Łączna liczba wyświetleń

środa, 20 stycznia 2016

Anthony Ryan, Pieśń krwi

Tę książkę czytałem już ze sto razy. Co prawda inne były tytuły, inni autorzy, ale ogólnie to samo.

Pieśń krwi na pewno nie zasługuje na hałas, jaki wywołała. Wydaje mi się, że jest oceniana zdecydowanie ponad swoją wartość dlatego, że autor sam przeszedł drogę od zera do bohatera – pokazał wydawcom, że się nie znają, że można wydać książkę własnym sumptem i się wybić. Tym zdobył sobie sympatię czytelników i recenzentów.


W dziele Ryana nie ma kompletnie nic oryginalnego, zaś samo wykonanie jest niezłe, ale na pewno nie wyśmienite. Dla mnie książka słabsza od podobnej (o 12 lat starszej) trylogii Johna Marco, która zdobyła sobie w Polsce taką „popularność”, że na ostatni tom czekamy od kilkunastu lat [1].

Vaelin Al Sorna – główny bohater Pieśni krwi ma wiele wspólnego z piwem Grodziskim z sokiem. Pamiętacie takie coś? To było dość mocno gazowane piwo, które po zmieszaniu z sokiem robiło się okropnie słodkie. W młodości robiliśmy z kolegami zakłady: kto wypije Grodzisza z sokiem na raz i się nie zrzyga. Vaelin Al Sorna jest tak szlachetny, że też się na pawia zbiera... Na dodatek towarzysze konkurują z nim o tytuł Najszlachetniejszego Roku. A jego ukochana... Uuuuu, to jakby do tego Grodzisza z sokiem jeszcze z 5 łyżeczek cukru wpakować.
Znacznie lepiej udali się bohaterowie „neutralni” (bo trudno ich nazywać „dobrymi” lub „złymi”) – zwłaszcza król Janus.

Tak w skrócie fabuła – młodzieniec przechodzi twarde szkolenie na wojownika (no, no, jaki świeży pomysł – prosto z Karate Kid). Podczas treningu poznaje grupę podobnych sobie chłopców, z którymi zawiera przyjaźń do grobowej deski. Potem szybko robi wojskową karierę. Wiedziony lojalnością wobec władcy wojuje, morduje i z tego powodu jego szlachetne serduszko cierpi. I tak w czterech zdaniach streściłem całą 800-stronicową książkę i naprawdę niewiele pominąłem.

Redakcja i korekta wołają o pomstę do nieba. Już drugie zdanie jest tak „zgrabnie” zbudowane, że przez znaczną część lektury sądziłem, że Czarny Kruk to nazwa lasu. A jednak nie – to jeden z „pseudonimów” głównego bohatera. Po prostu zabrakło w odpowiednim miejscu przecinka (gdyby był, zdanie byłoby zrozumiałe, ale nadal bełkotliwe). Jeśli już w drugim zdaniu –  kiedy trudno mówić o zmęczeniu czy znudzeniu pracą – wykłada się i tłumacz, i redaktor, i korektor, to wiedz, że coś się dzieje niedobrego...

Po kolejne tomy zapewne sięgnę. Zakończenie budzi apetyt na ciąg dalszy. Poza tym pociesza mnie, że główny bohater już przeszedł drogę od zera do bohatera, figury zostały rozstawione, więc teraz autor będzie musiał się wysilić – już nie wystarczy zrzynanie z innych powieści.

PRZYPISY
[1] Dwa tomy wydał Zysk i S-ka: J. Marco, Szakal z Nar, 2002; tenże, Wspaniały plan, 2003.

Ocena: 5/10.

A. Ryan, Pieśń krwi, tłum. M. Kiszela, wydawnictwo Papierowy Księżyc, Słupsk 2014, stron: 802.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

2 komentarze:

  1. Przepraszam, że tak niemerytorycznie, ale w ostatnim zdaniu to chyba jednak powinno być "zrzynanie", nie "zżynanie".
    BeeS

    OdpowiedzUsuń