Jeszcze raz uwagi techniczne:
1. Język oryginału podaję tylko, jeśli jest inny niż angielski.
2. Pogrubione AS, WS i BN oznaczają, że dana pozycja znalazła się też w kanonach sporządzonych przez kolejno: Andrzeja Sapkowskiego, Wojciecha Sedeńkę i Beatrycze Nowicką.
Mój kanon fantasy cz. 4
85. China Miéville, trylogia Nowe Crobuzon (Dworzec Perdido; Blizna; Żelazna rada) – 2000-2004 AS, BN. Nie przepadam za jego pisarstwem, ale ta trylogia to sztandarowy produkt w nurcie new weird.
86. Philip Pullman, trylogia Mroczne materie (Zorza północna vel Złoty kompas; Magiczny nóż, Bursztynowa luneta) – 2000-2008 AS. Bez wątpienia cykl głośny, z niezłym filmem i teraz zapowiadanym serialem.
87. Andrus Kivirähk, Listopadowe porzeczki – 2000; Człowiek, który znał mowę węży – 2007 (tu więcej o tej książce). Język oryginału: estoński.
88. Carlton Mellick III, Satan burger – 2001. Jedyna książka, którą umieściłem w kanonie, a która nie została wydana po polsku. I której nie czytałem. Założyłem, że do kanonu zaliczam książki, które spełniają chociaż jedno z trzech kryteriów: wysokie wartości literackie, nowatorstwo, wpływ na rozwój gatunku. Satan burger spełnia przynajmniej to ostatnie, może też i przedostatnie – to kamień węgielny mało w Polsce popularnego podgatunku fantasy: bizarro fiction.
Podgatunek powstał pewnie z tych samych przyczyn co new weird – odejścia od tolkienowskich schematów. Jednak droga odchodzenia jest zdecydowanie inna – czytałem parę tekstów bizarro fiction, w tym część Nawiedzonej waginy Carltona Mellicka III; moje wnioski: chodzi w tym wyłącznie o szokowanie i łamanie różnych tabu, a jakie są łamane to już same tytuły dzieł Mellicka nam powiedzą: np. religijne (Korek analny dzieciątka Jezus czy Zrobiłem dziecko córce Szatana), polityczno-historyczne (Adolf w Krainie Czarów), także dobrego smaku (właściwie wszystkie, poza Mellickiem wymienię tytuł polskiego autora bizarro fiction – Krzysztofa T. Dąbrowskiego Orgazmokalipsa i z noty wydawniczej: Wyobraź sobie, że idziesz ruchliwą ulicą i nagle dostajesz erekcji… A w sekundę później wstrząsa tobą orgazm! Wszyscy przechodnie także dochodzą, a później dochodzą do siebie, każdy na własną rękę… Yyy, w swoim tempie. Ale to tylko początek kłopotów, które niedługo zaczną wszystkich przerastać, sprawiając, że nie będzie już tak rozkosznie. Umarli powstaną, miejski smog zionie ogniem, ciasto zacznie mówić do kucharza „tato”, dentyści ruszą wyrywać wampirom zęby, a dresiarze przemienią się w zombie i nastanie prawdziwa Noc żywych glutów).
Carltona Mellicka III dostępne po polsku jest jedynie pirackie, amatorskie tłumaczenie Nawiedzonej waginy (chętni szukać w necie) i parę opowiadań, w tym Proste maszyny (w internetowym piśmie Grabarz Polski, nr 38 – numer poświęcony bizarro fiction, jest też wywiad z Carltonem Mellickiem III).
Dosłownie na dniach Mellick wkracza do Polski – wydawnictwo Dom Horroru zapowiada na 30 lipca Nawiedzoną waginę. Szkoda, że nie Satan burgera.
Okładki kilku powieści Carltona Mellicka III, w tym zapowiedzianej w Polsce Nawiedzonej waginy |
89. Liliana Bodoc, Saga o Rubieżach ((Dni Jelenia; Dni Pomroki; Dni Ognia) – 2000-2004 BN. Nie będę komentował, bo już opisywałem tę trylogię. Język oryginału: hiszpański, narodowość autorki: argentyńska.
90. K. J. Bishop, Akwaforta – 2003 BN.
91. Ian R. MacLeod, Wieki światła – 2003, Dom Burz – 2005.
92. Susanna Clarke, Jonathan Strange i pan Norrell – 2004 AS, Damy z Grace Adieu i inne opowieści – 2006. U mnie TOP 10.
93. Steph Swainston, cykl Cztery krainy (inna nazwa: Zamek) – 2004- AS. Oryginalnie cykl ma już osiem tomów (siedem powieści + zbiór opowiadań). W Polsce Solaris wydał tylko dwie powieści, które chyba nie cieszyły się wielką popularnością, bo wylądowały w tanich księgarniach. Szkoda, bo to bez wątpienia świetny cykl, pasujący do magowej Uczty Wyobraźni (choć tam wydają max trylogie). Z tomów wydanych przez Solaris: tom pierwszy, to coś na styku klasycznej fantasy i new weird. Drugi skręca gdzieś w stronę utopii/antyutopii – ukazuje skutki zderzenia utopijnego świata z przybyszami pochodzącymi z zupełnie innej bajki.
94. Wiera Kamsza, cykl Odblaski Eterny – 2004-. W Polsce z tego cyklu Wydawnictwo Dolnośląskie puściło dwie powieści (niestety, przynajmniej tom pierwszy na pewno nie miał redakcji, stąd nieraz trudno się połapać o co biega), a Fabryka Słów wydała minipowieść w antologii rosyjskiej fantastyki Czarna msza. Ile powieści cykl liczy oryginalnie – trudno się połapać, bo początkowe zamysły rozdęły się autorce do monstrualnych rozmiarów. Aktualnie wydawana część – Serce bestii (Сердце зверя) podzielona została na trzy tomy, z czego tom trzeci rozbito na pięć części! Dla mnie to cykl – rozmachem i pomysłami na bohaterów – porównywalny z Grą o tron Martina, choć nie średniowiecze inspirowało Kamszę, a wczesna nowożytność. Więcej znajdziecie na blogu poświęconym Odblaskom Eterny (jego autorka tłumaczy też kolejne części cyklu – szukajcie a znajdziecie :D ). Język oryginału: rosyjski.
95. Stephenie Meyer, Zmierzch (kolejne tomy cyklu absolutnie nie) – 2005. Chała, chała, po trzykroć chała. Wydaję opinię, a nie przeczytałem... Ale nie dlatego, że nie chciałem, bo dzielnie męczyłem się z tym wyrobem książkopodobnym, ale naprawdę nie dałem rady, poległem w okolicach 250 strony (tu opinia). Co takie coś robi w kanonie? Nie ma co udawać – paranormal romance to podgatunek fantasy, a Zmierzch to najgłośniejsza pozycja tegoż podgatunku; wywarła wielki wpływ na innych autorów (może raczej autorek), a imię ich Legion. Na pewno są wśród nich osoby, które w przeciwieństwie do Stephenie Meyer mają jakiś tam talent literacki. Nie będę jednak tego weryfikował, bo ta jedna książka skutecznie wybiła mi z głowy paranormale.
96. Brandon Sanderson, Elantris – 2005; Z mgły zrodzony – 2006. I wystarczy. To nie jest wielki pisarz, to tylko niezły rzemieślnik. Niestety, na fali sukcesu przerobił się na taśmę produkcyjną, stąd w jego powieściach roi się od niedorzeczności, a bohaterowie są kalką innych jego bohaterów.
97. Marek S. Huberath, Miasta pod skałą – 2005. Świetna biblijna fantasy (nie retelling!). Niestety, autor od siedmiu lat milczy. Ale trudno, żeby pisarstwo miało sens – zwłaszcza finansowy – dla twórcy, który nie puszcza na rynek byle czego, tylko każdą powieść dopieszcza przez dwa-trzy lata. Do tego jego dzieła nie są łatwe, proste i przyjemne, więc czytelników mniej, niż w przypadku grafomanów pokroju Ziemiańskiego i Gołkowskiego. Zresztą z jakiegoś powodu Huberath popełnił błąd – odszedł z Wydawnictwa Literackiego (które zdaje się idealnym dla niego) i poszedł do Fabryki Słów, co wtedy komentowałem na Katedrze: Huberath w Fabryce Słów, to jak koń arabski w chlewiku. No i FS wydała jedną jego książkę, po czym kariera pisarska Huberatha się skończyła. Założyłem, że w kanonie nie umieszczam pojedynczych opowiadań. Gdybym umieszczał, to znalazłoby się miejsce dla opowiadania Huberatha Kara większa (1991). Język oryginału: polski.
98. Daniel Abraham, Cień w środku lata – 2006. Jedna z pozycji, przy których miałem wątpliwości. Abraham nie jest złym pisarzem, ale nie jest też wybitnym. Co mnie przekonało – nietypowy świat, wzorowany na Chinach w XIX wieku, dominujący wątek gospodarczy.
99. Catherynne M. Valente, Opowieści Sieroty – 2006-2007, Nieśmiertelny – 2011.
100. Scott Lynch, cykl Niecni dżentelmeni – 2006-2012 BN.
101. Tim Lebbon, cykl Noreela – 2006-2009. Świetne dark fantasy, z pewnymi elementami, które można przypisać do new weird. U nas dwie powieści (Zmrok i Świt) wydał Amber – ze skopanym tłumaczeniem, redakcją i korektą. Jedno opowiadanie (Wieczność) znalazło się w antologii Wielka księga opowieści o czarodziejach, t. 2, red. M. Ashley, Lublin 2010. Cykl prosi się o nowe wydanie, w nowym tłumaczeniu.
102. Dan Simmons, Terror – 2007.
103. Adrian Tchaikovsky, cykl Cienie Pojętnych – 2008-2014 BN. Cykl, przy którym miałem największe wątpliwości. Bo co tam właściwie jest oryginalnego poza inspiracjami owadzimi?
104. Kate Griffin, Szaleństwo Aniołów (inne części cyklu Matthew Swift niekoniecznie) – 2009-2012 BN. Nomber one w urban fantasy. Cykl składa się z czterech tomów – wszystkie wydał Mag. Warto przeczytać wszystkie, ale pierwszy koniecznie. Bo o ile fabuła nie jest wybitnie oryginalna, o tyle świetnie Griffin (czy też Catherine Webb – bo tak naprawdę nazywa się autorka) wykorzystała miasto. Mnie bardzo pasuje też jej poczucie humoru. Tu pisałem więcej o tomie pierwszym, a tu bardziej lakonicznie o drugim i trzecim.
105. David Mitchell, Czasomierze – 2014. Która to już pozycja u nas wydana w Uczcie Wyobraźni...
106. Scott Hawkins, Biblioteka na Górze Opiec – 2015 (tu moja opinia).
107. Jacek Komuda, cykl Jaksa – 2018-. To reprezentant slavic fantasy i grimdark. Język oryginału: polski (tu moja opinia o powieści Jaksa. Bies idzie za mną). Język oryginału: polski.
108. James Marlon, Czarny Lampart, Czerwony Wilk – 2019 (tu moja opinia).
109. Juhani Karila, Polowanie na małego szczupaka – 2019. Język oryginału: fiński (tu moja opinia).
110. Éric-Emmanuel Schmitt, Raje utracone – 2021. Język oryginału: francuski (tu moja opinia)
***
Czyli skończyłem na roku 2014 – jeśli ukaże się coś godnego wciągnięcia do kanonu wydanego po tej dacie, to uzupełnię (EDYCJA: już uzupełniam :D).
Widoczna w tym zestawieniu jest absolutna dominacja Anglosasów. Z innych kręgów pochodzi dwudziestu autorów lub spółek autorskich, w tym rosyjskojęzycznych pięciu (Ukraińcy x 3 – Bułhakow, Diaczenkowie i Oldi; Rosjanie x 2 – Łukjanienko, Kamsza; ), polskich sześciu (Grabiński, Kres, Sapkowski, Hałas, Huberath, Komuda), niemieckich dwóch (Ende, Moers), włoskich dwóch (Buzzati, Calvino), hiszpańskojęzycznych – dwoje (Márquez – Kolumbia, Bodoc – Argentyna), portugalskich – jeden (Saramago), estońskich – jeden (Kivirähk), fińskich – jeden (Karila), francuskich – jeden (Schmitt).
Co mnie najbardziej zastanawia – całkowity brak Francuzów (edycja: Schmitta dodałem już po napisaniu tych słów). Kojarzcie jakieś francuskie fantasy? Bo ja nie bardzo, no może tylko Kabalistę z Pragi Marka Haltera, zresztą Żyda urodzonego w Polsce. Czeskie – coś tam się znajdzie, choćby Miroslav Žamboch, chorwackie – jak najbardziej, Zoran Krušvar, słowackie – Juraj Červenák, norweskie – Siri Pettersen (a i przecież producentka tasiemców Margit Sandemo była Norweżką), duńskie – Kenneth Boegh Andersen itd. itp.
Więc z krajów znacznie mniejszych – jest, a z Francji brak. Wiem, że tam fantasy jest czytane, więc powinno być i pisane. To kraj do niedawna dominujący, a wciąż odgrywający bardzo ważną rolę w europejskiej kulturze, nie ma się czym pochwalić? A może nasi wydawcy tam nie zajrzeli?
Zresztą i francuskie współczesne SF jest na naszym rynku nieobecne. Brak fantastyki z tego kraju dziwi tym bardziej, że przecież tłumaczy się sporo francuskiego głównego nurtu, bardzo dużo komiksów. Zatem tłumacze są, kontakty są. A fantastyki ni ma.
Z fantasy z bardziej egzotycznych rejonów tłumaczy się sporo z japońskiego, ale to niemal wyłącznie light novel, czyli takie young adult i to nie najwyższych lotów. Ukazały się też u nas dwa tomy indyjskiego fantasy Amisha Tripathi Trylogia Śiwy (t. 1: Nieśmiertelni z Meluhy; t. 2: Tajemnica Nagów) – zakończenia trylogii wydawnictwo Czwarta Strona jakoś od trzech lat wydać nie potrafi... Dawno, dawno temu (w 1983 roku) wydano też książeczkę z dwoma opowiadaniami Amosa Tutuoli, pisarza z nigeryjskiego ludu Joruba – książeczka była wydana jako „odwrotka”, stąd ma dwie okładki i dwa tytuły: Moje życie w Puszczy Upiorów albo Smakosz wina palmowego. Ale Tripathi i Tutuola pisali po angielsku, więc to też bym wrzucił do anglosaskiej.
U góry kadr z amerykańsko-brytyjskiego filmu Złoty kompas na podstawie Pullmana.
Mój kanon fantasy:
Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:
Susanna Clarke jest wyśmienita. Norela czyta się ciężko, ale to i tak jest jedna z moich ulubionych pozycji z fantasy. Na końcu tej książki powinien być dodany medal za skończenie. ;P
OdpowiedzUsuńZ tych wydanych po 2014 poleciłbym N. Eames Kings of the Wyld, i Bloody Rose (nie wiem czy były już po polsku), oraz R.F. Kuong, Poppy War. Pierwsze za humor i podejście do najemników, drugie, trochę tak za nawiązanie do historii Chin
Z Eamesa "Królowie Wyldu" już są wydani, a "Bloody Rose" na dniach będzie przez Rebis :) A "Poppy War" ma też być wydane po polsku, chyba nawet jeszcze w tym roku, tylko zabijcie mnie, ale nie pamiętam, przez kogo :D
UsuńMnie Clarke wchodziła lekko - bez popitki :D
UsuńA Wyld to nie jest coś wybitnego.
Wspominasz o cyklu Cienie Pojętnych i masz wątpliwości co do jego oryginalności. Mnie on zaskoczył przede wszystkim dbałością o szczegóły i zwróceniem uwagi na technologiczne zaplecze wojny. Nie czytałam innych pozycji, w których poza walkami autor opisuje tak dokładnie rolę linii zaopatrzenia, lepszych środków transportu, ewolucji broni, przejmowania infrastruktury przeciwnika, itp. Jeśli znasz coś podobnego, to proszę o polecenie.
OdpowiedzUsuńTakie działania wojskowe - logistyczne, technologiczne, szkoleniowe itd. są typowe dla militarnej space opery. Są też w dwóch takich dziwnych cyklach, które sprawiają wrażenie fantasy, ale są de facto SF: John Ringo cykl "Wojny rady" oraz Eric Flint i David Drake cykl "Belizariusz". Z typowego fantasy takie coś znajdziesz w tetralogii Raymonda E. Feista "Saga o wojnie z wężowym ludem" (ale to tomy 7-10 cyklu Riftwar Universe) - o cyklu Feista pisałem w jednej z poprzednich części kanonu:
Usuńhttps://seczytam.blogspot.com/2019/06/moj-kanon-fantasy-pozycje-z-lat-1970.html
Ło panie, tutaj to już w ogóle moje klimaty. ;)
OdpowiedzUsuńSama się do Mievillea przymierzam. Ponoć "Ambasadoria" z jego ksiązek jest najlepsza, ale "Nowe Cabuzon" tez mam w planach, choć zapewne dopiero wtedy, jak je wygrzebię gdzies po taniości albo w bibliotece.
Za to "Mroczne materie" uwielbiam. Choć w przeciwieństwie do Ciebie nie uważam filmu za udany. Ot, efekciarska produkcja zatracająca 90% przesłania oryginału (taki casus "Gry Endera" - film fajny jako produkcja dziecięco-młodzieżowa, ale niekoniecznie taki był zamysł autora pierwowzoru).
Z Bodoc mam problem - próbowałam to czytać, ale mi nie wychodzi. Pomysły zacne, ale strona językowa kompletnie mnie nie przekonuje.
Ale fakt, że coś Solarisu wylądowało w taniej książce chyba nie do końca jest jednoznaczny z tym, że rzecz nie jest popularna. Przecież tam cała seria klasyków SF wylądowała (chyba poza "Farenheitem 451"), a teraz sporo z tego się wznawia. Tutaj raczej polityka wydawnictwa zaowocowała (i od tamtej pory jest mi coraz bardziej nie w smak - jest parę pozycji, które bym od nich kupiła, ale stosunek formy i jakości wydania do ceny mnie odstrasza...).
Co do "Zmierzchu" to ja czytałam. I... mogę potwierdzić Twoją opinię. :P miałam przelotny romans (nomen omen) z tą kierowaną do dorosłych czytelniczek (bo nie oszukujmy się, targetem są kobiety) wersją gatunku i w sumie nie udało mi się trafić na cokolwiek odbiegającego poziomem od Harlequinów. I w sumie to ja bym się raczej upierała przy klasyfikacji tego jako podgatunek romansu (są przecież historyczne romanse, których nikt powieściami historycznymi nie nazywa), a nie fantastyki. W końcu niesamowita rasa kochanka ma tu tę samą funkcję, co choćby różnice klasowe - ma budować przeszkody służące eskalacji emocji i napięcia. Li i jedynie.
Sanderson to chyba od zawsze był taśmą produkcyjną, tylko zanim nie zdobył popularności nie znajdował aż tylu chętnych wydawców. :P Osobiście cenię u niego wyłącznie światotwórstwo.
Huberath teraz jest IMO trochę zapomniany. Sama czytałam tylko jego opowiadania (choć "Kary większej", mimo mistrzowskiego warsztatu, zbytnio nie cenię) i "Gniazdo światów", reszta powieści wciąż czeka, ale uważam, że fajnie by było go wznowić w ładnym wydaniu.
A "Cień w środku lata" sobie jakiś czas temu kupiłam za całe 5 zł. Przez CIebie :P
Brak "Domostwa błogosławionych" Valente to dlatego, że nie cenisz, czy że nie przeczytałeś? ;)
I tak w sumie to od lat mi się marzy, żeby jakieś wydawnictwo wzięło się za serię przybliżającą światową fantastykę, taka spoza kręgu anglosaskiego. Ale raczej się nie doczekam, bo seria byłaby pewnie równie dochodowa, co Uczta Wyobraźni :P
Ale nowy serial Mroczne materie zapowiada się imponująco - a przynajmniej zmontowali tak dobry trailer, że czekam na niego. W roli Lyry obsadzono Dafne Keen, uwielbiam ją po świetnym występie w Loganie. James Mc Avoy i Lin-Manuel Miranda też by raczej nie zgodzili się zagrać w czymś ze słabym scenariuszem.
UsuńJestem ciekawa tego serialu i też uważam, że zapowiada się interesująco. Mam nadzieję, ze wypadnie lepiej od filmu.
UsuńMoreni
Usuń"Złoty kompas" sepaczałem przed lekturą, więc to może mieć wpływ na różne postrzeganie :)
Z Solarisem to jest tak, że im chyba ogólnie słabo książki schodziły, a to za sprawą pomysłów Sedeńki - on po prostu przegapił moment, w którym inni wydawcy poszli do przodu pod względem technologicznym :D Te jego siermiężnie wydane, źle promowane i drogie książki po prostu przestały znajdować nabywców. Do tego wydawał tytuły dobre, a polski przeciętny czytelnik jednak woli grafomanię. Te same książki wydane przez Maga czy Rebis sprzedałby się znacznie lepiej.
Huberatha to bym kupił w nowym, porządnym wydaniu, szczególnie właśnie "Miasta pod skałą" - najchętniej z okładką z wydania I.
"Domostwa błogosławionych" Valente jeszcze żem nie przeczytałem :D Mało tego - napisałaś o tej książce i chciałem położyć pod ręką, żeby zacząć czytać, jak przebrnę dwie kaszany, które mam teraz na tapecie - nie mogę znaleźć. Ale pi razy drzwi już skojarzyłem, że to musi być gdzieś na stercie z VanderMeerem, bo w tym samym miesiącu kupowałem cztery jego pozycje.
O więcej fantasy z krajów nieanglosaskich to apelowałem już przed wiekami (w 2008 roku) na Katedrze:
http://forum.nast.pl/viewtopic.php?f=86&t=6614
Ale przypomniała mi się francuska fantasy - cykl Werbera "Tanatonauci", przecież nawet o tym pisałem:
http://seczytam.blogspot.com/2015/11/bernard-werber-tanatonauci.html
"Z Solarisem to jest tak, że im chyba ogólnie słabo książki schodziły"
UsuńTeż tak myślę. IMO problem pojawił się, kiedy zainwestowali we własną drukarnię cyfrową i zaczęli wydawać wyłącznie rzeczy w druku na żądanie. Ma to to ceny normalnych książek, ale jakość recenzenckich prebooków (których wydawcy zabraniają odsprzedawać) :/ Poza tym okładki od kilku lat mają brzydkie jak noc, a ja lubię ładne książki...
A cóż takiego niegodnego męczysz teraz? ;)
Cóż tak niegodnego - fanfik jakieś przeciętnej gimnazjalistki czyli "Słowodzicielka" Anny Szumacher i przedwojenne polskie fantasy "Atlantyda i Agharta" W.Montyherta.
UsuńOprócz "Tanatonautów" Werber jeszcze ma trylogię o mrówkach, dobrze się czytało.
UsuńJa natomiast, wielu tytułów nawet nie kojarzę w tym zestawieniu, w przeciwieństwie do poprzednich :D. Nie wiem, o czym to świadczy :P.
OdpowiedzUsuńNa przykład, China Meville'a to tylko nazwisko kojarzę, tego cyklu nie znałem. Pullmana owszem, rozumiem, czemu wliczono w zestawienie, ale szczerzę "Złotego Kompasu" nie znoszę :P. Pierwsza część daje radę, ale potem...
Bizarro fiction to nie dla mnie. Szczerze przyznam, że tego rodzaju zagrania literackie, tylko mnie brzydzą :P.
Bodoc, MacLeoda i Kamszę już po części znam albo zamierzam się zapoznać. Swainston też coś mi się obił o uszy, teraz wiem, że chętnie rzucę na to okiem.
Muszę natomiast się przyznać, że "Zmierzch" dałem radę przeczytać. Podzielam Twoją opinię, chociaż powiem, że widziałem i coś gorszego :D. Podobno, z takich klimatów są lepsze książki Anne Rice, ale jeszcze się nie zapoznałem. I nie pali mi się, bo mam podobne odczucia do tego gatunku, jak Ty :P.
Sanderson to persona mi znana i jakkolwiek uważam, że pomysły ma jednak niezłe, to warsztat raczej drewniany. Clarke i Huberath czekają w kolejce do kupna. Natomiast bardzo żałuję, że Abraham się za bardzo w Polsce nie przyjął.
Z reszty, to kojarzę tylko Simmonsa. Pod którym to wyborem, mogę się tylko podpisać.
Natomiast, co do francuskiej fantasy, to posucha. Mogę jednak przyjść z pomocą. Po pierwsze, Francuz, Jean Raspail, pisze też czasem coś w rodzaju realizmu magicznego/fantasy/horroru. Na przykład powieść "Oczy Ireny". Określana czasem jako "metafizyczny romans". Wiem, że to budzi nieco złe skojarzenia, ale zamierzam przeczytać, bo Raspaila zdążyłem polubić (zacząłem czytać jego inną książkę "Pierścień rybaka"). Wrzucę opinię jakoś do końca lipca o "Pierścieniu...", "Oczy Ireny" albo w lipcu albo w sierpniu.
Poza tym, kojarzę jeszcze to:
http://lubimyczytac.pl/ksiazka/5230/proroctwo-kamieni
Więcej w tej chwili nie. Jednak, jak coś sobie przypomnę, to podrzucę, bo coś niewyraźnie mi się kołacze, że była jakaś tam jeszcze francuska fantasy.
O nie, tylko nie "Proroctwo kamieni". Czytałam to kiedyś, o ile pamiętam, to książka napisana przez nastolatkę i no cóż, na odpowiednim dla nastolatków poziomie. Trzy piękne i mądre dziewczyny, połączone przepowiednią, ratują świat i to w sumie tyle : )
UsuńToż nie mówię, że polecam to coś :P. Ale Paweł pytał o francuską fantasy, więc podrzuciłem, co sobie przypomniałem.
UsuńZa to Raspaila polecam :P.
O francuskiej fantasy już wyżej pisałem, przypomniał mi się cykl Werbera "Tanatonauci".
UsuńNazwisko "Raspail" było mi znane, ale kojarzyłem z dwiema książkami o Patagonii i Ziemi Ognistej ("Ja, Antoni de Tuonens, król Patagonii" i "Któż pamięta ludzi z Ziemi Ognistej"). Teraz trochę poczytałem i Raspail bardziej mi pasuje pod realizm magiczny; po opisach i opiniach sądząc, największa dawka fantasy będzie chyba w powieści "Siedmiu jeźdźców" (choć pewności nie mam :D ).
Dziękuję Karmeno za ostrzeżenie przed "Proroctwem kamieni", bo już prawie kupiłem na Allegro - ceny ma bardzo umiarkowane, od 1,99 zł :D
No w przypadku Raspaila to istotnie badanie cukru w cukrze, jak to ująłeś. Ile fantasy, w fantasy :P. "Siedmiu jeźdźców" też pewnie przeczytam :D.
UsuńNo dobrze wyszło, bo jeszcze i ja bym to kupił i żałował :D.
Ooo, i przypomniał mi się jeszcze jeden autor fantasy znad Sekwany: Henri Loevenbruck, wyszła u nas jego trylogia "Mojra" - jeśli Loevenbruck, Werber, Bujor, Pevel są najlepszymi twórcami francuskiej fantasy, to jednak proszę naszych wydawców o przyjrzenie się innym rynkom, francuski lepiej odpuścić :D
UsuńMam już w planach Bodoc i Mievilla, a teraz doszli jeszcze Kamsza, Lebbon i Abraham :)
OdpowiedzUsuńJonathan Strange i pan Norrell (i Damy...) są super! Jedna z moich ulubionych książek, czytałam kilka razy, czytałam też fanfiki, bo było mi mało tego świata i obejrzałam serial. Polecam, też jest bardzo dobry (chyba 8 odcinków, więc nie jakiś bardzo długi). Szkoda tylko, że nic nie wskazuje, żeby wyszła druga część książki...
Z Valente czytałam Palimpsest - oryginalny i pięknie napisany, wierzę, że i inne jej książki warto poznać.
"Terror" robi wrażenie. W ogóle Simmons wymiata, bardzo wszechstronny pisarz.
Skoro już masz Zmierzch (obrzydliwy gniot), to i Igrzyska Śmierci by się przydały, są napisane lepiej (choć ostatnia część rozczarowuje), no i też zapoczątkowały modę na apokalipsę.
Czytałam jakąś książkę Mitchella, ale nie polubiliśmy się. Może warto znów spróbować.
Mroczne materie - wg mnie takie se. Świetny początek, ale potem to wszystko się rozmywa, Lyra znika w cieniu Willa, a końcówka jest dziwaczna.
Miasta pod Skałą też mnie rozczarowały, nawet nie dokończyłam. Zaczęło się świetnie, to powolne budowanie napięcia, labirynt podziemny, potem to szatańskie miasto, dziwna atmosfera... no a potem zaczęło się to ciągnąć i ciągnąć, zirytowały mnie płaskie i stereotypowe postaci kobiet i w końcu nie dokończyłam. Może jeszcze kiedyś spróbuję.
Pierwszy raz słyszę o bizarro fiction. Śmiałam się przez dłuższa chwilę z tej nawiedzonej waginy, rany, ale trzeba być rąbniętym, żeby coś takiego napisać :D Zdecydowanie nie podejdę do tego czegoś :D
"Skoro już masz Zmierzch (obrzydliwy gniot), to i Igrzyska Śmierci by się przydały"
UsuńTyle że Igrzyska to jednak nominalnie SF. A i większość dystopii, które zapoczątkowały jest raczej SF.
"zirytowały mnie płaskie i stereotypowe postaci kobiet"
Och, tak bardzo tak. Huberath pisze tylko trzy typy kobiet - damselę w distresach, miłość utraconą (ta pierwsza często przeistacza się w tą drugą) i femme fatal. I to nigdy nie są pełnowartościowe, autonomiczne postacie, tylko funkcje narracyjne, służebne wobec bohatera =.=
Seriala "Jonathan Strange & Mr Norrell" też sepaczałem - moim zdaniem, świetny.
Usuńhttp://seczytam.blogspot.com/2015/11/susanna-clarke-jonathan-strange-i-pan_31.html
"Igrzyska śmierci" paczałem filma i nigdy więcej :D
Moreni, dokładnie! W "Miastach..." była właśnie damsela, w coraz większych kłopotach i coraz głupsza, femme fatale oczywiście też była =D No w pewnym momencie nie dało się już tego czytać. Szkoda, bo pomysł na miasto całkiem oryginalny, klimat też, no ale jak nie umie w kobiety, to niech o nich po prostu nie pisze.
UsuńFajnie, że serial też Ci się podobał :) Smutne jest to, że Clark planowała napisać drugą część Jonathana, ale skoro minęło już kilkanaście lat, to już chyba nie ma co n to liczyć :(
Filmowe "Igrzyska..." zdzierżyłam tak do połowy :)
Clarke pracuje nad nową powieścią od 2004 roku, ale utrudnia jej to choroba - cierpi na syndrom chronicznego zmęczenia. Zresztą "Jonathana Strange i pana Norrella" też pisała dziesięć lat, a licząc od pierwszego pomysłu do wydania to było lat czternaście.
UsuńClarke ma specyficzny sposób pisania - nie pisze od początku do końca, tylko fragmentami - na co tam akurat ma pomysł, a potem łączy fragmenty.
Widzę, że tu wszyscy mają podobne wrażenia z "Igrzysk...". Ja przemęczyłem wszystko i dalej nie wiem, skąd fenomen popularności tego. Ma ktoś jakiś pomysł? :P
UsuńIgrzyska mogą trafiać do młodszych nastolatków (tak 12-15 lat). I dobrze, jak chcemy żeby ludzie sięgali po Clarke czy Huberatha, to muszą w młodości dostać Herrego Pottera czy choćby te Igrzyska śmierci (które Potterowi do pięt nie dorastają, ale przecież czyta się nie tylko arcydzieła :D ).
UsuńKiedyś czytałem, że ludzie przez cale życie preferują ten typ literatury, który czytywali w dzieciństwie - u mnie tylko po części się to zgadza, bo pierwszą przeczytaną przeze mnie książką był zbiór wierszy (obecnie poezji do rąk nie bierę :D ) - Danuty Wawiłow "Rupaki". Ale potem to już poleciało fantasy od "Filonka Bezogonka" i "Doktora Dolittle" (animal fantasy obie) począwszy.
A coś w tym jest :P. U mnie też po części to tylko się sprawdziło. Pamiętam, że w klasie drugiej podstawówki przeczytałem Trylogię Sienkiewicz, do dzisiaj historyczne lubię :D. Potter był później, wcześniej chyba "Władca Pierścieni" :D
UsuńPo Huberatha może niekoniecznie, chyba że napisał coś bez kobiet, to może wtedy :)
UsuńTak, wiem o problemach Clarke, ale wizja czekania nie wiadomo ile na nową książkę mnie nie pociąga :P Ale kto wie, może jeszcze nas zaskoczy.
"Kiedyś czytałem, że ludzie przez cale życie preferują ten typ literatury, który czytywali w dzieciństwie" - coś w tym może być, u mnie w dużym stopniu się to sprawdziło. Szybko zabrałam się za historyczne, zaczynając od "Mitologii" - i pozostały mi bardzo bliskie do dziś. Fantastykę odkryłam na dobre w wieku 19 lat, zaczynając od Pottera :) Wcześniej czytałam np. Władcę Pierścieni, ale dopiero po Potterze poczułam zainteresowanie całym nurtem :)
Co do Igrzysk to nie wiem, czasem pojawia się książka, która trafia w jakąś nieuświadomioną potrzebę rynku, staje się hitem i zyskuje wielu naśladowców, jak wcześniej Harry i Zmierzch. A same Igrzyska uważam za całkiem sprawnie napisaną książkę (minus ostatni tom), z dobrą, główną bohaterką. Jest widowiskowość (te tytułowe igrzyska), dużo krwi, nastoletnie miłości, dramaty, rewolucja... Są krótkie, łatwe do pochłonięcia rozdziały, zazwyczaj zakończone jakimś cliffhangerem - taka dość filmowa narracja, zresztą autorka jest scenarzystką i chyba pisała z myślą, żeby książkę można było łatwo sfilmować :D Czyli, niezbędne składniki do stania się hitem - są :)
Nie czytałem Igrzysk - swoją wiedzę opieram na filmie. Zdaje się, że z tej samej półki jest coś, co mnie znacznie bardziej przypadło do gustu, czyli "Więzień labiryntu". Ale to znowu opinia z paczenia, a nie z czytania :D
UsuńHuberath zrobił na mnie większe wrażenie "Portalem" i pamiętam, że dziwiłam się, jakim cudem to FS wydała, bo książka bardzo nie w ich stylu, za skomplikowana i ciekawa w interpretacji. Z "Miastami" już tak ładnie nie było, ale wynika to chyba z tego, że czuję, że tam jest więcej niż potrafię wyłapać i możliwe, że za jakiś czas zupełnie inaczej je ocenię. Niemniej, jeden z ciekawszy współczesnych fantastów.
OdpowiedzUsuńNa pewno jeden z ciekawszych. Facet zupełnie nie z mojej bajki poglądami - bardzo religijny i prawicowy. I jego poglądy widać w twórczości, ale jak są smakowicie podane - nie zmienia się to w agitkę, to nie rażą (podobnie w PLO Grzędowicza widać jego konserwatywny liberalizm, ale też to nie razi, u Atwood - przynajmniej w "Oryx i Derkacz" feminizm też nie razi).
UsuńToś mnie zachęcił mocno do Huberatha, tego rodzaju twórców często się nie spotyka. Przykładowo Lewis, którego lubię, ale mocno mnie drażniło to nachalne ewangelizowanie w "Opowieściach z Narnii".
UsuńNatomiast, u Grzędowicza nawet nie zauważyłem tego konserwatywnego liberalizmu, co świadczy, że albo jestem tępy albo on rzeczywiście dobrze to zamaskował :D
Cała edukacja Filara to pochwała konserwatywnego liberalizmu :D
Usuńps
UsuńTu masz opinię takiego oburzonego polityczną wymową PLO:
https://www.goodreads.com/review/show/506824861
W sumie prawda :D. Ale widzisz, nawet nie zwróciłem uwagi, czyli poszło mu faktycznie dobrze :P
UsuńJeszcze to polecę (choć byki, np. "najprostrzymi", "momętami" poraniły me oczęta :D ) - fajnie rozebrana polityczna wymowa PLO:
Usuńhttps://www.academia.edu/6307787/Pan_lodowego_Ogrodu
Analiza bardzo ciekawa. W sumie Nahel Ifrija mi się kojarzyła z oszalałymi feministkami, ale nie zwróciłem na to większej uwagi :D
UsuńPrzepraszam, że ja nie w temacie. Piszę tu, bo może ktoś postronny skorzysta:
OdpowiedzUsuńhttps://www.youtube.com/watch?v=dpYYsbuydqM
Co sądzisz o poziomie historycznym tam zaprezentowanym?
Bo mi to brzmi jak idiotyzm (oczywiście, z punktu widzenia amatora) już przed dziewiątą minutą. Mianowicie dowodem na pochodzenie rodu Piastów z Wielkich Moraw, ma być imię Świętopełk, nadane synowi przez Bolesława Chrobrego.
A później w ogóle insynuacje do Kościoła w stylu turbolechickim. Przynajmniej tak brzmi to dla mnie.
Do morawskiego pochodzenia Piastów odnosiłem się tu:
Usuńhttp://seczytam.blogspot.com/2018/02/przemysaw-urbanczyk-mieszko-pierwszy.html
I nie ma żadnych dowodów - tak w źródłach pisanych, jaki archeo - na istnienie w Polsce obrządku cyrylometodiańskiego w okresie Pierwszego Państwa Polskiego.
Ano właśnie, coś kojarzyłem, że i tutaj się to pojawiało. Ale z innych opracowań też kojarzę, że nie ma dowodów na istnienie obrządku cyrylometodiańskiego.
UsuńA im dalej w las, tym lepiej, z tego, co mi się wydaje... Na przykład, nie wspominają w ogóle o przodkach Mieszka, opowiadając jakby się jakoś tak znikąd pojawił. Zresztą, posłuchaj, mam wrażenie, że się ubawisz/załamiesz.
Szkoda, bo jak dotąd kojarzyłem ten kanał raczej jako coś poważnego.
PS. Od tego momentu to w ogóle chyba jakiegoś kubła wody trzeba:
Usuńhttps://youtu.be/dpYYsbuydqM?t=2461
Odsłuchałem na tyle dużo, żeby postawić diagnozę: dwóch amatorów opowiada duby smalone o historii.
UsuńAno właśnie. Dzięki :D
UsuńNależy Wam się solidna pokuta: włosienica, biczowanie, ganianie na bosaka po śniegu i lodzie i jakieś tam inne. Przez Was obejrzałem to barachło, tego się nie da odzobaczyć.
UsuńSattivasa
UsuńJa już ich poprzednie programy oglądałem. I miałem poważne wątpliwości, sporo, jak.mi się zdaje, bzdur na temat Piusa XI i Piusa XII. Ale to już w ogóle odlot :D. Aż zwątpiłem, czy może ze mną jest coś nie tak i to ja nie jestem niedouczony :D
Wspomni pan coś o Paolo Bacigalupi?
OdpowiedzUsuńWodny Nóż i Nakręcana Dziewczyna to mistrzostwo świata.
Zatopione Miasta troszkę mniejszy kaliber, ale też bardzo fajne czytadło.
Ale to SF, a nie fantasy. Jedyne jego fantasy, jakie kojarzę, to opowiadanie "Alchemik" dwa razy w Polsce publikowane (w: Fantastyka Wydanie Specjalne, nr 4, 2011 i antologia "Epopeja. Legendy fantasy").
UsuńZ tą francuską fantastyką to niezłą zagwozdkę mi zrobiłeś. ;)
OdpowiedzUsuńW sumie kojarzę Julka Verne, ale to nie do końca te ramy czasowe. Przypomniało mi się jednak, że kiedyś była NF poświęcona francuskiej fantastyce, więc coś tam muszą "pisać". ;)
Jules Verne to science-fiction, nie fantasy.
UsuńSylwka odnosiła się zapewne do tego mojego zdania:
Usuń>Zresztą i francuskie współczesne SF jest na naszym rynku nieobecne. Brak fantastyki z tego kraju<.
Zdanie to jest nieco na wyrost, bo zapomniało mi się o Werberze, którego promowało u nas wydawnictwo Sonia Draga i to całkiem konkretnie (wydano trzynaście jego książek, niektóre były wznawiane). Jeśli Werner jest wyznacznikiem poziomu francuskiej fantastyki, to może lepiej, że nasi wydawcy odpuścili ten kierunek :D
Fakt, zapomniało mi się o tym zdaniu. Pardon ;).
UsuńMoże i dobrze, ale i tak jakieś dziwne mi się to wydaje. Z drugiej strony, włoskiej fantastyki też za wiele nie ma, a kraj też dosyć w Europie ważny. Kilka tytułów znam, ale nie za wiele tego.
Dobra, znalazłam jakąś francuską listę: https://www.actusf.com/detail-d-un-article/10-romans-de-fantasy
OdpowiedzUsuńI czytam teraz tę książkę: http://lubimyczytac.pl/ksiazka/149182/szpady-kardynala ale nie powiem, żeby była jakaś super.
Z opisu książek z tej listy i miejsca Pierre Pevela wnoszę, że z francuską fantastyką nie jest najlepiej.
UsuńNa to wygląda. Bardzo ciekawe. To przecież kraj z takimi tradycjami literackimi. I z tego, co słyszałam, Francuzi czytają dość sporo, wg badań dużo więcej niż Polacy.
UsuńTeraz zaczęłam się zastanawiać, jak z fantastyką w mniejszych krajach i trochę smutno, że może istnieje jakiś estoński Dukaj albo węgierska Brzezińska i o tym się nie dowiemy.
Z Estonią i Węgrami jest ten problem, że jest pewnie problem :D z tłumaczami. Choć z języków ugro-fińskich przełożono na polski kilka pozycji fantasy Leeny Krohn ("Tainaron", "Tainaron. Listy z innego miasta" i dziecięce "Pelikan. Opowieść z miasta" - to wspólnie z Manuelem Blázquezem).
UsuńNie było jakiejś masy fantasy spoza kręgu anglosaskiego, coś tam jednak przełożono, ktoś wyżej pisał o Włochach, to mamy przecież w Polsce książki takich autorów jak Silvana De Mari, Licia Troisi czy Valerio Evangelisti. Za komuny w Fantastyce leciała jeszcze w odcinkach powieść Lino Aldaniego i Danieli Piegai "Znak białego księżyca".
Na razie skłaniam się ku tezie, że fantasy to gatunek, w którym najlepiej sobie radzą Anglosasi, Słowianie (Polacy i rosyjskojęzyczni - Rosjanie, Ukraińcy, Białorusini) i trochę Niemcy :D Ale z rynkiem niemieckim, jeśli chodzi o fantastykę, jest trochę jak z francuskim (choć nie aż taka to posucha) - ogólnie wychodzi u nas bardzo dużo tłumaczeń z niemieckiego, ale nie dotyczy to fantasy/SF.
Co do słowiańskiej, to leżą u nas tłumaczenia z języków południowosłowiańskich - poza bodajże jedną pozycją chorwacką, nic nie przełożono, a przecież Bułgarzy czy Serbowie też piszą fantasy (na pewno, bo kiedyś na facebooku rozmawiałem z pisarzem z Bułgarii - nazwiska nie pamiętam, zresztą rozmowa dotyczyła psów, bo on też hoduje kaukazy - ale wszedłem na jego profil i akurat chwalił się właśnie wydaną książką).
ps.
UsuńZ włoskich jest jeszcze to:
http://seczytam.blogspot.com/2016/07/dino-buzzati-o-smoku-i-psie.html
Gdybym wrzucał do kanonu pojedyncze opowiadania, to na pewno "Polowanie na smoka z falkonetem" znalazłoby swoje miejsce.
O, dzięki za Buzzatiego. Nie słyszałam o nim wcześniej. Jest nawet w miejskiej bibliotece, chętnie go sprawdzę :)
OdpowiedzUsuńNo tak, tłumaczów pewnie niewielu. A jak już jakieś wydawnictwo zechce coś przetłumaczyć bardziej egzotycznego, to niekoniecznie fantastykę, skoro tyle jej u nas. Fajna teza, że fantasy to domena głównie Słowian i Anglosasów. Ci nieliczni Niemcy to mogą mieć słowiańskie korzenie :P
Czytałam "Tainaron" Leeny Krohn, to prawdziwe cudo <3 Jedna z najlepszych książek, które przeczytałam w ubiegłym roku. Pojęcia nie miałam, że wyszedł też ciąg dalszy. Evangelistiego znam z "Cherudka", czytałam chyba kilkanaście lat temu. Podobał mi się, fajna, horrorowa atmosfera i dość nietypowy główny bohater.
"Tainaron. Listy z innego miasta" to nie tyle kontynuacja, co nowe wydanie poszerzone o dwa listy.
UsuńI uzupełniłem kanon o książkę Buzzatiego z 1945 roku, więc w tym miejscu:
http://seczytam.blogspot.com/2019/05/moj-kanon-fantasy-pozycje-sprzed-1970.html
Ciekawa lista, a o wielu z tych tytułów dotychczas nie słyszałam. Mam jednak w planach "Terror", tylko coś się nie mogę za tę książkę zabrać.
OdpowiedzUsuńA co sądzisz o Eragonie? Moim zdaniem to chała kompletna, która tylko dzięki marketingowi się dobrze sprzedała.
OdpowiedzUsuńO Eragonie sądzę tak: słaba książka, ale że autor zaczął ją pisać mając 15 lat, to lekki szok - jak na nastolatka to jednak całkiem niezłe.
UsuńChociaż u nas swego czasu nadzieją polskiej fantastyki był niejaki Marek Pąkciński, który debiutował niezłym zbiorem opowiadań "Owadzia planeta" mając 16 lat, a zważywszy na wydłużony proces wydawniczy w PRL musiał to pisać mając 13-15 lat. No ale to prehistoria, bo zbiór wyszedł w 1976 r. (czytałem to chyba koło 86). A sam Pąkciński coś tam potem jeszcze napisał, ale gwiazdą polskiej SF nie został. Próbował jeszcze w powieściopisarstwie historycznym ale też furory nie zrobił.
Jako szesnastolatek debiutował też Jacek Dukaj "Złotą galerą" w Fantastyce. U niego poszło szybko, już jako 23-latek miał debiut książkowy (Xavras Wyżryn).
Od malazańskiej Eriksona się odbiłeś? Pierwsze 3 tomy są fajne, później jest już różnie. Pod koniec sagi już coraz mocniej odlatuje, gdzie nagle każdy wioskowy cep ma przemyślenia na miare Nietsche. Ale dla tomów 2 i 3 imho warto po to sięgnąć.
OdpowiedzUsuńMało co pamiętam, więc odszukałem swój post z Katedry pisany jakoś niedługo po lekturze "Ogrodów księżyca" - post z 15 maja 2009:
Usuń>Przeczytałem pierwszy tom i wynudziłem się niemożebnie. SE skąpi wielu wyjaśnień potrzebnych dla zrozumienia fabuły, a z drugiej strony rozwlekle opisuje pierdołowate wydarzenia typu skakanie po dachach przez kilka stron.
Do tego bohaterów wymyślił tragicznych. Arystokrata czy złodziej, prostytutka czy chłop mówią identycznie, mają identyczne motywacje - ludzie z papieru
Cóż, Martinowi SE do pięt nie dorasta<.
Bardzo fajny wpis. Zapraszam też do siebie!
OdpowiedzUsuń