Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 maja 2019

Robert Nye, Faust

Tegoż autora inną powieść – Merlin – Sapkowski zaliczył do kanonu fantasy. Fausta nie. I właśnie to pominięcie zachęciło mnie do lektury – zaintrygowało mnie czy ów Faust został skreślony przez zbyt niski poziom literacki, czy może raczej przez zbyt małą zawartość fantasy w fantasy.


Jak sam tytuł wskazuje, mamy tu retelling opowieści o niemieckim czarowniku i alchemiku Janie (Johanie) Fauście. Narratorem powieści jest Krzysztof Wagner – pomocnik i uczeń Fausta.

nie podaję tu kłamstw ani legend. Kłamstwa i legendy o Fauście to taniocha. Za cenę kufla piwa znajdziecie w pierwszym lepszym wittenberskim szynku człowieka, który ze szczegółami wam opowie, iż Faust się począł w noc zaduszną, kiedy kulisty piorun wpadł do pizdy czarownicy (prędzej już do dupy), że jako noworodek czarownik władał greką, że się urodził z trzecim okiem na czole będzie ze dwa stulecia temu i że gołymi rękoma sam jeden pokonał turecką nawałę, nim jeszcze nawet wynalazł maszynę drukarską. Nie w głowie mi konkurować z bajkopisarzami. Opowiem wam tu o postaci tak autentycznej, że sam jej smród wyczuwa się przez grube na pół łokcia drzwi dębowe. Opowiem o pijaczynie, który siedzi w tej chwili w naszym ogrodowym labiryncie, obsrany przez gołębie.
Trzymajmy się wobec tego faktów.
Daję wam słowo, że fakty o Fauście są o wiele dziwniejsze od baśni. (s. 26)

Już po tym fragmencie widać z czym mamy do czynienia – rubaszną opowieścią w stylu późnego średniowiecza lub renesansu, czymś wzorowanym na Dekameronie, Opowieściach kanterberyjskich czy powieści Gargantua i Pantagruel. Przynajmniej do pewnego momentu.

Narrator często odchodzi od głównego tematu – czyli Fausta – żeby nam przytoczyć jakąś anegdotkę. A najczęstszym ich bohaterem jest Marcin Luter. Pozwolę sobie jedną zacytować – to anegdota o przyjaźni twórcy protestantyzmu z Małgorzatą, królową Nawarry. Otóż królowa miała problem z zegarkiem – nie wiadomo jak to nosić...

Krępowała się chodzić z obłym kształtem dyndającym u talii. Na szczęście wymyśliła, żeby zwieszać zegarek do środka, pod spódnicę, by jej dyndał w majtkach.
Traf chciał, że nasza patronka sprawy protestanckiej spotyka Marcina Lutra. 
Zaślubiny dwóch czystych umysłów.
Powinowactwo z wyboru.
Wszystko idzie im jak po maśle, gdy nagle Luter pyta Małgorzatę:
– A właściwie, którą to mamy godzinę, siostro w Chrystusie?
Królowa Małgorzata odwraca się do niego plecami.
I prędko sobie zagląda do majtek.
– Marcinie, drogi bracie, zegarek mi stoi...
– Stoi, powiadasz siostro? Stoi?! – ryczy Luter. – To nie trzymaj go tak blisko pizdy!
Kres prawdziwej przyjaźni.
W obecnych czasach w Nawarze smażą luteranów.

Faust – o czym pewnie wiecie – zaprzedał duszę diabłu. Krzysztof Wagner nie do końca wierzy w takie opowieści swojego szefa, uważa je raczej za przechwałki lub wymysły przepitego umysłu. Ale zbliża się dzień zapłaty – Mefistofeles zgłosi się po Fausta... A przynajmniej tak twierdzi sam Faust.

Im bliżej końca tym mniej tego rubasznego humoru, mniej „luzu” – więcej mroku i szaleństwa. Zakończenie może mnie nie zaskoczyło, bo coś w tym stylu przeczuwałem od kilkudziesięciu stron, ale i tak jest dobre.

Dlaczego ta książka nie znalazła się w kanonie Sapkowskiego... Bo trudno określić czy to fantasy – to od czytelnika zależy, jak zinterpretuje pewne wydarzenia. Tu wiele nie zdradzę, bo dam przykład z pierwszego rozdziału: Faust ożywia zmarłą dziewczynę. A na pewno była martwa? Magiczna teleportacja do Anglii? A może to tylko pijackie omamy? Sukkuby? A może zwyczajne kobiety?
Dla mnie to fantasy, ale rozumiem, że ktoś może interpretować inaczej.

Książkę oczywiście polecam – sam świetnie się bawiłem. Ale mnie bawią różne rzeczy, więc zdaję sobie sprawę, że osobom wrażliwym na wulgarność i prostactwo ta pozycja może się nie spodobać.

OCENA: 9/10

R. Nye, Faust czyli Historia Von D. Johann Fausten dem wietbeschreyten Zauberer und Schwartzkünstler li też Historya Doktora Jana Fausta, okrzyczanego Magikusa i Czarnoksiężnika, jako ją był spisał jego famulus i uczeń, Krzysztof Wagner, oto po raz pierwszy przetłumaczona na angielską mowę przez Roberta Nye'a za czym spolszczona ręką Piotra Siemiona, wydawnictwo Marabut, Gdańsk 1992. stron: 312.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

15 komentarzy:

  1. ps.
    Co do konkursu - dziś wyślę do wygranych maile z prośbą o adres, a omówienie zostawię na koniec podsumowanie mojego kanonu fantasy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anegdota o zegarku ubawiła mnie do łez :D Koniecznie muszę kopnąć się do biblioteki i poszukać tej książki, coś czuję, że padnę ze śmiechu.

    OdpowiedzUsuń
  3. Poszukam sobie tego - wygląda, że mógłbym się nieźle ubawić

    OdpowiedzUsuń
  4. Fragmenty zabawne, jak będzie okazja, to zerknę. Nie słyszałam wcześniej o tym autorze. Choć porównanie do Dekameronu mocno odstrasza, jak dla mnie ta książka to obrzydliwy ściek, powinna dawno temu zgnić w zapomnieniu, a nie być wciąż wydawana.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam podobną opinię o "Dziadach" - jeden z najgorszych gniotów jakie miałem w ręce, a trochę tego było :D.
      A czasem swoją drogą zastanawia mnie, czy książki pani Meyer będą za te 80 lat dalej wydawać. Mam obawy, że tak :P

      Usuń
    2. A ja nie znoszę romantyzmu po całości :)

      W przeszłości takich jak pani Meyer było na pęczki i dziś świat o nich nie pamięta...

      Usuń
    3. Też nie lubię romantyzmu, ale przy "Panu Tadeuszu" to przysypiam, ale "Dziady" wywołują zgrzytanie zębów :D

      Usuń
    4. Trudno mi powiedzieć co gorsze - nie zadałem sobie trudu przeczytania ani Dziadów, ani Pana Tadeusza :)

      Usuń
    5. Całości i to i ja nie zmęczyłem :P

      Usuń
    6. A ja całego "Pana Tadeusza" przeczytałem po raz pierwszy w klasie drugiej szkoły podstawowej i potem jeszcze kilka razy. W liceum fascynacja romantyzmem mi przeszła i "Dziadów" już nie dałem rady zmęczyć.

      Usuń
  5. Z innej beczki, jak się nazywa ten szur-karateka?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale jaki szur-karateka? Ten cały ćwierćinteligent Nosal jakoś łączy swój turbolechityzm z fascynacją "mądrościami" wschodu.

      Usuń
    2. Wydawało mi się, że tu na blogu kiedyś znalazłem link do www jakiegoś faceta z kręgów szeroko pojętego szuryzmu. Chłop był też jakimś samozwańczym sensejem, twórcą jakiejś rodzimej szkoły karate i zamieszczał też różne nieporadne zdjęcia obrazujące opracowane przez siebie techniki ciosów itp. Właśnie o te fotki mi chodzi, były takie pocieszne jak te buzie się plastycznie wyginały pod pięściami :D

      Usuń
    3. To pewnie o Nosala chodzi, to taki chiński filozof jest :D

      Usuń
  6. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń