Po przeczytaniu, Paweł jest zaskoczony. Nie sądziłem, że Komuda aż tak się rozwinął pisarsko. Na pewno wrażenie robi jego erudycja. Praktycznie non stop autor mruga do nas okiem i wywala jakieś nawiązania do literatury (najróżniejszej, od Galla Anonima do Konrada Lewandowskiego), historii i światka pisarzy SF/fantasy – już w pierwszym rozdziale mamy „pocisk” po wspomnianym Lewandowskim (przypomnę: Konrad T. Lewandowski w fandomie ma ksywkę Przewodas, a w Jaksie mamy demona, tak opisanego: Przodos, plugawy karzeł zdrady – panowie nie kryją, że się nie lubią, tym niemniej Lewandowski stanął w obronie Komudy po kociokwiku lewaków i nielojalnych redaktorów Nowej Fantastyki).
Ale te rozgrywki fandomowe, to margines, do tego czytelny tylko dla garstki zainteresowanych (sądzę, że masy takich smaczków nie wyłapałem). Mamy tu mniej pastiszu, niż w opowiadaniach, dominuje raczej zabawa wątkami historycznymi. Już bitwa otwierająca powieść, to „matka wszystkich bitew” – Komuda inspirował się głównie bitwą na Kosowym Polu (1389). To starcie, w którym chrześcijańska Europa (tak prawosławna, jak i katolicka) dostała w tyłek od Turków. W trakcie walki Murad I, sułtan turecki został zabity przez anonimowego chrześcijanina (tradycja nazwała go Milošem Obilićem). Ów Miloš miał udawać, że chce przejść na stronę Turków, a kiedy dopuszczono go przed oblicze Murada, zaatakował zatrutym sztyletem. Śmierć poniósł też dowódca wojsk chrześcijańskich – serbski książę Lazar, który dostał się do niewoli i został ścięty.
I tę trójkę bohaterów bez trudu znajdziemy u Komudy: Lazar – król Lendii, Goran – kagan Hungurów i Miłosz z rodu Drużyców – zabójca kagana.
Ale bitwa na Kosowym Polu (powieściowych: Rabych Polach vel Rabym Polu, bo w tekście liczba mnoga, na mapie pojedyncza) to nie jedyna inspiracja. Znajdziemy też echa bitwy z Mongołami pod Legnicą (1241) w opisie Długosza, w tym słynne: Gorze nam się stało (te słowa miał wypowiedzieć książę Henryk Pobożny, kiedy z placu boju zaczęli zwiewać rycerze z Górnego Śląska). Z bitwy pod Legnicą wzięta jest też taktyka Hungurów (wzorowana oczywiście na mongolskiej), łącznie z przytoczonym przez Długosza okrzykiem: Biegajcie, biegajcie (czyli uciekajcie, uciekajcie).
Są też drobiazgi ewidentnie pochodzące z opisu oblężenia Zbaraża (1649) przez Kozaków i Tatarów pióra Henryka Sienkiewicza. Choćby hungurski okrzyk: Uk, uk (u Sienkiewicza, kiedy wrogowie nie mogli poradzić sobie z Podbipiętą machającym krzyżackim mieczem... naokół rozległy się dzikie wołania: – Uk! uk!). Także scena, w której kagan daje nowemu lennikowi do zjedzenia przeżute przez siebie owoce, ma swój odpowiednik w Ogniem i mieczem (choć o nieco innym charakterze, że zacytuję: chan (...) wypluł niedojedzone daktyle na rękę, następnie oddał je jednemu z mułłów, który przyjął je z oznakami czci nadzwyczajnej i zaraz spożywać począł).
Dalej znajdziemy też opisy buntu chłopskiego rodem z Galla Anonima.
Mapa jest chyba zupełnie fantazyjna, ale umieszczone na niej krainy mają swoje odpowiedniki w naszych dziejach. Na wschodzie kaganat Hungurów – nazwa wyraźnie nawiązuje do Węgrów, którzy w łacińskich źródłach występują jako Ungari lub Hungarus. Ale sami Hungurowie to lud mający cechy różnych ludów stepowych z naszej historii, ze szczególnym zwróceniem uwagi na Hunów, Awarów, Węgrów i Mongołów/Tatarów.
Znajdziemy odpowiedniki innych ludów – Polaków (Starsza Lendia) i może Litwinów (Młodsza Lendia), Niemców (Swarnowie czyli chyba Kłótliwi, bo swarny to właśnie kłótliwy, choć to słowo ma też inne znaczenia), Rusinów (Dregowicze – tak nazywało się wczesnośredniowieczne plemię ruskie), Wołochów (Montania – w Polsce kiedyś Wołoszczyznę nazywano Multanami, od rumuńskiej nazwy Muntenia), Skandynawów (Skandingowie). Znajdziemy też odpowiednik chrześcijaństwa – wiarę w Praojca i słowiańskie pogaństwo – pokonanych czcicieli Czarnoboga, Wołosta, Jaruna, Mokoszy, Groma i Karsa.
I wiele, wiele innych nawiązań, z których pewnie większości nie zauważyłem. Ale z tymi nawiązaniami literackimi jest pewien problem. Jak już pisałem, Jaksa ma mniej pastiszu, mniej grimdarka, a więcej przygodówki, więcej slavic fantasy i zabawy literaturą, historią – wiecie, że to lubię, a jak ktoś nie wie, to:
Marcin A. Guzek, Szare Płaszcze: Komandoria 54
Jednak w Jaksie już było dla mnie za dużo. Przez te ciągłe popisy erudycji, nie mogłem jakoś „utonąć” w powieści – wciąż czujnie wyczekiwałem na kolejne literackie czy historyczne nawiązanie. Ale zdaję sobie sprawę, że większości czytelników nie będzie to przeszkadzać, bo nie zauważą popisów Komudy – kto dziś czyta Sienkiewicza, o Gallu Anonimie czy Długoszu nie mówiąc? Więc co taki czytelnik znajdzie w Jaksie.
Po pierwsze, bardzo dobrze wymyślony świat. Komudowe ludy są interesujące od strony antropologicznej, a i bestiarium nie wypadło sroce spod ogona. Widać, że w tym punkcie autor wykonał ogromną pracę – aż się zastanawiałem czy na potrzeby tworzenia cyklu o Jaksie nie musiał napisać innej książki, z opisem świata, ludów z ich obyczajami i religiami, bestiarium itd. Bo bez takiego przewodnika, nie ma bata, musi się pogubić. Być może fragmenty tej domniemanej książki mamy w aneksie do Jaksy – to trzydziestosześciostronicowy dodatek pt. Dopisek dla uważnego czytelnika. Gotowy materiał na setting (świat, uniwersum) do gry RPG.
Po drugie, niezłą fabułę.
Po trzecie, przyzwoicie skrojonych bohaterów. Choć nagła lendiańska elokwencja człowieka wychowanego od dziecka w innej kulturze z innym językiem, budzi moje poważne wątpliwości. Podobnie postawa drugiego głównego bohatera końcówki, bo powinien być znacznie bardziej dziecinny. Niestety, ta końcówka wygląda trochę tak, jakby Komudę goniły terminy i chciał jak najszybciej skończyć.
Teraz zastanawiam się nad kupnem zbioru opowiadań z tego samego świata, a zastanawiam się, bo część recenzentów twierdzi, że Bies idzie za mną prezentuje te same wydarzenia, tylko już w formie powieści, i to znacznie lepiej...
Podsumowując. Bies idzie za mną to nowa jakość w polskiej slavic fantasy, wreszcie coś, co czyta się bez żenady. Czekam na kolejne tomy.
OCENA: 8/10
J. Komuda, Jaksa, t. 1: Bies idzie za mną, wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2019, stron: 448.
Tak co do rozgrywek toczących się w pisarskim światku. Dwóch redaktorów Nowej Fantastyki – Rzymowski i Zwierzchowski – twierdzi, że Komuda „przyznał im się”, że w opowiadaniu, które zaczęło Komudagate, pod postacią Daliana „ukrył” pisarza, geja Jacka Dehnela. Być może, dla mnie to zupełnie nieczytelne, a wiarygodność Rzymowskiego i Zwierzchowskiego leży tuż pod drugim dnem. Ale ja o czym innym – wśród oburzonych tym zabiegiem Komudy jest niejaki Jabłoński – mierny pisarzyna, który od razu się odnalazł na łamach Nowej Fantastyki (cóż, cena za nielojalność wobec własnego pisarza – uznani twórcy wolą teraz NF omijać, no to jest łapanka na autorów).
OdpowiedzUsuńSkoro oburzające jest nawiązywanie do żyjącego pisarza, który może się odwinąć w podobnym tekście, to jak nazwać takie szarganie pisarzy nieżyjących? Podłość, dupkostwo? To właśnie takim dupkiem jest Jabłoński. Zacytuję fragment jego powieści „Słowo i miecz” – z typową dla siebie „finezją” (jaki talent, taka finezja) opisuje rozmowę chrześcijańskich wojów:
- Z całym szacunkiem, ojcze wielebny, może najpierw byśmy przypiekli dzieciaki? - zaproponował usłużnie Parnic. - To zawsze rozwiązuje języki rodzicom...
- Słusznie prawisz, druh - poparł go grubym basem Gołub. - Pomnisz, jak my pod Radogoszczą rozrywali końmi wieleckie szczeniaki? Ot, była igraszka! - zapewnił, szczerząc się wesoło na samo wspomnienie.
- Dobra zabawa - potwierdził Parnic. - Baby wyły jak wilczyce, starzy wojowie płakali jak bobry... Przyjemnie było patrzeć.
- Ja bym wziął na początek kobitkę - zasugerował Bunsch. - Skoro to czarownica, wygolimy jej zaraz głowę i srom - dodał, rozmarzony lubieżnie - a potem przypalimy cycuszki.
Parnic = Teodor Parnicki (zm. 1988), Gołub = Antoni Gołubiew (zm. 1979), Bunsch = Karol Bunsch (zm. 1987). Trzech bardzo znanych polskich powieściopisarzy historycznych, piszących m.in. właśnie o Polsce pierwszych Piastów. Po taki kaliber „literatów”, jak Jabłoński, teraz musi sięgać Nowa Fantastyka. A obok Jabłońskiego – Gołkowski, czekam na Blankę Lipińską :D Przypomnę moje zadnie o pisarczykostwie Gołkowskiego:
https://seczytam.blogspot.com/2017/03/micha-gokowski-komornik-t-1.html
Czytałem te wypociny Jabłońskiego. O ile jego "Uczeń Czarnoksiężnika" był jeszcze jako taki, to już to "Słowo i Miecz", to już słabizna. Przyznaje, że to jedna z nielicznych książek, które nie skończyłem (dotarłem może do trzech czwartych całości). Przyznam, że tego nawiązania nie pamiętam, ale tylko to potwierdza moją opinię o tym panu.
UsuńNatomiast co do "Jaksy" to jeszcze nie czytałem, ale chcę jakoś niedługo nadrobić, a Twoja recenzja tym bardziej do tego zachęca. Miło, że Komuda się rozwinął.
PS. Może warto przerzucić się na określenie pigmentododatni? xD
Usuń"Słowo i Miecz" to prymitywna neopogańska agitka, u mnie w TOP 10 Żenady w Polskiej Fantasy. Tak na szybko ów TOP 10, a raczej TOP 8 (bo na szybko trudno mi przypomnieć sobie wszystkie kiszki, jakie czytałem) - oczywiście dotyczy tylko pozycji wydanych przez w miarę sensownych wydawców, a nie niszowe oficynki czy w self publishingu:
UsuńBaniewicz, cykl o czarokrążcy.
Dębski, Kiedy Bóg zasypia.
Gołkowski, Komornik.
Jabłoński, Słowo i Miecz.
Jadowska, cykl Dora Wilk.
Patykiewicz, Zły brzeg.
Szumacher, Słowodzicielka.
Ziemiański, cykl Achaja.
Odwróć tabelę, Ziemiański będzie na czele :D
UsuńNie da się ukryć, że rzeczywiście Ziemiański jest moim faworytem w wyścigu do tytułu Autor Największej Kupy w Polskiej Fantasy.
UsuńO, a Głodna Wyobraźnia chwaliła Slowodzicielke. Dębskiego nawet chciałam spróbować, ale rozmyśliłam się, bo to i tak nie mój typ fantasy.
UsuńKotecki prześliczne ��
Karmena
Słowodzicielka - jeśli lubisz bohaterów-debili i ubóstwo językowe, to czytaj :D Za oryginalne w tej książce uchodzi to, że bohaterowie zdają sobie sprawę, że są wymyślonymi postaciami i wchodzą w interakcję z autorem. Tylko jakie to nowatorstwo, wystarczy poczytać komisy Baranowskiego sprzed 40 lat, żeby je znaleźć :D Przy czym dzieła Baranowskiego - choć obrazkowe! - są nieporównywalnie lepsze literacko.
UsuńJeśli to ten Baniewicz od Wołyńskiego Gambitu, a przede wszystkim od Pięciu Dni Ze Swastyką, to w dumie nie powinienem się dziwić🙂
OdpowiedzUsuńPatykiewicz w ten dylogii coś o wrzuceniu w ogień nie był taki zły.
Dębski ma chwytliwy tytuł.
A ta Achaja kusi trochę mimo wszystko.
Dla mnie najwspanialszym pomysłem Baniewicza byli rozbójnicy działający na bezludnej wyspie. Cały czas się zastanawiam, kogo rabowali - króliki, foki? :D
UsuńPatykiewicz ma dwie wybitne literackie słabizny:
1. Zaczyna nie najgorzej, a kończy żałośnie - musi przedobrzyć.
2. Język polski sprawia mu wielkie problemy, co przy słabej redakcji daje efekt komiczny. A, niestety, SuperNowa miała słabych redaktorów. Kilkanaście lat temu na nieistniejącym już portalu Załoga G zrobiłem rozbiór jednego akapitu "Złego brzegu" - w jednym akapicie było coś koło dziesięciu byków stylistycznych i niezręczności. Ja nie daję rady czegoś takiego czytać.
Książka Dębskiego - historyczne fantasy - nie broni się ani od strony "historyczne" (np. facet każe bohaterowi ok. 1040 r. zastanawiać się nad wstąpieniem do zakonu cystersów, który to zakon powstał w 1098 r.), ani od strony "fantasy" (fabuła i bohaterowie na poziomie słabszych pozycji okołogrowych, np. "Wrota Baldura").
Co do Achai, pamiętaj, co przeczytasz, tego nie odczytasz :D
Może ja powinnam to jednak przeczytać? Jakoś nie umiem się zmusić do FS. Do Komudy niby nic nie mam - "Czarna bandera" mi się podobała, ale jednocześnie boję się chyba, że po prostu znów wydam kasę w błoto. I jakoś mniej mnie boli zakup głupiej młodzieżówki albo Jadowskiej, niż czegoś takiego, bo w tych dwóch przypadkach wiem, że lektura (jakkolwiek zła by nie była) przynajmniej powinna być lekka. A przy takich powieściach boję się, że się wymęczę i tyle z tego będzie. Ale jednocześnie przez to sporo pisarzy mi umyka ostatnio. XD Niemniej, skoro to sensowne słowiańskie fantasy to może warto byłoby o tym po prostu pisać i mówić, a aby to zrobić, muszę przecież przeczytać.
OdpowiedzUsuń