starych 8000, dzięgów moskiewskich za 25 grzywien, groszów i czechów pięć worków opieczętowanych, łamanego i zlewanego srebra 1143 grzywien. Między towarami wiezionemi do Wrocławia znajdowały się także kosztowne kobierce i osobliwość wielka, wieziona dla księcia Lignickiego: „sztuka jedna wielka nakształt jakiegoś zwierzęcia szczero-złota”.

Obu kupców przewieziono do Ziemiaczyc, śląskiej siedziby Stadnickich. Tam nieszczęśni byli torturowani, a na koniec ścięci. Kupcy kupcami, ale ważne kto za nimi stał. Otóż Lauda i Gombrycht pracowali dla Stanisława Lubomirskiego – najbogatszego małopolskiego magnata (zwano go: Królowięciem Małopolski). A jeszcze ważniejszy był ten, do którego zrabowane towary należały: Jan Chrystian z rodu Piastów, książę brzeski i starosta generalny (namiestnik) Śląska.

Książę Jan Chrystian (ilustracja Mathiasa van Somera z 1665 r.)

I książę pan się wkurzył – skierował skargę do samego króla Polski.

Oczywiście także Stanisław Lubomirski nie był bezczynny. Otóż od 1605 roku był wakat na stanowisku hetmana wielkiego koronnego, czyli dowódcy wojsk polskich. W związku z tym król zrobił Lubomirskiego regimentarzem na wojnę z Turcją. A ludzie, z którymi Stadnicki napadł na żydowskich kupców byli... żołnierzami zaciągniętymi właśnie na turecką wyprawę (Stadnicki formował własny oddział na podstawie listu przepowiedniego wydanego przez króla).

Zygmunt został wezwany przed sąd wojenny. Oczywiście nie stawił się. W tej sytuacji wojsko pod dowództwem starosty przemyskiego Marcina Krasickiego zaatakowało jedną z siedzib Stadnickich – Rudawkę, w której Zygmunt się schronił. „Zbójeckie gniazdo” [Łoziński] zostało zdobyte, lecz samemu Stadnickiemu udało się uciec. Co ciekawe, jak wiemy z późniejszego pisma najmłodszego z Diabląt – Stanisława, Krasicki zdobył w Rudawce majątek wart dwieście tysięcy zł.

Stadnickiemu szczęścia nie starczyło na długo – po 10 marca 1622 roku (Teodor Żychliński twierdził, że w 1625 roku, ale to raczej było jeszcze w 1622) został zabity na Śląsku. Nie wiadomo przez kogo, nie wiadomo w jakich okolicznościach. Jak podaje Zygmunt Kiereś na podstawie akt niewydanych drukiem:

Zygmunt Stadnicki dał zresztą głowę na Śląsku, za ograbienie i pomordowanie kupców żydowskich z Rzeczypospolitej 11 maja 1622 roku pod Bytomiem – ale miał też pecha, bo kupcy wieźli towary dla namiestnika Śląska księcia legnickiego Jerzego Rudolfa [tu pomyłka autora, chodzi oczywiście o Jana Chrystiana – pm] i sprawiedliwość okazała się w tym wypadku bardziej rychliwa niż w odniesieniu do ofiar gorzej urodzonych i mniej utytułowanych.

Z kolei wg Romana Sękowskiego, Zygmunt mógł polec w jakimś starciu z wojskami księcia Jana Chrystiana i Wrocławia:

Prawdopodobnie zginął w walce i Ślązacy nawet nie wiedzieli o tym, gdyż w przeciwnym razie była by głośna informacja na Śląsku o jego śmierci.

Czyli Zygmunta Stadnickiego złapały długie ręce Piasta.

Koniec diabelskiego rodu


Co z pozostałymi Stadnickimi? Po śmierci Zygmunta, Władysław nagle zapałał miłością braterską i zaczął szykować się do odwetu, podobno odgrażał się, że zdobędzie sam Wrocław. Król Zygmunt III Waza ostrzegł Ślązaków, że Stadnicki:

dobrawszy sobie zgraję rozhukanego żołnierstwa, wojnę przeciw nim gotuje i chcąc pomścić śmierć brata, Szląsk złupić zamyśla. [Łoziński]

I rzeczywiście Władysław z jakimś oddziałem wtargnął na Śląsk i „złupił całe okolice” [Łoziński]. Co ciekawe, nagle zrodzona miłość braterska nie rozciągnęła się na wdowę po Zygmuncie, bo tę Władysław i Stanisław wypędzili z majątków zapisanych jej przez męża.

Nie inaczej, niż na Śląsku, poczynali sobie Stadniccy i w samej Polsce. Szczególnie skłóceni byli z Konstantym Korniaktem – była to zresztą już rodzinna tradycja, bo Korniakta w niewoli trzymał jeszcze ojciec Diabląt. Korniakt swoje roszczenia wobec Stadnickich oszacował na 212 tysięcy zł, co wówczas było sumą ogromną. Trybunał zmniejszył tę kwotę do około stu tysięcy, a sam poszkodowany deklarował, że jeśli Stadniccy zawrą z nim ugodę, to jeszcze coś im opuści.

No ale ugody, to nie ze Stadnickimi. Majątek w znacznej mierze zabezpieczyli przekazując kuzynowi – wspomnianemu już Aleksandrowi Stadnickiemu. Korniakt rezygnować nie myślał, a że Stadniccy coraz bardziej hulali, to i sojuszników mu przybywało. W tym słynny Jacek Dydyński (tak, bohater powieści Jacka Komudy), bo i jego Diablęta nie oszczędziły.

Na dom mój w Newistce [Władysław Stadnicki – pm] bandę swą nasłał – skarżył się Dydyński – ta (…) służbę powiązała, siekierami drzwi i skrzynie połupała, wszystko co jeno nieść, wieść i gnać mogła, z sobą zabrała, dom jak miotłą wymiotło.

Tydzień później kolejny zajazd Stadnickich na Dydyńskiego – tym razem chłopów połupili, co jeno ubogi wieśniak miał, z duszy wydzierali. I tak przez trzy dni hulali w dobrach Dydyńskiego.

Ale koło Stadnickich już zrobiło się gorąco, bo po międzynarodowym skandalu wywołanym przez Zygmunta, sam król się warchołami zainteresował i zaczął grozić wysłaniem wojsk kwarcianych. To już nie były przelewki. I Stadniccy nieco się wystraszyli; Władysław i Stanisław zwrócili się do swojego stryja Marcina, żeby pomógł im wrócić do dobrej reputacji (jakby ją kiedyś mieli...). Było to jednak tylko podstęp. Bracia niby chcieli się pogodzić z pokrzywdzonymi, zawrzeć ugody, a po cichu werbowali bezrobotnych lisowczyków i innych zbójów.

Ich „powrót do dobrej reputacji” miał być rozpatrywany na sejmiku w grudniu 1624 roku. Bracia co prawda przybyli, ale na czele oddziału liczącego pół tysiąca wojaków. Obrażona szlachta zakończyła obrady i się rozjechała.

Następnego dnia po tym zdarzeniu, ponownie przeciwko Stadnickim wystąpił starosta przemyski Marcin Krasicki: wezwał szlachtę przemyską i sanocką do gromadzenia się, do tego dostał oddział wojsk kwarcianych od Lubomirskiego. Dwudziestego pierwszego grudnia Krasicki z wojskiem stanął pod stolicą Stadnickich – Łańcutem. W pierwszym ataku warownia została zdobyta, Władysław i Stanisław Stadniccy uciekli. Drugi skutecznie, ale pierwszy został złapany i – nie wiadomo z czyjego rozkazu – rozstrzelany.


Ostatnie Diable podlizało się Lubomirskiemu i dzięki jego wsparciu wróciło do majątków. Magnat pewnie nie robił tego bezinteresownie, skoro w 1626 roku kupił od Stanisława Stanickiego dobra łańcuckie.

Najmłodszy syn Diabła był uciążliwy dla sąsiadów, ale nie aż tak jak jego starsi bracia. Tam gdzie Władysław i Zygmunt mordowali i palili (szczególnie Władysław uchodził za „piromana”), to Stanisław co najwyżej podtopił sąsiada zmieniając bieg Sanu. Później miał się przenieść w Krakowskie, gdzie wrócił do napadania na szlacheckie dwory i kupców. Chyba ciężki był i dla swoich ślubnych, bo taki wierszyk – Na Stadnickiego Diabełka – ułożył Wacław Potocki:

Z trzecią się żeni dziewką, ksiądz go wodą kropił,
Bo jedną już zadusił, a drugą utopił.

Stanisław miał jednego syna, też Stanisława, który godnie (czyli niegodnie) kultywował rodzinną tradycję i zyskał sobie pseudonim: Diabeł. Podczas szwedzkiego Potopu Stanisław (III) zajął Biecz z okolicą i ogłosił szwedzkiego króla Karola Gustawa władcą Polski. To jednak nie trwało długo, bo Jan Wielopolski, kasztelan krakowski i starosta biecki, zebrał wojsko, zdobył Biecz, a Stanisława oddał katu.

Duch Diabła


Jeśli chcecie spotkać Stanisława (I) Stadnickiego, to musicie udać się do Łańcuta, ponoć nocami po tamtejszym zamku łazi jego duch. Kiedy Stadnicki zobaczył owego karła, o którego później toczył wojnę z Opalińskim, z zawiści go skręciło. I zaraz wezwał diabła – duszę ci zapiszę, ale daj karła! Wiadomo, że diabeł życzenia spełnia przewrotnie; niby dał Stadnickiemu karła, ale zaraz wybuchła wojna z Opalińskim i Stanisław (I) poległ… Jednak cyrograf to cyrograf – obowiązuje. Diabeł miał nakazać duszy Stadnickiego błąkanie się właśnie po zamku w Łańcucie.

Zamek w Łańcucie

Korzystałem z:
T. Żychliński, Złota księga szlachty polskiej, rocznik 3, Poznań 1881.
W. Łoziński, Prawem i lewem, t. 2: Wojny prywatne, wyd. II, Warszawa 1904.
J. S. Bystroń, Dzieje obyczajów w dawnej Polsce. Wiek XVI-XVIII, Warszawa, brak roku wydania [1933].
J. Horwat, Z. Jedynak, Dzieje Anny z Ziemięckich Stadnickiej i jej córki Felicjany w świetle źródeł bytomskich, Studia Historyczne, t. 29/4 (115), 1986, s. 509-515.
Z. Kiereś: „Bij, zabij tego skurwego syna polskiego”. Przyczynek do kwestii świadomości narodowej na Górnym Śląsku w XVII wieku, Szkice Archiwalno-Historyczne nr 4, 2008, s. 109-140.
R. Sękowski, Studia i teksty źródłowe z dziejów księstw opolskiego i raciborskiego, nr 2: Niełatwe sąsiedztwo. Szkice i wypisy źródłowe do dziejów stosunków sąsiedzkich na pograniczu śląsko-polskim w XVI i XVII wieku, Opole 2012.

W formie popularnej pisał o tym:
J. Komuda, Almanachy Szlacheckie, t. 1: Warchoły i pijanice czyli poczet hultajów z czasów Rzeczypospolitej Szlacheckiej, wyd. III, Lublin 2021.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz