Dla mnie to książka pokroju Niezwykłych przygód Anatola stukniętego na początku. Teraz pewnie zachodzicie w głowę, o czym ten człowiek (znaczy, że ja) bredzi. A czytaliście takie coś: Edmund Niziurski Siódme wtajemniczenie? Właśnie tam występują owe Niezwykłe przygody Anatola stukniętego na początku. Że zacytuję co to za powieść:
To jest taka książka, bracie, że kto ją raz zacznie czytać, już się od niej nie może oderwać, a potem zasypia. (...) Obowiązkowo. Na siedemdziesiątej stronie. W rezultacie nikt jej jeszcze nie przeczytał do końca. Ja sam usnąłem...
Właściwie to Władcy dinozaurów są jeszcze trudniejszą lekturą; przeczytałem około stu dziewięćdziesięciu stron i zasnąłem czternastokrotnie – nie da się przerobić więcej, niż kilkanaście stron za jednym podejściem. Naprawdę, zatarłem się z czytaniem przez tę książkę, bo męczyłem ją dwa tygodnie...
Sam tytuł pozwala przypuszczać, że to książka dla młodzieży z modnym motywem dinozaurów. No nie, jednak nie. Określiłbym to jako coś pomiędzy Grą o tron Martina (gatunkowo, nie poziomem!) a young adult ideolo. Czyli w teorii lekko napisane, ciut ambitniejsze od kaszany YAI. I o ile druga część zdania (ciut ambitniejsze) chyba jest prawdziwa, o tyle pierwsza (lekko napisane) drastycznie rozmija się z rzeczywistością.
Zacznijmy od fabuły – ot tu intrygi polityczne, tam powieść drogi, tu bitwa, zero oryginalności.
Świat jest oryginalny, ale czy „dobry”... Mamy do czynienia z jakimś eklektycznym zlepkiem motywów z różnych epok (od jury lub kredy przez późne średniowiecze, po brazylijski karnawał i paradę LGBT z XXI wieku). Kraje o nazwach wyraźnie przerobionych z nam znanych (np. Irlanda = Irlandia, Anglaterra = Anglia, Trebizon = Grecja/Bizancjum, nazwane od jednego ze średniowiecznych państewek bizantyjskich – cesarstwa Trebizondy, jest nawet Alemania = Niemcy i Slawia = Słowiańszczyzna). Na mapie wygląda to też na przerobioną Europę, a całość nosi nazwę Cesarstwo Nuevaropy.
Takie to nieco dziwaczne, ale z czasem (z czasem, bo Milán oszczędnie gospodaruje informacjami) dochodzimy do wniosku, że mamy tu do czynienia z krainą, w której żyją wskrzeszeni zmarli (chyba, bo do końca nie doczytałem – pomysł podobny do głośnej powieści Gdzie wasze ciała porzucone Philipa José Farmera). Zdaje się, że ową krainę powołali do istnienia Stwórcy (a było ich ośmiu). Z nieznanych powodów, zamiast ssaków (których jest tylko pięć gatunków) ów raj zasiedlili prehistorycznymi gadami. Ludzie są tam niemal nieśmiertelni – nie umierają ze starości, ale mogą zostać zabici. Jest też mowa o istnieniu czegoś na kształt elfów/wróżek (Fae/Faerie), ale do ich ewentualnego pojawienia się nie dotrwałem. Jest też, oczywiście, magia, ale chyba nader rzadka. Żeby znowu zrobić eklektycznie, mamy również Kościół i zakony; niby nie katolickie, ale niemal będące kalką katolickich.
Milán nawalił całą trylogię o tych dinozaurach... |
Wszystkie te elementy są połączone dość chaotycznie, a Milán w każdym punkcie stara się być oryginalny. Przykładowo, nie używa „naszych” powiedzonek, tylko sili się na wymyślanie nowych, np. zwiali, jak rekaraczany, albo była wojownicza jak matadora, albo – my powiemy, że coś różni się jak noc i dzień, albo ogień i woda – u Milána różni się jak pióra i futro. To chyba miało budować klimat i pewnie by budowało, gdyby autor zachował umiar. Jednak nie zachował, a domyślanie się co chwila, co chciał nam powiedzieć, staje się męczące.
Męczy też masa bohaterów. Ogólnie są dwa wątki. Pierwszy, to wątek hrabiego Karyla Bogomirsky’ego (nie wiem czemu nie po polsku: Bogomirskiego), poskramiacza dinozaurów Roba Korrigana (z nieznanych powodów jego nazwisko nie zawsze jest odmieniane) i czarownicy Afrodyty. Ten wątek jest jeszcze w miarę.
Ale, niestety, jest drugi, chyba obszerniejszy – wątek Melodii, córki cesarza. O rany, jakie to nudziarstwo. Dzieje się wielkie nic, za to bohaterów mamy wprowadzanych na kopy. Tylko w podrozdziale na stronach 69-76 poznajemy: Melodię, jej pięć dam dworu i starszą opiekunkę oraz w dyskusjach dwóch arystokratów, narzeczonego owej Melodii (no ten był już wcześniej), jego kochanka (tak, narzeczony córki cesarza ma kochanka), cesarskiego spowiednika, a na koniec przychodzi podszambelan. Poza tym ostatnim, reszta podana z imienia i opisana (dwórki łącznie z cyckami). Poza tym mrowie lokalizacji – każda z dworek skądś tam pochodzi i koniecznie musimy wiedzieć skąd.
Czyli na ośmiu stronach dostajemy wymienionych z imienia i opisanych jedenastu nowych bohaterów plus ileś tam lokalizacji. A ty, czytelniku, starasz się zapamiętać wszystko, bo nie wiesz, który bohater jest przelotnie, a który odegra istotną rolę (i czy w ogóle któryś jest istotny)... I tak starasz się to zapamiętywać, aż dochodzisz do ściany – więcej pamięć już nie przyswoi (a słowniczka brak). Przyjemność czytania porównywalna z lekturą książki telefonicznej. Przy czym Milán to jednak nie jest Martin, więc przy tylu postaciach nie ma mowy o porządnej kreacji – to ludziki z papieru, może wyjąwszy Karyla.
Do masy bohaterów, masy lokalizacji dodajcie jeszcze masę nazw zwierząt, głównie owych dinozaurów. A żeby nie było za łatwo, to jeszcze do każdego gatunku Milán wprowadza ileś nazw (dla przykładu, strony 172-173 – ten sam zwierz zwany jest: centrozaurem, nosorogiem i rogopyskiem). Co ciekawe, przed każdym rozdziałem dostajemy opisanego jakiegoś zwierzaka i rysunek, tylko inny stwór jest opisany, a inny narysowany...
Już kumacie, jaką nudą wieje z Władców dinozaurów? To Wam się tylko wydaje – jeszcze nie kumacie. Styl. Milán buduje kilometrowe i tak zakręcone zdania, że przy końcu nie zawsze pamiętacie, co było na początku. Miałem wrażenie, że znaczna część tych zdań ma nieprawidłowy szyk, ale przyznam, że nie chciało mi się już robić rozbioru. Nie wiem ile tu autora, a ile tłumacza; przekładał Michał Jakuszewski, chyba dość dobry w swoim fachu, jednak mający filozofię przekładu, która może wiele wyjaśniać:
nie czuję pokusy poprawiania autora. Czasem zdarzają mi się autorzy, którzy piszą totalne bzdury, ale nawet wtedy staram się je oszczędzać, często przy dzikich protestach redaktorów, którzy domagają się poprawek. Skoro autor tak napisał, to niech tak ma.
Najbardziej spodobały mi się dwa pomysły Milána – pocące się dinozaury (gruczoły potowe mają wyłącznie ssaki) i zbrojni na mułach (oczywiście nie wiemy skąd te muły, bo muł to krzyżówka konia z osłem, zazwyczaj bezpłodna, a osłów w świecie Milána nie ma – to już mógł owych rycerzy usadzić na psach, byłoby jeszcze zabawniej, a psy chociaż w jego świecie istnieją). To kolejny kamyczek do milanowego ogródka: niechlujstwo; i muły nie są tu rodzynkiem, np. wojownik walczy toporem, w drugiej ręce ma tarczę, a tu ni z gruchy, ni pietruchy zadaje cios mieczem...
Podsumowując: odpad toksyczny. Nudne, przeładowane niepotrzebnymi informacjami, słabo wykreowani bohaterowie, mierna fabuła, fatalny styl i niechlujność. Omijać szerokim łukiem. Drugi punkt za pomysł i ambicje; bo pomysł Milán miał, tylko zabrakło talentu, żeby go sensownie zrealizować.
Ocena: 2/10.
V. Milán, Władcy dinozaurów, t. 1: Władcy dinozaurów, tłum. M. Jakuszewski, wydawnictwo Galeria Książki, Kraków 2016, stron: 552.
Interesująco wygląda pomysł spowiednika w świecie, do którego chrześcijaństwo ni chu chu nie pasuje. A powołanie takiej funkcji w innej religii wymagałoby niezłego główkowania.
OdpowiedzUsuńTa książka to takie dziwne puzzle - żaden do żadnego nie pasuje :D
UsuńPaczpan, a ja miałam zupełnie inny pomysł na genezę całego tego świata: planeta terraformowana przez przedstawicieli zaawansowanej rasy kosmitów (tych ośmiu) na podobieństwo Ziemi, gdzie z Ziemi przywiezione/sklonowane/odtworzone zwierzęta (w tym prehistoryczne, bo kto bogatemu zabroni) i ludzie. Czy to jakoś miało sens nie powiem, bo dalszych tomów nie czytałam :P
OdpowiedzUsuńTeż zwróciłam uwagę na te muły z okrężnicy wzięte. Acz pocące się dinozaury jakoś mi umknęły.
Choć przyznam, że mi świat tej powieści (taki, jakim go sobie objaśniam. Ja, nie autor) wydał mi się całkiem intrygujący. Ale sami bohaterowie (ta księżniczka, co to jedynym pomysłem na jej straumatyzowanie i danie pretekstu do szukania zemsty, na jaki wpadł autor, był gwałt analny szczegółowo opisany, ugh) nudni, i odstręczający. Choć jednego polubiłam. A właściwie jedną. Konkretnie te samice allozaura, co to jej się właściciel był zapodział. Chętnie dowiedziałabym się, jak się jej wątek kończy, ale dla kilkunastu stron o jaszczurzycy nie będę czytać dwóch kiepskich cegieł.
>samice allozaura, co to jej się właściciel był zapodział<
UsuńPewnie masz na myśli dinozaurzycę Shiraa, to tym jej panem był własnie Karyl. Ale do ok. 190 strony wątek poszukiwań pana przez dinozaurzycę liczy sobie aż 1 stronę i 7 wersów...
A ten spocony dinozaur, to z polowania cesarza:
>Poruszał włócznią w górę i w dół, obracając głęboko wbity grot, by spowodować jak najwięcej uszkodzeń wewnątrz ogromnego, zlanego POTEM ciała< (str. 173).
Tak, właśnie o nią. O dlatego też (z powodu długości tego wątku) stwierdziłam, że jednak nie warto brnąć dalej.
UsuńAle ten wątek Karyla też nie jest jakiś bardzo tragiczny, gdyby nie wątek Melodii, to doczytałbym do końca. Niestety, wydarzenia na dworze cesarskim zdecydowanie mnie usypiały.
UsuńDzięki, ominę szerokim łukiem, bo widziałem na półce w bibliotece, ale zapytam: Ta "Księżniczka Dinozaurów" z drugiego tomu to gadzina, znaczy się, Dinozaurzyca? Czy jednak "ludzina"?
OdpowiedzUsuńTak w ogóle, to początek recenzji przypomniał mi seriale anime, w których to wg mnie Japończycy są mistrzami w beztroskim pożyczaniu i "kulturowym blendowaniu" - już słabo pamiętam, ale jeden był szczególny:
- główna bohaterka miała na imię Czajka - polski ptak, tudzież marka roweru-składaka z mojego dzieciństwa...
- któraś tam poboczna - Łada Niwa - normalnie samochód mojej sąsiadki z dzieciństwa!
- Lord Gillette - tu chyba nie potrzeba tłumaczyć.
Doceniam poświęcenie w męczarniach, żebyśmy my nie musieli. Z drugiej strony brak problemów z zasypianiem, to się ceni!
Nie mam pojęcia kim jest księżniczka dinozaurów. A nie jestem aż takim masochistą, żeby przeczytać całą trylogię :D
UsuńZ tym spaniem to poważnie mówię. Wieczorek kładę się do wyrka, to jeszcze ze sto stron wciągnę - wciągam 15 i przysypiam. A dla dobrej książki potrafię noc zarwać.
A anime, o którym piszesz, to zapewne 棺姫のチャイカ :D Czyli Hitsugi no Chaika (tu już jest ta Czajka w tytule), angielski tytuł: "Chaika: The Coffin Princess" (Czajka: Księżniczka z trumny, albo z trumną - bo takie amatorskie tłumaczenie na polski widziałem). I żeby było zabawniej, dziewczę nazywało się: Czajka Trabant :D A dziewczyna bardzo podobna do Czajki (siostra?) miała na imię Bogdan. Dzięki za zwrócenie uwagi na ten tytuł, już same imiona mnie rozbawiły.
W tym przypadku "Bogdan" pochodzi zapewne od nazwy ukraińskiego producenta samochodów, nie imienia męskiego.
UsuńNawet nie wiedziałem, że taki producent istnieje :D Ale motoryzacja to coś, co jest poza moimi zainteresowaniami.
UsuńCo do "Przygód Anatola stukniętego" z powieści Niziurskiego, to istotą tej tajemniczej książki była sugestywność: czytelnik doświadczał przygód bohatera. A że Anatol w pewnym momencie zapadał w długi sen, to...
OdpowiedzUsuńNo, a Milán tak sugestywnie nudzi, że też czytelnik zasypia :D
Usuń