Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 23 stycznia 2020

Emil Zola, Wszystko dla pań

Skoro zachwycił mnie Germinal, to kontynuuję przygodę z Zolą. Jest słabej, acz nadal bardzo dobrze. O ile Germinal był opowieścią o biedzie i jej skutkach, to Wszystko dla pań jest opowieścią o chciwości.


I to chciwości pokazanej na różnych poziomach. Chciwości bogatego przedsiębiorcy, właściciela tytułowego domu handlowego Wszystko dla Pań. Chciwości jego podwładnych, podkładających sobie świnie, żeby zarobić ciut więcej, albo nawet awansować i zapewnić sobie wyższe pobory. Chciwości klientek – w tym przypadku jednak nie o pieniądze chodzi, a raczej o chęć posiadania danego towaru.
To kobietę wydzierały sobie nawzajem magazyny walcząc z pomocą konkurencji, ją to zwabiały w sidła wyjątkowych okazji oszołomiwszy uprzednio pięknie skomponowaną wystawą. Rozbudzały w niej żądzę wciąż nowych fatataszków, Stawiały przed nią pokusę trudną do przezwyciężenia. Kobieta ulegała tu bezwolnie, rezygnując najpierw ze zdrowego rozsądku w imię korzystnych jakoby zakupów, potem powodowana kokieterią, a wreszcie całkowicie zwyciężona przez niepohamowaną chęć zbytku
Inne środowisko, niż w Germinal, inne problemy – skutek: zdecydowanie nie jest to powieść tak mocna. W Germinal mieliśmy ludzi, w tym dzieci, pracujących ponad siły, a mimo to żyjących w biedzie. Tu mamy pracowników domu handlowego, może nie zarabiających kokosów, ale też nie głodujących, może i pracujących ciężko, ale nie ponad siły.
Favier, mianowany zastępcą kierownika, kopał dołki pod zwierzchnikiem, aby wysadzić go z zajmowanego stanowiska. Stosował tradycyjną taktykę, robił donosy do dyrekcji, wyzyskiwał każdą nadarzającą się okazję, aby złapać kierownika działu na jakimś przewinieniu.
Zola znowu wziął pod lupę problem społeczny, a problemem tym jest „wykańczanie” drobnego handlu i rzemiosła przez wielkie domy handlowe. A także warunki pracy w takowym domu. I tak właściwie to chyba z nikim Zola nie „trzyma”. Z jednej strony jakby współczuł owym drobnym kupcom i rzemieślnikom, ale z drugiej widzi, że ich interesy są anachroniczne, że przyszłość należy do wielkich przedsiębiorstw. Pokazuje, że pracownicy w domach handlowych nie zawsze są  traktowani dobrze, ale z drugiej od początku widzimy, że mają jakiś skromny, bo skromny, ale jednak socjal. I jakby wskazuje drogę – lepiej traktowani pracownicy, to lepsi pracownicy.

Powieść miała w Polsce wiele wydań. Tu z 1950 roku i dwutomowe z 1954

Chyba w swoim naturalizmie Zola w tej powieści posunął się za daleko. Owszem, pomysły przedsiębiorcy na przyciągnięcie klientów zaskakujące – okazuje się, że to co dziś stosują markety, znane było już w XIX wieku. Ale opisy niekończących się zakupów mnie nieco znużyły (być może paniom bardziej przypadną do gustu).
Mouret był zdania, że kobieta nie może oprzeć się reklamie i prędzej czy później ulega sile rozgłosu. Zastawiał na nią zresztą jeszcze bardziej wymyślne sidła, studiował ją jak wielki psycholog. Odkrył, na przykład, że kobieta nie potrafi oprzeć się tak zwanym wyjątkowym okazjom, że kupuje bez istotnej potrzeby, gdy jej się zdaje, że robi dobry interes. Na tej podstawie opierał swój system zniżki: obniżał stopniowo ceny nie sprzedanych artykułów, wolał je sprzedać ze stratą, byle utrzymać zasadę szybkiego obrotu towarami. Przeniknął jeszcze głębiej serce kobiety i wymyślił system „zwrotów”, arcydzieło jezuickiej przewrotności. ,,Niech pani to weźmie, odda nam pani towar, jeżeli przestanie się pani podobać”. Kobieta, dotąd jeszcze wahająca się, znajdowała w tym ostateczne usprawiedliwienie, licząc na możność naprawienia swojego szaleństwa. Kupowała ze spokojnym sumieniem.
A fabuła i bohaterowie... No są. Odnosiłem wrażenie, że byli Zoli potrzebni tylko i wyłącznie dlatego, że to jednak miała być beletrystyka, a nie opracowanie popularnonaukowe. Trafnie to ujęła Karmena w komentarzu pod poprzednią notką poświęconą Zoli: to dziewiętnastowieczna wersja Kopciuszka, a bohaterami drugoplanowymi są Kopciuszek i książę pan. Drugoplanowymi, bo głównym bohaterem jest sam dom handlowy.

A to wydania z lat: 1987, 1992 i 1998

Wydanie, które czytałem jest dość dziwne – dwa tomy z odrębną numeracją w jednym woluminie.

OCENA: 8/10.

E. Zola, Wszystko dla pań, tłum. Z. Matuszewicz, wydanie IV, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1971, stron: 532 (284 + 248).



4 komentarze:

  1. Zola i jego naturalizm robią spore wrażenie nawet po tylu latach od napisania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak. Ale w tej powieści jednak mniej - to taki trochę podręcznik marketingu z pretekstową fabułą.

      Usuń
  2. O, trochę tych wydań było. Ja czytałam to z panią z zielonymi powiekami ;)
    Miło, że odebrałeś książkę w podobny sposób. Bardzo miło ją wspominam. Zoli udało się napisać przyjemną historię miłosną i jednocześnie pokazać wiele problemów. Pamiętam, że byłam zaskoczona czytając tę książkę. Nie sądziłam, że budowa wielkich centrów handlowych, pomysły na przyciągnięcie klienteli, upadek drobnego handlu to sprawy, które zaczęły się już w XIX wieku. Momentami to wszystko brzmiało zupełnie współcześnie, brakowało tylko płatności telefonem i udania się do kina w supermarkecie :) Piszesz o chciwości, to z pewnością też, ale ja zapamiętałam bardziej książkę jako opowieść o początkach konsumpcjonizmu na taką większą skalę. Tu zalew towarów, szał ciał, promocje, nie wiadomo, co by tu jeszcze kupić, tyle tego ; ) No i oczywiście, jak to u Zoli bywa, nierówności społeczne. Dziewczyny pracują w luksusowych sklepach, ale same przymierają głodem :/
    Oglądałam I sezon serialu na podstawie książki. Bardzo fajnie dobrani aktorzy, ale poszło to w stronę romansu, twórcy serialu postarali się wyczyścić tę zolowską ponurość ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To nie są wszystkie wydania. To z WL (1992) było wydaniem VII. A potem było jeszcze to z 98 r. i chyba jeszcze jedno - gdzieś mi mignęło w sieci wydanie bez ilustracji okładkowej: twarda, zielona oprawa ze złoconymi napisami. Tak wydawała Zolę chyba Zielona Sowa jakieś 10-15 lat temu - oczywiście tylko wybrane tytuły (obstawiam: Germinal, Nana i Wszystko dla pań).

      Dla mnie konsumpcjonizm - chęć posiadania, to też jakaś forma chciwości: mieć, mieć, muszę to mieć :D

      Co do tego niedojadania - to chyba inaczej to odebrałem. Bo owszem, bohaterka kasą nie śmierdziała, ale też miała na utrzymaniu pasożyta - brata-utracjusza. A tak to chyba głód pracownikom nie groził. Tym bardziej że był jednak pewien socjal, choćby w postaci obiadów fundowanych przez pracodawcę (chyba był też jakiś fundusz emerytalny).

      Masz na myśli ten serial z akcją przeniesioną do Anglii? To potem Włosi nakręcili swoją wersję - akcja przeniesiona do Italii w latach sześćdziesiątych XX wieku. Dla mnie to tylko luźno inspirowane Zolą.

      Usuń