Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 7 kwietnia 2020

John Scalzi, Wojna starego człowieka

Wreszcie znalazłem space operę, która nie obraża inteligencji szympansa. Ale zawdzięczamy to li tylko i wyłącznie pisarskim umiejętnościom autora, bo z kolei elementy użyte do budowania wiele nie odbiegają do tego, co nam pokazał grafoman B.V. Larson.


Przy czym u Scaltziego najlepsze są początek i koniec. Początek, bo dość (chyba – w końcu nie czytuję pasjami takowej literatury) oryginalny. Otóż na odległych planetach osiedlili się ludzie; wybili się na niezależność od starej Ziemi. Z jakichś powodów owo ludzkie kosmiczne imperium wciąż potrzebuje nowych wojskowych. I ma ofertę dla Ziemian: po ukończeniu siedemdziesięciu pięciu lat możesz wstąpić do kosmicznej armii. W zamian otrzymasz nowe, wypasione ciało, a po zakończeniu służby będziesz mógł żyć w odległej galaktyce. Powrotu na Ziemię nie ma, kontaktu z Ziemią też nie będzie – przeszłość jest zamknięta.

Joe Perry w siedemdziesiąte piąte urodziny idzie na grób żony, po czym wstępuje do SOK (tak się zwie kosmiczna armia – Siły Obronne Kolonii). I to, że mamy (początkowo) do czynienia ze staruszkami jest właściwie jedyną ciekawostką. Poza tym dostajemy standardową podróż kosmiczną, standardowe szkolenie prowadzone przez standardowych trepów, standardowe walki ze standardowymi przeciwnikami (cóż, obce „rasy” w space operach to nie jest produkt wyrafinowanej wyobraźni; u Skaltziego, obok standardowych krabopodobnych itp., dostajemy stwory zupełnie groteskowe, jakby z parodii SO – np. Covandu).

Wydanie Akurat opatrzone jest numerem 1, acz de facto jest to wydanie drugie, pierwsze  w innym tłumaczeniu  puściła ISA w 2008 roku. Obok wydanie Vespera (2024)

O samych planetach zasiedlonych przez ludzi, o organizacji owego kosmicznego imperium dowiadujemy się dokładnie nic – to jak obraz „Jelenie na rykowisku” bez tła.

Bohaterowie pozytywni są przesympatyczni – każdy z nas chciałby mieć takich sąsiadów. Bohaterów negatywnych brak – obcy są masą do wystrzelania, a wśród ludzi jakoś tych złych brakuje. Głównemu bohaterowi niby autor utrudnia życie, ale jakoś odnosimy wrażenie, że wyjście z nawet największych tarapatów przychodzi mu bez trudu.

Co ratuje tę książkę: lekkie pióro autora, nieco poczucia humoru i końcówka wskazująca, że w kolejnym tomie może być lepiej, mniej standardowo (acz pewnie te nadzieje są dość naiwne).

Podsumowując – czytadło z górnej półki, ale jednak tylko czytadło. Pozycja z gatunku: nic nie stracisz jak przeczytasz, ale też nic nie stracisz, jak nie przeczytasz.

OCENA: 6/10.

J. Scalzi, Wojna starego człowieka, tłum. J. Małecki, wydawnictwo Akurat, Warszawa 2016, stron: 400.




I trochę okładek ze świata (popularność tej mocno przeciętnej powieści jest zdumiewająca):

Wydania anglosaskie (wybór, nie komplet)

Niemcy x 3. Z ciekawym tytułem kojarzącym się z zupełnie innym dziełem, czyli z Gwiezdnymi wojnami...

Francja, Hiszpania, Japonia

Włochy, Rumunia, Rosja



Inne tego autora:



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

28 komentarzy:

  1. Jak się ma sprawa z załogą statku? Autor buduje mocną "rodzinę", czy relacje są gdzieś w tle militarnych konfliktów? Space operę uwielbiam, ale szczególnie wtedy, gdy to jest na pierwszym planie, a bitwy raczej mnie nudzą niż bawią... Moje przygody z militarną SF kończyły się raczej źle. A czytałabym, bo od listopada nie umiem się wyleczyć z "Mass Effecta" i to już chyba powoli zaczyna przechodzić w obsesję. Grałabym drugi raz - ale najpierw muszę zapomnieć fabułę. I nie oszukujmy się, coś na zastępstwo by mi się przydało.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Załoga statku zaprezentowana jest tak, że w ogóle mogłoby jej nie być, ale w ogóle owa załoga jakieś znaczenie ma tylko w początkowych partiach książki. Poza tym większość akcji, to bitwy na powierzchni różnych planet.

      Usuń
    2. Ech, taka space opera to żadna space opera. :| Znając życie gównie bym się wynudziła.

      Usuń
    3. A to teraz mi powiedz, co to jest dla Ciebie space opera? Może skorzystam, bo cały czas poszukuję czegoś strawnego i wciąż pudła :D

      Usuń
    4. "Moja" space opera to taka, w której mamy statek, który ma załogę (koniecznie - pilot jest najlepszym pilotem na świecie). Załoga ta, nawet jeśli początkowo się nie lubi/nie zna, tworzy bardzo silne więzi i przeżywa przygodę. Jaką - to już tam mniejsza o to. "Mass effect" jest właśnie doskonałym przykładem takowej. To chyba pierwsza gra, w przypadku której tak mocno zależało mi na samych postaciach. Na pewno filmowy "Star trek" to robił ("Discovery" też to robi, ale nieudolnie i jest nudne). "The Expanse" również - i to w obydwu wersjach, książkowej i serialowej. Niemniej, chyba mało jest takich rzeczy na poziomie. :(

      Usuń
    5. W gry nie gram, "The Expanse" se nie czytam, bo sepaczę :D A czytałaś Christophera Ruocchio "Pożeracz Słońc", albo "Do Gwiazd" Sandersona?

      Usuń
    6. Ruocchio nie znam w ogóle, na Sandersona od kilku lat jestem bardzo dojrzale obrażona i znam tylko "Ostatnie imperium". No ale serialowa Ekspansja ma ten "mój" główny motyw. Ja ogólnie też wielkim graczem nie jestem, ale mój chłopak jest. Do "Mass effecta" byłam zmuszana długo i jakąś 1/3 pierwszej części chciałam to bezustannie rzucić, ale mając narrację wyjaśniającą mi o co chodzi za plecami jakoś się wkręciłam. I podobno zarówno "Mass effect", jak i nasz "Wiedźmin" to cholernie unikatowe gry; trudno o tak dobrze zbudowane postacie, świat, historię. Niemniej, jak mam grać sama z siebie to gram w jakieś symulatory ogrodów zoologicznych, miast, torów kolejowych i imperiów kosmicznych. XD

      Usuń
    7. O jej, a jakiż jest powód focha na Brandona? Znaczy, sam uważam, że facet dwie najlepsze powieści napisał na początku swojej pisarskiej przygody, a potem to już była (jest) taśma produkcyjna. Tym niemniej "Elantris" lubię - a widzę, że tego nie czytałaś :D

      Usuń
    8. Sanderson to gość, który wydaje się mieć głowę na karku i ogarniać, jak powinno się budować światy. System magiczny w "Z mgły zrodzonym" jest cudownie unikatowy i z tego ktoś powinien zrobić porządny film, bo się mocno nadaje. Tyle tylko, że kolejne dwa tomy idą mocno w młodzieżową stronę. To jest jeszcze do przełknięcia. Tyle tylko, że kolejne trzy powiastki zaczynają mieć kompletnie gdzieś światotworzenie. W świecie, w którym funkcjonuje magia tory kolejowe czy radio tworzą się tak samo i w DOKŁADNIE tej samej formie, co u nas. A tak po prostu nie ma prawa się zdarzyć. Ponadto główni bohaterowie mają +30 lat i zachowują się gorzej od ich 20-paroletnich kompanek. Takie to niedojrzałe mocno niestety. Więc no... za mocno mnie zabolał ten spadek jakości. Szczególnie, że po tomie pierwszym znika postać, która to lanie wody Sandersona i jego średnie umiejętności co do budowania relacji trochę przysłania.

      Usuń
    9. Też ja wciąż powtarzam, że Sandersona waro przeczytać dwie pierwsze książki - "Elantris" i "Z mgły zrodzony", a resztę śmiało można sobie darować. Sanderson padł ofiarą własnego sukcesu, na fali popularności zaczął tłuc kolejne książki w ekspresowym tempie, co musiało się odbić na poziomie.

      Usuń
  2. Ja miałam bardzo pozytywne odczucia, ale też była to chyba pierwsza militarna sf w moim życiu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zaczynam sądzić, że ta militarna SO to ogólnie jakiś głupkowaty gatunek jest, jakiś męski odpowiednik paranormal romance. Ale tego akurat nie czytało się źle, tylko jakieś takie to ubogie - ubogie w prezentacji świata, ubogie w psychologii bohaterów, zresztą w ogóle ubogie w bohaterów, bo poza Perrym tam nie ma jakiegoś innego istotnego bohatera.

      Usuń
    2. Nie tylko SO militarna, wszystko co "militarne" to takie harlequiny dla facetów - oczywiście nie dotyczy to literatury wojennej i filmu wojennego w całości, a jedynie ich części, tej sprowadzającej się do bum, bum, bum, sru, jebut
      + heros nieśmiertelny w typie Rambo. To się całkiem dobrze sprzedaje przynajmniej od czasów Gilgamesza.

      Usuń
    3. A od "Iliady" jeszcze lepiej.

      Usuń
    4. Tak, militarne książki sprzedają się dobrze. Ale naprawdę i taką pozycję można zrobić lepiej i gorzej, mam wrażenie, że militarna space opera zawsze wychodzi gorzej :D W tej konkretnej książce, poza szkoleniem i naparzaniem, nie ma nic, to jest jest zawieszone w próżni - świat nie istnieje, a przynajmniej nic nie wskazuje na jego istnienie. Nic się nie dowiadujemy o owym kosmicznym imperium - nie ma gospodarki, kultury, polityki, społeczeństwa.

      Usuń
    5. No nie, a po co komu gospodarka, kultura i społeczeństwo. Czy w "Rambo III" było jakieś afgańskie społeczeństwo, jaks kultura, gospodarka i temuż podobne popierdułki?
      A było coś takiego w większości westernów o wojnach z Indianami?
      Czego się dowiemy o Wietnamie, oglądając "Pluton"? A film świetny (jak na tamte czasy).

      Usuń
    6. Żeby nie było - zgadzam się z Waszmością, a jedynie wskazuję, że przeciętny odbiorca nie ma wielkich oczekiwań.

      Usuń
    7. Ja też nie ma wielkich oczekiwań - chciałbym jakąś niegłupią space operę, z bohaterami ciut bardziej skomplikowanymi niż marvelowski Hulk (Hulk będzie bił), z obcymi potraktowanymi poważniej, a nie sprawiającymi wrażenie parodii. I żeby to miało jakieś tło, bo u Scalziego tło nie istnieje.

      Usuń
    8. No nie, to są właśnie wielkie oczekiwania. Większość odbiorców domaga się nieskomplikowanej strzelanki, a Tobie się marzy strzelanka skomplikowana i do tego z elementami Clausewitza, że o a analizie społeczno-gospodarczo-jakiejśtamjeszcze nie wspomnę. To trzeba umieć zrobić.

      Usuń
    9. Ale mnie nie chodzi o "analizę społeczno-gospodarczo-jakaśtamjeszcze" - chodzi, żeby w ogóle coś było. Bo Skalzi to klon Kononowicza: "I niczego nie będzie" :D

      Usuń
  3. Zgadzam się, że jest to książka całkiem porządna, i że najlepsze w niej są początek i koniec. Drugi tom, powiązany z pierwszym dość luźno, jakoś bardziej mi się spodobał.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Luźno, czyli co - Perry schodzi na dalszy plan? Bo zakończenie sugerowało, że w kolejnej części będzie coś więcej niż bum, bum, bum, sru, jebut...

      Usuń
  4. Bardzo fajne, lekkie czytadło. Może nie najwyższych lotów, ale ja się bawiłam przy książce świetnie. Szkoda, że druga odsłona cyklu, już mnie tak nie "ubawiła". ;) :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak czytasz jedną taką książkę, jest OK. Ale jak czytasz piątą, to już jest słabiuteńko - zaczynasz widzieć jakie to płytkie, jakie szablonowe.

      Mówisz, że część druga jeszcze gorsza?

      Usuń
  5. Drugi tom jest w moim przekonaniu ciekawszy, bo odkrywa karty związane z polityką (acz wiele tajemnic nadal zachowuje). Świat staje się dzięki temu większy i pełniejszy. Niestety, straciłem nadzieję, że ktokolwiek wyda w Polsce całość.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może powinien wziąć tę serię Drageus - wydają masę takich książek znacznie słabszych od Scalziego.

      Usuń
  6. Ciekawostka na temat polskiej okładki - jest to fotomontaż dwóch grafik pochodzących z gry Halo Wars. Aż dziw że Microsoft do tej pory nie pozwał polskiego wydawcy o ich bezprawne wykorzystanie. Widocznie książka nie sprzedała się na tyle dobrze żeby ktoś zainteresowany to zauważył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A już nie rozmawialiśmy o tym na Komiks Spec? Bo nie mam nic więcej do dodania :D

      Usuń