POLECAM

niedziela, 6 listopada 2022

Stephen R. Donaldson, Skok w konflikt. Prawdziwa historia

Gdybym nadawał tytuły notkom, to tę bym opatrzył takim: Sienkiewicz w kosmosie. Bo czym się charakteryzują powieści historyczne Sienkiewicza? Miłość i porwanie panny – czy to będzie Helena z Ogniem i mieczem, czy Baśka z Pana Wołodyjowskiego (tu porwanie nieudane), czy Ligia z Quo vadis.

Różnica jest taka, że u Donaldsona panna jest już porwana na samym początku, a wzięcie w jasyr poznajemy z retrospekcji. No i miłość przychodzi później. Sam porywacz zaś bardziej przypomina psychopatycznego Azję Tuchajbejowicza, niż jednak rycerskiego Bohuna. Czytając Skok w konflikt miałem wrażenie, że Donaldson przeczytał Pana Wołodyjowskiego (w tłumaczeniach angielskich znanego pod tytułami: Pan Michael lub Fire in the Steppe) i pochylił się nad losem Ewy Nowowiejskiej. Oczywiście, to raczej błędny wniosek, bo literatura awanturnicza pewnie od XVIII wieku do co najmniej lat 70. XX wieku ostro eksploatowała ten motyw, a w ogóle znany jest od starożytności (masa takich opowieści z różnych mitologii, daleko nie szukając: porwanie Heleny, choć ta raczej nie protestowała, czy Persefony, acz tu cierpi nie zakochany młodzian, lecz matka).

Bohaterowie Donaldsona to dwaj konkurujący kosmiczni piraci (znowu motyw, jak z literatury awanturniczej) i ona.

„Zły” to Angus Thermopyle, modelowy złol – wzbudzający strach (cieszył się prawdopodobnie najgorszą opinią ze wszystkich mających prawo dokowania na Stacji) psychopatyczny brzydal (twarz miał okrągłą, usta szerokie jak żaba, sztywny wąsik i smugi brudu na skórze. Pomiędzy potężnymi ramionami i chudymi nogami tkwił tułów wydęty jak dętka napompowana żółcią i złością).

„Dobry” to Nick Succorso – to z kolei modelowy pozytywny bohater powieści awanturniczych, najbliżej mu pewnie do Hana Solo; niby pirat, ale raczej zuchwały, niż krwiożerczy, oczywiście przystojny, obdarzony wielką charyzmą (jego osobisty wdzięk sprawiał, że mężczyźni robili to, o co prosił, a kobiety dawały mu to, czego chciał).

„Ona”: Morn Hyland, znowu modelowa bohaterka takich opowieści: Morma była wspaniała, miała ciało, na widok którego pijacy jęczeli dręczeni zapomnianymi tęsknotami; miała delikatną i piękną twarz, która marzycielom łamała serca.

Wydanie II w omnibusie z drugim tomem cyklu

Z pozoru można by wnosić, że to wypocina grafomana. Ale przecież Donaldson pisać umie, więc to absolutnie nie to. To zabawa oklepanymi motywami, czego zresztą autor nie kryje w Posłowiu – nieprzypadkowo w posłowiu, a nie wstępie, dlatego nie mogę Wam zdradzić jego zamysłu, bo byłby to wielki spojler. Tyle wam musi wystarczyć, że moim zdaniem, wyszło to nader smakowicie (ale też nie ukrywam, że lubię powieści Donaldsona). I, żeby nie było wątpliwości, absolutnie nie jest to parodia, ale pastisz na pewno (i doradzam, żeby czytając mieć to w pamięci, wtedy pewne przerysowania nie będą razić).

Skok w konflikt to bardzo skondensowana opowieść (mikropowieść), nie licząc Posłowia zaledwie około sto dwadzieścia stron. Więc jeśli nie wiecie czy polubicie się z Donaldsonem (a wzbudza spolaryzowane opinie), właśnie ta książka będzie dobrym testem. Uprzedzam, że język Donaldsona jest nieco staroświecki, pozornie niepasujący do space opery – sądzę, że to zabieg celowy. Z tej pozycji wypączkował cykl – pięć tomów. Sam po lekturze Skoku w konflikt kupiłem pozostałe cztery.

Na koniec ostrzeżenie: to dość brutalna opowieść.

OCENA: 7/10.

S. R. Donaldson, Skok w konflikt. Prawdziwa historia, tłum. P. W. Cholewa, wydawnictwo Mag, Warszawa 1998, stron: 142.



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

10 komentarzy:

  1. Z opisu i recki wychodzi, że to taka przyjemna space opera. Nie zmieni niczyjej egzystencji ani nie pomoże odnaleźć sensu życia, ale da się przy niej spędzić miłe popołudnie. A te cytaty, naprawdę przyjemnie się czyta. Staroświecki jezyk to akurat dla mnie plus.

    Po tym jak przeczytałam cykl Barrayar to mi w sumie brakuje fajnej space opery i jakoś żadnej do tej pory nie znalazłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyjemne, a ta część trochę taka awanturnicza. Nie wiem, w którą stronę pójdzie to dalej, ale czytałem gdzieś, że bardzo zmienia się obraz bohaterów. I to nie tyle przez ich ewoluuję, co raczej przez nowe rzeczy ujawniane przez Donaldsona.

      Usuń
  2. Mi tam akurat staroświecki język nie wadzi. Przekonałeś :D
    Izostar

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Donaldsona albo polubisz, albo więcej nie tkniesz :D

      Usuń
    2. Mam na mysli wszystkie piec czesci. Czesc pierwsza jest chyba najslabsza.

      Usuń
    3. To dobrze, bo chyba dostarczy mi sporo radochy :)

      Usuń
    4. Milego czytania :)

      Usuń
  3. Polecam. Dla mnie mistrzostwo swiata.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To może podrzuć tytuły innych space oper, które tak cenisz. Bo ja w tym gatunku częściej trafiam na bleee, niż na łoł.

      Usuń
    2. Niestety, nic mi do glowy nie przychodzi. Czytam powoli w zwiazku z czym przerob jest maly. W ostatnich latach chyba tylko trylogia Cixina Liu. Lubie Banksa i Reynoldsa alt to nic nowego. Sorka.

      Usuń