Łączna liczba wyświetleń

środa, 13 grudnia 2023

František Kotleta, Underground

Praga była popieprzonym miastem. Ale kochałem je. Było jak ten kulawy pies z parchami – cuchnęło, rozpadało się, działało tylko sporadycznie, ale wciąż miało w sobie to coś, co sprawiało, że i tak głaskałeś tego kundla wstrzymując oddech. (str. 168).

Nie jest to wielka literatura, ale jest całkiem przyjemna.

František Kotleta to czeska taśma produkcyjna (odpowiednik naszego Gołkowskiego, acz znacznie lepszy literacko) – od 2009 roku popełnił był gdzieś między trzydzieści a czterdzieści książek (nie chce mi się dokładnie sprawdzać, co jest powieścią, co zbiorem opowiadań, co współautorstwa itp.). Tłucze tak SF w różnych odmianach (postapo, cyberpunk, space opera), jak i fantasy czy horrory.

Kotleta pochodzi z pogranicza Moraw i czeskiej części Śląska, stąd u nas wydaje go Silesia Progress. I nie wiem czy to jest stety czy niestety, bo z jednej strony pewnie bez tego byśmy Kotlety nigdy poznali, ale z drugiej strony obróbka redakcyjna pozostawia wiele do życzenia... Jednak o tym później.

Underground to zarazem postapo, cyberpunk i coś na styku sensacji z kryminałem noir. Brzmi dobrze? No brzmi, to teraz wykonanie. Od razu podkreślę, jako antyfan cyberpunku, że w tym przypadku autor nie dręczy czytelnika nadmiernym pseudonaukowym, technicznym bełkotem, więc nie jest źle.

Rosja się odizolowała od świata – władzę przejęli tam muzułmanie i zajęli się budową kalifatu, a na sąsiadów mają wywalone. Czyli zniknęło ruskie zagrożenie, a tym samym spoiwo łączące UE/NATO – Europa rozpadła się z powrotem na państwa narodowe.

Europejczycy wrócili do tego, o co im zawsze chodziło – do wzajemnego napierdalania się. (str. 28).

Mamy początek XXII wieku. Czesi przegrali z Polską wojnę o Śląsk, Czechy się rozpadły, a Praga ogłosiła niepodległość. Miastem-państwem teoretycznie zarządza burmistrz, ale de facto o wszystkim decyduje Rada Korporacji składająca się z szefów pięciu największych firm. Jest wielkie rozwarstwienie społeczne – kichający kasą bogacze i biedota gnieżdżąca się w kartonach (nieraz dosłownie), pijąca wodę (bardzo drogą!) z kałuż i żywiąca się świństwem o trudnym do ustalenia składzie, bywa, że z zawartością mięsa z człowieka. Przestępczość kwitnie.

Każdego dnia w tym mieście ginie ze trzydzieści bab. Połowę zgwałcą i zabiją, a połowę po tym wszystkim zjedzą. (str. 115).

Media kłamią non stop, do tego stopnia, że nikt w nic już nie wierzy. Ale, żeby tylko kłamały – ogłupiają społeczeństwo debilnymi reality show (chyba głupszymi, niż w Polsacie i TVN), np. Praga szuka najładniejszego tyłeczka.

Głównym bohaterem jest Petr Vachten, weteran wojny czesko-polskiej, były gliniarz, obecnie trochę ochroniarz, trochę prywatny detektyw. Nie jest to jakaś wielce głęboka postać, ale nie jest też płytka, ot wystarczająca jak na rolę, którą ma do odegrania.

Vachten zostaje zatrudniony przez niejakiego Melonika „faceta, z którym nie było żartów”, czyli gangstera, jako ochroniarz cybernetycznej czarodziejki – po prostu luksusowej prostytutki z wszczepionymi różnymi elektronicznymi implantami. Czarodziejki, a jest ich sześć, poza tym czym normalnie trudnią się prostytutki, robią jeszcze przedstawienia dla biedoty – przedstawienia dające nadzieję.

Ktoś zaczyna zabijać czarodziejki. Petr Vachten początkowo jest ochroniarzem, ale w końcu próbuje rozwikłać sprawę. Niestety, mało w tym intelektualnego dochodzenia, dedukcji, dużo gonitw i łubudu. Ta powieść mogła być czymś więcej, ale niestety jest tylko lekkim akcyjniakiem. I tej opinii nie zmienia „przemycona” diagnoza naszego społeczeństwa i wizja kolejnych etapów zwoju (bo przecież nie rozwoju) – choć ta jest całkiem interesująca, acz na pewno nie jest przyjemna.

Okładka czeska (jak widać, identyczna z polską) i angielska (ebookowa)

Językowo jest całkiem miło, a raczej byłoby przy lepszej redakcji i korekcie. Zaraz, zaraz, czy ja napisałem „korekcie”? No nie, w stopce korektora nie ma i zapewne nie jest to przeoczenie – korekty nie było. W niektórych miejscach brak myślników na otwarcie wypowiedzi, a czasami są myślniki niepotrzebne, trudno później zatrybić co jest wypowiedzią, a co tekstem narratora. Zdarzają się niepotrzebne wyrazy (np. str. 283: Na korytarzu wreszcie stanęliśmy na nogi i korytarzu i pobiegliśmy...), w innych miejscach z kolei wygląda, jakby jakiegoś wyrazu brakowało.

Uwaga! Językowo jest całkiem miło pod warunkiem, że nie jesteście uczuleni na wulgaryzmy, bo tych jest dość dużo (ciekawostka: czytałem czeską recenzję, w której recenzent chwali Kotletę za umiar w tym zakresie, bo podobno we wcześniejszych jego powieściach jest tych wulgaryzmów znacznie więcej). Mnie w tym przypadku akurat to nie razi, bo nie oczekuję, że były wojskowy/gliniarz, prostytutki i gangsterzy będą wypowiadać się jak prof. Miodek.

Kotleta bywa też dowcipny, choć nie są to tego typu żarty, żebyście się zwijali ze śmiechu – to co najwyżej na lekki uśmiech. Ale jest to ten typ poczucia humoru, który sam lubię. Dam Wam przykład już z pierwszej strony powieściowej, opis najemnika Ślizgacza:

Nosił okulary w wielkich oprawkach i starał się robić wrażenie inteligentnego. Za to czasami dostawał od innych najemników w ryj. I znowu mógł udawać, że ma przewagę moralną. I robił to. (str. 5).

Niestety, część żartów dla Polaków będzie niezrozumiała. Widzę w opiniach czeskich czytelników, że bawią ich nazwy ulic czy pomniki, jakie Kotleta ustawił w Pradze – tyle że mnie to nic nie mówi (może przydałoby się takie informacje zawrzeć w posłowiu od tłumacza, zamiast tego mądralińskiego plepleple, które tam jest?).

Silesia Progress wydała jeszcze dwie książki Kotlety (pierwsza to kontynuacja Undergroundu). Mam nadzieję, że już zatrudniono korektora... 

Mam jeszcze jedno zastrzeżenie do przekładu. Otóż w Czechach w Wigilię prezenty przynosi Jezus, w tym charakterze to odpowiednik naszego św. Mikołaja, Gwiazdora czy ruskiego Dziadka Mroza. Niestety, tłumacz zostawił Jezusa, przez co cały kontekst ginie.

Ogólnie polecam, choćby dla poznania fantastyki naszych sąsiadów. Choć z drugiej strony, jeśli u nas nawet przełożą coś z fantasy/SF/horroru z Czech i Słowacji, to zazwyczaj są to właśnie typowe akcyjniaki, literatura wagi lekkiej (jak czeski Žamboch czy słowacki Karika). Czy tam naprawdę nie pisują nic z wyższej półki?

Moja ocena... A jaki mam z tym problem – wstawiam sześć i myślę „za mało”, wstawiam siedem i myślę „za dużo”. Adekwatne byłoby sześć i pół. Ale niech mu będzie (za pomysł na miasto):

OCENA: 7/10.

F. Kotleta, Underground, tłum. I. Gwóźdź-Szewczenko, wydawnictwo Silesia Progress, Kotórz Mały 2021, stron: 328.



Zob. też:



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

2 komentarze:

  1. Wreszcie recenzja tej książki, z którą się zgadzam. Oczekiwałem czegoś więcej, tego nie dostałem. Ale jako akcyjniak sprawdza się całkiem dobrze, umiliła mi podróż. Jest w tym tekście trochę takiego sprytnego puszczania oka do czytelnika, nie jest nadęty, jak ma to miejsce u kilku nieczytalnych (przeze mnie) autorów.
    Powiedziałbym, że jak się oczekuje czegoś więcej - to nie, max. 6. Ale jako czytadło sprawdza się naprawdę nieźle, ja bym spokojnie dał 8.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przed zakupem przeczytałem czeskie recenzje, więc nie oczekiwałem nic więcej, niż akcyjniaka, czyli zero rozczarowania. Od razu też nabyłem dwie pozostałe jego książki przełożone na polski.

      Trochę szkoda, że "Opad" wydawca wydał nam w tej formie, bo to tylko tom pierwszy serii składającej się już z czterech tomów - w Czechach w ubiegłym roku wyszedł omnibus zbierający cały cykl i nie jest to wielka krowa (niecałe 700 stron). Mogła Silesia się rzucić na takie wydanie.

      Szkoda, że dają to po kawałku, bo 1) nie wydają szybko, 2) jak zaczną cykl, to pewnie dopóki go nie skończą, nie rozpoczną kolejnego. A ja chętnie bym przeczytał space operę, którą Kotleta popełnił wspólnie z Kristíną Sněgoňovą - cykl "Legie", na razie dziewięć (!) części. Ta spółka może być pewnym problemem, bo jak twierdzą czescy czytelnicy, o ile części Kotlety czyta się świetnie, o tyle Sněgoňovej nie za bardzo.

      Parę opinii o cyklu Legie (z czeskich stron):

      >Ciekawa historia w ciekawym otoczeniu ze świetnymi dowcipami :)<.

      >jeśli odwrócisz głowę i nie pomyślisz, że to tylko jeden wielki absurd, to przy tej literaturze możesz odpocząć od bardziej skomplikowanych książek<.

      >wzięłam kilka dni wolnego, żeby przeczytać przynajmniej pierwsze 4 części<.

      Kotleta napisał jeszcze cosmic fantasy: "Bratrstvo krve" (pięć części). O czym to jest, z czeskiej recenzji:

      >Pozaziemska cywilizacja Kartani (coś w rodzaju kosmicznych niemieckich nazistów lub kosmicznych Rosjan) anektuje planetę Ziemię, a wampiry, dotąd szare eminencje w historii ludzkości, nagle stają się strażnikami, a następnie partyzantami walczącymi z okupantami<.

      I z innych recenzji:

      >Pomysł jest świetny, walka kosmitów wyglądających jak skurczony królik z wampirami jest po prostu na najwyższym poziomie<.

      >to klasyczna Kotletovina. Wulgaryzmy, czasem seks i fabuła w stylu filmów akcji klasy B. Kotleta pisze cały czas mniej więcej w ten sam sposób, więc czytelnik wie, czego się spodziewać<.

      Co ciekawe, czescy czytelnicy piszą, że Kotleta pisze podobnie, acz słabiej, do Jiříego Kulhánka. U nas, niestety, Kulhánek jest niemal nieznany (jedno opowiadanie w antologii Fabryki Słów: "Zachowuj się jak porządny trup").

      Usuń