POLECAM

środa, 21 sierpnia 2024

Lipiec 2024 – raport z biblioteczki

Wracam do regularnych raportów, bo się coraz bardziej gubię, kupuję rzeczy, które już miałem – w lipcu dwa niepotrzebne dublety. Ogólnie przybyło czterdzieści osiem (z fantastyki dwadzieścia dziewięć, komiksy cztery, a reszta to nauka i pseudonauka).


Zacznę od komiksów, bo to pójdzie najszybciej. Trzy zeszyty wydane na Poznańskie Dni Bezpłatnego Komiksu znalazłem na wystawce w bibliotece UAM. Do tego kupiłem mangę Dai dark Q Hayashidy, której inne dzieło wywołało mój entuzjazm (o tu jest opinia). Dai dark to cosmic fantasy, ale pokręcone chyba jeszcze bardziej, niż Dorohedoro.



Fantastyka anglosaska. W większości starocie. Pakiecik weird fiction. Clark Ashton Smith to mało znany w Polsce pisarz. Jedyne, przed Kronikami Averoigne, jego wydanie książkowe ma już trzydzieści lat (Miasto śpiewającego płomienia, które znalazło się w moim kanonie fantasy), poza tym jego teksty sporadycznie pojawiały się w fanzinach, czasopismach i antologiach.

I stary zbiorek opowiadań lovecraftowskich Roberta Howarda (chyba autora Conana nie musze szerzej prezentować?). Zbiorek na naszym rynku pojawił się za sprawą wydawnictwa Andor – o jego kuriozalnych dokonaniach pisałem już tu.


Pozycje z serii Kameleon wydawnictwa Zysk i S-ka. Proste modlitwy Michaela Goldinga były chwalone, to fantasy czy też realizm magiczny. No tak, tę samą książkę kupiłem już wcześniej – to pierwsza z dwóch wtop lipca.
Pod taflą jeziora Stuarta Woodsa to coś z elementami horroru i kryminału.


Kosmiczne wampiry – tytuł mówi wszystko, to nie będzie literacka uczta. Ale akurat mam od jakiegoś czasu zajawkę na proste kosmiczne horrory, więc może…

Dla odmiany mam wielkie oczekiwania wobec Tamsina Petera S. Beagle, liczę na pozycję wartą wciągnięcia do kanonu fantasy.


A tu znowu bez wielkich oczekiwań, ale miałem nadzieję, że będzie to chociaż przyzwoita rozrywka. Jeszcze nie przeczytałem, jednak moje nadzieje bardzo stopniały, bo te Hellboye pisane są wybitnie prościuteńkim językiem.


Na koniec anglosaskiej fantastyki jeszcze Hugh Benson, prastara pozycja, po raz pierwszy wydana w Polsce jeszcze przed wojną. W 1951 roku komuniści nakazali wycofanie jego książek z polskich bibliotek. Ale wychodziły po polsku nadal, tyle że na emigracji. No i właśnie kupiłem emigracyjne (Londyn 1970) wydanie Światła niewidzialnego. Benson znany jest przede wszystkim z pozycji SF Władca świata, przez niektórych – w tym papieża Franciszka – uznawanej wręcz za proroczą.

I przechodzimy do fantastyki niemieckiej i mojej drugiej wtopy. Nabyłem starą antologię opowieści z dreszczykiem Czarny pająk – zawartość chyba w stu procentach pokrywa się z zawartością wydanych niedawno przez PIW – i przeze mnie kupionych – Opowieści niesamowitych z języka niemieckiego


Dalej Niemcy. Nowelkę Moralność Rusałki Eberharda Panitza miałem od dawna na liście zakupowej, jakoś nigdy nie pasowało do paczuszki, aż przypasowało. Dlaczego chciałem to nabyć – z ciekawości, to chyba jedyne fantasy dostępne po polsku pochodzące z NRD (młodzieży: NRD – wschodnioniemieckie państwo komunistyczne istniejące w latach 1949-1990).

Obok jedyna dostępna po polsku powieść gwiazdy niemieckiej fantastyki – Markus Heitz już na początku 2018 roku miał na koncie pięć milionów woluminów sprzedanych w Niemczech. U nas jakoś się nie przebił, a ja sprawdzę czy słusznie.


Teraz autorzy z różnych bajek – w tej serii wyszło trochę fantastyki, jednak trzeba się naszukać.
Fanny Morweiser to znowu Niemcy. Tomik Ofelia. La vie en rose zawiera dwie nowelki, chyba horrory.
József Holdosi to węgierski Cygan, a książka Królewskie węże ma etykietkę „realizm magiczny”.
Brytyjczyk Peter Ustinov bardziej znany jest jako aktor i reżyser. Stary człowiek i pan Smith to chyba ubrana w szaty fantasy satyra na ludzkie przywary (ot, Bóg i Szatan schodzą na Ziemię, by incognito poprzyglądać się ludziom).


Dwie antologie wydane przed wiekami przez wydawnictwo AS Editor – to było jedno z pierwszych wydawnictw parających się fantastyką, które zaczęły działalność po upadku komuny. AS Editor wydało m.in. kilka komiksów z Conanem (czarno-białych na pomniejszonym formacie). Po tych antologiach też widać, że wydawca był nader oszczędny – chyba nigdy wcześniej nie widziałem tak mikroskopijnej czcionki.

Feniks zbierał (nie wiem czy legalnie, przypuszczam, że wątpię) opowiadania i minipowieści z… Feniksa – fanzinu wydawanego przez Polskie Stowarzyszenie Miłośników Fantastyki (jego kontynuacją był pewnie bardziej wam znany miesięcznik Fenix). W antologii dominują Anglosasi, ale mamy też dwóch Rosjan (Swiatosław Łoginow i Andriej Bałabucha) oraz dwóch Holendrów (Roel Richelieu Van Londerselle i Jeroen Brouwers). Ciekawostką jest publikacja noweli Kokon pióra Davida Sapersteina – to chyba jedyne dzieło tego pisarza wydane po polsku, a nie jest to twórca anonimowy; właśnie na podstawie Kokonu nakręcono nagrodzony dwoma Oskarami film z 1985 roku pod tym samym tytułem.

Feniks był tylko przystawką, bo szukałem tej drugiej antologii: Nowe Światy to zbiór starej (oryginalnie wydany w 1978 roku) latynoamerykańskiej SF.


Zrobiło się egzotycznie, więc teraz Azja. Chitra Banerjee Divakaruni to mieszkająca w USA Hinduska, a Bora Chung to znana już na naszym rynku Koreanka (nie tylko pisarka, bo także tłumaczka – przekłada na koreański literaturę rosyjską i polską).


No i jeszcze z tłumaczonej fantastyki młodzieżówka Duńczyka Kennetha B. Andersena. Obok pozycja – postapo i dystopia, która jest i polska, i ukraińska. Olesia Ivchenko z pochodzenia jest Ukrainką, ale od drugiego roku życia mieszka w Polsce, ma polskie obywatelstwo i pisze po polsku.


I tak przeszliśmy do polskiej fantastyki. Marek Romański to jeden z trzech podobno najbardziej poczytnych autorów kryminałów w II Rzeczypospolitej. A tu wystąpił jako twórca kryminału SF.

Antologia Posłanie z piątej planety. W 1962 roku w tzw. krajach demokracji ludowej (czyli po prostu komunistycznych) ogłoszono konkurs na opowiadanie SF. Antologia, wydana w 1964, zbiera najlepsze polskie teksty. Część z ich twórców zrobiła potem mniejsze lub większe kariery, szczególnie uwagę zwracają nazwiska: Janusz Zajdel i Konrad Fiałkowski. W antologii jest też opowiadanie pisarza dość popularnego potem w PRL: Andrzeja Czechowskiego, który w 1962 roku miał zaledwie piętnaście lat.


Opisy zbioru satyr Bruderszaft z Belzebubem Macieja Rybińskiego dają nadzieję, że przynajmniej część z nich ma element fantastyczny. Obok zbiór opowiadań Wojciecha Żukrowskiego; ma to bardzo słabe recenzje, ale chcę sprawdzić jak twórca Porwania w Tiutiurlistanie poradził sobie w fantastyce dla dorosłych.


O Inannie Mikulskiej nie mam na razie nic do powiedzenia – gdzieś mi mignęła całkiem pozytywna recenzja, to kupiłem. Z kolei Longin Jan Okoń znany mi jest z młodzieżowej tetralogii o Ryszardzie Kosie, polskim emigrancie w Ameryce, który stanął po stronie Indian. Jak się trafił jego zbiór opowiadań, z których część jest fantasy, to bez wahania wrzuciłem do koszyka.


Objawienie Daniela Grepsa kupiłem, bo Beatrycze Nowicka uznała tę pozycję za interesującą (tu notka BN o pisarzach-meteorytach w polskiej fantastyce).

Impneurium Miszczaka to nowość, więc na razie nie mam nic do powiedzenia.


Książka naukowa i popularnonaukowa. Dwie pozycje o historii polskiej fantastyki. Pierwsza o fanzinach (i tu na szeroko uwzględnionym tle światowym), druga o poznańskim klubie Orbita, o którym kiedyś wspomniałem na facebooku.


Nauczony doświadczeniem, książkę Highama Nie tylko Homo sapiens najpierw wypożyczyłem z biblioteki – kupiłem dopiero po sprawdzeniu tłumaczenia. Doświadczeniem, bo w tej samej serii Prószyński wydał ongiś książkę Krewniacy (o neandertalczykach), tłumaczył też Adam Tuz – bełkot taki, że nie byłem w stanie tego doczytać do końca. O dziwo, tym razem jest przyzwoicie.


Źródła. Mistrza Adama słowa zapomniane to kolejna w mojej biblioteczce książka wydana przez sektę Antrovis. Kiedyś popełniłem o niej notkę, bo jednym z elementów ich doktryny był turbolechityzm, przy którym pomysły Bieszka to małe bubu. O tu jest ta notka.


Wybór źródeł do dziejów zakonu krzyżackiego zrobiony przez wielkiego polskiego mediewistę Jana Powierskiego. Niestety, tylko tom pierwszy, drugi miał wyjść przed wiekami, ale nic mi nie wiadomo, żeby się ukazał.

I po wielu, wielu latach druku doczekało się tłumaczenie Galla Anonima autorstwa profesora Tadeusza Grudzińskiego.


Źródło do dziejów Niemiec – żywot świętego Brunona, arcybiskupa Kolonii z X wieku. Bruno był bratem cesarza Ottona I Wielkiego.


Rzeczy, które warto mieć pod ręką, szczególnie jeśli są za grosze (Cetwiński & Derwich) lub za darmo (Encyklopedia. Religie świata).


Dwie prace o religii Słowian.


Książka Stanisława Rosika o chrzcie Pomorzan to popularnonaukowa broszurka, która nic nowego nie wniesie do wiedzy czytelnika zaznajomionego z innymi pracami tego historyka, szczególnie z Conversio gentis pomeranorum. Studium świadectwa o wydarzeniu (XII wiek). Ale jeśli komuś nie chce się przebijać przez około siedemset stron naukowej pracy, to może kupić Chrzest Pomorzan.

Obok zbiorówka o Śląsku od antyku do XX wieku.


Jeszcze dwie zbiorówki. Druga poświęcona Leszkowi Pawłowi Słupeckiemu, znanemu badaczowi religii Słowian, a także religii Germanów.



A stare, zaległe raporty postaram się kiedyś zrobić. Kiedyś :D


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

22 komentarze:

  1. Konkretne zakupy 🙂 tak, pozycja Highsma jest całkiem ciekawa. Też lubię czasem poczytac o prehistorii.
    Kroniki Averoigne są świetne, chętnie przeczytałabym coś jeszcze autorstwa tego pisarza.
    Z serii KIK polecam Ci książkę Vlafimira Neffa, Królowe nie mają nóg. Jedna z lepszych rzeczy, które przeczytałam w ostatnim czasie. Jest tam wątek fantasy, zaczyna się od szukania kamienia filozoficzne go i ten wątek przewija się cały czas. Świetne dialogi. Zapada w pamięć.
    Zmotywowałeś mnie do kolejnego zamówienia w księgarni :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam Neffa :) Co do Clarka Ashtona Smitha to po polsku zistaje Ci już tylko "Miasto śpiewającego płomienia" - ale wszedłem na Allegro i widzę, że nagle ceny tego zbioru bardzo poszły w górę; jeszcze niedawno było to 8-20 zł, a teraz 50-80...

      Usuń
  2. Bardzo mi miło, bo pisałam ten artykuł o autorach, którzy zapowiadali się interesująco, jednak wydali tylko kilka książek, zastanawiając się, czy ktoś w ogóle go przeczyta - jednak miałam taką potrzebę serca, że tak to ujmę, pokazania, że o tych książkach i ludziach pamiętam.

    Co do "Objawienia" - mam nadzieję, że nie okaże się wielkim rozczarowaniem. Czytałam je dawno, bliżej początków mojej esensyjnej "kariery recenzenckiej" - zapamiętałam głównie klimat pierwszej połowy książki. Było tam coś, co do mnie trafiało.

    "Tamsin" to, moim zdaniem, dobra książka i satysfakcjonująca lektura, ale z drugiej strony nie uważam jej za nieśmiertelnego klasyka. Sklasyfikowałabym ją raczej jako powieść dla młodzieży (cieszę się, że się ukazała, bo ostatnimi laty rynek powieści kierowanych do nastolatek, mam wrażenie, obfituje w rzeczy oględnie pisząc bardzo słabe). Ha, ja też aż do lektury (wcześniej czytałam o tej książce na sieci po angielsku), byłam bardzo głęboko przekonana, że Tamsin to imię męskie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do tych książek dla nastolatek, to chyba jest jakieś światełko w tunelu - zdaje się, że te wattpadowskie grafomanie sprzedają się coraz gorzej. W każdym razie promotor tegoż na naszym rynku, czyli Prószyński zerwał umowy z częścią "osób autorskich" (naprawdę, wydawca tak określił te autorki - "osoby autorskie").

      Greps - jeśli chodzi o polską fantastykę, to czytam różne rzeczy i pewnie "Objawienie" też bym nabył, ale chyba nazwisko autora mnie zmyliło i uznałem to za przekład (chyba, bo to już lata minęły).

      A Twoje teksty nie tylko czytam, ale czasem też linkuję na facebooku.

      Usuń
    2. Bardzo dziękuję za linkowanie w takim razie!

      Odnośnie młodzieżówek - to by była dobra wiadomość, bo odnoszę wrażenie, że zalew chłamu jest znaczny. Uważam, że nastolatki zasługują na wartościową literaturę.

      Pozdrawiam!
      Beatrycze

      Usuń
    3. Co do tych zerwanych umów jeszcze mi się pomyślało - może po prostu okazało się, że to się nie sprzedaje dobrze. Dla dorosłego czytelnika to w miażdżącej większości będzie infantylne i niestrawne. A to raczej to starsze pokolenia mają podejście, że jak coś się bardzo podoba, to chciałbym/chciałabym mieć papierowy egzemplarz w domu.

      Z kolei rówieśniczki piszących na Wattpadzie dziewuszek, być może wcale nie odczuwają potrzeby posiadania książki, skoro mają dostęp do tych treści w każdej chwili i za darmo, a ich budżet jest przecież ograniczony.

      W dodatku, jeśli zalać tym rynek.

      BN

      Usuń
    4. Młodzi ludzie są też podatni na mody, może moda na te wattpadowskie romantasy się kończy? Oby.

      Usuń
  3. Zaskoczyłeś mnie oceną nędznego poziomu tłumaczenia "Krewniaków", ale biorę na klatę - a jest to książka, do kupna której się przymierzałem. Teraz jednak poszukam innej możliwości niż ładowanie pieniędzy w badziew. Dzięki za te spisy, jak widać, czasem przydają się postronnym :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tłumacz "Krewniaków" wymyśla własne neologizmy mające brzmieć naukowo - kalki z angielskiego. Przykład: narzędzie kamienne nazywa "artefaktami litycznymi". Przy czym w języku polskim "lityczny" ma inne znaczenie, niż w angielskim. Za Słownikiem Języka Polskiego:

      "lityczny
      1. «działający na coś rozpuszczająco»
      2. «o zjawiskach chorobowych: przebiegający stopniowo, łagodnie»"

      Usuń
    2. WSJP
      paleolit

      gr. palaiós 'stary, dawny, starożytny' + gr. líthos 'kamień'

      Usuń
    3. Ale paleolit to nie narzędzie lityczne.

      Usuń
    4. Ma to samo pochodzenie, z greckiego.

      Usuń
    5. Tu mi się skojarzyło, jak byłam na warsztatach prezentacji naukowych, gdzie głównie byli biolodzy, ale pojawili się także ludzie zajmujący się archeologią.
      Biedni studenci opowiadali o palafitach, co oznacza budynki zbudowana na palach.

      Wywołało to ogromne oburzenie i śmiech ze strony niektórych biologów - otóż "-fit" to często końcówka dodawana w znaczeniu rośliny, np. kserofit - roślina sucholubna, halofit - roślina słonolubna itp. itd. Zgodzę się, że dla osób używających często terminologii botanicznej palafit brzmi dziwnie, ale nie rozumiem, dlaczego przerwano prezentującym wypowiedź, na którą mili bardzo ograniczony czas, a potem zamiast dyskutować o prezentacji, co było celem warsztatów, przez jakieś 20 min co poniektórzy powtarzali, jaka to głupia nazwa. Przecież studenci jej sobie nie wymyślili.

      Beatrycze

      Usuń
    6. Ano właśnie. Miło, że chociaż Ty rozumiesz. :)

      Paweł (nie ten od bloga)

      Usuń
    7. Ale lityczny w znaczeniu "kamienny" nie istnieje w języku polskim. I nie ma tu znaczenia czy istnieje w greckim, albo angielskim.

      Usuń
    8. Beatrycze
      Przed popisami p. Tuza google odnotowało bodajże jedno wystąpienie w polskim "artefaktów litycznych". Sądzę, że tak ten rodzynek, jak i Tuz niezależnie od siebie zrobili niepotrzebną kalkę z angielskiego zamiast użyć polskiego "narzędzia kamienne". I takie debilne pomysły trzeba tępić w zarodku - trzeba ubić gada zanim zniesie jajo. Bo wśród humanistów archeologowie mają bodajże największe ciągoty do posługiwania się naukawym bełkotem.

      Usuń
    9. Szkoda komentować.

      Usuń
    10. Zgadza się, jesli ktoś nie ogarnia, że noe ma w języku polskim słowa "lityczne" w znaczeniu kamienne, to najlepiej niech się nie odzywa.

      Usuń
    11. Tylko się pogrążasz.

      Usuń
    12. Ok, po prostu nie ogarniasz, że do języka polskiego dostały się neolit czy peleolit, ale nie dostało się samo "lityczne". Dyskusję skończyliśmy, kolejna gołosłowna beblanina leci.

      Usuń
    13. Przykład z palafitami dałam, że trochę nie było sensu szat drzeć, zajmować czas przanczony na co innego i wręcz zarzucać osobom, że użyły takiego sformułowania, skoro nie oni je wymyślili.

      Ale akurat się zgodzę, że kamienny wystarczyłby. W mojej dziedzinie problem jest z nagminnym używaniem słowa "koncentracja" w znaczeniu "stężenie". Bywa, że kalki z angielskiego są przydatne w rodzaju "worteks" na specjalny podtyp wytrząsarki, czy "falkon" na plastikową, zakręcaną próbówkę wirówkową, najczęściej o objętości 15 lub 50 ml.

      Swoją droga, mam wrażenie, że każdy ze starszego pokolenia ma swój zestaw tego rodzaju słów, które go złoszczą. Młodsi zwykle beztrosko używają anglicyzmów.

      BTW, ostatnio do listy wyrażeń, które mnie mocno irytują dodałam "zaadresować problem"

      Beatrycze

      Usuń
    14. Archeologa trzeba pytać, czyby wystarczył a nie tego tam. Co innego "zaadresować problem", a co innego określenia specjalistyczne. Młodsi anglicyzmów, starsi rusycyzmów.

      Usuń