Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 18 września 2025

Robert Jackson Bennett, Zatruty kielich

Bardzo dobra powieść, w pewnym momencie zanotowałem (nawiązując do częstych słów jednej z bohaterek): jebaniutki, czegóż to on nie wymyślił. Zasłużona nagroda Hugo, choć – co chyba oczywiste – żeby ją dostać, Bennett musiał spełnić pozaliterackie wymogi. Co ciekawe, ta książka postrzegana jest jako kryminał fantasy. Kryminał – zgoda, ale fantasy? Nie ma w niej elementów typowych dla tego gatunku, są typowe dla SF, a konkretniej dla różnych „punków” – steampunka, biopunka...


Czytałem już wcześniej Miasto schodów tegoż autora – była to przyzwoita powieść, choć nie rzucająca na kolana (okolice 7/10). Ale najwyraźniej przez dekadę od wydania Miasta schodów do wydania Zatrutego kielicha (2014-2024) Bennett się nie obijał, tylko ostrzył pióro.

Największą zaletą jego najnowszej powieści jest świat, choć na razie poznajemy go z grubsza, na szczegóły pewnie przyjdzie czas w kolejnych odsłonach. W każdym razie, przypomina to trochę mangę/anime Atak tytanów – ludzkość siedzi za murami, które chronią przed atakiem gigantycznych lewiatanów (zwanych też tytanami). Różnica między mangą a dziełem Bennetta jest taka, że lewiatany atakują z morza. Kim są te gigantyczne stworzenia, dlaczego tak uporczywie szturmują ląd? Tego jeszcze nie wiemy.

Z grubsza świat powieściowy przypomina nasz (trochę skrzyżowanie Zachodu z Dalekim Wschodem) gdzieś z XVI-XVII, no może nawet XVIII wieku (czyli elementy steampunka), jednak niektóre wynalazki wyprzedzają XXI wiek. Są to „cuda” oparte na biologii, inżynierii genetycznej (czyli typowe dla biopunka). Możliwe jest nawet wyhodowanie i przeszczepienie kończyny.

Nagle w korytarzu pojawiło się dwóch pielęgniarzy pchających drewniany wózek, którego jedno z kół skrzypiało niemiłosiernie. Na wózku stał szklany zbiornik, przypominający akwarium, ale gdy nas mijał, zobaczyłem, że nie znajdowały się w nim żadne rybki. Dna zbiornika trzymała się wielka, falująca, fioletowawa rozgwiazda, z której grzbietu wyrastała ludzka ręka. Jej palce zginały się i poruszały powoli, jakby dłoń rozkoszowała się przepływem wody pomiędzy nimi. Ręka, o owalnych paznokciach i smukłych kostkach, wyglądała na kobiecą.

W tamtym świecie modyfikuje się rośliny, grzyby, zwierzęta, nawet ludzi według zapotrzebowania. Zajmują się tym „czarodzieje” – Apotekarze. Czasami ich eksperymenty prowadzą do skażenia jakiegoś obszaru. I tak, przykładowo, cały kanton został „zamknięty” po inwazji roślinki zwanej plamiszklanką.

Imperium wydaje ogromne kwoty i rzuca tysiące ludzi do obrony kontynentu przed wielkimi jak góry bestiami morskimi, ale nie może ocalić kantonu przed jedną przeklętą roślinką?

Trochę to mi nasuwało myśl, czy to na pewno jest jakiś Neverland, czy raczej mamy do czynienia z postapo. Bo te skażenia środowiska, zniekształcone nasze nazwy (Apotekarze, Medykerowie) mogą na to wskazywać.

Fabuła kryminalna całkiem sensowna (co w fantastyce nie jest oczywiste, bo nieraz wątek kryminalny jest dość głupawy). W domu należącym do jednego z najbardziej wpływowych klanów zostaje zamordowany bardzo ważny Inżynier – Inżynierowie to kasta odpowiedzialna za wynalazki i konstrukcje umożliwiające obronę przed tytanami. I nasi bohaterowie próbują znaleźć mordercę, a to wszystko w cieniu nadciągającej apokalipsy – zbliża się pora roku, w której atakują lewiatany. Oczywiście następują komplikacje.

W USA wyszła już kolejna część cyklu, ale u nas wydaje to Mag, więc możemy ją dostać za miesiąc, albo za dziesięć lat, albo nigdy

Głównym bohaterem jest Din, młody pomocnik śledczej kantonu. Din jest dość mdłą postacią, acz ma ciekawe zdolności – jest zmodyfikowany biologicznie i robi za coś pośredniego między dyktafonem i kamerą...

Niebiańskie Cesarstwo Khanum dawno temu udoskonaliło sztukę kształtowania życia, formowania korzenia i gałęzi, ciała i kości. I tak jak grzyb kirpis został zmodyfikowany, by oczyszczać i chłodzić powietrze, tak ja, jako cesarski mnemorytownik, zostałem ukształtowany, by pamiętać wszystko, czego doświadczałem w każdej chwili i na zawsze.

Znacznie ciekawsza jest jego szefowa – specyficzna osoba sprawiająca wrażenie nieraz szalonej, a nieraz genialnej, a może po prostu szalonej geniuszki. Jednak o ile świat i fabuła na plus i to duży, o tyle bohaterowie ani plus, ani minus.

W tak oryginalnym świecie musi pojawić się całkiem sporo nieznanych nam terminów. I tu doradzałbym lekturę tej powieści autorom wprowadzającym masę neologizmów (np. Podlewskiemu) – od Bennetta mogą się nauczyć jak to zrobić, żeby wyszło naturalnie, oraz żeby nie zamęczyło i nie wynudziło czytelnika.

Tak wspomniałem na początku, że dla nagrody Bennett musiał spełnić wymogi pozaliterackie. Jakie? Przecież wiadomo – trzeba oddać hołd bożkowi Woke. Oczywiście jest wątek LGBT, na szczęście autor wprowadził go tylko tyle, ile musiał, więc jest to marginalne. Niestety, zdaje się być rozwojowe, czyli kolejne tomy mogą być bardziej okichane tęczą.

Wydanie w stylu, jakiego nie lubię, czyli mierne, ale efekciarskie. Oprawy nędzne, niby twarde, ale klejone, za to z wetkniętą wstążeczką i barwionymi krawędziami kartek. Mniej więcej w tym samym czasie inną powieść Bennetta – Odlewnię wydało startujące na niwie fantastyki dla dorosłych wydawnictwo Szepty, i robiło to znacznie lepiej, bo dali oprawy szyto-klejone (ale też ich cena jest wyższa o trzydzieści zł).

W Polsce mamy na razie pierwsze tomy trzech trylogii Bennetta...

OCENA: 8/10.

R.J. Bennett, Cień Lewiatana, t. 1: Zatruty kielich, tłum. D. Schimscheiner, wydawnictwo Mag, Warszawa 2025, stron: 430.


20 komentarzy:

  1. Dzięki za jasne nazywanie rzeczy po imieniu odnośnie wątków ideologicznych doczepionych do opowieści. Mam podobne wrażenia po przeczytaniu (dodatkowe punkty od “krytyków” za reprezentacje mniejszości na pewno wpadły). Niemniej również oczekuję dalszej części. Oby MAG dowiózł.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak zobaczyłem ten wątek, to w pierwszym momencie pomyślałem, że może Bennett jest homo, więc pisze o tym, z czym ma do czynienia. Wtedy byłoby to dla mnie zrozumiałe. Ale sprawdziłem i nie, facet jest hetero, ma żonę i bodajże dwoje dzieci. No z jakiego powodu heteroseksualny facet JEDYNY romans w książce robi z bańki LGBT? Na dodatek na ten moment romans jest sztuczny i nic do fabuły sensownego nie wnosi. Jedynym wyjaśnieniem jest to, że Bennett celował w nagrody.

      Usuń
    2. Ciekawa teoria z tym celowaniem w nagrody, ale czy to na pewno jedyne możliwe wyjaśnienie? Zastanawiam się, dlaczego od razu zakładać złą wolę autora.Równie dobrze można przyjąć, że heteroseksualny mężczyzna chce po prostu dać głos postaciom LGBT, bo uważa to za ważne. Może ma wśród bliskich osoby nieheteronormatywne i ich doświadczenia są mu znane i go poruszają? Być może czuje, że w XXI wieku warto pokazywać takie relacje w głównym nurcie literatury, właśnie po to, by przestały być postrzegane jako coś sensacyjnego.Sztuka nie polega przecież tylko na opisywaniu własnego, bezpośredniego doświadczenia. Polega też na empatii i wyobraźni. Nie pierwszy raz zauważyłe, że jeżeli twórca wprowadza jakiś wątek LGBT to ty traktujesz go jako koniunkturalistę, który wprowadza tylko to w celu, żeby dostać nagrodę.

      Usuń
    3. Bo tak jest. W USA, żeby dostać nagrodę, trzeba wprowadzić woke. Czytałeś/czytałaś tę książkę? Bo jeśli tak, to wyjaśnij mi po co heteroseksualny facet wprowadza JEDYNY wątek romansowy, jako romans homo, przy czym ten wątek nic nie wnosi i jest potrzebny do niczego.

      Usuń
    4. Zakładasz, że wątek jest "potrzebny do niczego", bo nie popycha głównej akcji do przodu. Ale funkcja wątków pobocznych jest często zupełnie inna. A może ma to na celu uwiarygodnienie świata przedstawionego poprzez pokazanie, że na świecie nie ma tylko osób heteroseksulanych albo autor miał na celu normalizację tj. chciał pokazać romans homoseksualny jako coś... normalnego. Jako zwykły element życia, który nie musi być wielkim dramatem i nie musi służyć za główny motor napędowy fabuły. Dlatego sprowadzanie tego do "polityki woke i nagród" to moim zdaniem droga na skróty. To ignorowanie faktu, że literatura pełni więcej funkcji niż tylko opowiadanie prostej historii od punktu A do B.
      Rozumiem, że dla konserwatysty nie jest komfortowe czytanie o LGBT, ale zrozum, że są ludzie, którzy chcą czytać i głosują na książki, które w jakiś sposób odwzorowują świat w którym żyją. To nie jest tak, że te książki wygrywają, bo mają wątek LGBT. Raczej wygrywają, bo są dobrze napisane, a przy okazji odzwierciedlają rzeczywistość, w której osoby nieheteronormatywne są normalną częścią społeczeństwa. To raczej brak takiej reprezentacji byłby dziś sztuczny i dziwny, a nie jej obecność.
      Ale kończąc, nie siedzimy w głowach autorów i nie wiemy czy są zwykłymi cynikami i wprowadzają te wątki tylko, żeby przeszły pierwsze sito w konkursach czy chcą przedstawiać świat w taki sposób jaki widzą i w jakim uczestniczą. Liczę na to, że to jednak ta druga opcja. Pozdro

      Usuń
    5. Nie lubię woke w literaturze, ale co do Bennetta to się zastanawiam o tyle, że już w "Mieście schodów" był tam homoseksualny mężczyzna (były głównej bohaterki - związał się z nią, żeby ukryć swoje preferencje). W pewnym momencie nawet wygłosił on monolog na temat swojej orientacji, nietolerancji itp. (było to uzasadnione fabularnie, ale też można by pomyśleć, że autor tak to zaaranżował właśnie, by bohater mógł to powiedzieć, i by to miało emocjonalny wydźwięk). Premiera była w 2014, wydaje mi się, że wtedy tęczowe wątki jeszcze nie były "must have" w literaturze fantastycznej.

      W "Odlewni" z kolei główna bohaterka jest lesbijką (albo bi), jeden z bohaterów pobocznych w pewnym momencie rzuca uwagę, z której by wynikało, że woli facetów, jedyny związek heteroseksualny, o jakim tam się wspomina, był w przeszłości i bohaterowie się rozstali. Ale "Odlewnia" już jest nowsza.

      W każdym razie, z powodu "Miasta schodów" uważam, że Bennett chyba wprowadza te wątki raczej szczerze, tj. nie z czystego wyrachowania.

      Choć po prawdzie mimo to, jakoś nie mam ochoty o tym czytać, więc na razie po "Zatruty kielich" nie sięgnęłam (co nie znaczy, że w ogóle tego nie zrobię, bo Bennett przynajmniej pisze przyzwoicie). Zasmuca mnie jedynie to, że ostatnimi czasy, jeśli chcę przeczytać fantastykę z wątkiem damsko-męskim, zostają mi albo wznowienia albo mierne romantasy.

      Beatrycze N.

      Usuń
    6. Beatrycze N.
      Jeśli nawet wprowadza wątki LGBT szczerze, to wiadomo, że właśnie dlatego dostał nagrodę.

      Usuń
    7. Anonimowy 21 września 2025 16:38

      Rozumiem, że czytanie takich opinii o wątkach woke nie dla każdego jest komfortowe, ale zrozum, że są ludzie, którzy już rzygają nachalnym wciskaniem tęczowego (i nie tylko tęczowego) ideolo. I uważam, że informacja o takowych treściach jest istotna.

      Tak, te książki wygrywają, bo mają wątek woke, gdyby nie było woke, to nawet książka wyceniana 15/10 nie dostałaby nagrody. I to jest fakt.

      Żeby nie było gołosłownie – trzy główne wątki w literaturze woke:
      1. LGBT,
      2. Rasizm.
      3. Feminizm.
      UWAGA! – na brak wątku woke mogą sobie pozwolić twórcy, którzy sami są np. LGBT lub czarni.

      Innymi słowy, walka ze złem, które ucieleśnia biały, heteroseksualny mężczyzna (ważne! – nie muzułmanin). Na brak wątków woke mogą sobie pozwolić wyłącznie przedstawiciele tych mniejszości, których woke uczyniła bożkami – Murzyni, LGBT itp. Jeśli piszesz „niesłuszną” literaturę, masz „niesłuszne” pochodzenie i „niesłuszną” orientację seksualną – nie ma szans na nagrodę.

      Nagrody Hugo:

      2025 – to powyżej, Bennett, wątek LGBT.

      2024 – Emily Tesh „Some Desperate Glory”.
      Wiki:
      „Jest to powieść science fiction, skupiająca się na wyborach, których bohaterka, Kyr, musi dokonać w trakcie wyniszczającej wojny, po wychowaniu w faszystowskim, militarystycznym społeczeństwie. To QUEEROWA opowieść, która podważa klasyczne tropy z gatunku space opera i bildungsroman”.

      2023 – T. Kingfisher „Pokrzywa i kość”.
      Wiki:
      „Martin Cahill zauważa, że ​​Kingfisher „nie chowa się ani nie ukrywa przed tym, jak często baśnie brutalnie traktują młode kobiety, jak wiele opowieści odbiera im sprawczość, ich ciała i wolę, by były wykorzystywane i nadużywane zarówno przez królestwa, jak i królów”. Dwie starsze siostry Marry wychodzą za mąż za okrutnego księcia, a jej matka nie jest w stanie go powstrzymać”.

      2022 – Arkady Martine „Pustkowie zwane pokojem”.
      Autorka – lesbijka.

      2021 – Martha Wells „Efekt sieci”.
      Englishstudens:
      „Wells podejmuje tematy, które są obecnie bardzo istotne w tej dziedzinie: wiele jej ludzkich postaci jest czarnych lub brązowych, queerowość i poliamoria są powszechne i oczekiwane, kapitalizm jest gówniany, skorumpowany i wyzyskujący”.

      2020 - Arkady Martine „Pamięć zwana Imperium”.
      Autorka LGBT.

      2019 – Mary Robinette Kowal „The Calculating Stars"
      Bohaterka z problemami psychicznymi jest prześladowana ze wzg. na swoją płeć – podobnie jak wszystkie inne kobiety, zostaje wykluczona z programu kosmicznego. W drugim podejściu zostaje przyjęta, ale odrzucone zostają wszystkie przedstawicielki mniejszości etnicznych.

      2018 – N.K. Jemisin „Kamienne niebo” – trzecia część cyklu.
      Autorka Murzynka, liczne wątki queerowe, w tym transpłciowe nauczyszcze.

      2017 - N.K. Jemisin „Wrota obelisków” – druga część cyklu.
      Jak wyżej.

      2016 - N.K. Jemisin „Piąta pora roku” – pierwsza część cyklu.
      Jak wyżej.

      To uzależnienie przyznania nagrody od wątku woke jest widoczne właśnie od 2016 roku. Dziś na Hugno (i Nebulę) nie mogliby liczyć Tolkien, Lewis czy choćby Lem. Bennett jest JEDYNYM mężczyzną, który dostał nagrodę w ciągu ostatniej dekady. Bez wątku LGBT po prostu by jej nie dostał.

      Usuń
    8. Jest to smutne (co do Martine dorzucić też trzeba, że główne bohaterki podzielają jej orientację).

      Choć Bennett i tak pisze dobrze, w porównaniu z wieloma innymi autorami i autorkami, sądzę oczywiście na podstawie tego, co jest tłumaczone i wydawane, a co miałam okazję czytać.
      Przynajmniej stara się kreować ciekawe światy i intrygi.

      Choć trendy - mam nadzieję, nieco się odrwacają. Gdy na goodreads sprawdziłam informacje o "Odlewni", była ona otagowana hasłami "LGBT", "queer", "lesbian". Tymczasem w tagach do "Zatrutego kielicha" nie ma nia jednego z tego rodzaju terminów. Czyżby marketingowcy już się zorientowali, że ostatnio takie hasła raczej zniechęcają do zakupu, zamiast zachęcać?

      (mnie na pewno zniechęcają, więc w sumie cieszyłam się z tego tagowania, wiedziałam, czego unikać)

      Beatrycze

      Usuń
    9. Wow.
      Autorka będąc Murzynką zdołała napisać książkę, i pewnie jeszcze ją uhonorowano.
      Przecież to Murzynką. A ok pewnie nie są utalentowani.
      Powinni zabrać pasy mistrzowskie Tysonowi, i odebrać mistrzostwa Jordanowi.
      Bo to przecież Murzyni.

      Usuń
    10. Czytałeś cokolwiek Jemisin? Bo ja czytałem, akurat nie te pozycje, ale każda jej książka zdobywa co najmniej nominacje do najważniejszych nagród. Czytałem "Sto Tysięcy Królestw" i "Zabójczy Księżyc" - były tak słabe, że Jemisin wylądowała u mnie na - nomen omen - czarnej liście.

      O książce innej etatowej wygrywaczki kiedyś pisałem, więc nie będę się powtarzać:
      https://seczytam.blogspot.com/2022/09/arkady-martine-pamiec-zwana-imperium.html

      Usuń
    11. Beatrycze
      Brak tagów może wynikać z małej wagi wątku LGBT w "Zatrutym kielichu" - jest to rzecz naprawdę marginalna. Ale niepokojące jest to, że pojawia się w końcówce - obstawiam, że w kolejnych częściach będzie bardziej tęczowo.

      Usuń
    12. Nie sądzę, by PM sądził, że Murzyni nie są/nie mogą być utalentowani literacko.

      Ja tu go poprę, "Zabójczy księżyc" był fatalny.

      "Sto tysięcy..." cóż, takie romantasy, o kobiecie, co trafiła do pałacu i finalnie wychędożyła boga nocy i chaosu, a następnie została boginią. Było tam trochę niezłych, klimatycznych pomysłów, trochę nieprzemyślanych i niespójnych kwestii światotwórczych i fabularnych, w dodatku niestety wszystko się rozmyło w pewnym momencie, bo wątki intrygi politycznej zostały radośnie zmarginalizowane, gdy tylko wątek romansowy zaczął się bardziej rozwijać. Tomu drugiego, o bogu słońca i porządku, który poznał ludzką kobietę, już w Polsce nie wydano.

      Także do tego cyklu o trzęsieniach ziemi już nie czytałam.

      Z czarnoskórych autorek, o których mam dobre zdanie, wymienić mogę Octavię Butler (choć też małą próbkę jej twórczości znam, choć "Xenogenesis" dziś dołączyło do stosiku do przeczytania). Ona dostawała Hugo i Nebulę zanim dostawało się je za orientację seksualną i kolor skóry.

      Czytałam też kiedys opowiadanie Nalo Hopkinson i zrobiło na mnie niezłe wrażenie, w Polsce wydano zdaje się też powieść i - o ile dobrze pamiętam - była recenzowana na tym blogu.

      "Laguna" Nnedi Okorafor, była OK, choć nierówna, ale ciekawa.

      Ponieważ czytałam masę opowiadań, zapewne jacyś ich autorzy i autorki mogliby też dołączyć do tej listy, ale albo nie zaczęłam sobie szukać informacji o nich po lekturze (nie googluję każdego, kogo teksty czytam), albo zapomniałam o nich.

      Beatrycze

      Usuń
    13. A i jeszcze - słyszałam, że marginalna, ale w "Odlewni" też jest tego bardzo niedużo (właściwie pod koniec coś w tym temacie zaczyna się dziać), a walnęli aż trzy.

      Usuń
    14. "Nie sądzę, by PM sądził, że Murzyni nie są/nie mogą być utalentowani literacko".

      Dowód :D
      https://seczytam.blogspot.com/2021/04/james-marlon-czarny-lampart-czerwony.html

      Usuń
  2. Spoko, rozumiem Twój sprzeciw. Specjalnie przeanalizowałem ostatnich zwycięzców i faktycznie w każdym jest wątek "woke", tylko ja w przeciwieństwie do Ciebie (może optymistycznie) nie uwazam, że wprowadzanie tych wątkówprzez autorów ma na celu zdobycie nagrody. Nie chce mi sie analizować wygranych książek w innych konkursach dot. ksiazek nie-fanatasy. Tam chyba z tego co kojarzę wygrywają również ksiazki bez takich wątków, więc skąd teraz takie parcie na te wątki w fantasy ?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W sumie to faktycznie jest ciekawe, że aż tak się to upowszechniło (tj. do tego stopnia nadreprezentacji, że zaczęło to wywoływać efekt odwrotny, tj. zrażać ludzi, zamiast przekonywać do tolerancji). Może wśród wydawców są osoby, które lansują takie trendy? Albo tak skuteczne bywały kampanie w mediach społecznościowych, zachęcające do bojkotu, bo coś nie jest wystarczająco inkluzywne (czytałam kiedyś o dramie, jaka miała miejsce, gdy w podobnym czasie wychodziły dwie bardzo podobne fantasy, a właściwie romantasy, tylko jeszcze nie używano tego terminu - fanki jednej i drugiej autorki zaczęły obrzucać "konkurentkę" oskarżeniami o rasizm i antysemityzm itp. i nawoływać do bojkotu). Może nikt nie chce się narażać na takie ataki, więc zachęcają autorów do wprowadzania takich wątków).

      Usuń
    2. Nie wiem jak np. Amerykanie, ale cechą Polaków jest chyba pewna odporność na wciskanie ideologii (nie tylko lewicowych) - sam tak mam, im bardziej nachalnie mi wciskają, tym bardziej "wierzgam".

      To zresztą lubię u rodaków - odporność na fanatyzm i ideolo. To nie u nas były wojny religijne, u nas nie przyjęły się komunizm i nazizm, nawet nie było akcji pokroju szwedzkiego programu eugenicznego, nie było karania za homoseksualizm itd. itp. W ogóle patrząc na cywilizację zachodnią mam wrażenie, że połączenie germańskość + protestantyzm/postprotestantyzm nie jest dobrym połączeniem, jest czymś sprzyjającym fanatyzmowi.

      Usuń
    3. Coś w tym jest. I dobrze.
      BTW, irytuje mnie, jak anglosasi przedstawiają Polskę, jako miejsce nietolerancyjne, gdzie się prześladuje osoby o innej orientacji, podczas gdy sami zmienili się niedawno. W Polsce czasów międzywojnia nikt takiego Iwaszkiewicza nie prześladował. Tymczasem w UK po wojnie zaszczuli Turinga, aż ten samobójstwo popełnił.
      A teraz chcą innych uczyć moralności.

      Ciekawe, swoją droga, czy są jakieś nagrody literackie dla autorów fantastyki, które mogą być dobrym wykładnikiem jakości artystycznej.

      BN

      Usuń
    4. W 1954 roku w Anglii i Walii (czyli bez Szkocji, Irlandii Pn. i innych krajów Korony Brytyjskiej), za homoseksualizm w więzieniach siedziało 1069 mężczyzn. Karalność znoszono w Wielkiej Brytanii na raty, najwcześniej w Anglii i Walii, najpóźniej, już w XXI wieku, w niektórych terytoriach zamorskich.

      Nie znam nagród fantastycznych, które uznałbym za wyznacznik jakości. Może Zajdle, czyli nagroda czytelników, się poprawiły od kiedy płaci się za udział, ale z drugiej strony to sprawia, że głosujących jest chyba bardzo mało. Z kolei Żuławie, od krytyków i uczonych, są dla mnie zbyt głównonurtowe. I chyba też już pewnych twórców się omija z przyczyn ideologiczno-politycznych, jak np. świetne opowiadanie "Zero Waste" Kołodziejczaka.

      Usuń