POLECAM

niedziela, 9 czerwca 2024

Harry Harrison, Planeta śmierci 1

Poszukiwania dobrego kosmicznego survival horroru zaprowadziły mnie w dziwne rejony. Dawno temu czytałem tę powieść, ale już prawie nic nie pamiętałem, tylko tyle że tam „wszystko” chciało zabić głównego bohatera.


Jest też drugi powód powrotu akurat teraz do Harrisona: Rebis niedawno wydał inną jego książkę – Bill, bohater galaktyki, zastanawiałem się czy kupić, ale jednak zacznę od przypomnienia sobie, jak ów twórca pisał. Przed wiekami tak naprawdę spodobała mi się tylko jedna jego pozycja, a może raczej trzy, bo to trylogia: Eden. Natomiast Bill, bohater galaktyki, a także Stalowy szczur, Planeta śmierci czy Młot i krzyż itd. jakoś pozostawiły mnie obojętnym. Ale może po latach zmienił mi się gust? Pewnie tak, jednak nie dotyczy to Planety śmierci. Dalej jest to pozycja doskonale mi obojętna.

Wprowadzając: Jason dinAlt jest szulerem, włóczy się z planety na planetę i wykorzystując psionikę ogrywa w kasynach innych graczy. Dostaje interesującą propozycję – ambasador planety Pyrrus daje mu grubszą gotówkę, którą Jason ma spożytkować w kasynie, a kasą się podzielą (ambasador bierze wyznaczoną kwotę, wszystko co ponad, jest dla szulera). Oczywiście nasz bohater wygrywa, a potem szybko muszą się z ambasadorem ewakuować. I tu Jason postanawia – penis wie dlaczego – odwiedzić bardzo nieprzyjaznego Pyrrusa.

Na planecie grawitacja jest dwa razy większa, niż na Ziemi, stąd dla przybysza poruszanie się jest skomplikowane. Do tego panują nieprzyjazne warunki atmosferyczne. Ale to wszystko małe bubu. Duże bubu to przyroda, która jakby wypowiedziała wojnę ludziom.

Wydania z 1982 (Wydawnictwo Czytelnik) i 1991 (Phantom Press)

I nasz bohater – znowu penis wie dlaczego – angażuje się, żeby pomóc miejscowym. Uwierzylibyście, że szuler jest takim altruistą? Nie? No właśnie, mnie też było trudno to łyknąć. No wszak szulerzy znani są z tego, że gotowi są zaryzykować życie i pieniądze, żeby pomóc obcym ludziom, których tak właściwie nawet nie lubią. Czyli punkt wyjścia dość głupawy.

Psychologia bohaterów nie istnieje, nawet na poziomie, jakiego oczekiwałbym od typowego akcyjniaka. Lokalsi są dość nieprzyjemni, a do tego narwani i głupawi (no po setkach lat musiał przybyć szuler-altruista, żeby im problem rozwiązać, bo sami jakoś nie wpadli co jest jego źródłem). W ogóle przy czytaniu lepiej wyłączyć myślenie, bo od strony logicznej fabuła pruje się jak stare gacie.

Akcja szybko zasuwa do przodu – to akurat może być zaletą, bo Harrison „wyrobił się” na niespełna dwustu stronach.

Zastanawiam się czy to w ogóle jest space opera, czyli SF, czy może raczej cosmic fantasy, bo jednak psionika to forma magii (z definicji: psionika – ogół zjawisk paranormalnych; telepatia, psychokineza, prekognicja itd.). Ale skoro ten tytuł od wieków zalicza się do SF...

Ogólnie Planeta śmierci to pozycja dość płytka, acz czytanie nie boli – czy sprawia przyjemność, to już inna rzecz. Tu warto wspomnieć, że to książka dość leciwa, bo oryginalnie wyszła w 1960 roku (stąd technika może nas nieco bawić, np. nagrywanie na taśmie magnetofonowej). W Polsce była wydana pięciokrotnie, przy czym w ostatnim wydaniu, Solarisu, był inny tłumacz.

Wydania z 1999 (Amber) i 2013 (Solaris)

Planeta śmierci wypączkowała Harrisonowi w cykl. Sam napisał trzy tomy w latach sześćdziesiątych, a kolejne trzy dorzucił w latach 1998-1999 rosyjski pisarz Anton Mołczanow (pod pseudonimem, jako Ant Skalandis) – rzekomo było to dzieło wspólne, ale obstawiam, że napisał Rosjanin, a Harrison, za odpowiednią gratyfikacją, pozwolił wydrukować swoje nazwisko. Co ciekawe: te Planety śmierci 4-6 w ogóle nie wyszły po angielsku, są tylko wydania: rosyjskie, polskie, czeskie i litewskie).

Tłumaczenie i praca redaktora w miarę okej, choć zdarzyło się parę posiadów (nieprawidłowo użytego „posiadać”), a nawet – o zgrozo – w każdym bądź razie.

A mnie jakoś ochota na Billa, bohatera galaktyki przeszła (choć nigdy nie mów nigdy) – jeśli jeszcze kiedyś wezmę coś Harrisona do ręki, to zapewne będzie to po raz kolejny Eden. Ocena zawyżona, bo uwzględniłem szacowny wiek powieści.

OCENA: 5/10.

H. Harrison, Planeta śmierci 1, tłum. W. Niepokólczycki, wydawnictwo Amber, Warszawa 2000, stron: 192.


3 komentarze:

  1. "Bill..." ma tę wartość dodaną, że jest groteską i czyta się go nie jako powieść przygodową, lecz krytykę systemu. Taki (przy zachowaniu proporcji) kosmiczny "Paragraf 22". Kto wie, czy dzięki temu, nie stał się najbardziej uniwersalną i zdolną najlepiej przejść próbę czasu powieścią Harrisona? I najważniejszą obok "Przestrzeni! Przestrzeni!"?

    Ja bardzo lubię jeszcze "Filmowy wehikuł czasu", też ramotkę, ale także wesołą o tym, jak filmowcy przenoszą się w czasie, by po taniości nakręcić film o Wikingach odkrywających Amerykę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytałem "Filmowy wehikuł czasu" w dzieciństwie, był w odcinkach w Fantastyce. Wtedy był ok, ale jakbym go odebrał dziś? Zastanawiam się czy nadal podobałby mi się "Eden", który kiedyś czytałem chyba ze trzy razy...

      Usuń
    2. "Filmowy..." ratuje humor i bezpretensjonalność. Ale możliwe, że czytałem go ostatnio przez okulary nostalgii.

      Usuń