Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 14 listopada 2017

Liliana Bodoc, Saga o Rubieżach


Drzewiej, kiedy niżej podpisany był młodym człowiekiem, w fantasy dominowały dwa nurty: howardowski (czyli heroic) i tolkienowski (epic z wyraźnym podziałem na „dobro” i „zło”). Ostatnio zdecydowanie mniej powstaje opowieści w obu tych nurtach. I przyznam, że nie myślałem, że jeszcze kiedyś trafię na fantasy  „tolkienowskie”, które przeczytam z przyjemnością. A tu masz...

Dzieło argentyńskiej pisarki Liliany Bodoc jest trylogią, wydaną w Polsce w dwóch tomach; tom I zawiera powieści Dni Jelenia i Dni Pomroki, tom II – Dni Ognia.


Saga o Rubieżach ma wszystkie cechy tolkienowskiej fantasy – no, może poza brakiem elfów, trolli itp. (z „obcych” są tylko Lulkowie i kobiety-ryby, odgrywający marginalną rolę). Z jednej strony mamy „dobrych” – ludzi walczących o wolność, z drugiej Misaianesa – syna samej Śmierci (i bliskiego kuzyna Saurona, Foula Wzgardliwego, Spruwacza, czy Inelukiego).

Bohaterowie też typowi dla tego nurtu – albo dobrzy jak miód, albo źli jak baba Jaga, albo też słabi, którzy ostatecznie różne drogi wybiorą – część zacznie służyć Misaianesowi (jak Saruman), część swoje winy odkupi (jak Boromir).

Okładki południowoamerykańskich wydań Sagi – dwa stare argentyńskie i nowe brazylijskie
Oryginalny jest natomiast świat, w którym rozgrywa się akcja powieści. Liliana Bodoc sięgnęła do mitów i historii swojego rejonu. Nietrudno w Żyznych Ziemiach dostrzec Amerykę, we Władcach Słońca – Azteków (ewentualnie Naczezów, których król nosił tytuł „Wielkie Słońce”), w Zitzahayah – Majów, w Huisihuilkach – Mapuczów (indiańskie plemię, którego nie podbili ani Inkowie, ani Hiszpanie – udało się to dopiero niepodległemu Chile w drugiej połowie XIX wieku). Bodoc stworzyła ludy z „krwi i kości”, opisując ich obyczaje, wierzenia, życie codzienne. Tym zbliża się do twórczości Ursuli Le Guin (która zresztą bardzo chwaliła dzieło Argentynki). W epic fantasy coś podobnego można znaleźć chyba tylko w trylogii Pamięć, smutek, cierń Teda Williamsa, acz to inny świat, na średniowiecznej Europie wzorowany.

Na Żyznych Ziemiach mamy jeszcze element napływowy – dzieci Boreaszów, których przodkowie przybyli ze Starych Ziem (czyli odpowiednika naszego Starego Świata). Dzieci Boreaszów mają rude włosy i statki z głowami nieznanego zwierzęcia na dziobie – jakoś to nasuwa skojarzenia z wikingami, ich drakkarami i wyprawami do Ameryki na przełomie X/XI wieku.

Podania głoszą, że kiedyś Żyzne Ziemie odwiedzą krewni Boreaszów ze Starego Świata. I to też pochodzi wprost z mitów ludów indiańskich, wiele z nich wierzyło w białego, brodatego boga, który odpłynął za morze, ale zapowiedział, że wróci (u Azteków zwał się Quetzalcoatl, u Majów – Kukulkan, u Misteków – Yucano, u Inków – Viracocha).

Wydania: angielskie, francuskie, hiszpańskie i (chyba) kolejne argentyńskie
Do brzegów Żyznych Ziem zbliża się flota ze Starego Świata. Mieszkańcy nie wiedzą czy to wróg, czy też Boreaszowie...

Ze wszystkich powieści nurtu tolkienowskiego, Saga o Rubieżach najbardziej przypominała mi Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka Stephena R. Donaldsona. Nie tylko brak elfów, orków itd., nie tylko postawienie na ekologię – dobro żyje w zgodzie z przyrodą, zło ją skaża. Także styl Liliany Bodoc – gawędziarski, z nieśpiesznym prowadzeniem akcji, sprawiał, że jakoś wspominałem Thomasa Covenanta (a nawet nabrałem chęci na ponowną lekturę, co jest komplementem i wobec Bodoc, i wobec Donaldsona).

I taka jest ta powieść – nie ma co tu szukać oryginalnej fabuły, oryginalnych bohaterów. Liliana Bodoc przedstawiła nam jeszcze raz ten sam mit, tyle że w nowej scenerii. Jednak przedstawiła go bardzo dobrze.

Saga o Rubieżach po niemiecku
Mnie się podobało, ale czy polecam.... Zależy komu – uprzedzam, że większość recenzji była w stylu: łeee, bleee, rozwlekłe, nudne. W każdym razie, jeśli Wam podobał się Władca pierścieni Tolkiena, Pamięć, smutek, cierń Williamsa, Fionavarski gobelin Kaya, Saga o wojnie światów Feista, a nade wszystko Kroniki Thomasa Covenanta Niedowiarka Donaldsona – śmiało sięgnijcie po powieść Liliany Bodoc. Powinna Wam przypaść do gustu.

Tym bardziej że tłumaczka, Iwona Michałowska-Gabrych, uczciwie zarobiła na swoją wypłatę. Poza kilkoma posiadami (za redaktora robił Cetnarowski, którego sam określam mianem „miszcza posiadów”) nic mnie nie zirytowało.

Szkoda tylko, że Saga o Rubieżach wylądowała w tanich księgarniach, bo teraz pewnie nie ma co liczyć na tłumaczenia kolejnych książek Liliany Bodoc. Pierwsza część Sagi Dni Jelenia była jej debiutem; wydana została w 2000 roku. Od tamtej pory Bodoc opublikowała wiele książek, a w jednej – Oficio de búhos z 2012 roku wróciła do Żyznych Ziem.

Najnowsze wydanie argentyńskie z Oficio de búhos
Saga o Rubieżach to druga pozycja tłumaczona z języka hiszpańskiego, którą przeczytałem przez ostatni rok (pierwsza to Felix Palma, Mapa czasu). I druga, której lektura nie była zmarnowanym czasem. Dość miło wspominam też książki Juana Eslava Galána, które przed ponad dziesięciu laty wydał Solaris. Może więc właśnie na rynek hiszpańskojęzyczny powinni zwrócić swoje spojrzenia polscy wydawcy?

OCENA: 8/10

L. Bodoc, Saga o Rubieżach, t. 1: Dni Jelenia; Dni Pomroki, tłum. I. Michałowska-Gabrych, wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2012, stron: 728.
L. Bodoc, Saga o Rubieżach, t. 2: Dni Ognia, tłum. I. Michałowska-Gabrych, wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2013, stron: 552.

Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

10 komentarzy:

  1. Argentyńskie fantasy w klasycznej odsłonie. Tego jeszcze nie czytałem. Może być dobre. :) Ogólnie to dziwi mnie trochę jak ludzie tak marudzą, że klasyczne, że schematyczne, że tolkienowskie. Było wcześniej poczytać opinie i dowiedzieć się, że to coś w tym stylu, a nie teraz marudzić i zniechęcać innych? Ja czytam teraz "Belgariadę", czyli ostatni "klasyczny wypad" Prósa. Mówię sobie, że Le Guin nie czytałem, to teraz nie ma bata, biorę się za to. I też czytałem, że to w takim klimacie klasyczno-tolkienowski, wobec czego odbiór książki jest znacznie inny niż jakbym podchodził z nastawieniem "chcę coś nowego w fantasy". Sięgałem ze świadomością, że to taka lektura i bardzo dobrze mi się to czyta. Znasz to też?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eddingsa czy Le Guin? Pierwszego czytałem większość tego, co wyszło w Polsce. Moim zdaniem, najlepsza jest trylogia Elenium. Potem Belgariada i Malloreon. Belgariada dziś może się wydawać wtórna. Nie można zapominać, że Eddings pisał przed legionem innych autorów, ale co to zmienia jeśli jego twórczość poznajemy na "końcu"...

      A Le Guin zawsze warto. Czytałem Ziemiomorze i większość Ekumeny (Hein). Nawet niedawno odświeżyłem sobie "Lewą rękę ciemności". Tyle że powieści z Ekumeny są różne, "Lewa ręka ciemności" to trochę fantastyka socjologiczna. a np. "Świat Rocanona" bardziej rozrywkowy.

      Usuń
    2. A w zasadzie i to, i to. Eddingsa czytam teraz "Belgariadę" i jak dla mnie spoko. Nie nudzę się, nie wytykam wtórności. Podobieństwa do Tolkiena? Pewnie jakieś są, ale niewielkie. Dla mnie mega na plus jest tam język - jakby jakiś bajarz mi to opowiadał. Czytam i wsiąkam. To samo dialogi.

      Le Guin mam tylko "Ziemiomorze", miałem się zabierać pod koniec roku, ale nie ogarnę z czasem. Nie mniej jednak w 2018 na bank sprawdzę to i "Ekumenę".

      Ciekaw jestem, co dalej Prós będzie wydawał, poza tym, że kolejne cykle Eddingsa.

      Usuń
    3. Kiedyś Prószyński wydawał ciekawe pozycje, np. James Morrow, cykl Głowa Boga - wydali dwie powieści. Mogliby rzucić cały cykl (trzy powieści + opowiadanie). Kupiłbym też Kim Newman cykl Anno Dracula.

      Ale jeśli mam spekulować, to po Le Guin i Eddingsie zobaczymy omnibusy Carda.

      Usuń
    4. Carda? Ale to aktualne jest. Le Guin i Edsings to już klqdyoq bardziej.

      Usuń
    5. Card od 14 lat nic nie napisał z cyklu Alvin Stwórca, więc to jak najbardziej może polecieć w omnibusie (i sądzę, że tak się stanie). Nawet bym takiego omnibusa kupił, ale pod warunkiem, że będzie kompletny - z opowiadaniami.

      Usuń
    6. Może i tak, tyle że oni to niedawno wznawiali przecież.

      Usuń
    7. A to nawet mnie wiem, nie jestem wielkim fanem Carda. Przeczytałem może po dwie książki z jego sztandarowych cyklonów, czyli o Enderze i Alvinie.

      Usuń
  2. Ja nie dałam rady tego zmęczyć i odpadłam po 100 stronach. Nie lubię przerywać czytania więc może jeszcze raz spróbuję. Czytałam, że Dni pomroki są lepsze od Dni Jelenia. Też tak uważasz?
    J.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trudno mi na to pytanie odpowiedzieć, bo wciągnąłem to jak jedną powieść - nie zastanawiałem się nawet czy są różnice w jakości poszczególnych tomów. Więc pewnie, nawet jeśli były, to nie jakieś rażące.

      Usuń