Kiedyś już wspomniałem, że plagiat to swego rodzaju nobilitacja dla blogera. A jak ocenić grożenie sprawą sądową, bo blogerowi książka – dalej zwana Arcydziełem – do gustu nie przypadła? Sam nie wiem, jak to obiektywnie potraktować, ale subiektywnie poczułem się doceniony. Naprawdę serdecznie dziękuję panu – dalej zwanemu Autorem – za taki dowód uznania. Dlaczego Autora zwę Autorem, a nie wywalam po nazwisku, co w gruncie rzeczy mu się należy, wyjaśnię na końcu.
Do meritum. Jakiś czas temu zjechałem na blogu pewną książkę. Naiwnie uznałem, że mam prawo do własnego zdania. Okazało się jednak, że Autor delikatny jest jak płatek róży. I na początku maja na moją skrzynkę mailową wpłynęło pismo z Kancelarii Radców Prawnych.
Zacytuję fragmenty, pomijając to, co umożliwi identyfikację Autora.
1. W imieniu mojego Mocodawcy Pana (...) (pełnomocnictwo do wglądu w tut. Kancelarii) informuję, że zlecono mi podjęcie czynności zmierzających do zaniechania przez Pana/Panią dalszych naruszeń dóbr osobistych oraz zaprzestania zniesławiania mojego Klienta.
2. W prowadzonym przez Panią/Pana blogu „se czytam” dokonano wpisu dotyczącego publikacji autorstwa (...) o tytule (...). Zdaniem mojego klienta Pani/Pana tekst zawiera elementy szkalujące (...), poniżające w oczach potencjalnych odbiorców (...).
3. W związku z powyższym wzywam Panią/Pana do niezwłocznego usunięcia swojej wypowiedzi z mediów lub dostosowania tekstu do poziomu recenzji sprowadzającej się do merytorycznej oceny treści publikacji, niezawierającej personalnych, obraźliwych uwag, mających na celu zakwestionowanie wiarygodności (...). Proszę również o zamieszczenie przeprosin za naruszenie dobrego imienia (...).
4. Wzywam również do umożliwienia mojemu Klientowi możliwości merytorycznego odniesienia się do stawianych mu w Pani/Pana wypowiedzi zarzutów (...).
5. Nadto informuję, że Kancelaria podjęła kroki niezbędne do ustalenia Pani/Pana tożsamości celem sądowego dochodzenia roszczeń związanych z naruszeniem godności i przestępstwem zniesławienia. Celem ugodowego zakończenia zaistniałego sporu, proszę o kontakt pod nr (...).
Kurde, brzmi groźnie. A się wystraszyłem, że hej. Ale odpisuję – podaję swoje dane, bo na jakiego grzyba mi wizyta policji i może jeszcze oddanie kompa do badania biegłym. Moja odpowiedź:
Czekam na pozew. Mogę opublikować sprostowanie Pana (...) na zasadach przyjętych w prawie prasowym i orzecznictwie (zwłaszcza: 1. sprostowanie odnosi się do faktów podanych nieściśle lub niezgodnie z prawdą, 2. sprostowanie nie może naruszać czyichś dóbr osobistych, z moimi włącznie).Pozdrawiam
Łoj. Zmiękła rura Kancelarii. Już chcą tylko, żebym się samoocenzurował i ocenzurował moich Szanownych Gości zostawiających ślady swojej bytności w komentarzach.
Kancelaria: Czy widzi Pan możliwość pozasądowego rozwiązania sporu polegającego chociażby na usunięciu wulgaryzmów z wypowiedzi i z komentarzy, personalnych uwag?
Ja: Nie. Ot licentia poetica :)
Kancelaria: Czy widzi Pan możliwość (...) zamieszczenia na Pana stronie wypowiedzi autora książki, w której autor mógłby merytorycznie obronić swoją pracę?
Ja: Oczywiście, tak. Pod warunkiem, że będzie to merytoryczna odpowiedź na moje zarzuty, a nie kłamliwy atak ad personam.
Łoj. Rura zmiękła jeszcze bardziej. Kancelaria już się nie odezwała. Napisał sam Autor. Uznał, że jestem tak maluczki, że niezdolny do zrozumienia jego Arcydzieła, więc litościwie mi wybacza i nie będzie po sądach ciągał. Obnażył też mą niegodziwość, za sprawą której wymierzam razy nie tylko jemu, ale i innym autorom, którzy wszak wiele wysiłku włożyli w stworzenie swych dzieł.
Nosz kurczaczki, taki dziwoląg ze mnie, że nie oceniam wkładu pracy, a efekt końcowy... Ale aż mi się żal owego Autora zrobiło, dlatego jego dane zostawiam dla siebie. Chociaż nawet o to nie prosił, nie było: „Kończ waść, wstydu oszczędź”.
Aaa, a z możliwości zamieszczenia polemiki, sprostowania itp. Autor jakoś zrezygnował.
Po co o tym cyrku piszę. Otóż kilka lat temu czytałem o blogerce, która wytknęła ewidentne błędy, w tym ortograficzne w książce wydanej przez Novae Res. Wydawca postraszył blogerkę sądem, a ta notkę usunęła. Niepotrzebnie. Bo jeśli ktoś puszcza swój produkt na rynek, to poddaje go pod ocenę klientom. Klient ma prawo i do zwrócenia uwagi na ewidentne błędy, i do własnej opinii.
Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:
Seczytam na fejsie.
Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:
Seczytam na fejsie.
Wierzyć mi się nie chce w to, co przeczytałam
OdpowiedzUsuńSądzę, że to była taka próba - nic skubańcowi zrobić nie możemy, ale może się wystraszy i usunie :D
UsuńPan Bieszk juz dawno powinien ciebie do sadu podac.
OdpowiedzUsuńZgadzam się :D
UsuńW ostatnim akapicie powtórzenie, dwa razy "ortograficzne".
OdpowiedzUsuńDzięki, poprawione.
UsuńŁooo, chętnie bym się dowiedziała, kto taki nadwrażliwy się okazał. Od razu też skojarzyła mi się sytuacja z tą blogerką i NovaeRes, o której wspominasz na końcu.
OdpowiedzUsuńGdyby poszedł do sądu, to bym jechał z imienia i nazwiska. A tak, niech ma :)
UsuńTak mi się przypomniało. Zanim Autor poznał moje dane osobowe, z jednej strony twierdził, że brak mi kompetencji do oceny Arcydzieła, z drugiej zaś sugerował, że jestem zawistnym kolegą po fachu. Dla mnie trochę sprzeczne są te dwa twierdzenia. Ale to tylko taka ciekawostka na marginesie.
UsuńDlaczego od razu sprzeczne, może za maluczcy jesteśmy, by ogarnąć ich związek ;) a tak na poważnie, to rozumiem, że do swojej twórczości ma się pewnie stosunek bardzo mocno emocjonalny, ale takie akcje naprawdę mnie rozwalają...
UsuńTrchórz cię obleciał, iż nie podajesz nazwiska. To jedyna przyczyna.
OdpowiedzUsuńOczywiście :)
UsuńJedyny komentarz, na jaki mnie stać to: XD
OdpowiedzUsuńNo ja też się ubawiłem :D
UsuńSłowacki powinien był podać Gombrowicza za 'Ferdydurke'. Przestraszyłam się. Choroba, sprawy sądowe? Mi też się nie podobają niektóre książki. Jeden początkujący pisarz nawet się ze mną spierał, że jego książka jest ładna. Ale sprawy sądowe? Aż się zaciekawiłam kto to jest.
OdpowiedzUsuńSpierającego się, a raczej spierającą też miałem, Dowiedziałem się, że:
Usuń>> Jest Pan źle wychowany i nierzetelny.<<
Co jest tylko częściową prawdą, bo jak sam o sobie mawiam: Jestem bardzo dobrze wychowanym chamem :D
Potrzebny tekst. Ze swojej strony dodamy, że jeden z naszych czytelników groził nam pozwem o zniesławienie, bo obszernie odnieśliśmy się do jego komentarze we wpisie. Oczywiście pozew nie miał żadnej racji bytu. Miała być analiza prawnicza i pozew... mija już 9 miesiąc i dalej czekamy ;)
OdpowiedzUsuńBo z takim pozwem związane są dwa problemy - po 1. mała (by nie rzec, że żadna) szansa na wygraną, po 2. ewentualny proces toczy się w sądzie właściwym dla pozwanego, a nie pozywającego - jeździć lata do sądu na drugi koniec kraju, a na koniec przegrać, to mało kusząca perspektywa :D
UsuńMnie nieraz straszono sądem. Jakoś do tej pory do niczego nie doszło.
OdpowiedzUsuńAle wiem, że najgorsza sprawa jest z autorem współczesnym, żyjącym!
A teraz to ja wydaję książkę i będę straszyć innych :)))
Rozwalony na ament. Ale ktoś mnie ostatnio ostrzegał przed wydawnictwem NovaeRes. Jedną książkę od nich recenzowałem, od Wielgusa. Nie było źle, ale ogólnie oferta wydawnicza nie dla mnie, więc za często się nasze drogi nie zejdą.
OdpowiedzUsuńZdarzyło mi się, że skrytykowawszy pewien hobbystyczny produkt za niedbałe, a nawet niechlujne wykonanie (sam pomysł był zacny, przyznaję), otrzymałem w odpowiedzi wiadomość od producenta, w której groził mi pozwem za naruszenie jego dóbr (nie sprecyzował) a także naruszenie dobrych obyczajów handlowych. Kropka. Odpisałem, punktując raz jeszcze wady produktu (jedynie te największe, a i tak lista była spora), oraz zapewniłem, że jestem do usług. Nie skorzystał, ani dalszego kontaktu, ani pozwu jakoś się nie mogę od trzech lat doczekać. Niektórzy po prostu cierpią na megalomanię połączoną z pieniactwem.
OdpowiedzUsuń