– Ach! – Zagdakała Kura z uciechy. – Jeszcze jedni durnie
w poszukiwaniu Czarodziejskiego Ptaka Ułudy!
Fantasy z Nikaragui. I to nie tylko fantasy, bo mamy dolewki z innych dzbanków, przez co kilka razy zmienia się klimat. No i to poczucie humoru… Dla mnie, petarda.
Słowo o autorze, bo trudno o nim coś znaleźć nawet na stronach hiszpańskojęzycznych. Clemente Guido (1930-2004) z zawodu był lekarzem (i w Czarodziejskim Ptaku Ułudy coś napisał, niezbyt pochlebnie, o swoim środowisku). Stworzył sześć powieści, z czego jeszcze jedna ma elementy fantastyczne: El Chipote (niestety, tej po polsku nie mamy, a sam autor mówił: Ojciec uważa, że wszystkie jego dzieci są dobre, ale uważam, że moją najlepiej napisaną powieścią jest „El Chipote”).
Jako lekarz specjalizował się w leczeniu raka u kobiet – przed nim w Nikaragui nowotwory „leczono” najczęściej podając chorym morfinę, żeby w oczekiwaniu na zgon nie cierpieli nadmiernie. To jego zasługą jest to, że w 1967 roku otworzono w Managui (stolica Nikaragui) centrum onkologiczne, które obecnie nazywa się: Centrum Onkologii, Chemioterapii i Opieki Paliatywnej im. dra Clemente Guido. Zmarł w wyniku wypadku samochodowego w styczniu 2004 roku.
![]() |
Clemente Guido |
Poglądy miał konserwatywne, demokratyczne. Chyba w jego ojczyźnie nigdy nie były to poglądy właściwe. I tu kilka słów o tym, bo Czarodziejski Ptak Ułudy jest także (a właściwie przede wszystkim, bo takie były intencje autora) satyrą polityczną. Nikaragua, podobnie jak wiele innych państw Ameryki Łacińskiej, kroczy przez dzieje w stylu pijanego człowieka – od krawężnika do krawężnika, na przemian dyktatury prawackie i lewackie. W latach trzydziestych, ze starcia lewaków i prawaków, zwycięsko wyszli ci drudzy, co skończyło się dyktaturą klanu Somozów (ojciec i dwóch synów, łącznie rządzili od 1934 do 1979 roku). Kiedy Guido pisał Czarodziejskiego Ptaka Ułudy, rządził Anastasio Somoza Debayle. Po jego obaleniu władzę przejęli lewacy, a konkretnie pierwsze skrzypce grał Daniel Ortega, który z przerwami rządzi do dziś (ciekawostka: w Nikaragui jest podwójna głowa państwa, obecnie współprezydentami są Ortega i jego żona).
Nikaraguańscy prawacy do końca XX wieku byli blisko związani z USA – lewacy z kolei z sowiecką Rosją, a jeszcze bardziej z komunistyczną Kubą. Poparcie obu stron dla „swoich” Nikaraguańczyków było dość niekrytyczne; że Sowieci mieli prawa człowieka w pompie, to wiadomo, ale Amerykanie nie byli lepsi. Tu znamienne są słowa, które rzekomo powiedział prezydent Franklin Delano Roosevelt już w 1939 roku, a po nim rzekomo powtarzali to słynny dyplomata Henry Kissinger w latach siedemdziesiątych i prezydent Ronald Reagan w latach osiemdziesiątych: Somoza może jest skurwysynem, ale to nasz skurwysyn.
Jako demokrata, Guido był oczywiście przeciwnikiem Somozów, zresztą sami się do tego przyczynili – po zamachu na jednego z przedstawicieli klanu, miały miejsce aresztowania na wielką skalę, m.in. za kratki trafił właśnie Guido. Był to cios w moje sumienie i morale – pisał wiele lat później – cios, który wstrząsnął całym moim jestestwem i popchnął mnie do walki z dziedziczną dyktaturą Somozy. To oni, Somozowie, niesprawiedliwym i okrutnym czynem przemienili mnie z biernego przeciwnika w niezwykle aktywnego…
Tym samym, choć miał poglądy prawicowe, bliżej mu było do lewaka Ortegi, niż prawaków Somozów. Po przejęciu władzy przez lewicową huntę jakoś się urządził, startował nawet w 1984 roku w wyborach prezydenta Nikaragui z ramienia Partii Konserwatywnej (część opozycji zbojkotowała te wybory uważając, że nie są uczciwe). Był dyplomatą (konsulem w Brazylii i Gwatemali). Guido szczerze nienawidził USA (co widać w Czarodziejskim Ptaku Ułudy, gdzie odpowiednikiem Stanów Zjednoczonych jest Frutilandia).
Dobra, wystarczy historii.
Powieść, jak już pisałem, kilka razy zmienia klimat. I nie zniechęcajcie się początkowymi rozdziałami, bo autorowi podczas pisania zmieniła się koncepcja, a nie chciało mu się od nowa pisać początku. Jaka była ta pierwotna koncepcja? Bajka dla dzieci. No i takie są te pierwsze rozdziały, choć już tu dorosły znajdzie coś dla siebie.
Znamienne są imiona bohaterów. Młodzieniec o imieniu Dureń zostawia w domu psa (który wabi się Rozsądek) i za namową dwóch papug – Iluzji oraz Ambicji – rusza w szeroki świat, by zdobyć rozum i bogactwo. Już w tych imionach mamy wyłożoną kawę na ławę. A drogą do rozumu i bogactwa ma być pojmanie znanego z bajek nikaraguańskich, tytułowego Czarodziejskiego Ptaka. I tu zaczyna się łańcuszek. Dureń szukając ptaka trafia na kogoś, kto wskazuje mu osobę, która może coś wiedzieć, ta kolejną osobę itd. Przy czym informacji nie ma za darmo, żeby je dostać, trzeba coś zrobić dla informatora. To wymaga odszukania kolejnych osób itd. itp.
Bohater spotyka istoty znane z mitów, bajek nikaraguańskich – jest to dla nas mocno egzotyczne, bo tamtejsze podania powstały ze zmieszania przedkolumbijskiej kultury Indian (Metysi i Indianie to niemal trzy czwarte Nikaraguańczyków) z tym, co przywieźli hiszpańscy zdobywcy i afrykańscy niewolnicy.
– Chcę wiedzieć, gdzie mieszkają Sisimiki, bo muszę z nimi porozmawiać.– Oszalałeś, durny chłopcze? Czego chcesz od tych karzełków, które mają stopy zwrócone do tyłu?– A to one nie mają stóp zwróconych do przodu, jak my wszyscy?– Nie. Mają stopy do tyłu, ale chodzą do przodu, tak jak my. Ma to na celu mylenie tropów, gdyby ktoś chciał je śledzić; każdy bowiem tropiciel śladów, który trzymałby się kierunku przez nie wskazanego, w rzeczywistości szedłby w odwrotną stronę niż Sisimik.– A jaki jest Sisimik? - spytała Iluzja.– To karzełek, wielkości niemowlęcia, który płata figle źle wychowanym i leniwym dzieciom, a to dlatego, żeby się poprawiły i wygrzeczniały. Taka jest jego rola.
Ale, że jeszcze raz powtórzę, powieść się zmienia. Bajka dla dzieci przeistacza się w polityczną satyrę, początkowo jeszcze bajkową, później raczej fantasy, a potem dochodzą elementy dystopii, wręcz możemy mieć wrażenie, że to dziwaczne postapo, ale to tylko wykrzywiona w satyrze nikaraguańska rzeczywistość lat siedemdziesiątych XX wieku. Są nawet fragmenty rodem z SF, jednak to w opisach Frutilandii (czyli USA):
Wojskowi i przemysłowcy Frutilandii wynaleźli specjalną maszynę do prania mózgów. Każdego chłopaka wcielonego do wojska poddawano działaniu takiej maszyny, by wyprała mu mózg do białości. Następnie poddawano go działaniu czegoś w rodzaju drukarenki, która zapisywała w mózgu wszystko to, czego sobie życzyli wojskowi i przemysłowcy. Wdrukowywano mu pragnienie zabijania oraz ideę, że broni bezpieczeństwa własnej ojczyzny, choćby znajdował się w odległości tysięcy kilometrów od niej, i że pozostali mieszkańcy świata są podludźmi, którzy zasługują jedynie na to, by żyć pod protekcją mędrców Frutilandii.
I to wszystko cały czas okraszone obficie humorem. Ciekawym, bo to „jajczenie” plebejskie, ale doprawione ironią intelektualisty.
– Teraz Wujek Królik uda się na pole arbuzów, należące do głupiego wieśniaka, żeby zjeść najładniejszy, przedostając się do środka przez dziurę. Zostawi potem skorupę pełną bobków, zatka woskiem dziurę, przez którą wszedł i wyszedł. Chłop sprzeda arbuza z całym tym świństwem i okoliczni mieszkańcy obiją go kijami – mruknął w zamyśleniu poeta, amator marihuany.
Mamy też tzw. burzenie czwartej ściany. Bywa, że narrator zwraca się bezpośrednio do czytelników, z kolei bohaterowie wiedzą, że są postaciami literackimi, ale mają swoją wolę i niekoniecznie muszą być posłuszni autorowi:
Tymczasem dyskusja między bohaterami naszej powieści skończyła się. Dureń i jego przyjaciele doszli do wniosku, że będą się trzymać wątku nakreślonego przez autora, o ile nie nadarzy im się okazja zdobycia Czarodziejskiego Ptaka Ułudy łatwiejszą drogą.
Jak to czytać… Można zgodnie z intencjami autora – przebić się przez podręczniki historii Nikaragui w XX wieku i mozolnie odszyfrowywać, co chciał przekazać swoim rodakom (pomocne będzie przy tym Posłowie polskiego tłumacza, ale na pewno to nie wystarczy). W każdym razie, swój kraj Guido „przechrzcił” na Staruchostan, a jego władcą zrobił Leśnego Starucha – postać z mitów nikaraguańskich skontaminowaną z Somozą.
Można to też czytać jako satyrę na dyktaturę w ogóle – tak prawicową, jak i lewicową. W pewnym momencie zacząłem się nawet zastanawiać, czy sam Guido nie szydzi też z lewicy:
Konwersacyjna Partia Dzielikęsów rządziła w Staruchostanie dwa razy, ustanawiając dyktaturę, której osobliwość polegała na tym, że zamiast jednego faceta sprawował rządy Zespół Wybitnych Dzielikęsów, wybranych spośród najbogatszych członków organizacji; ci wyznaczali co czterysta lat prezydenta mającego władać Staruchostanem w imieniu wszystkich. Różnica polegała na tym, że podczas rządów owej partii tych, co grabili było wielu, zaś za rządów Leśnego Starucha grabił jedynie on sam, zostawiając resztki swoim stronnikom.
Ja tu widzę właśnie kpinę z lewicowej dyktatury: bieda, bezkarność władzy, korupcja, nepotyzm, kłamstwa – przecież to przerysowana Polska Jaruzelskiego. Zapewne się mylę; to po prostu różnica doświadczeń między Nikaraguańczykiem dotkniętym dyktaturą prawacką, a Polakiem dotkniętym dyktaturą lewacką. Ale to pokazuje, jak niewiele różni dyktatury z obu stron, a przez to można uznać książkę Guido za rzecz uniwersalną.
Można to wreszcie czytać po prostu jako fantasy w bardzo oryginalnej scenerii. Albo jako poradnik, np. dowiecie się jak odbrzuszyć kojota. Jeśli kiedyś spotkacie takiego zwierza potrzebującego odbrzuszenia, będzie jak znalazł.
Bohaterowie są jak z bajki, nie oczekujcie skomplikowanych postaci – poznajemy ich przez działanie, a nie przemyślenia.
Narzeczona była niewinną dziewicą, przygarbioną, prawie bezzębną, z nosem jak dziób papugi, jej oddech przypominał odór ścieków na głównym rynku. ... Rzecz oczywista, że narzeczona nie przypadła do gustu kawalerowi…
Przekład bardzo fajny, acz z jednym wyborem tłumacza się nie zgadzam. Otóż, obok Wujka Królika czy Wujka Kojota, mamy Wujka Tygrysa. W Ameryce nie ma tygrysów, to gatunek azjatycki. I zacząłem szukać skąd ten nieszczęsny kot wziął się w powieści. No i znalazłem, że w języku hiszpańskim używanym w Ameryce Łacińskiej terminem tigre określa się dwa gatunki: tygrysa azjatyckiego (czyli poprawnie) i amerykańskiego jaguara. Bez wątpienia w powieści chodzi o tego drugiego i tłumacz powinien to przełożyć kontekstowo jako Wujek Jaguar.
Pewne wątpliwości wzbudziły też goryle, bo to zwierz afrykański… Mam wrażenie, że w oryginale chodziło o coś, co w hiszpańskim zwie się guérillero (grupowo guerilla), czyli partyzant lub członek organizacji paramilitarnej. Z kontekstu, zgaduję, że Guido „skrzyżował” guerilla i gorila, co pewnie sprawiło tłumaczowi problem – możliwe, że słowo goryl, po polsku oznaczające nie tylko małpę, ale też ochroniarza, było słusznym wyborem. Jednak dziś, kiedy drugie znaczenie goryla odchodzi w niepamięć, może to wyglądać dziwnie.
Choć to krótka powieść, czytałem dość długo, bo raz, że chciałem coś ogarnąć, więc co chwila zaglądałem do telefonu szukając informacji o Nikaragui Somozy, a dwa, że takie satyry zazwyczaj sobie dawkuję – ot, po kilkanaście stron dziennie.
Polecam, tym bardziej że na Allegro czy OLX można kupić tę pozycję już za pięć zł.
Informacyjnie: po polsku mamy jeszcze opowiadanie Clemente Guido pt. Zamęt (w antologii: W zaczarowanym zwierciadle. Opowiadania fantastyczne Ameryki Łacińskiej).
Na koniec dodam, że w latach siedemdziesiątych Czarodziejski Ptak Ułudy był najpopularniejszą książką w Nikaragui. A sami Nikaraguańczycy, wszak mały naród, z młodą i mało znaną literaturą, chyba są dumni z polskiego przekładu. Znalazłem o nim informację na kilku tamtejszych stronach, a w dwóch przypadkach nawet cytowano fragmenty Posłowia naszego tłumacza.
OCENA: 9/10.
C. Guido, Czarodziejski Ptak Ułudy, tłum. J. Kühn, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1981, stron: 216.
Zob. też:
W tekst wrzuciłem sporo cytatów, ale chciałem Wam dać jeszcze ciut większa próbkę (żeby zachęcić do czytania - opinie mile widziane), zatem jeszcze fragment powieści:
OdpowiedzUsuń>>
Wreszcie udali się do pałacu kochanki Leśnego Starucha.
Weszli do salonu i Dureń zdumiał się tym, co zaczął wyrabiać wielki mędrzec Przeżuta Cipka. Kiedy tylko zobaczył spoczywającą na kanapie kochankę Leśnego Starucha, człowieczek padł na twarz i zaczął czołgać się w stronę kobiety, liżąc po drodze podłogę i polerując ją własną śliną.
Jęcząc i dygocząc, brzuchaty, karłowaty, łysy ordynator oddziału ginekologii szpitala „Odpoczynek" zbliżał się do kobiety, która zdawała się go nie dostrzegać.
Dwa lichtarze z pojedynczymi zapalonymi świecami stały po obu stronach kanapy zajętej przez samicę. Wyglądało to jak ołtarz. Dureń przyjrzał się lepiej lichtarzom i rozdziawił szeroko usta, widząc, że przypominają mężczyzn z pośladkami w górze i że świece tkwią w odbycie. Przeżuta Cipka szlochał konwulsyjnie, zdmuchując westchnieniami jakieś pyłki leżące na podłodze, i kontynuował swoje dzieło lizania. Wreszcie dotarł do miejsca, gdzie stały kandelabry i, ustawiając się głową w dół i tyłkiem ku górze, chwycił leżącą opodal grubą świecę i umieścił ją sobie zapaloną w tym samym miejscu, gdzie inni. Wówczas Dureń zrozumiał: to nie były kandelabry w ludzkiej postaci, ale ludzie w postaci kandelabrów. Byli to dwaj lekarze; jeden z nich starający się o posadę dyrektora szpitala, a drugi ordynatora jednego z oddziałów w tym szpitalu. W taki to sposób zdobywało się stanowiska i w taki też utrzymywało się na nich.
Dureń spojrzał na ptaki i Ambicja rzekła:
- Jeśli trzeba będzie zamienić się w lichtarze, by nam dała modlitwę Cygara, na której nam przecież zależy, zrobimy to.
<<