POLECAM

poniedziałek, 9 marca 2020

Michael R. Fletcher, Bez odkupienia

Wydawca (Papierowy Księżyc) nie będący gwarantem dobrej lektury – i to delikatna opinia. Odbiór czytelników – raczej żaden; książka skończyła w tanich księgarniach. Trudno mieć dobre przeczucia. A jednak...


Bez odkupienia gatunkowo przynależy do mało chyba znanej u nas odmiany fantasy: grimdark. To trochę takie dark fantasy na sterydach, jak definiuje Wikipedia: to fantastyka szczególnie dystopijna, amoralna i pełna przemocy.

Książkę Fletchera można odbierać w dwojaki sposób. Pierwszy, podstawowy – ot czytać i cieszyć się fabułą, bohaterami, światem. Drugi, dla nieco zaawansowanych – toż to zabawa elementami typowymi dla opowieści o Gimbazie Wybrańcu i jego towarzyszach; nie pastisz, bo autor nie tyle przerysowuje, co zmienia schemat. Choć elementy pastiszu też są, a przynajmniej takie mam wrażenie – przykładowo Łowca Niewolników i jego orszak jakoś kojarzyli mi się z opowieściami ze świata gry Warhammer. Sam Łowca to jak czterej bogowie chaosu w jednej osobie.

Świat i system magii powinny spodobać się fanom Sandersona, zwłaszcza jego dwóch pierwszych – i najlepszych – powieści (Elantris i Z mgły zrodzony). Czyli świat jest podły, a system magii oryginalny. Zacznę od drugiego, bo bez wątpienia podłość świata wynika właśnie z systemu magii.


Otóż u Fletchera magia oparta jest na wierze. Jeśli ktoś jest święcie przekonany, że jest np. najwybitniejszym wojownikiem, to takim wojownikiem się staje (stąd cały cykl ma tytuł: Świat urojeń). Ale jest rzeczą oczywistą, że normalny człowiek nie wierzy w coś, ku czemu brak jakichkolwiek podstaw. Więc magia u Fletchera jest domeną ludzi psychicznie chorych lub co najmniej z poważnymi zaburzeniami osobowości. Przykładowo taki schizofrenik może się rozdzielić – jego poszczególne osobowości stają się odrębnymi bytami. Psychopata może manipulować ludźmi, a nawet zmieniać w niewolników. Piroman może wywoływać ogień z niczego. Im bardziej taki „mag” pogrąża się w szaleństwie, tym potężniejszy się staje. Ale też tym bardziej zbliża się do własnego końca. Oczywiście choroby można leczyć, ale wariaci raczej nie chcą się rozstawać ze swoją mocą.

Jeśli jeden człowiek ma taką moc, to wyobraźcie sobie co może wiara tysięcy ludzi. Tak, tysiące ludzi mogą sobie wyhodować boga.

Poza światem rzeczywistym jest jeszcze Zaśmierć. Tam podążają dusze zmarłych. Przy czym dusze osób zabitych służą duszy swojego zabójcy. Więc im więcej ludzi zabijesz, tym lepiej urządzisz się w Zaśmierci. Nietrudno się domyślić, że tak zorganizowany świat nie jest milusi. I nie ma w nim miejsca dla milusich ludzi.

W standardowej opowieści fantasy mamy konflikt Dobra ze Złem. U Fletchera są trzy strony konfliktu, przy czym jest to: Zło, Zło i Zło. Do tego każda ze stron ma jeszcze podstrony, wszak Zło z zasady nie zna poczucia lojalności, uczciwości itd., itp. Zatem każdy pod każdym ryje.


Bohaterowie dzielą się na obrzydliwych i bardziej obrzydliwych.


Teraz pewnie ktoś doszedł do wniosku: łeee tam, to nie ma komu kibicować. No nie bardzo jest komu, ale zaręczam, że wcale to nie przeszkadza w lekturze. Zresztą Fletcher, pewnie dla zmylenia przeciwnika, czasami nam pokazuje ludzkie odruchy bohaterów, jakby gdzieś tam głęboko schowane, było w nich jednak jakieś dobro.

Co jeszcze ciekawego: większość bohaterów gimnazjum skończyła dawno temu. Z trójki, którą poznajemy na samym początku, Bedeckt to facet pewnie już po czterdziestce, a Wichtig i Stehlen z pewnością trzydzieste urodziny obchodzili jakiś czas wcześniej. Już samo to jest bardzo miłe, a nawet oryginalne po masowo tłuczonych opowieściach o genialnej gimbazie (jak niewiele potrzeba, żeby obecnie być oryginalnym twórcą fantasy...).


Fabuła też dość oryginalna. Trochę łotrzykowska. Otóż wspomniana trójka (przy czym zdrowy psychicznie jest tylko Bedeckt – taki zwyczajny morderca i padalec; Wichtig jest psychopatą, acz umiarkowanym, a Stehlen Kleptomanką, ale to pewnie nie wyczerpuje listy jej zaburzeń psychicznych) dowiaduje się, że kapłan Konig i jego sekta próbują wyhodować boga i są już bliscy sukcesu. I rodzi się wspaniały plan: porwać kandydata na boga, a potem zażądać okupu (bogowie to nie są tanie rzeczy). Na podobny pomysł wpada wspomniany Łowca Niewolników – Erbrechen. To typ obrzydliwy już fizycznie, a do tego oczywiście psychopata, a także zbrodniarz, kanibal i pedofil.


Jak dla mnie, powieść rewelacja – niby prosta przygodówka, ale zdecydowanie nieszablonowa, lekko kpiąca sobie ze standardowych opowieści o Gimbazie Wybrańcu i jego towarzyszach. Przy tym sprawnie napisana.

Niestety, kolejnych tomów cyklu Świat urojeń pewnie nie poznamy, skoro od trzech lat nie pojawiły się nawet w zapowiedziach Papierowego Księżyca... A końcówka Bez odkupienia zdecydowanie budzi apetyt na więcej. Napisałem nawet maila do działu promocji wydawnictwa. Odpowiedzi nie dostałem. W ogóle chyba Papierowy Księżyc jest w stanie agonalnym, ostatnie książki wydali w listopadzie (niby teraz coś zapowiadają Ryana).

Dwa kolejne tomy Świata urojeń wyszły już jakiś czas temu, w latach 2016-2017, a u nas ani widu, ani słychu...

Co do obróbki tekstu, to pewnie wiecie, że uważam Papierowy Księżyc za wybitnych partaczy. Akurat w tej powieści jest nie najgorzej. Ale dobrze też nie jest – za takie kwiatki jak „mi” na początku zdania (np. str. 413) lałbym po łapach tłumacza, redaktora i korektora (na początku zdania zawsze zaimek długi – mnie).

Podsumowując: polecam, tym bardziej że książka jest dostępna za półdarmo w tanich księgarniach.

OCENA: 8/10.

M. R. Fletcher, Świat urojeń, t. 1: Bez odkupienia, tłum. M. Moń, wydawnictwo Papierowy Księżyc, Słupsk 2017, stron: 536.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

9 komentarzy:

  1. Hm, czy jeżeli obsesyjnie wierzysz, że magia nie istnieje, to zyskujesz immunitet wobec magii? Ciekawe.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmmm... Możliwe - skoro "tam" magia działa, to ktoś, kto w nią nie wierzy, byłby czubkiem, a jako czubek byłby magiem, czyli mógłby sobie zapewnić takowy immunitet.

      Usuń
  2. Wygląda dobrze, mimo tego plugastwa, które stamtąd się wylewa :P. Kupię, bo teraz pewnie krąży po niezłych cenach, a po recenzji wnioskuje, że warto.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Masz fragmenty, jeśli lubisz takie klimaty, to bierz śmiało. Dla mnie to był odpoczynek po tych wszystkich nadętych opowieściach o genialnej gimmbazie.

      Usuń
  3. Książki z Papierowego Księżyca można chyba podzielić na dwa nurty: typowe "kupy" dla młodych i ciekawsze pozycje dla trochę starszych. Ta opisana powyżej to druga grupa, do której zaliczyłbym także R. Bennetta "Miasto schodów" i mimo wielu kontrowersji dotyczących jej pierwszej powieści pozostałe książki N.K. Jemisin.
    Samo "Bez przebaczenia" i podobnie "Miasto schodów" można spokojnie przeczytać jako standalone, gdyż kończą się bez żadnych cliffhangerów itp. Miło byłoby przeczytać kontynuacje obydwu, ale bronia się także jako samodzielne pozycje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Miasto schodów" do przeczytania, jednak oceniam niżej niż "Bez odkupienia". Ale też brak kolejnych części wkurza :D

      Usuń
  4. Podzielam Twoje zdanie o tym wydawnictwie, tym lepiej więc, że udało się w nim wyłowić taką perełkę. Może jest przygnębiająco, ale za to interesująco!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli komuś życzę źle to temu wydawcy - niech zbankrutuje, może inny wydawca odkupi i dokończy ich cykle. Chciałbym przeczytać kolejne tomy trylogii Fletchera i Bennetta, Ryana niekoniecznie, ale wiem, że ma fanów (nota bene, Papierowy Księżyc właśnie znowu przesunął wydanie ostatniego tomu trylogii "Kruczy cień" - sześć lat minęło od wydania pierwszego tomu, a oni skończyć nie potrafią).

      Usuń
  5. Książka ma zakończenie otwarto-zamknięte. Zamknięte, bo jakiś etap się kończy. Otwarte, bo wiemy, że dalej coś będzie. Cóż, kosztuje tylko 12 zł w Dedalusie.

    OdpowiedzUsuń