Jakiś czas temu zapowiadałem na Facebooku, że po naszych szurkach turbolechickich, przyjrzę się innej grupie historycznych fantastów – wyznawcom teorii najazdu. W pewnym sensie to przeciwieństwo turbolechitów, bo najazdowcy umniejszają rolę Słowian. Ale oszołomstwu zawsze bliżej do innego oszołomstwa, niż do ludzi racjonalnie myślących. Można więc rzec, że jeśli turbolechici są awersem, to najazdowcy rewersem; ale to wciąż ta sama moneta.
Zabawna rzecz – jedni i drudzy doszukują się spisku mającego fałszować historię. Turbolechici spiskowców widzą w Niemcach, Żydach, Watykanie, reptilianach, z kolei najazdowcy w polskich nacjonalistach i politykach. Obie grupy oszołomów twierdzą też, że istnieje jakaś oficjalna historia Polski.
Co jeszcze śmieszniejsze, są szurowscy yntelektualyści twórczo łączący najazd z Wielką Lechią – w myśl tych koncepcji, Lechici nie byli ludem słowiańskim, najechali Polskę, podbili miejscowych Słowian i z czasem zeslawinizowali się. Ale o tym pisałem już przy okazji definiowania turbolechityzmu.
Co jeszcze różni te dwie grupy oszołomów... Trzeba przyznać, że przeciętny najazdowiec wiedzą i intelektem bije przeciętnego turbolechitę na głowę. Ale przeciętnego, bo jeśli na reprezentanta turbowców weźmiemy utytułowanego geografa Kowalskiego, to już „wygrana” najazdowców nie będzie taka pewna.
Mam zamiar rozjechać tezy najazdowców, tak jak to zrobiłem z tezami turbolechitów, więc przy omawianiu książki rzekomo historyka Adama Ruszczyńskiego (podaje się za takowego, ale nie do końca w to wierzę) nie będę polemizował z każdym głupstwem, jakie wypłodził. Dziś będzie nieco ogólnikowo.
* * *
Zacznijmy od początku. Kto zacz ów najazdowiec (sam se to słowo wymyśliłem, bo „zwolennik teorii najazdu” zdaje mi się za długie). Najazdowiec to wyznawca pseudonaukowych teorii, w myśl których państwo polskie zostało założone przez obcoetnicznych najeźdźców. W przeszłości wiele ludów obsadzano w tej roli; początkowo popularnością cieszyły się ludy kaukaskie, ale z czasem doszło do ograniczenia w zasadzie (bo są wyjątki) do dwóch etnosów: Sarmatów i Skandynawów.
Adam Ruszczyński jest jak szampon WASH & GO – dwa w jednym. Tak, bo to sarmatysta i normanista zarazem. Więc choć jego wypocina ma w tytule Mieszka I, zaczął znacznie wcześniej – gdzieś tych Sarmatów musiał wetknąć. Właściwie to nawet zaczął, zupełnie bez sensu, jeszcze na wiele wieków przed owym sarmackim najazdem, który zrodził się w jego głowie.
* * *
Ruszczyński ma dość mizerną wiedzę i mizerną znajomość literatury, ze zdrowym rozsądkiem też chyba nie jest najlepiej, za to wyobraźnia dopisuje.
Znaczy, przy literaturze to się zastanawiałem, czy naprawdę zna ją tak mizernie, czy też udaje brak znajomości prac niepasujących do quńcepcji. Bibliografia wygląda na zupełnie przypadkową. Przykładowo, wybitny polski historyk Gerard Labuda – Ruszczyński zna tylko dwie jego prace, prastarą (z 1949 roku) o tzw. państwie Samona i popularnonaukową biografię Mieszka I. A tak w tym temacie nie łaska, panie Ruszczyński, przeczytać najważniejszych prac Labudy? Choćby trzytomowych Studiów nad początkami państwa polskiego, takoż trzytomowych Fragmentów dziejów Słowiańszczyzny Zachodniej czy absolutnie podstawowej w tym temacie: Źródła, sagi i legendy do najdawniejszych dziejów Polski?
Znasz pan jeden artykuł Duczki, a nie znasz podstawowego opracowania Ruś wikingów? Znasz pan artykuł Łukasiewiczowej (którą sam zwę Urbańczykiem w spódnicy), a nie znasz będącej jego pokłosiem polemiki z Dariuszem Andrzejem Sikorskim? A takie nazwisko: Błażej Stanisławski, nic panu, panie Ruszczyński, nie mówi? Bo to człowiek, który zęby zjadł na badaniu związków polsko-skandynawskich... Albo takie nazwisko: Michał Kara? To facet, który zajmował się pobytem skandynawskich „najemników” na naszych ziemiach, a do tego popełnił obszerną pracę o początkach Polski w świetle źródeł archeologicznych... A takie nazwisko: Joanna Wojtkowiak – autorka pracy: Skandynawskie wpływy kulturowe w Wolinie (IX-XI wiek)? A o sporze dotyczącym charakteru skarbów złomu srebrnego, też nic a nic? Bo to ma związek z obecnością „wikingów” na naszych ziemiach... A co do Chorwatów i Serbów – to nic nowszego niż Sulimirski i Łowmiański (swoją drogą, ciekawe żeś pan nie dotarł do pracy Łowmiańskiego pt. Zagadnienie roli Normanów w genezie państw słowiańskich)? Niedobrze, niedobrze – jesteś pan zielony jak ogórek.
Oczywiście nasz historyczny szaman nie zna też pracy Jerzego Nalepy o nazwie Schinesghe, więc robi jakieś karkołomne, idiotyczne akrobacje.
W ogóle cała bibliografia w punkcie LITERATURA liczy sobie sześćdziesiąt pięć pozycji. Z czego około połowa jest średnio związana z tematem. Nie lepiej jest ze źródłami – zdumiewa brak np. kroniki Widukinda czy ruskiej Powieści minionych lat. Do tego korzysta z tłumaczeń i to często nie na polski, lecz na angielski. I takowe tłumaczenia zamieszcza w książce – naprawdę, nie oryginał, nie polski przekład, lecz angielski. Nieco to dziwaczne.
Widać w pisarczykostwie Ruszczyńskiego wpływy niektórych badaczy przeszłości, niestety, nie są to dobre wpływy. Prastare prace Szajnochy, Piekosińskiego i Krotoskiego (Szkaradka), fantasmagorie Sulimirskiego, fantasmagorie Urbańczyka... I to właściwie wszystko. Brak wiedzy i problemy z analizą sprawiają, że Ruszczyński łyka dziwaczne hipotezy jak pelikan rybki – np. z całym dobrodziejstwem inwentarza wziął niedorzeczną hipotezę Urbańczyka o nieistnieniu plemion na terenie Polski.
Dość zastanawiająca jest też dla mnie rzekoma nieznajomość książki innego fantasty-normanisty, Zdzisława Skroka. Ciekawe czy naprawdę Ruszczyński jej nie zna, czy uznał za stosowne tę znajomość ukryć – i dlaczego...
To wszystko skutkuje nieznajomością aktualnego stanu badań. Np. na stronie 186 przytacza (jako fakt!) hipotezę Dulinicza o istnieniu w X wieku odrębnego państwa mazowieckiego – bo nie wie, że w późniejszym okresie sam Dulinicz się z tej hipotezy wycofał.
* * *
Analiza źródeł na poziomie chłopka roztropka – coś w stylu Kosińskiego. Przykładowo: Ruszczyński uważa, że w kronice Kosmasa (XII wiek) są wiarygodne informacje o ekspansji Słowian w wieku VI (str. 90). Tak, po sześciuset latach – to mniej więcej tyle, ile nas dzieli od bitwy pod Grunwaldem. Więc jak podaję, że Ruszczyński ma nadmiar wyobraźni, to jednak w pewnych momentach ta jego wyobraźnia się zawiesza – np. tam gdzie trzeba sobie wyobrazić, jak przekaz mógł przetrwać sześćset lat bez zapisywania.
W ogóle kronika Galla Anonima jest niewiarygodna, bo to literatura piękna. Wiarygodne za to są sagi skandynawskie... Chyba nie do końca Ruszczyński ogarnia co to jest literatura piękna, bo to pojęcie szerokie. Literatura piękna to również Polska Piastów Jasienicy czy Historia świata Wellsa, a także pamiętniki. I do tego bliżej naszej kronice, natomiast skandynawskim sagom raczej do Tolkiena.
Dwa konkretne przykłady amatorszczyzny Ruszczyńskiego. Przywołuje różne zapisy imienia Mieszko (oczywiście nie zna żadnej pracy na ten temat, nawet podręcznikowej Jacka Hertla: Imiennictwo dynastii piastowskiej we wcześniejszym średniowieczu), po czym dodaje:
Mieszko był przez polskich dziejopisów nazywany również Mieczysławem. Czy któraś z tych wersji może być prawdziwa? Która?
Panie amatorze-fantasto Ruszczyński, wiedza elementarna: imię Mieczysław to imię „sztuczne” stworzone w XVI wieku przez pisarza Marcina Kromera, który błędnie odczytał zapis Jana Długosza...
Kolejna zabawna argumentacja: Polacy, podobnie jak Skandynawowie, przez -ski oddawali geograficzne pochodzenie danych ludzi. I stąd – zdaniem naszego szamana – polskie nazwiska kończące się na -ski mają pochodzenie skandynawskie (s. 132) :D I na dowód przytacza Skandynawa Haralda zwanego Grenski... Taaa, tak to jest, jak się czerpie z angielskiego przekładu (i ubarwia go własnymi „przemyśleniami)”, zamiast z oryginału – ów Harald miał przydomek Grenske (bez „i”).
A teraz, szamanie, podejmij trud wyjaśnienia, dlaczego najwięcej nazwisk kończących się na -ski jest nie w Polsce, a w najbardziej na południe wysuniętym kraju słowiańskim, czyli w Macedonii. To tam też wikingowie tworzyli państwo? Ale przecież wiemy, że nie wikingowie, tylko tureccy (Proto)Bułgarzy... A może, szamanie, Turcy to też wikingowie? Widzicie tu podobieństwo do językoznawczych infantylnych fantasmagorii turbolechitów?
I jeszcze jedno: rzekomy najazd wikingów na Polskę, to IX, najdalej początek X wieku. Nazwiska w Polsce zaczęły się tworzyć gdzieś u schyłku XIV wieku. Ale to już wiemy, że dla Ruszczyńskiego (jak dla turbo Bieszka) jest bez różnicy czy minęło dziesięć lat, czy pięćset, czas nie istnieje.
* * *
O najazdach. No to w VI wieku najechali nasze ziemie Sarmaci, konkretnie Chorwaci i Serbowie. Zdziwieni? Rzeczywiście, czasami przewija się w historiografii pogląd o sarmackim pochodzeniu tych dwóch ludów. Dlaczego... Otóż zdaniem niektórych badaczy, same nazwy Chorwat i Serb są pochodzenia irańskiego (Sarmaci należeli do ludów irańskich). Zdaje się, że przynajmniej w przypadku Serbów jest to pogląd błędny, jak twierdzi Krzysztof Fokt (kolejne nazwisko nieznane Ruszczyńskiemu), nazwa „Serb” pochodzi zapewne od słowiańskiego „sierb” oznaczającego krewnego/powinowatego (por. współczesne: pasierb).
Inna rzecz, że w źródłach nie ma informacji ani o rzekomym najeździe Serbów i Chorwatów na Polskę, ani nawet o pobycie tych etnosów na naszych ziemiach. Cały ten historiograficzny mit o imperium Białej Chorwacji rozciągającym się od Opola po Lwów, wynika li tylko i wyłącznie z chciejstwa starszych historyków i karkołomnych interpretacji materiału źródłowego.
Ale brak źródeł Ruszczyńskiego nie przeraża – bo fantazja jest od tego, żeby bredzić na całego :D Tak, on „wie” nie tylko kiedy nas najechali owi sarmaccy Serbowie i Chorwaci – w 405 roku n.e., ale nawet wie, ilu ich było! Sześćdziesiąt-siedemdziesiąt tysięcy kobiet, dzieci i mężczyzn spadło jak orły i sokoły z jasnego nieba na niczego nie spodziewających się germańskich Prapolaków. Panie Ruszczyński, a ile mieli ci najeźdźcy koni, kóz i psów? A jakbyś jeszcze pan podał datę dzienną owego najazdu – np. 14 czerwca 405 roku w godzinach wczesnorannych :D
Aaa, jeszcze jedno – dość rozczulające jest wiązanie polskiej heraldyki z sarmackimi tamgami i skandynawskimi runami. Zdaje się, że Ruszczyński nie wie, że polskie herby zaczęły się tworzyć dopiero w XIII wieku. A Sarmaci zniknęli z tego terenu gdzieś w wieku VI. Tak, siedemset lat. Zdaniem Ruszczyńskiego tyle przetrwała pamięć o jakichś bazgrołach.
Oczywiście dalej Ruszczyński omawia kolejny najazd na Polskę, tym razem wikingów. Jest to równie niedorzeczne, jak to co nasmarał o Serbach i Chorwatach. Ale tę część jego książki rozjadę w połączeniu z książkami innych fantastów nurtu normańskiego, czyli Skroka i Krydy.
* * *
Podsumowując: nie bierzcie tego do ręki. Może i normaniści górują wiedzą i intelektem nad turbolechitami (co akurat nie jest trudne), ale skutek ich produkowania się jest podobny – powstaje żenująca, pseudonaukowa wypocina. Omijać szerokim łukiem.
Tak na koniec: wydała to Fundacja Archeologiczna z Zielonej Góry. Bardzo chciałbym przeczytać jej statut – czy mają zapisane wydawanie książek pseudonaukowych...
OCENA: 1/10.
Adam Ruszczyński, Mieszko I. Skandynawski jarl czy słowiański kneź?, Wydawnictwo Fundacji Archeologicznej, Zielona Góra 2014, stron: 280.
"Najazdowcy" mieli kiedyś reprezentację w oficjalnej nauce chyba, prawda? Kojarzy mi się jakiś profesor, który wysnuwał teorie o najeździe Słowian Połabskich, co uzasadniał chyba kształtem czaszek... No i oczywiście nieśmiertelni uciekinierzy z Wielkich Moraw. Kojarzę niejasno nawet jakieś teorie oparte o Polanach kijowskich i "naszych".
OdpowiedzUsuńNajazd z Połabia to antropolog prof. Czekanowski. Jako historyk - amator z zacięciem do praktyk szamanistycznych :D
UsuńMorawy to Urbańczyk, ale on tylko poszerzył (poza granice naukowości) hipotezę Kurnatowskiej i Kary. Kurnatowska i Kara na podstawie znalezisk towarów ekskluzywnych rodem z Moraw (głównie w Poznaniu, ale nie tylko) uznali, że po upadku państwa wielkomorawskiego jakaś grupa możnych (raczej z terenów słowackich, niż morawskich) uciekła do Wielkopolski. Urbańczyk zrobił z tych możnych Mojmirowiców i przodków Piastów.
O Polanach kijowskich pisał, zdaje się, taki szaman o nazwisku Chrzanowski (imienia nie pamiętam).
Czuję się ostrzeżona. Dzięki :) Jaką książkę polecasz dla zwykłego człowieka, nie historyka, o czasach Mieszka I? (Widzę, że Przemysława Urbańczyka, nie polecasz).
OdpowiedzUsuńZ prostych rzeczy, popularnonaukowe biografie Mieszka I autorstwa Gerarda Labudy i Jerzego Strzelczyka. Z naukowych, nowszych prac na początek to:
UsuńA. Pleszczyński, Niemcy wobec Pierwszej Monarchii Piastowskiej (963-1034). Narodziny stereotypu. Postrzeganie i cywilizacyjna klasyfikacja władców Polski i ich kraju, Lublin 2008;
D.A. Sikorski, Kościół w Polsce za Mieszka I i Bolesława Chrobrego: rozważania nad granicami poznania historycznego, Poznań 2011.
D.A. Sikorski, Początki Kościoła w Polsce: wybrane problemy, Poznań 2012.
D.A. Sikorski, Wczesnopiastowska architektura sakralna (jako źródło historyczne do dziejów Kościoła w Polsce), Poznań 2012.
P. Wiszewski, Domus Bolezlai. W poszukiwaniu tradycji dynastycznej Piastów (do około 1138 roku), Wrocław 2008.
I w celach porównawczych: M. Matla-Kozłowska, Pierwsi Przemyślidzi i ich państwo.
Ze strony archeologów Michał Kara, Najstarsze państwo Piastów - uwaga, rzecz ciężka. Lżejsza, popularna: Z. Kurnatowska, Początki Polski.
A Duczko jak w tym wszystkim stoi?
UsuńDuczko to pełen profesjonalizm. Miał przygotowaną książkę o początkach Polsku, ale wydawca zszedł był z tego łez padołu i wydać nie zdążył. Więc Duczko raczej do Rusi i Skandynawii.
UsuńSpoko, a pod względem przystępności dla laika?
UsuńDuczko? Dla mnie jest OK. Tylko to praca archeologa, nie historyka, więc nieco inne rozłożenie akcentów. Niestety, nie mamy po polsku dobrej pracy historycznej o początkach Rusi. Te, które wychodziły w PRL-u są już przeterminowane, a nowszych brak. Szkoda, że dla serii "Początki państw" Wydawnictwa Poznańskiego Ruś opracował fachowiec od okresu późniejszego - rozbicia dzielnicowego:
Usuńhttp://seczytam.blogspot.com/2015/01/artur-kijas-rus.html
Natomiast jeśli chodzi o prace Pleszczyńskiego, Sikorskiego, Wiszewskiego, Matli-Kozłowskiej czy Kurnatowskiej - no nie są to rzeczy proste jak drut, ale nie są też skomplikowane ponad możliwość zrozumienia. Co innego książka Kary, bo ten posługuje się dość skomplikowanym językiem.
Niestety, taki urok tego tematu - dużo hipotez, mało konkretów, wyduszanie źródeł na maksa, dzielenie włosa na pięcioro, odnoszenie się do hipotez poprzedników, dużo archeologii...
Dziękuję :)
UsuńNiezborne i chaotyczne te refleksje. Zamiast upajać się swoją mocno wątpliwą erydycją podbitą bezspornym poczuciem wyższości (niekoniecznie uzasadnionym) może warto byłoby skupić się na formie wypowiedzi i nieco oszczędniej gospodarować znieważaniem interlokutora?
OdpowiedzUsuńJa miałem wrażenie cxytając, że to cały czas wstęp.
Witam panie Ruszczyński.
Usuń"Niezborne i chaotyczne te refleksje".
UsuńNie takie niezborne, skoro nie doczekały się żadnych rzeczowych kontrargumentów.
Czekałem na pojawienie się autora, wszak ma konto na Twitterze, a ja go oznaczyłem pod linkiem do tej notki. Ludzie jednak są dość szablonowi w poczynaniach :D
UsuńTrochę zawiało paranoją i jednocześnie narcyzmem. Wątpię, że rugany w taki niewybredny sposób autor książki chciałby dyskutować o niej z autorem bloga. O to właśnie mi chodzi. Trochę pokory i szacunku do ludzi, którzy może nie tacy mądrzy jak autor bloga, ale jednak ludzie. Od razu efekt edukacyjny i odzew społeczny będą większe.
UsuńZiew. Do rzeczy, bo pogonię.
Usuń"Postępy, zwłaszcza w zakresie badań genetycznych i antropologicznych, rzuciły zupełnie nowe światło na historię zaludnienia ziem polskich. Teoria allochtoniczna, która jeszcze przed dekadą była na wielu uczelniach wykładana niczym dogmat, teraz budzi bardzo poważne wątpliwości.
OdpowiedzUsuńJak podkreśla prof. Janusz Piontek, antropolog i bioarcheolog z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, „liczne analizy materiałów szkieletowych” nie potwierdziły twierdzeń o nagłym, ogromnym przyroście demograficznym z V–VI wieku, który mógłby popchnąć mieszkańców dorzeczy Dniepru i Prypeci do ekspansji. Co więcej, badania szczątków średniowiecznych mieszkańców poszczególnych części Słowiańszczyzny i obszarów ziem polskich wykazały „wyraźne różnice w budowie szkieletu, w cechach biologicznych”. Zdaniem prof. Piątka „z biologicznego punktu widzenia wytłumaczenie tego stanu rzeczy jest tylko jedno”. Słowianie musieli zamieszkiwać poza rzekomą kolebką o wiele dłużej niż od V–VI wieku. W efekcie społeczności zdążyły „zaadaptować się do lokalnych warunków środowiskowych”."
Prawda, czy fałsz?
Cytat z książki "Chwile przełomu" Praca zbiorowa. Autorem rozdziału jest Kamil Janicki. Wydawnictwo Bellona nie słynie z ortodoksyjnego zamiłowania do rzetelnych autorów, ale w tym przypadku nie tyle chodzi mi o prawdziwość samych badań, bo zakładam, że takie miały miejsce, ile o kategoryczność osądu autora.
"Twierdzenia o nagłej, olbrzymiej wędrówce Słowian nie wytrzymują krytyki. Podobnie — nie da się dłużej twierdzić, że dopiero w V wieku nasi przodkowie przybyli na od dawna niezamieszkane ziemie polskie. Nie było żadnej wielkiej „pustki osadniczej”. Wygląda na to, że tezy allochtonistów stopniowo odejdą do lamusa. Nowe ustalenia nie oznaczają jednak, że rację mieli autochtoniści. Ciągłość zaludnienia nie jest równoznaczna z ciągłością kultury. A DNA nie jest wyznacznikiem istnienia określonej cywilizacji.
Karolina Borowiec, autorka pracy Kanon wiedzy na temat tzw. etnogenezy Słowian, słusznie podkreśla, że „szukanie pojedynczego źródła, pierwotnej ojczyzny, ma sens jedynie w mitologiach”, nie zaś w rzeczywistości. Także Marta Noińska z Uniwersytetu Gdańskiego przypomina, że „pojęcie Słowianin” nie ma charakteru genetycznego, ale — językoznawczy."
Jak widać, autor nie płynie z turbonurtem. Po prostu stwierdza, że "Badania genetyczne i antropologiczne nie mogą zamknąć dyskusji o genezie Słowian. Mogą być jednak dobrym pretekstem, by sprowadzić temat na właściwsze tory. I rozprawiać o tym, kiedy oraz w jakich warunkach zrodziła się słowiańska tożsamość, a nie — kiedy żył pierwszy praprzodek Polaków. Pościg za „mitologiczną” kolebką musi przecież prowadzić do absurdu. Bo jeśli każdy nasz antenat był proto–Polakiem, to czy nie należałoby stwierdzić, że prasłowiańszczyzna istniała już na afrykańskiej sawannie sto tysięcy lat temu?"
Pytanie tylko, czy teza negująca napływowość Słowian jest naukowo usprawiedliwiona, czy też jest podrasowaną teorią, której daleko do rangi obowiązującej wykładni.
Autochtoniści dyskutują z chochołem, którego sami stworzyli. Wielokrotnie druga strona wyjaśniała, że "pustka osadnicza" nie oznacza totalnego wyludnienia, a jedynie znaczące rozrzedzenie osadnictwa. Resztki Germanów zlały się z napływającymi Słowianami i - mniej licznymi - Bałtami.
UsuńProf. Piątek i jego wyznawcy mają postawę matematyków, a humanistyka to bardziej skomplikowana rzecz. Teraz pytanie: czy wśród Słowian napływających w VI wieku mogli też być potomkowie np. Gotów? Bo ja potrafię sobie wyobrazić, że jakiś Got wyemigrował z "Polski" na "Ukrainę", po uderzeniu Hunów jego potomkowie schronili się u Słowian, a ich potomkowie - już jako Słowianie - wrócili na nasze ziemie.
Co jeszcze. Badacze szkieletów i DNA nie mają próbek z okresu VI-X w. Jaki wpływ na cechy fizyczne (nie DNA, co oczywiste) ma środowisko?
PS
Czytanie Janickiego bym sobie odpuścił. To człowiek mający wiedzę, ale pisujący w stylu tabloidowym. Z 10 hipotez nigdy nie wybierze najbardziej racjonalnej - zawsze najbardziej sensacyjną i jeszcze ją usensacyjni.
No właśnie. Tak też, niestety, myślałem, że ta kategoryczność sądów, przy szczupłości materiału badawczego, jest co najmniej podejrzana. Ale to jest fascynujący temat. Np. Andrzej Zieliński (który do moich faworytów nie należy) wysunął dość wątpliwą teorię, że nadwiślańskie ziemie były piękne i zasobne, a Germanie ich nie podbili tylko dlatego, aby móc polować na niewolników...
UsuńWłaśnie to jest ciekawe, dlaczego plemiona germańskie nie kontrowały, kiedy Słowianie podeszli aż pod Łabę? Nie było potrzeby, bo gęstość zaludnienia była niewielka? Żywioł słowiański był zbyt mocny? Tego pewnie historia nie wie, a szkoda.
Zgadza się, tereny po Łabę miały po wędrówce ludów b. mało ludności.
UsuńZieliński, Chrzanowski, śp. Michałek, Leśniewski to fantaści. Zieliński to nawet z fałszywek korzysta - jak z Kroniki Kagnimira (tak, tej ukochanej przez turbolechitów).
Z tymi Chorwatami to jest tak, że większość pisze, że nazwa pochodzi z irańskiego, bo znajdują jakieś podobne słowa w irańskim. Samo słowo jest oczywiście słowiańskie *Krowatos, spokrewnione z przydomkiem Chrobry, czyli silni, mocni, ale cała nauka w Chorwacji podnieca się, że Chorwaci są potomkami Scytów, Sarmatów czy Bóg wie kogo jeszcze. Paliwo na narodowe kompleksy.Mam problem ze zrozumieniem, o co w tej książce naprawdę chodzi? Jaka jest teza autora?
OdpowiedzUsuńTeza autora: w VI w. podbili "nas" Sarmaci, a w IX-pocz. X wikingowie. I wikingowie stworzyli nam państwo, Mieszko to wiking Dago, a Schinesghe to nie Gniezno, ani nawet Szczecin, tylko skandynawska nazwa państwa Piastów. Takie skrzyżowanie Jacka Brunona Siwińskiego ze Skrokiem dla ubogich.
UsuńZawsze myślałem, że Sarmaci to jakiś max. 2-3 wiek n.e., a nie 6. Oczywiście imię Dagome to Tągoma albo (jak chce Witczak) Tągomir/Tęgomir, a nie skandynawskie Dago, a Schinesghe czyli Skinesne to Gniezno, a nie Szczecin, ale ile można napłodzić książek sensacyjno-pseudohistorycznych, pisząc, że było na odwrót
UsuńSarmaccy Jazygowie byli w Europie Środkowej jeszcze w V w. A z ich resztówką identyfikuje się Jasów, którzy w XIII w. walczyli z Mongołami gdzieś w okolicach Morza Kaspijskiego. Potomkami Sarmatów są też współcześni Osetyjczycy.
UsuńTym niemniej Ruszczyński przedstawia jako fakt (i to z datą + wyliczeniami liczebności!) najazd rzekomych Sarmatów na nasze ziemie, choć nie ma o tym ani informacji w źródłach pisanych, ani przesłanek archeologicznych do takowych hipotez.
Wobec hipotezy Witczaka jestem sceptyczny (choć od strony językoznawczej wygląda ciekawie). W całych dziejach dynastii piastowskiej mamy tylko jedną przedstawicielkę (mężczyzn zero) noszącą dwa imiona słowiańskie: Wierzchosławę Ludmiłę (córkę Mieszka Starego). Dlatego uważam, że drugie imię Mieszka (czyli Dagome/Dagone) było chrześcijańskie i tu właściwie są dwie opcje: germański Dagobert lub celtycki Daganus (Daig). Ale to byśmy musieli wiedzieć coś więcej o okolicznościach chrztu Mieszka. I mieć oryginał Dagome iudex, a nie skrót.
Co do hipotezy Witczaka nie ma co być "sceptyczny", bo to generalnie prawda. Tzn. Witczak próbuje na siłę zobaczyć człon -mir tam gdzie go nie ma (w -e w Dagom-e), ale raczej na pewno słowiańskie imię Tągom-, przekazane przez pośrednika mówiącego starołużyckim albo staroczeskim, gdzie był zanik nosowości, dlatego D-A-GOME, a nie DANGOME (-ą- przeszło w -a-). Jak dla mnie tak samo szurowskie są próby dopatrzenia się tu germańskiego Dagoberta, Daganusa, błędu z Dago Mesko czy coś w tym stylu, czy w Mieszku Żyda Maszaqa, a w Piastach Mojmirowiców itp. pomysły P. Urbańczyka czy innych. Problem tym że ponad 100-120 lat budowania tych hipotez z piasku zobowiązuje, i trzeba je w kółko powtarzać.
UsuńMichale, ale jesteś w stanie znaleźć analogię do chrystianizacji, kiedy pierwszy ochrzczony władca dostaje imię chrzestne - pogańskie? Rozumiałbym, gdyby był ochrzczony imieniem używanym na co dzień (czyli jako Mieszko), ale nie znam przypadku takiego chrztu z nadaniem nowego - pogańskiego imienia.
UsuńJeśli Mieszko miał kiedykolwiek posłużyć się imieniem chrzestnym, to właśnie w darowiźnie dla Stolicy Apostolskiej. To, że hipoteza Witczaka trzyma się kupy od strony językoznawstwa, nie oznacza, że trzyma się kupy od strony historycznej. A sam regest Dagome iudex ma i bardzo zniekształcone nazwy, i był robiony z podniszczonego oryginału.
Zasada, że nowo chrzczony władca pogański musi dostać imię chrzestne z kręgu Zachodniego chrześcijaństwa, chyba nie była nigdzie zadekretowana? Jeśli ojciec chrzestny miał imię słowiańskie, to co szkodziło nadać imię Mieszkowi po Tęgomirze? No ale od Balzera i innych pisze się to samo, więc historycy jak mantrę powtarzają różne rzeczy, nawet wyssane z palca, jak to o pomyłce w Dagome (Dago me). W takich sprawach językoznawcza strona jest jedyna uprawniona, a historyczna zamienia się często w taki "chłopskorozumizm" czy rozumowanie "na logikę", "na geografię" itd. (tak np. P.Ubrańczykowi wyszło, że Schinesgne to Szczecin, "bo pasuje")
UsuńSchinesghe nie pasuje do Szczecina ani "na logikę", ani "na geografię", a Przemysław Urbańczyk historykiem nie jest, za to lubi pocelebrycić.
UsuńStrona językoznawcza niewiele może powiedzieć, a ten Tęgomir to taka bardzo daleko idącą spekulacja.
Odczyt Dagome = Tagome (Tągomae = Tągoma) czy Tęgomir przez językoznawcę to wg historyka daleko idąca spekulacja, ale odczyt Dagome jako pomyłki kopisty, bo wiadomo, że pomyłki się zdarzały, a tu wiadomo, że musiało być Dago Mesco, bo taką intuicję ma historyk, bo tam "powinno" być Mesco, czyli: kopista pomylił się + cała dedukcja procesu owego pomylania się - to już nie spekulacja, ale uprawniona historyczna hipoteza. Uwielbiam historyków i ich uprzedzenia
UsuńPanie Michale, pisze Pan o uprzedzeniach, a sam kpi z historyków, jednocześnie budując wątłą hipotezę o Tągomie. Zwłaszcza, że na forum Historycy.org wytykano już Panu błędy w Pana pracach, na co Pan się obrażał. Więc troszkę pokory na przyszłość. N.
UsuńNie za bardzo rozumiem, o co chodzi, czyżby uczucia religijne jakiegoś historyka zostały obrażone? Przecież nie kto inny jak historycy pisali, że na oryginale Dagome iudex musiał się zagiąć róg, albo atrament się rozmazał, albo krawędź strony była nadniszczona, albo kopista źle zobaczył, albo to, albo jeszcze coś innego - i tak z "Dago Mesco" zrobiło się "Dago+me". Czy to jest postępowanie OK, czy historyk wie lepiej, co w źródle było, zwłaszcza takim, którego nie widział na oczy? Co, źle piszę? :) Przytyki ad personam sobie pominę, panie Anonimie
UsuńMichal
Usuń>Zasada, że nowo chrzczony władca pogański musi dostać imię chrzestne z kręgu Zachodniego chrześcijaństwa, chyba nie była nigdzie zadekretowana?<
Ale to nie jest istotne czy była zadekretowana. Znamy multum przypadków, kiedy pierwszy ochrzczony władca dostawał imię chrześcijańskie (niekoniecznie świętego, ale "zadomowione" w świecie chrześcijańskim), nie znamy ani jednego, kiedy otrzymywał nowe imię niechrześcijańskie-pogańskie. Hipoteza Witczaka jest sensowna językoznawczo (trzyma się kupy, ale inne też z punktu widzenia językoznawstwa trzymają się), ale nie trzyma się kupy od strony historycznej.
Przypomnę, że hipotezę, że Dagome/Dagone = Dagobert wysunęło niezależnie od siebie dwóch badaczy: językoznawca Jan Otrębski i historyk Henryk Łowmiański.
I jeszcze jedno: dwuimienność u Piastów jest znana, ale u mężczyzn zawsze było to mię słowiańskie + chrześcijańskie, a u kobiet niemal zawsze (z jednym wyjątkiem). I co ciekawe, te drugie imiona rzadko powtarzały się wśród Piastów (jedyny przypadek to Lambert, ale tu droga była odwrotna, najpierw jako imię pierwsze, potem jako drugie - Karol czy Herman nie weszły do "zasobów" imieniowych dynastii).
>ale odczyt Dagome jako pomyłki kopisty, bo wiadomo, że pomyłki się zdarzały, a tu wiadomo, że musiało być Dago Mesco, bo taką intuicję ma historyk, bo tam "powinno" być Mesco, czyli: kopista pomylił się + cała dedukcja procesu owego pomylania się - to już nie spekulacja, ale uprawniona historyczna hipoteza. Uwielbiam historyków i ich uprzedzenia<
Tworzysz chochoła. Ta hipoteza została bardzo szybko odrzucona (choć nie przez wszystkich), bo domniemywania zbitka (przerobiona przez kopistę na Dagome iudex) - "Ego Mesco dux" ma tę słabość, że w innym miejscu dokumentu mamy imię Mieszko zapisane nie jako "Mesco", lecz jako "Misica" (ostatnio jednak poparł tę hipotezę historyk Przemysław Nowak). Podobnie jest z inną zbitką: "Dago[bert] Me[sco]" (choć taką opcję dopuszczał jeszcze językoznawca Andrzej Bańkowski).
Tworzenie hipotez li tylko w oparciu o językoznawstwo, w oderwaniu od historii jest wodzeniem na manowce, a zdanie Witczaka - od strony historycznej - jest bardzo wątłe i wymusza absurdalne spiętrzenie hipotez (dlatego też historycy to odrzucili lub podają tylko jako ciekawostkę; jedyna historyczka, która to zaakceptowała, to Pobóg-Lenartowicz):
Usuń1. Tęgomir stodorański żył jeszcze w latach 60. X wieku Może żył, może nie żył. W każdym razie, nic nie wiadomo o jego udziale w powołaniu diecezji w Bremie (stolicy Stodoran, czyli samego Tęgomira). Osobiście uznaję, że tu Witczak ma rację i słowiański "król Duku", władający ludem "Gebalim", który wysłał w 953 roku poselstwo do kalifa, to właśnie Tęgomir. Ale to dalej hipoteza.
2. Jeśli nawet Duku = Tęgomir, to ostatni ślad jego życia mamy w roku 953. Że żył jeszcze w 965/966 roku to nieweryfikowalna hipoteza.
3. Tęgomir był skonfliktowany z Lucicami i Wolinianami. W źródłach o tym głucho, nawet u Widukinda. Nieweryfikowalna hipoteza.
4. Wobec tego stosunki z Tęgomirem były dla Mieszka bardzo istotne w latach 60. X wieku. Może były, może nie były, na pewno nie były aż tak istotne jak stosunki z Bolesławem czeskim, o cesarzu Ottonie nie mówiąc (a mamy przypadek ochrzczenia poganina imieniem cesarza Ottona - Swen Widłobrody, w nieznanym wieku, został ochrzczony jako Otton). O jakichkolwiek stosunkach Mieszka z Tęgomirem w źródłach głucho, więc hipoteza nieweryfikowalna.
5. Tęgomir był ojcem chrzestnym Mieszka. Hipoteza nieweryfikowalna, równie dobra jak ze sto innych.
6. Wobec tego Mieszko dostał na chrzcie imię Tęgomira. Hipoteza nieweryfikowalna, pod prąd tego co wiemy o imionach chrzestnych.
Przy czym konstruowanie hipotez przez Witczaka ma dość irytującą cechę - dawniejsze hipotezy (tak swoje, jak i cudze) traktuje jak fakty. Przykładowo: Dobromir, teść Bolesława Chrobrego, był "z dynastii stodorańskiej". No jest taka hipoteza, obok czterech innych (morawskiej, krakowskiej, milczańskiej i obodryckiej). Ale dla Witczaka to fakt. I w ten sposób pojawiają mu się "kolejne węzły". To jest poziom piętrzenia hipotez (często niepotrzebnych, jak np. to że Mieszko zaatakował Luciców - co to za różnica kto atakował kogo? - ze źródeł nie wynika, kto zaczął wojnę) na poziomie Urbańczyka.
I żeby nie było - nie odrzucam w pełni hipotezy Witczaka, ale tylko i wyłącznie dlatego, że wg nekrologów jakiś Tęgomir zmarł 25 maja, a właśnie tego dnia zmarł Mieszko I. Tylko to znowu nieweryfikowalne - czy chodzi o Tęgomira stodorańskiego czy naszego Mieszka, czy może jeszcze innego Tęgomira skądinąd nieznanego źródłom.
Co by nie pisać o hipotezie Witczaka, to dopatrywanie się w "Dagome" Dagona albo Dagoberta to jeszcze większy chochoł. No ale rozumiem historyków, trzeba bronić mitów historiograficznych, przecież jakieś filologi "atakują"
UsuńCóż, pomysł z Dagobertem jest akurat językoznawcy. Czyli twierdzisz, że pomysły językoznawców są odczapiste i nie powinniśmy na nie zwracać uwagi?
UsuńJakie znowu przytyki ad personam panie Michale? Zwróciłem tylko uwagę, że potrzeba Panu więcej pokory. Bo atakowanie historyków i obrażanie się jest niepoważne, ot taki syndrom oblężonej twierdzy. N.
UsuńPomysł z Dagobertem językoznawczy? Zygmunt Szewera, o ile wiem, był historykiem, a Dagobert jest w jego artykule z gazety Problemy z 1953. Ok. 1960 tę wersję powielają Łowmiański, Tymieniecki i Rospond. Więc chyba nie całkiem.
UsuńWcześniej (od Balzera) pisało się "Ego Mesco". Obie wersje pokutują do dzisiaj. A
Najfajniejsze jest to, że P. Nowak w swoich tekstach o Dagome iudex chyba nigdzie nawet nie wspomina o tezie K.T. Witczaka. Celowe pomijanie?
A jednak chyba całkiem. Pierwsze pojawienie się hipotezy, że Dagome = Dagobert (sześć lat przed Szewerą):
UsuńJ. Otrębski, Imiona pierwszej chrześcijańskiej pary książęcej w Polsce, Slavia Occidentalis, t. 18, 1947.
Otrębski był językoznawcą. Inna rzecz, że Łowmiański też był przed Szewerą, bo:
H. Łowmiański, Imię chrzestne Mieszka I, Slavia Occidentalis 19, 1948.
Po raz kolejny odnoszę wrażenie, że marnuje się tak wielu potencjalnych fantastów. A mogliby pisać nieszkodliwie opowiadanka jak te Pilipiuka o alternatywnym przebiegu II wojny światowej zamiast udawać historyków.
OdpowiedzUsuńSama nie będę udawać, że mam w temacie dogłębną wiedzę. Słowianie jako obiekt badań historycznych mnie specjalnie nie interesują (może kiedyś to się zmieni i będę wiedziała, co omijać), ale o wikingach czytałam kiedyś wszystko, co mi wpadło w ręce - beletrystycznego głównie (aż się trochę przejechałam na paru rzeczach), a za swoje ulubione opracowania uważam, te które wychodziły w serii Rodowody Cywilizacji.
Ogólnie mam wrażenie, że pozycjami rzetelnymi jest problem. Nie każdy potrafi krytycznie selekcjonować sobie źródła (np. sprawdzać fora i portale historyczne). Bellonę kojarzę z tej takiej serii o bitwach historycznych, ale chyb zdarzyło im się też trochę obniżyć loty. SQN nie komentuję. Nieco więcej zaufania budzą te serie, które są wydawane pod egidami uniwersytetów albo PWN (chociaż i tu zdarzyło mi się widzieć negatywną recenzję bodaj książki o Ottonach z serii "Korzenie Europy").
Seria Rodowody cywilizacji chyba wychodzi nadal - ale nie wiem, jaki trzyma poziom. Żałuję ogromnie, że PIW przestał wydawać książki o Życiu codziennym - bo to moja ukochana seria i do dziś zbieram ją po antykwariatach.
Ale jeśli ten Ruszczyński faktycznie jest historykiem, to wiele ze studiów nie wyniósł. Ani umie w źródła, ani nawet w kwerendę.
UsuńNiedawno czytałem rozmowę z Agnieszką Hałas - z zawodu jest biologiem - i padło pytanie czemu nie tworzy SF czerpiąc z nauk biologicznych. Na co odpowiedziała, że ma wąską specjalizację, nie wszystko ogarnia, a nie chciałaby się skompromitować w dziedzinie, w której się kształciła. I to bardzo rozsądne - szkoda, że Ruszczyńskiemu czy turbolechicie Dębkowi (też historyk) tego rozsądku brakuje...
O jeny, nie wiedziałam, że są tworzone takie rzeczy.
OdpowiedzUsuńNo są, niestety. Choć chwilowo najazdy są niemodne - ostatnio w modzie był turbolechityzm.
UsuńOstatnio przypadkowo natknąłem się na dziełko Juszyńskiego: https://www.stara-szuflada.pl/Trutina-8-X-1110-Zwyciestwo-polskich-konnych-lucznikow-p8667
OdpowiedzUsuńNo i co powiecie na lansowaną tezę, że drużyny pierwszych Piastów to byli konni łucznicy, w typie węgierskim?
Nie wiem, nie czytałem i nie znam się (nie jestem historykiem wojskowości). Intuicyjnie mam wrażenie, że autor jednostkowe przypadki rozciąga jak gumę od majtek, bo moim zdaniem, brak podstawy źródłowej do takich sądów (trochę mi to przypomina Jacka Brunona Siwińskiego, który podobnie analizując źródła zrobił z Piastów koczowników). Widzę, że Juszyński przywołuje bitwę nad Trutiną z 1110 roku. To mamy tam (u Kosmasa) informacje, że:
Usuń1. Krzywousty odesłał do Polski oddziały transportujące łupy i "wszystkich słabych", a bitwę stoczył na czele osłaniającej odwrót lekkiej konnicy.
2. Czech Dzietrzyszek syn Budzy poległ w tej bitwie "zasypany niezmiernym mnóstwem strzał".
Lekka konnica w siłach Krzywoustego to rzecz znana, choćby z Galla Anonima:
>Zdarzyło się mianowicie, że nagle wpadli do Polski Pomorzanie, a król Bolesław [Szczodry] usłyszał o tym, znajdując się daleko stamtąd. Pragnąc wszakże gorąco oswobodzić kraj z rąk pogan, zanim jeszcze wojsko się zebrało, musiał wyprzedzając je maszerować nazbyt nieostrożnie. Gdy przybyto nad rzekę, poza którą obozowały gromady pogan, rycerstwo obarczone orężem i kolczugami, nie szukając mostu ani brodu, rzucało się w jej głębokie nurty. I wielu pancernych poginęło tam przez własne zuchwalstwo, a pozostali zrzucili z siebie kolczugi i przepłynąwszy rzekę, odnieśli zwycięstwo, aczkolwiek okupione stratami. Od tego czasu odzwyczaiła się Polska od kolczug i dzięki temu każdy swobodniej nacierał na wroga i bezpieczniej przepływał stojącą na przeszkodzie rzekę bez ciężaru żelaza na sobie<.
Jakoś świetnie poinformowany Gall nie widzi zmiany z ciężkozbrojnego rycerstwa na konnych łuczników - widzi tylko zarzucenie kolczug.
Że u Kosmasa wojacy Krzywoustego - lekka jazda - strzelali z łuków... A skąd wiadomo, że konno, a nie po zejściu z siodeł? A jeśli nawet konno, to jak liczna część wojska w ten sposób walczyła?
W blurbie widzę też trochę bezsensownej waty:
> Będąc, tak samo jak Chrobry, pół-Czechem, Krzywousty dążył do realnego związku Polski i Czech<.
Zaprawdę, każda interwencja w obcym kraju, żeby osadzić kogoś na tronie, jest dążeniem "realnego związku"? I ki pies ten "realny związek"?
Też wydaje mi się, że autor niezbyt krytycznie robi z tematu gumę do żucia. Podaje jeszcze jeden wyimek, chyba też z Kosmasa, na podstawie którego buduje swoją teorię. Chodzi tu o jakiegoś księdza, który uciekając przed konnymi zbirami oddaje strzał partyjski i zabija ścigającego go zbója. Skoro był księdzem, to strzelać z grzbietu końskiego na sposób koczowniczy musiał nauczyć się zanim został duchownym, w domu rodzinnym. Zatem młodzież uczono tej sztuki w kraju Polan od dziecka...
UsuńNo tak, czyli widzę, że poglądy na zachowania typowe dla kleru, autor ma z osobistych obserwacji kleru w XX i XXI wieku - najwyraźniej o klerze wczesnośredniowiecznym nie bardzo poczytał. I to cały czas jednostkowy przypadek, z którego on robi regułę.
UsuńJestem w stanie sobie wyobrazić, że w armii Krzywoustego był taki oddział konnych łuczników, ale obcoetniczny - jakiś czas przez bitwą nad Trutiną (w 1100 lub 1101 roku) na Polskę najechali Połowcy, Krzywousty ich rozbił. Skądinąd wiemy, że chętnie pokonanych przeciwników włączał do swojej armii, byle z daleka od ich kraju (tak postąpił z Pomorzanami). Jestem więc z stanie sobie wyobrazić, że podczas zwycięskiej walki z Połowcami, jakaś ich część dostała się do niewoli polskiej i została osadzona jako wojownicy na pograniczu śląsko-czeskim (bo to były jeszcze czasy, kiedy w Wielkopolsce panował Zbigniew, a na Mazowszu Władysław Herman).
No przeca ten koncept wywodzący szlacheckie herby od sarmackich tamg jest wprost od Sulimirskiego wzięty...
OdpowiedzUsuńWiem, ale od publikacji "Sarmatów" Sulimirskiego jednak minęło ponad 50 lat, a inna rzecz, że to było przestarzale już w momencie publikacji (pierwotna wersja anglojęzyczna ukazała się w 1970 roku). Być może ta przestarzałość na 1970 rok wynikała z pewnego odcięcia Sulimirskiego od krajowej historiografii (bo to autor emigracyjny, pracował w Londynie).
UsuńI jeszcze jedno - kompetencje historyczne Sulimirskiego są dość wątpliwe. On był prawnikiem, antropologiem i prehistoryjkiem (czyli archeologiem). A kontakt z polską historiografią stracił w 1939 roku. Toteż jego pracę można zakwalifikować właśnie do tych czasów - koniec XIX wieku i pierwsze cztery dekady XX. Wtedy doszukiwano się pradawności polskich herbów wywodząc je a to od tamg, a to ze skandynawskich runów. Dopiero po wojnie ustalono, że początki herbów to XIII, a raczej nawet XIV wiek.
Sami Piastowie przecież jeszcze w XIII wieku używali różnych herbów, np. w linii wielkopolskiej popularniejszy od orła był lew. Jeszcze w XIV wieku u Piastów mazowieckich pojawia się smok.
Wydawało mi się to niemożliwe, ale trafiłem na YT na kolejnego znafcę, któremu się udało połączyć wikingów Piastów z Gotami, Wandalami, wszystkich razem z Wenedami. Jak na internetowego nadawcę przystało odwołał się do genetyki ("ponad połowa współczesnych Polaków posiada gen który licznie występuje wśród Szwedów"). A najzabawniejsze było odkrycie, że Rzymianie to też Niemcy, przecież Otton był cesarzem rzymskim.
OdpowiedzUsuń>Rzymianie to też Niemcy, przecież Otton był cesarzem rzymskim<
UsuńDobre :D
Są i pomniejsze ciekawostki. Dowiedziałem się od jego, że Dagome iudex jest spisem dokumentów, w którym wymieniono dokument Mieszka. Mieszko był pierwszym niekoronowanym królem Polski. Wykopaliska w Tollense to ślad po osadzie obronnej na szlaku handlowym Słowian.
UsuńTo i tak nie przebija Kokosińskiego i jego hipotez - w tym mojej ulubionej, że Słowianie czcili Pieruna jedząc pier-niki i pier-ogi :D
UsuńJego to ciężko przebić, ale wielu się stara.
Usuń