Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 9 listopada 2020

Julian May, Wielobarwny kraj, t. 1-2

Teoretycznie SF. Tyle że zbudowane na zasadach znanych ze standardowej fantasy. Ale zacznę od świata, czy raczej światów, bo to akurat dość oryginalne (w przeciwieństwie do fabuły i częściowo bohaterów).

Wielobarwny kraj to pierwsza część tetralogii Saga o plioceńskim wygnaniu, która to tetralogia jest podcyklem w ramach cyklu Galactic Milieu. O co chodzi w owym cyklu. Okazuje się, że nie jesteśmy sami we wszechświecie – inne rozumne gatunki zwrócił uwagę na ludzkość. Z jednej strony zafascynowane ludzkimi umysłami i możliwościami, z drugiej przestraszone ludzką ekspansywnością. I postanowiły zbudować nam raj.
Musieliśmy utracić tak wiele: różnorodność naszych języków, wiele dogmatów naszej filozofii społecznej i naszych religii, nasz tak zwany nieprodukcyjny styl życia... nawet samą naszą ludzką suwerenność, choć dla prastarych intelektów Środowiska Galaktycznego taka strata może się wydawać śmiechu warta. (s. 30).
Obok bata była też marchewka:
ludzkość, z odrobiną pomocy przyjaciół, wyruszyła na podbój nadających się do zamieszkania układów gwiezdnych (...) zrzekliśmy się kilku błyskotek kulturowych, a w zamian za to uzyskaliśmy pełne zaspokojenie potrzeb energetycznych, nieograniczoną przestrzeń życiową i członkostwo w cywilizacji galaktycznej! (s. 24 i 30).
Przy „okazji” ludzkość dostała takie fajne bajery, jak odmładzanie, jak możliwość nauki w trakcie snu.

Jak to zazwyczaj z rajami bywa, nie wszyscy do nich pasują. Ale że ludzkość się rozwinęła, nie trzeba było niepasujących wysyłać do GUŁAGów czy strzelać im w potylicę. Z pomocą przyszedł wynalazek prof. Guderiana. Oczywiście coś na kształt wehikułu czasu, tyle że działającego tylko w jedną stronę – można się przenieść w przeszłość, nie można wrócić.

Tu już taka ciekawostka, zazwyczaj autorzy SF nie potrafią sensownie wyjaśnić ani budowy, ani zasady działania trakowego wehikułu. Julian May wybrnęła z tego w najprostszy sposób: prof. Guderian zmarł, a nikt inny nie wie dlaczego i jak to działa. Ale działa.

Niepasujący do raju sami odchodzą w odległą przeszłość, do epoki zwanej pliocenem. I to jest zdecydowanie mocny punkt programu, bo to ciekawy okres, epoka megafauny i świtu ludzkości. Pliocen zaczął się jakieś 5,33 miliona lat temu, skończył 2,58 miliona lat temu. Dawniej, kiedy May pisała tę powieść, uważano że przodkami ludzi były żyjące w pliocenie wyprostowane małpy – ramapiteki. Dziś ramapiteki przesunięto na stanowisko przodków orangutanów, ale z kolei na naszych przodków wytypowano inne plioceńskie małpy, jak ardipiteki czy kenyanthropy (te ostatnie niektórzy nawet uznają za najstarszych przedstawicieli naszego rodzaju i obdarzają nazwą gatunkową: Homo platyops). Jeszcze w pliocenie pojawiają się australopiteki, ale to już nie w powieści, bo podróżnicy w czasie lądują w początkowej fazie tej epoki.

I na opisy ludzi w tych okolicznościach przyrody (i tak niepowtarzalnej) najbardziej sobie ostrzyłem kły. Trochę się rozczarowałem. Znaczy, opisy są, ale było mi mało. Częściej przewijają się bodajże tylko roślinożerne chalikoterium i drapieżne amficjony. Na jednej ze stron internetowych, chalikoterium określono, jako owoc romansu konia z gorylem. I coś w tym jest.


Znany z Niemiec gatunek – Chalicotherium goldfussi osiągał półtorej tony i 2,6 metra w kłębie.


Amficjony akurat w pliocenie chyba nie występowały – ich epoką był wcześniejszy miocen. Choć znalazłem na niektórych stronach informacje, że ostatnie gatunki przetrwały dłużej – wymarły 2,6, a nawet 1,8 miliona lat temu (choć na dowód tego podaje się jedno znalezisko z kamieniołomu Kasyakin w kraju stawropolskim w Rosji). W każdym razie trudno uznać to za błąd May.

Amficjony to inaczej niedźwiedziopsy (w książce akurat angielskie bear dog przełożono jako psodźwiedzie), wielkie drapieżniki, niektóre gatunki osiągały ponad sześćset kg oraz dwa i pół metra długości – w powieści mowa o jakimś mniejszym gatunku, bo do trzystu kilo.

Rekonstrukcja Amphicyon ingens

Niezależnie od mojego lekkiego rozczarowania, świat interesujący. Gorzej z bohaterami. Przede wszystkim dlatego, że jest ich zbyt wielu – wystarczy książkę odłożyć na dwa dni, żeby po powrocie do lektury poczuć lekkie zagubienie.

Główne skrzypce gra ósemka niedostosowanych, których poznajemy w przyszłości – każdego z osobna. Poznajemy ich niedostosowania, problemy i powody migracji do pliocenu. Więc nie są to ludziki z papieru, mają swoje charaktery, wady i zalety, przeszłość – i to jest niewątpliwie plus.

Ale jak się im bliżej przyjrzeć, to tworzą typową drużynę fantasy w składzie: wojowniczka-czarodziejka, czarodziejka, kapłanka, wojownik, przewodnik, stary czarodziej (tu konkretnie: naukowiec), błędny rycerz, trickster. Czy to wada? Raczej nie, połączenie nie do końca typowych bohaterów z typowymi rolami jest nawet dość ciekawe (to samo zrobił później Guy Gavriel Kay w Fionovarskim gobelinie).

Mamy też różne gatunki istot rozumnych, pełniące funkcje typowych „ras” z literatury fantasy (najbliżej im do celtyckich-irlandzkich Tuatha Dé Danann, fribolgów i fomorian – Julian May nie kryje inspiracji irlandzkimi podaniami, patrz t. 2: Dodatek). Mamy technologię, która bardziej z magią się kojarzy, niż z nauką. I mamy standardową fabułę fantasy – poszukiwanie magicznego duperela. Finał też typowy dla fantasy.

Miły element: jeden z bohaterów, członków drużyny, jest Polakiem – nazywa się Klaudiusz Majewski. Co jeszcze milsze, to akurat chyba najmądrzejszy z bohaterów, ale przy tym zdolny do typowo polskich gestów głupiego, romantycznego bohaterstwa. Nie jest dziełem przypadku, że Julian May Polaka obsadziła w jednej z głównych ról – wszak jej prawdziwe nazwisko to... Majewska. Jej ojciec był Polakiem.

Julian May zmarła w 2017 roku, mając osiemdziesiąt sześć lat. Tak ją wspominał Nick Dudman (nie wiem czy kojarzycie typa, to człowiek od kostiumów, makijaży, efektów specjalnych, pracował m.in. przy niektórych częściach Gwiezdnych wojen, Willow, Alien 3, Mumia, Indiana Jones i ostatnia krucjata, Wywiad z wampirem, wszystkie części Harrego Pottera):
odkryłem tę damę, która była siłą natury, namiętnie żyjącą w wieku osiemdziesięciu lat. Nie spotyka się wiele kobiet w tym wieku, które jadą ciężarówką na ryby uzbrojone w duży kij na wypadek, gdyby spotkały niedźwiedzia.
Nick Dudman zapowiadał tuż po śmierci Julian May, że przerobi Sagę o plioceńskim wygnaniu na serial telewizyjny.

Wracając do książki. W stopce redakcyjnej nie ma korektora. I nie jest to przeoczenie – zdaje się, że faktycznie korekty nie było: jak się tłumaczu napisało a redaktoru zredagowało, tak poszło do druku. Już pomijając nawet częste problemy z pisownią „nie” z przymiotnikami – osłabiło mnie „przecierz” (t. 1, str. 269). Wiem, że jakieś błędy zawsze się zdarzą, ale takie nie powinny.

Czy warto sięgnąć po Wielobarwny kraj... Jeśli szukacie oryginalnej scenerii, nie najgorzej skonstruowanych bohaterów i nie przeraża Was standardowa fabuła – to tak, jak najbardziej polecam. To kawał dobrej, starej fantastyki (Wielobarwny kraj dostał nagrodę Locusa za najlepszą powieść SF w 1982 roku, był nominowany do nagród Hugo i Nebula – w czasach kiedy to były nagrody literackie, a nie element akcji afirmatywnej). Oceniłbym to na 6,5, ale połówek nie wystawiam, to:

OCENA: 7/10

J. May, Saga o plioceńskim wygnaniu, t. 1: Wielobarwny kraj, cz. 1-2, tłum. J. W. Garztecki, wydawnictwo Alfa, Warszawa 1994, s. 416 + 232.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

8 komentarzy:

  1. I jeszcze jedna pozycja dodana na dłuuuugą listę do przeczytania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale uprzedzam, że to stara fantastyka z jej wadami i zaletami.

      Usuń
  2. Bardzo rzadko sięgam po tego typu książki, ale raz na jakiś czas lubię robić sobie wycieczki poza moją czytelniczą strefę komfortu i sięgam po ten gatunek. Jeszcze nie wie czy sięgnę po opisane przez Ciebie książki, bo z jednej strony mnie intrygują, a z drugiej to się ich boję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Eee tam, widzę, że fantastykę czytujesz - tak książkową, jak i komiksową.

      Usuń
  3. Hm, wygląda spoczko. Jak będę miała kolejny napad kompulsywnego kupowania staroci, to się rozejrzę (choć brak korektora... ugh)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ogólnie byków sporo, ale jak na brak korektora, nie jest tak źle :D

      Usuń
  4. No patrz, nie słyszałam... ale prezentuje się całkiem obiecująco :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też powtarzam - zainteresować się starszymi książkami, za całą Sagę o plioceńskim wygnaniu (5 woluminów) dałem 60 zł, a stan igła. Fakt, trafiło mi się w pewnym sensie okazyjnie, bo zaufany sprzedawca miał komplet - na sztuki to koszty większe, a i jest ryzyko brać od nieznanego sprzedawcy.

      Usuń