POLECAM

niedziela, 20 października 2024

James S.A. Corey, Łaska bogów

No jak zachwyca, skoro nie zachwyca? Nie, nie jest to jakaś fatalna powieść, gdyby takie coś napisał np. B.V. Larson, to pewnie szczęka by mi z wrażenia opadła, ale od autorów Expanse jednak oczekiwałbym czegoś więcej.


A Larsona przywołałem nie bez powodu, bo pomysł wyjściowy mamy identyczny w jego Świecie stali (link na dole) i w Łasce bogów. Zacytuję ze swojej opinii o książce Larsona:

Otóż mamy galaktyczne imperium, w którym jednak ludzie nie są „rasą” dominującą – władza należy do kilku gatunków Galatyków. Galatycy, odkrywając nowy świat zasiedlony inteligentnym gatunkiem, dają wybór: albo dowiedziecie, że w czymś jesteście naprawdę dobrzy, przydatni itd., albo zostaniecie unicestwieni.

Podmieńcie Galatyków na Carryx i macie pomysł na Łaskę bogów:

Niektóre gatunki zaakceptowały jarzmo, inne mu się przeciwstawiały. Te przydatne zostały włączone, te nieprzydatne wytrzebione. To samo robiła każda istota, która zdecydowała się na usuwanie chwastów z ogrodu.

Oczywiście, że dalej to się rozjeżdża, bo Larson specjalizuje się w space operach militarnych, a Corey niekoniecznie, więc tu bohaterami nie są wojownicy, lecz naukowcy (i na tym głównie opiera się oryginalność Łaski bogów).

Ale po kolei. Ludzie zamieszkują planetę Anjiin od trzech i pół tysiąca lat, już zapomnieli skąd pochodzą (jeśli Ziemia jeszcze istnieje, to z nią kontaktu nie ma, jeśli są inne planety zasiedlone przez ludzi, to z nimi też kontaktu brak – może to świat Expanse tysiące lat później?), zaginęła gdzieś technologia umożliwiająca kosmiczne podróże.

Głównymi bohaterami są naukowcy, konkretnie zespół próbujący „połączyć” przyrodę Anjiin z przyrodą przywleczoną z Ziemi.

Dwa drzewa życia zajmujące planetę Anjiin zwykle się wzajemnie ignorowały, poza konkurowaniem o światło słońca i niektóre minerały. Okazjonalnie coś rozwijało sposób pasożytowania na stworzeniach z drugiej tradycji biochemicznej, czerpiąc trochę złożonych białek, wody i soli. Jednak ogólnie przyjęta wiedza głosiła, że tych biomów nie dało się połączyć w żaden znaczący sposób. Na poziomie mikroskopowym będące kuzynami ludzi dęby i olchy były zbyt różne od natywnych akk i brulamów, niezależnie od tego, jak podobnie mogły wyglądać z oddali. Nawet tam, gdzie ewolucja prowadziła kształty i kolory do podobnych rozwiązań, na fundamentalnym poziomie różne formy życia Anjiin nigdy tak naprawdę nie mogły się wzajemnie karmić.

Technologia Anjiinu nie różni się jakoś drastycznie od naszej. Mentalność ludzi także. Ot uczeni rywalizując o granty to współpracują, to podkładają sobie świnie; fajnie mieć w rodzinie kogoś, kto współdecyduje o przydziale kasy…

Wszystko zmienia się, kiedy przylatuje flota Carryx – gatunku, który zniewolił lub unicestwił już masę innych inteligentnych gatunków. I nasi bohaterowie muszą udowodnić nowym panom, że ludzie mogą się do czegoś przydać.

Nie jest tajemnicą, że ostatecznie „nasi” zniszczą imperium Carryx, bo to mamy już w pierwszych zdaniach powieści:

Widziałem początek tej katastrofy. Było nim ukorzenie mało znaczącego świata zwącego się Anjiin. Nie potraficie sobie wyobrazić, jak zdawał się bezbronny i słaby. (…) Nie rozpoznaliśmy w przeciwniku tego, kim był naprawdę, i sprowadziliśmy go do swego domu.

Bohaterów autorzy starali się zrobić „jakichś”. Główny bohater, Dafyd Alkhor, to człek zbliżony do DDA typu maskotka/błazen – rozładowujący napięcie błaznowaniem, żartami; ktoś, kogo wszyscy lubią, ale nikt nie traktuje poważnie. W tym przypadku jednak chyba nie mamy rzeczywistego DDA, tylko manipulanta, który z premedytacją obrał taką strategię. W zespole badawczym jest jeszcze kilka wyrazistych postaci, jak narcystyczny szef Tonner Freis, zdradziecki, pochodzący z zamożnej rodziny Rickar, chora psychicznie Jessyn, nieambitni normalsi Synnia i Nöl. Tak, autorzy zadbali o to, żeby każdy bohater był ludzki, miał swoje cechy itd. Tyle że podczas czytania nie do końca to czuć (pytanie czy to wada, bo w końcu to rozrywkowa space opera, a nie powieść psychologiczna?).

No i jest jeszcze Rój, ale tego bohatera Wam nie opiszą, żeby nie psuć przyjemności z lektury. Acz chyba jest to najciekawsza postać. Są też, oczywiście, Obcy, jednak z nich nieco bliżej (co nie znaczy, że blisko) poznajemy tylko jednego, przedstawiciela rządzącego gatunku: Tksona z kohorty Makal, bibliotekarza (nadzorcę) ludzkiej moiety. Jeśli chodzi o Obcych, to udali się przynajmniej o tyle, że faktycznie są obcy, nie sprawiają wrażenia ludzi w gumowych kostiumach.

Czy powieść wciąga… Niby tak, ale to nie jest ten poziom, żebyś z wypiekami przewracał kolejne stronice czekając na finał. Bo to, jak na space operę, bardzo kameralna opowieść – mało lokalizacji, niewielki kontakt z obcymi. I na razie nic wielkiego się nie wydarzyło (Corey zaczął snuć swoją opowieść w tym punkcie, który Larson w ogóle pominął – widocznie uznał, że to zbyt drętwe i przeskoczył o lata do przodu). Część przed przylotem Carryx chyba zbyt rozdęta, zbyt długa; pewnie autorzy chcieli nam ukazać drogę z nieba (może nieco kulawego, ale jednak) do piekła.

Daniel Abraham i Ty Franck napisali już masę powieści, więc potrafią to robić. Mamy zwroty akcji w odpowiednich momentach i o odpowiedniej dramaturgii.

Co do przekładu, to zastanawiałem się, czy tłumacz właściwie używa (bardzo często) słowa alkowa – bo polska alkowa i angielska alcove nie do końca są synonimami. Alcove to „wnęka: mała, zagłębiona część pomieszczenia lub łukowaty otwór (np. w ścianie)”, a nasza alkowa to „wydzielona część izby, pokoju, najczęściej w formie wnęki bez okien, przeznaczona na sypialnię”; powieściowa alkowa zdecydowanie sypialnią nie jest…

OCENA: 6/10.

J. S. A. Corey, Wojna pojmanego, t. 1: Łaska bogów, tłum. M. Pawelec, wydawnictwo Mag, Warszawa 2024, stron: 384.


16 komentarzy:

  1. Kiedyś miałem nadzieję, że duet Corey zastąpi mi Reynoldsa. Nic z tego nie wyszło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale piszesz to po Expanse, czy po "Łasce bogów"?

      Usuń
    2. Expanse. Biorąc pod uwagę sprzedaż czy chociażby liczbę dodruków wychodzi, że to ze mną jest coś nie tak. Łaskę Bogów zamówiłem u Maga w przedsprzedaży. Łudzę się, że może przez takie wsparcie wydadzą w końcu Inhibitor Phase. Ta nowa książka Coreya nie miała wysokiego priorytetu a po twojej recenzji trafi na półkę "może kiedyś/ raczej nigdy".

      Usuń
    3. Nie czytałem Expanse. Ogladałem serial, a kolejność serial/film/komiks - książka u mnie się nie sprawdza (w drugą stronę - najpierw książka - może być). Serial był dobry.

      Zastanawiam się czy teraz mogę czytać cykl Coreya zaczynając od wydarzeń po serialu (czy zmiany były duże, uniemożliwiające ogarnięcie?). I który tom powinienem wziąć jako pierwszy.

      Usuń
    4. Można czytać/mieszać. Ja czytałem równocześnie z serialem, zmiany są raczej kosmetyczne.

      Usuń
  2. Książki nie znam, ale z recenzji - ucieszył mnie, że autorzy zwrócili uwagę na niekompatybilność biochemii form życia pochodzących z różnych planet, ponieważ zazwyczaj autorzy w ogóle o tym nie myślą.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To fakt. Mnie też zawsze zastanawiają te rośliny i zwierzęta na obcych planetach - skąd tam ziemskie królestwa istot żywych?

      Usuń
    2. Oczywiście można z grubsza, nie jako pojęcie systematyczne, przyjąć, że "zwierzęta" to wielokomórkowe organizmy cudzożywne, zwykle nie osiadłe, a "rośliny" - wielokomórkowe osiadłe organizmy fototroficzne.

      Bo, tak, jak autorzy książki też zauważyli - ewolucja bywa konwergentna i bardzo prawdopodobne byłoby, że takie grupy organizmów by powstały i np. na takiej obcej planecie, jeśli doszłoby do powstania życia wielokomórkowego lądowego, byłyby tam istoty przypominające pokrojem nasze drzewa.

      Natomiast większość autorów beztrosko sobie opisuje, jak to przybysze z Ziemi sobie lądują na takiej planecie z wielokomórkowym życiem, a potem jedzą to, co tam znajdą, albo ich zjada to, co tam żyje, albo zapadają na jakieś choroby tamtejsze. A właśnie to jest niemal nieprawdopodobne.
      To znaczy, zjadać jeszcze by mogło, ale raczej nabawiłoby się niestrawności.

      Beatrycze

      Usuń
    3. Jednak z czasem pewnie doszłoby do ewolucji w kierunku wzajemnego zjadania, a może byłoby to trwale niemożliwe?

      Usuń
  3. Niestety, mam podobne zdanie - duże rozczarowanie. Przy czym, nie znam Larsona, więc nie wpadłbym na to skojarzenie, za to mam podejrzenie, że autorzy znają "Gambit pionka" Zahna. Zaś opis tego świata Carryx trochę przypomina mi sceny z jakiegoś klasyka (Clarke, "Koniec dzieciństwa"?), gdzie bohater trafia do takiego świata, tylko że wraca stamtąd na Ziemię, więc kontekst inny.
    No, ale sumarycznie, to jest niestety bardzo przeciętna space opera - kierunek, w którym tandem Corey podążał od 4 tomu "Expanse", ale tam jednak i postacie były ciekawsze (te wydają mi się jednak płaskie, mało angażujące), i intryga lepiej rozwiązana, i wreszcie same światy też wyższego kalibru. Bo tu nawet świat jest jak na space operę bardzo standardowy.
    Nudziłem się, miałem poczucie, że obcuję z zestawem w miarę zręcznie powiązanych klisz. I byłem zły, bo oni umieją lepiej. A tu - właściwie nie mam ochoty czytać dalej, kiedy pojawią się kolejne tomy.
    I prawdę mówiąc, gdyby nie rój i gdyby nie fakt, że to firma Corey, więc do końca łudziłem się, że wyrwą mi stołek spod tyłka, w połowie bym odłożył.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam jeszcze pewnie dam szansę temu cyklowi - jak wyjdzie t. 2 to przeczytam.

      Z tymi postaciami to wciąż mnie zastanawia, czemu są płaskie, skoro Corey starał się zrobić jakieś? Może za dużo tych bohaterów od razu, może powinni być wprowadzani na raty?

      Usuń
    2. Ja właśnie nie miałem poczucia, że oni są tacy różni. Przypomnij sobie, jak odmienni w postawach i wyborach byli naukowcy w "Expanse", jak w ostatnich tomach nawet ci stojący po stronie zła byli ciekawi. Tu niby masz diagnozy, ale oni są niewybijający się ponad przeciętność, sklejają się. To zapewne nawet nie kwestia założeń, tylko sposobu pisania - jakby autorzy jechali na spaceoperowym autopilocie :)
      Aha, nie podzielam jeszcze twego zdania, że te obce istoty były bardzo obce. Małpy na pewno nie. Carryx... hm. Najbardziej rój i (aby nie spoilerować) ci złapani pięciokątni. Reszta to jak ukłon w stronę Złotego Wieku.

      Usuń
    3. >nie podzielam jeszcze twego zdania, że te obce istoty były bardzo obce<
      Romku (mogę tak się fraternizować?) - rozpatruję to w kategorii space opera, bo do Wattsa czy Lema, czy także Ciebie jednak temu daleko. No i możliwe, że lektury militarnej SO i ostatnie powroty do filmów/seriali z lat 90. zaniżyły mi kryteria :D

      Usuń
    4. Jasne, że możesz, Pawle. Tak jest nawet wygodniej.

      Ja też czasem lubię typową SO i wtedy nie oczekuję, że autorzy/autorki będą grać jakieś oryginalne utwory, ale tu mi rzeczywiście przeszkadzała ta "zewnętrzna" oryginalność, taka wysilona, że jak krab czy małpka ustiti, to już wow ma być :) nie trzeba od razu Wattsa czy Chianga w najbardziej znanym opowiadaniu/filmie, tu nie było nawet próby odejścia od ludzkich motywacji, jaką zrobili choćby Nayler czy Swanwick w "Staxjach przypływu" (czytałem teraz w omnibusie).
      A ja właśnie napisałem opowiadanie, w którym też jednak motywacja nie jest tak ludzka. No i dlatego się krzywiłem - bo wiadomo, im to ułatwiło kontakt z czytelnikiem, ale wtorność - której nie było w Expanse - mnie przeszkadzała.

      PS. Książki są inne, serial jest świetny, ale na co innego kładzie akcenty, ja bym na twoim miejscu przeczytał przynajmniej 1-3, gdzie to jest bliżej political sf niż space opery, a potem się zastanawiał - bo od 4 ewoluuje to w stronę SO właśnie, też dobrej, ale nie tak, jak pierwsze trzy części.

      Usuń
  4. O, a chciałam już kupić. A teraz... Może poczekam na promocję.

    OdpowiedzUsuń