Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 4 lipca 2019

Wojciech Zembaty, Głodne Słońce

Lubicie Grę o tron? A Faraona Prusa? A stare, dobre weird fiction w stylu Lovecrafta? A do tego jeszcze klimaty mezoamerykańskie? Jeśli tak, to bo bez wahania bierzcie się za tę książkę.

Zembaty wymyślił oryginalny świat fantasy. Mamy historię alternatywną. Akcja toczy się mniej więcej „teraz” – w okolicach 2020 roku, choć technologicznie to wciąż XVI wiek. Losy naszego świata i świata Zembatego rozdzieliły się jakieś pięćset lat temu, w latach 1519-1521. Właśnie wtedy hiszpański konkwistador Hernán Cortés podbijał Meksyk. W naszym świecie skutecznie. W świecie Zembatego jednak Montezuma, władca Azteków przyzwał na pomoc coś, co w książce zwane jest Klątwą. I przez tę Klątwę szlag trafił Hiszpanów, ale także Azteków. Hiszpanów nie tylko w Ameryce, bo również w Starym Świecie – Klątwa całkowicie zniszczyła Europę i Azję, na zachodnim wybrzeżu Mezoameryki powstało nawet kilka miast założonych przez żółtoskórych uciekinierów z Azji.

Co się stało z Aztekami nie wiadomo (coś tam się wyjaśnia, ale nie będę spojlerował). Jednak Imperium Azteków, choć bez samych Azteków, trwa. Przejął je pokrewny dawnym władcom lud Kruzów. Od Klątwy minęło jakieś pół tysiąca lat, ślady po niej powoli zanikają, nawet Zjadacze (nowy, inteligentny gatunek, żyjący pod ziemią, mający coś wspólnego z Klątwą) pojawiają się coraz rzadziej. Ale co śpi, może być zbudzone...

Świat jest bardzo bogaty, z krótkich wzmianek dowiadujemy się o Imperium Inków, którym władają żywe mumie, o sytuacji w Starym Świecie, o ludach na północ od Meksyku. Mam nadzieję, że autor wykorzysta jeszcze to bogactwo.

Jak Martin w Grze o tron, tak i Zembaty tworzy wielu bohaterów, z których perspektywy obserwujemy wydarzenia. Do najważniejszych należą:

Haran, jeden z ostatnich (chyba...) białoskórych (potomków hiszpańskich niedobitków). W dzieciństwie adoptowany przez wojownika z plemienia Druazzi, służącego Kruzom.
Tennok – przedstawiciel kruzyjskiej arystokracji, syn władcy jednego z miast.
Quinatzin – aktualny imperator, władca Kruzów. Młody reformator skonfliktowany z kapłanami i częścią wojskowych.
Szaratanga – wojskowy dowódca Tlaszkali, państwa walczącego z Kruzami. Tlaszkalanie byli sojusznikami Hiszpanów i teraz są niejako ich następcami, nawet ich religia jest mieszanką elementów miejscowych z chrześcijaństwem.
Citlali – zakładniczka z jakiegoś ludu żyjącego daleko na północy.

To oczywiście nie są wszyscy. Zdaje wam się, że w tych dziwnych imionach można się zagubić? Nic z tych rzeczy, każdy z bohaterów jest tak wyrazisty, że naprawdę nie niknie w tłumie.

Zembaty stworzył opowieść, od której trudno się oderwać (a to przecież kobyła – Fabryka Słów „letkiem dytkiem” zrobiłaby z tego cztery tomy, a może nawet i dwie trylogie). Mogę tylko chwalić za świat, bohaterów, fabułę, klimat...

Za język w zasadzie też, ale – teraz będzie łyżka dziegciu w beczce miodu: mnie nieco przeszkadzało słownictwo autora. Jakoś współczesne wulgaryzmy czy słowa/zwroty nie mające prawa bytu w tym świecie psuły mi klimat. Dla przykładu, kobiety się przelatuje, ewentualnie z nimi pieprzy. Co jakiś czas mamy porównania końskie, typu „zrobili mnie w konia” – i to w świecie, w którym jak autor nie raz podkreśla, koń był zwierzęciem wybitnie rzadkim, a do tego potępionym (Kruzowie zabraniali korzystania z nich, mieli je tylko kurierzy). Więc skąd taka powszechna znajomość konia i polskich (!) powiedzonek/stereotypów z koniem związanych?

Mieszkańcy Mezoameryki najwyraźniej znają też europejskie herby i to znowu w wersji typowo polskiej – np. Haran zostaje żartobliwie określony jako pochodzący z „Chujwiegdzie herbu Chujwieco”. Już nawet pomijając te żałosne wulgaryzmy, ale nazwa herbu to polska specyfika, bo to u nas dwieście rodzin mogło pieczętować się tym samym herbem. W innych krajach europejskich raczej każda rodzina miała własny, więc nie było potrzeby tworzenia osobnych nazw (u nas też były rodziny mające unikalne symbole, to się wtedy mówiło np. Zawadzki herbu własnego).

Mamy też pseudośmieszne zwroty typu „racja stanu i stanika”. Ale bank Zembaty rozbił opisem seksu (t. 2, str. 520-521). Czytając to pomyślałem: A wiec tak prawiczek wyobraża sobie seks... To skrzyżowanie kabaretu z literaturą dla kobiet upośledzonych emocjonalnie i intelektualnie. Autorze, skoro nie umiesz, to sobie odpuść, napisz, że zamknęły się drzwi sypialni, a następną scenę rozpocznij od wspólnego śniadania. Domyślimy się, co zaszło pomiędzy.

Niespecjalnie do gustu przypadły mi okładki. Jak zobaczyłem tę z pierwszego tomu, jeszcze przed wydaniem, to uznałem, że to jakiś horror klasy C z azteckimi demonami w roli głównej. I nie miałem zamiaru kupić. Dopiero po ponad roku od wydania i iluś pozytywnych recenzjach dorzuciłem do sporej paczuszki z Powergraphu. Swoją drogą jestem zdumiony, że pierwszy tom Głodnego Słońca nie dostał nominacji do Zajdla za 2016 rok, zwłaszcza jak się popatrzy na to, co dostało (Kisiel czy – o zgrozo! – Krajewska).

Gdyby autor odpuścił sobie językowe dziwactwa, dałbym 9/10. A tak tylko:

OCENA: 8/10.

W. Zembaty, Głodne Słońce, t. 1: Dymiące zwierciadło, wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2016, stron: 544.
W. Zembaty, Głodne Słońce, t. 2: Ołtarz i krew, wydawnictwo Powergraph, Warszawa 2019, stron: 656.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

14 komentarzy:

  1. Mam to, ale na razie leży na półce - jakoś właśnie język na wstępie mnie nieco odrzucił, chociaż teraz nie jestem w stanie powiedzieć, czemu (próbowałem czytać w 2017 bodajże). Jednak, skoro summa summarum 8/10, to dam temu drugą szansę :P Tym bardziej, że fantasy w klimatach mezoamerykańskich, to rzadkość i rzecz cenna.

    OdpowiedzUsuń
  2. "Lubicie Grę o tron? A Faraona Prusa? A stare, dobre weird fiction w stylu Lovecrafta? A do tego jeszcze klimaty mezoamerykańskie?" 3x tak! (bo Gra o tron mnie nie ciekawi)
    Przyjrzę się tej książce dokładniej, pomysł wydaje się fantastyczny, ale wspomniana nieporadność językowa trochę odstrasza ;( Ech, nie można mieć wszystkiego.
    Fajna ta ciekawostka o polskich herbach.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakby inspirowany Faraonem jest wątek imperatora Quinatzina i wrogiego mu głównego kapłana Szurukana. To nawiązanie do starego dobrego weird fiction bardziej widoczne jest w tomie drugim.

      To nie tyle nieporadność językowa, co źle dobrana maniera - ogólnie językowo jest nieźle.

      O herbach w ogóle, a także specyfice herbów polskich polecam artykuł Sapkowskiego "Urodzeni herbowi" (w tym rozdział "Heraldyka polska i jej specyfika" - geneza historyczna wyłożona błędnie, ale stan na późne średniowiecze czy epokę nowożytną oddany dobrze). Sapkowski puścił to w trzech częściach w upadłym już czasopiśmie, wydawanym przez Maga - "Magia i miecz". To były bodajże nr 4, 5 6 za 1996 rok (ogólnie 28, 29, 30). Jak poszukasz, to znajdziesz w necie - ewentualnie pytaj na maila :D

      Usuń
    2. Dzięki! Znalazłam ten artykuł :) Na razie przejrzałam i wygląda interesująco, właśnie o takie podstawowe informacje na temat herbów mi chodziło. Czyli autor rąbnął się co do genezy? ^^ No nic, najwyżej tę część ominę. Zabawna sprawa, byłam dzisiaj w księgarni, przeglądałam historyczną gazetkę i wpadł mi w oko artykuł też dotyczący herbów. Co prawda w końcu nie przeczytałam (gazeta zirytowała mnie innym artykułem i ją odłożyłam), ale pewnie jeszcze zajrzę tam w tygodniu.
      Skoro językowo jest nieźle, to tym bardziej muszę tę książkę dorwać. (Szkoda, że biblioteka niezbyt chętnie zaopatruje się w fantasy). Oryginalne pomysły zawsze w cenie, a coś wychodzącego poza europejską cywilizację nie zdarza się często.

      Usuń
    3. Sapkowski błędnie wywodzi polski system herbowy z czasów wspólnoty rodowej - herby zaczęły u nas się zadomawiać dopiero w XIII wieku; powstawały wówczas tzw. wspólnoty quasi-krewniacze. O co chodzi: rody mniej możne często przypisywały się do herbu możnych sąsiadów. Ale były jeszcze inne dziwne rzeczy, np. potomkowie jednego człowieka mogli mieć różne herby, i tak np. przodkowie Lisów, Gryfów i Wierzbnów byli braćmi - a rody trzy. I jeszcze jedno dziwo - czasami różne herby "zlewały się do kupy" :D Np. ród Pałuków z Wielkopolski i ród Starżów-Toporów z Małopolski miały niemal identyczne herby - po zjednoczeniu Polski przez Łokietka, Pałukowie "zapomnieli", że są innym rodem i jakby przyłączyli się do Toporów.

      Więc u nas ród krewniaczy i ród heraldyczny to zupełnie inne rody.

      Usuń
  3. Bardzo ciekawa opinia :)
    Jestem w trakcie czytania pierwszego tomu, a raczej byłam, bo niestety ze względu na egzaminy musiałam zrobić mini przerwę w czytaniu. A później gdzieś tam weszły inne książki. Jednak teraz biorę się dalej za to i mam duże oczekiwania, więc mam nadzieję, że te książki je spełnią :)

    Zapraszam serdecznie do siebie na lustrzana nadzieja :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Moim zdaniem spełnią - tom drugi chyba nawet jest lepszy (acz jak się czyta ciągiem, to można tego nie odczuć).

      Usuń
  4. W żadnej księgarni stacjonarnej nie mogę za Hugona dorwać pierwszego tomu i mnie już cholera z tego powodu bierze... Kupię w końcu oba tomy na raz i przeczytam, bo dylogia mnie kusi jak jasny gwint.
    PS. Ale Kisiel to Ty zostaw w spokoju :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tej, mieszkasz w Poznaniu, masz dobrą promocję na książki Powergraphu w Świecie Książki - zamawiasz internetowo, odbierasz stacjonarnie, a punktów w Poznaniu mają od groma i ciut ciur :D

      Usuń
  5. Jeżeli tom pierwszy nie rzucił mnie na kolana? Literatura klasy powiedzmy B+, to drugi to poprawi moje wrażenia, czy będzie bez różnicy?

    OdpowiedzUsuń
  6. „Faraon” Prusa stylitycznie grafomaństwo, merytorycznie SF i to nie moje zdanie, lecz Parandowskiego. Moim zdaniem jeszcze gorzej niż grafomaństwo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A ja tam Prusa lubię. Owszem, bardziej "Lalkę", niż "Faraona" (tego drugiego ostatni raz czytałem chyba w szkole podstawowej, więc trudno rzec, jakbym dziś to odebrał).

      Usuń