W kwietniu 1937 roku przed sądem w Ostrowie Wielkopolskim stanęli Jan Tkacz i jego kompanii. Wówczas sądy nie działały tak powoli jak obecnie, więc proces w kwietniu się zaczął i w kwietniu skończył. Wszelkie odwołania, łącznie z prośbą do prezydenta o łaskę, przeciągnęły sprawę o kilka miesięcy. – Znachor Tkacz zawisł na szubienicy – informowała ostrowska prasa 10 września 1937 roku.
Tym żył Ostrów od września 1936 roku do września 1937. A właściwie nie tylko Ostrów, bo o tej sprawie informowały też gazety z Poznania i Łodzi.
Proces bandy Tkacza rozpoczął się 7 kwietnia 1937.
Na 20 minut przed 9-tą sprowadzeni zostali z więzienia w asyście policji wszyscy oskarżeni – podawał Dziennik Ostrowski. – Pierwszą ławę zajęli oskarżeni: Tkacz Jan, szewc z Wysocka Małego, Sylwester Ludziński, również z Wysocka Małego, najlepszy kompan Tkacza, Idzi Ludziński z Pruślina i Stanisław Sobieraj z Wysocka Małego. Do chwili rozpoczęcia rozprawy siedzą wszyscy w kajdankach, które na krótko przed rozprawą zostają im z rąk zdjęte. Wszyscy oskarżeni mają głowy gładko zgolone. W drugim rzędzie siedzą, otulone w chustach wiejskich, Teodozja, Stanisława i Anna Krysiakowa.
Czterdziestoletni Jan Tkacz od dawna znany był miejscowej policji. Orędownik Ostrowski nazywa go słynnym znachorem wielokrotnie karanym. Na to, że parał się magią wskazują też nadawane mu pseudonimy: „Znachor”, „Czarodziej”, „Doktor”. Wcześniej mieszkał we Francji, gdzie – wg informacji podawanych przez jego kamratów – także miał trudnić się działalnością przestępczą.
Szajka zajmowała się głównie kradzieżami świń z gospodarstw i węgla z wagonów kolejowych.
– Umówiliśmy się, że będziemy kraść świnie – zeznawał Tkacz. – Kradzieży tych popełniliśmy pięć czy sześć. Ja stałem na straży. Przy sobie miałem rewolwer. Ludzińscy wchodzili do chlewa i teszyngiem* zabijali świnię. Ubitą zabieraliśmy do mnie do domu, gdzieśmy ją poćwiartowali. Każdy z nas otrzymał swoją część.
Rewolwer nie wypalił
Gdyby Tkacz i Sylwester Ludziński byli tylko węglo- i świniokradami, pewnie dostaliby wyroki łagodne, bo takie sąd wymierzył pozostałym oskarżonym (od pół do półtora roku odsiadki). Ale na tej dwójce spoczywała odpowiedzialność za napady na Stanisława Grzelę i Stanisława Nowackiego.
Grzela był drogomistrzem. – Plan napadu opracował Sobieraj – utrzymywał Tkacz, acz jego kompanii tego nie potwierdzali. W każdym razie to Sobieraj znał Grzelę, bo pracował przez jakiś czas pod jego nadzorem przy budowie wału. To Sobieraj miał poinformować Tkacza i Sylwestra Ludzińskiego, że Grzela rowerem wiezie ze starostwa wypłatę dla robotników drogowych.
Tkacz i Ludziński byli uzbrojeni w rewolwery. Także na rowerach, pojechali za Grzelą. Dogonili go, zablokowali drogę. – Ręce do góry! Pieniądze, albo kulę w łeb – krzyczeli.
– Prosiłem ich, aby mi przynajmniej darowali życie – zeznał Stanisław Grzela.
Ale pieniędzy oddać nie chciał. Mało tego – rozpoznał Ludzińskiego. Ten chciał go zastrzelić. Tkacz się sprzeciwił. Doszło do kłótni między bandytami. Nagle Ludziński pociągnął za spust... Rewolwer nie wypalił – zaciął się. Tak w każdym razie zeznawał Tkacz.
Bo zeznania Grzeli były zupełnie inne. To nie Ludziński, lecz sam Tkacz miał do niego mierzyć z rewolweru.
– Tkacz przyłożył mi broń do czoła i kilka razy nacisnął cyngiel – opisywał drogomistrz. – Na szczęście broń nie wypaliła. Wepchnięto mnie do rowu, a następnie bito rękojeścią rewolweru po skroni. Pieniądze oddałem. Ten jeden, to chciał mnie koniecznie zastrzelić. Z kieszonki wyrwano mi zegarek. Gdy już odchodzili, zwołali: „Jak się z tego lasu ruszysz, to cię zakatrupimy”. Po tym wszystkim zemdlałem.
Gdy Stanisław Grzela składał zeznania, Tkacz i Ludziński zaczęli się kłócić. Prawie doszło do bijatyki. Przewodniczący sądu kazał ich rozdzielić. Zresztą między kompanami iskrzyło nie raz.
– A w ogóle to Tkacz wszystko skłamał – oskarżał kolegę Ludziński. – Przecież to Tkacz namawiał mnie do napadów, a nie ja, mówiąc, że zna się na tych rzeczach, gdyż dokonał szeregu napadów we Francji.
– Każdy się broni jak może! – krzyczał do niego Tkacz. – Ja mówię pod Bogiem prawdę!
Kilka miesięcy po napadzie na Grzelę, w grudniu 1936 roku Tkacz i Sylwester Ludziński umówili się, że urządzą napad na jakiego kolejarza i zabiorą mu pieniądze (cytat z Orędownika Ostrowskiego). W umówiony dzień, 5 grudnia, Tkacz nie mógł jednak znaleźć Ludzińskiego, więc sam pojechał rowerem w kierunku Czekanowa.
W drodze spotkał jadącego rowerem Stanisława Nowackiego i w pewnej chwili wyjął rewolwer i pod jego groźbą zażądał wydania pieniędzy – czytamy w relacji Orędownika Ostrowskiego z procesu. Stanisław Nowacki był zasłużonym działaczem narodowym z Biskupic Ołowockich (Ołobockich, dziś Biskupice Ołoboczne, przed wojną w gm. Czekanów, obecnie gm. Nowe Skalmierzyce). Wracając do relacji Orędownika z napadu na Nowackiego:
Wykrętnie tłumaczy się Tkacz, że w tym momencie potrącił go Nowacki i przez to broń wypaliła i strzał okazał się śmiertelny dla Nowackiego. Denata nie ograbił, bo ten pieniędzy nie miał. Tkacz przyznał się również, że planował jeszcze inne kradzieże i rozboje, które jednak nie doszły do skutku.
Między innymi Tkacz i Sylwester Ludziński pojechali do Krotoszyna, bo chcieli napaść na mleczarzy w dniu, w którym wypłacano pieniądze za mleko. Ze skoku zrezygnowali, ponieważ okazało się, że wypłaty tego dnia były bardzo chude.
Wreszcie Ludziński planował napad na kupców wracających z targu i to na drodze Pleszewskiej – opisywał Dziennik Ostrowski. – Ludziński miał wówczas dubeltówkę. Ponieważ z targu wracali tylko wieśniacy, z napadu zrezygnowali, gdyż nie spodziewali się większej gotówki.
Bandyta zawisł na sznurze
Cały proces bandy Tkacza przed ostrowskim sądem trwał zaledwie dwa dni! Sąd przesłuchał w tym czasie nie tylko oskarżonych, ale też aż dwudziestu pięciu świadków. Ostatecznie Tkacz dostał karę śmierci. Uzasadnienie sądu przytacza Orędownik Ostrowski:
Przewodniczący podkreślił, że z uwagi na charakter i okoliczności sprawy i taki brak wszelkich uczuć ludzkich, kara śmierci dla Tkacza jest jedynie słuszną i sprawiedliwą, by raz na zawsze uchronić społeczeństwo od tego rodzaju zbrodniczych jednostek.
Sylwester Ludziński skazany został na piętnaście lat więzienia oraz utratę praw obywatelskich i honorowych na dziesięć lat. – Mimo młodego wieku zdradzał wybitne instynkty przestępcze i wykazał wyrafinowany cynizm – ocenił sąd. Pozostali oskarżeni dostali znacznie mniejsze wyroki: Idzi Ludziński – rok więzienia, Stanisław Sobieraj – półtora roku, Teodozja Sobierajowa i Anna Krysiak – po pół roku więzienia i pięćdziesiąt zł grzywny.
Niedługo przed wydaniem wyroku wyszło na jaw, że Tkacz – wraz z innym mordercą – przygotowywał ucieczkę z więzienia. Służba więzienna jednak udaremniła ten plan.
Tkacz od wyroku odwołał się do Sądu Apelacyjnego w Poznaniu. Przegrał. Poszedł wyżej – do Sądu Najwyższego. Znowu przegrał. Złożył prośbę o łaskę do prezydenta Ignacego Mościckiego.
Do ostatniej chwili morderca był pewny, że uniknie kary śmierci – czytamy w Orędowniku Ostrowskim z 10 września 1937 roku. – Tymczasem nadeszła z Warszawy odpowiedź odmowna. (...) Decyzję Pana Prezydenta zakomunikowano Tkaczowi rano. Do celi wszedł prokurator Michna, który odczytał odnośne pismo. Wiadomość o tym, że za chwilę zostanie powieszony, zrobiła na Tkaczu piorunujące wrażenie. Morderca zachwiał się i bliski był utraty przytomności.
Tkacz wyspowiadał się, wydał dyspozycję co zrobić z jego rzeczami po śmierci. Przed 7 rano wyprowadzono go na więzienne podwórze, gdzie stała szubienica. Czekał już na niego kat o nazwisku Braun z pomocnikiem.
Tkacz wstąpił spokojnie na szubienicę – opisywał Orędownik Ostrowski. – Kat zawiązał mu oczy i założył pętlę na szyję. Po chwili usunięto spod nóg skazanego podstawkę i bandyta zawisł na sznurze. Po dwudziestu minutach ciało jego zdjęto, a lekarz więzienny stwierdził śmierć.
Niemal identycznie egzekucję przedstawił poznański Kurjer Nowy, ale mylił przy tym Jana Tkacza z Janem Wnękiem z powiatu nowotomyskiego, który skazany został za zamordowanie swojej narzeczonej.
______________
PRZYPIS
* Teszyng (niemieckie: Tesching) to pistolet lub karabin o bardzo małym kalibrze (mniej niż 6 mm), który wystrzeliwuje lekki pocisk na niewielką odległość (10-20 metrów). Nazwa pochodzi od Cieszyna, gdzie od XVI wieku produkowano taką broń (stąd w Polsce używa się też nazwy „cieszynka).
Zob. też:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz