Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 kwietnia 2021

Marzec 2021 – raport z biblioteczki

Dwadzieścia sześć woluminów – tylko trzy komiksy, dwanaście książek naukowych, popularnonaukowych i takowe udających, jedenaście pozycji SF i fantasy. Taka ciekawostka – zakupy w zdecydowanej większości nieplanowane, z planowanych tylko komiks Sláine i Czarny lampart, czerwony wilk. Miały przybyć książki z Maga (wydane przez Maga i z księgarni Maga), ale sensowność promocji i czas wysyłki (mnie podało dwadzieścia trzy dni, ale widziałem gdzieś, że komuś oferowali nawet dwadzieścia dziewięć) skłoniły mnie do odpuszczenia – poczekam aż cały pakiet będzie w normalnych księgarniach.

Zacznijmy od komiksów, bo ich najmniej. Tomik ze Sláinem to restart serii – jeśli ktoś dotąd nie czytał, to właśnie jest dobry moment na wejście w serię. Do tego dwie polskie zeszytówki z cyklu Wydział 7. Mam gdzieś cz. 1-2, jeszcze nie przeczytałem (aż wstyd), ale dorzuciłem cz. 3-4 do zakupów w księgarni KIK.

W tej samej księgarni moje oczęta dostrzegły nówki (znaczy, nie śmigane, bo wydane dawno temu) Kaya. Tjaaa. W domu okazało się, że z tych trzech książek, dwie już mam :D Pół biedy, że kupiłem Pieśń dla Arbonne, bo mam z Allegro w słabym stanie (sprzedawca wystawił jako książkę w stanie dobrym, a wyszło, że to pobiblioteczne zombie).

Ale Lwy Al-Rassanu mam chyba w całkiem niezłym (chyba, bo stoi w tylnym rzędzie, nie chciało mi się sprawdzać, a że w ogóle mam to wiem, bo kiedyś porobiłem zdjęcia tylnich rzędów). Cóż, taka nauczka: kierować się jednak swoją listą zakupową i nie kupować pod wpływem nagłego impulsu. W każdym razie, Ostatnie promienie słońca uzupełniły mi Kaya i teraz pozostaje jedynie czekać, aż Zysk i S-ka wyda te dwie nowe książki, do których prawa kupił przed dwoma laty.

Jak już wspomniałem, przybył głośny Czarny lampart, czerwony wilk Marlona Jamesa. Zobaczymy czy hałas ma uzasadnienie w poziomie książki.

Na OLX zaprowadziły mnie poszukiwania zbioru opowiadań A to mistyka! Babuli. Babula to bardzo tajemnicza postać. W ciągu dwóch lat (1986-1988) opublikował siedemnaście opowiadań (z czego szesnaście jest w tym zbiorze) i zniknął. I nie do końca wiadomo kto zacz, bo bardzo strzegł swojej prywatności. Andrzej Sapkowski nawet określił go jako: Babula rasa.

U tegoż sprzedawcy dobrałem jeszcze kilka książek, w tym prehistoryczną dylogię sygnowaną nazwiskiem „Joseph Henri Rosny”. W rzeczywistości był to pseudonim, którym posługiwało się dwóch braci, zarówno w książkach pisanych wspólnie, jak i przez każdego z nich samodzielnie. Co do Walki o ogień, brak zgodności czy to dzieło duetu czy tylko starszego Rosnego, natomiast Kot olbrzymi na pewno jest dziełem starszego – powstał już po rozwiązaniu braterskiej spółki pisarskiej.

Walka o ogień to pewnie najgłośniejsza powieść prehistoryczna, a jej popularność utrwalił świetny film z 1981 roku, chyba nawet lepszy od książki. To wydanie jest trochę takie byle jakie, ale późniejsze, zdaje się, zawierały tylko Walkę o ogień, bez Kota olbrzymiego. Inna rzecz, że sprzedawca przysłał mi książki w stanie, jakiego nie spodziewałem się po tak starych pozycjach – igła.

W lutym kupiłem dwa numery dziwnego wydania powieści w formie czasopisma – m.in. pierwszą część cyklu Nancy Kress. To jak zauważyłem nowe dwie kolejne części, za niewygórowaną cenę, dorzuciłem do zamówienia.

Na koniec fantastyki i antykwariatu – lubiany przeze mnie Poul Anderson w nielubianej tematyce (podróże w czasie). Kupiłem, bo ma dobre recenzje. Wydana była jako dodatek do Nowej Fantastyki i nie była sprzedawana osobno.

Do tego pierwsza część spaceoperowego cyklu Donaldsona. Też trochę bez sensu zakup, bo to pierwsze wydanie, a w drugim Mag puszczał omnibusy: po dwie oryginalne książki w jednym tomie. Cóż, pozostaje szukać części drugiej też w wydaniu pierwszym.

Historia. W poznańskiej księgarni uniwersyteckiej przy Fredry znalazłem tanio Przeszłość w kulturze średniowiecznej Polski. Płaciłem pięćdziesiąt zł za oba tomy, choć tak szczerze, to drugi jest mi potrzebny do niczego.

I w tej samej tematyce książka Węcowskiego Początki Polski w pamięci historycznej późnego średniowiecza. Była w planach od dawna, ale początkowo się zgapiłem, a potem była już tylko w księgarniach, w których nie pasowała mi do paczki. To kupiłem stacjonarnie.

Dwie pozycje „słowiańskie”. Książka Eduarda Mühle pozytywnie mnie zaskoczyła. Przede wszystkim tym, że autor chyba zna polski, czeski i rosyjski. W każdym razie wykorzystuje bardzo dużo pozycji z tych języków.

I kolejny tom rocznika Slavia Antiqua, bardzo dobrego pisma, o bardzo niskim nakładzie (dwieście sztuk – odliczyć egzemplarze autorskie i rozsyłane do bibliotek, to zostanie w sprzedaży pewnie połowa nakładu). W tym numerze zwrócę uwagę na artykuły Grzesika o etnogenezie Słowian w polskich kronikach średniowiecznych oraz Tabaki i Banaszaka o śladach wierzeń pogańskich na przykładzie znalezisk z Ostrowa Lednickiego (inna rzecz, że – moim zdaniem – takowe znaleziska często błędnie są interpretowane jako związane z wierzeniami; archeologowie mają tendencję do wiązania ze sferą religijną wszystkiego, dla czego nie znajdują zastosowania praktycznego, a mnie się wydaje, że np. takie drewniane koniki mogły być po prostu dziecięcymi zabawkami).

Licznym zainteresowanym religią Słowian polecę także recenzję pracy Pawła Szczepanika Rzeczywistość mityczna Słowian północno-zachodnich i jej materialne wyobrażenia. Studium z zakresu etnoarcheologii religii. Recenzentem (bardzo krytycznym) jest Kamil Kajkowski, który zwraca uwagę nie tylko na słabości pracy, ale także na zapędy plagiatorskie Szczepanika.

Książki Rębkowskiego Jak powstało Pomorze? kupowałem chyba ostatni egzemplarz dostępny w sprzedaży – ale od wydawcy (Instytut Archeologii i Etnologii PAN) dowiedziałem się, że już czekają na dodruk.

I kupiony na OLX zbiór artykułów poświęconych Piastom mazowieckim.

Książkę archeologa Bogusława Gierlacha dorzuciłem do zamówienia w OLX, bo była praktycznie za darmo (dwa zł). Inna rzecz, że to praca, która była przestarzała już w momencie wydania, czyli w 1988 roku, a dziś zupełnie nie odpowiada stanowi badań.

Biografię Ottona Wielkiego udało mi się kupić w wyjątkowej promocji. Cena okładkowa to 65 zł, a ja płaciłem 22,33 zł. Taka promocja (+ mój indywidualny rabat -5%) była – i dalej jest na tę pozycję – w księgarni historycznej stara-szuflada.pl. Mam co prawda inną biografię tego władcy, pióra Jerzego Strzelczyka, ale zawsze fajnie poznać perspektywę pozapolską. No i w tej pozapolskiej perspektywie państwo Mieszka było tak istotne, że poświecono mu aż jeden akapit i to tylko przy okazji omawiania losów Wichmana. O bitwie pod Cedynią ani słowa.

Książka Teresy Kowalik i Przemysława Słowińskiego poświecona jest pseudonaukowym teoriom o początkach państwa polskiego, w tym oczywiście turbolechitom. Jest to praca bardzo przeciętna językowo, chaotyczna, a na dodatek fragmentami plagiatorska, jak twierdzi Artur z Sigillum Authenticum. Sam tylko pobieżnie przejrzałem, ale Artur doradzał, żebym sprawdził czy i po moich notkach nie pojechali jak Kozak doński po stepie. Więc będzie trzeba bacznie czytać i notować :D

Co do drugiej książki, to już sam tytuł mówi za siebie – to kolejne turbolechickie popierdywanie, bez większego związku z rzeczywistością. I to nawet w kategorii „turbolechityzm” jest słabe – gdzie ten rozmach znany z Bieszka, Szydłowskiego i Kosińskiego... Się zapytowywuję: a gdzie kosmici? A gdzie gadoidy?

Na koniec rodzynek z dziejów najnowszych. Jak wiecie, podchodzę bardzo krytycznie zarówno do bąków antyżydowskich Ewy Kurek, jak i do bąków antypolskich duetu Jan Grabowski – Teresa Engelking.

I przeczytałem na portalu W Polityce ciekawą opinię o książce Musiała, już sam tytuł artykułu pod moje zdanie: Książka która miażdży Grossa i Engelking. Ale też „Powrót do Jedwabnego” Sumlińskiego i Ewy Kurek. Zacytuję wypowiedź Musiała z tego artykułu (bardzo interesująca):

ani Jan Tomasz Gross, ani Jan Grabowski, ani tym bardziej Barbara Engelking nie władają językiem niemieckim, a bez wątpienia nie znają go na tyle, by czytać i przede wszystkim rozumieć niemieckie źródła, często spisane w specyficznym języku prawniczo-biurokratycznym…

To ciekawy kolejny przyczynek do kompetencji Grabowskiego i Engelking.





20 komentarzy:

  1. Jeśli chodzi o czasopisma naukowe, to większość nowych numerów dostępna jest online, stąd tak niskie nakłady.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No, ale SA od "zawsze" ma taki niski nakład. Zawsze byli dostępni tylko w trzech miejscach w Poznaniu (ich biuro, księgarnia przy Fredry, a trzecie już jest niedostępne - nieistniejąca już księgarnia Kapitałka). Podobnie jest z innymi ich czasopismami, z których trzy kupuję częściej (Roczniki Historyczne) lub rzadziej (Slavia Occidentalis oraz Roczniki Dziejów Społecznych i Gospodarczych).

      Roczniki kiedyś kupowałem regularnie, ale się "popsuły" :D Kiedyś były poświęcone głównie wczesnemu średniowieczu, a teraz późnemu, a nawet wkracza nowożytność.

      Usuń
    2. Dostępna jest także u wydawcy, a zapewne mają także starsze numery do kupienia. Najlepiej zapytać mailowo.

      Usuń
    3. Najlepiej, to będąc w Poznaniu po prostu wejść do biura - w biurze można dostać książki i czasopisma PTPN w cenie promocyjnej.

      Usuń
  2. Bardzo ciekawe zdobycze. Sama czekam na swój egzemplarz "Czarnego lamparta, czerwonego wilka" - mam nadzieję, że będzie to ciekawa, zajmująca lektura. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jest. Pewnie w przyszłym tygodniu wrzucę opinię.

      Usuń
    2. Ta książka jest jak... cios siekierą w głowę. Co tu się dzieje na poziomie języka! Ale miłośnicy typowej fantasy przygodowej będą mieli ciężki orzech do zgryzienia, bo wszystko jest tu płynne. Wrzucaj opinię, to podyskutujemy, bo zdecydowanie jest o czym!

      Usuń
    3. No tak, język specyficzny, ale ponoć typowy dla Marlona Jamesa. I tak gdzieś od str. nr 400 mój entuzjazm zaczął topnieć (bo powieść poszła w stronę tolkienowską z dodatkiem estetyki grimdarkowej - o ile to można zwać "estetyką" :D), ale zostało jeszcze parę stron do doczytania, więc może mnie czymś autor na koniec zaskoczy.

      Usuń
  3. Ja już jestem w trakcie czytania "Czarnego Lamparta, Czerwonego Wilka" i albo będę się musiała przy tej książce napić czegoś wysokoprocentowego, albo po jej przeczytaniu się napiję, jeszcze nie zdecydowałam... Dziwna jest ta książka.

    OdpowiedzUsuń
  4. No całkiem spoczko zdobycze. Nawet nie wiedziałam, że "Walka o ogień" jest na podstawie książki. Widziałam ten film jak miałam jakieś 8 lat i teraz pamiętam tylko scenę, jak jakiś młody chłopak podglądał gołe tyłki pochylających się nad czymś kobiet (wtedy strasznie zabawna mi się ta scena wydała XD).

    Tego Andersona czytałam, całkiem przyjemny, choć nie wybitny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Walka o ogień" była u nas wydana po raz pierwszy jeszcze w 1929 roku. Taka ciekawostka: "Kot olbrzymi" jest kontynuacją, ale u nas wyszedł wcześniej (w 1927). W ogóle tylko raz wydano Walkę i Kota spójnie (właśnie w tym wydaniu, które kupiłem - z lat 1988-1990), a tak wydawano dziwnie. Wystarczy popatrzeć po latach wydań:

      Walka - 1929, 1988, 1996.
      Kot - 1927, 1948, 1984, 1990.

      Przed wojną wyszła u nas jeszcze jedna powieść prehistoryczna Rosnego (obu braci) "Vamireh" - wydanie polskie 1906 (w latach 80. wyszedł reprint, ale nakład chyba mikroskopijny, pewnie klubowy).

      Usuń
  5. Andersona czytałam jakoś na początku studiów i pamiętam tyle, że to było takie dość... nijakie. Nie lubię motywu podróży w czasie i samo to mnie trochę bolało, ale nie na tyle, by książkę odłożyć.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >Nie lubię motywu podróży w czasie<
      Właśnie ja też. Poleży na kupce wstydu, za jakiś czas przeczytam, to ocenię :D

      Usuń
  6. Cześć, trafiłem na bloga przypadkiem, przeczytałem kilka wpisow i chyba będę zaglądał co jakis czas. Przy okazji mam prośbę, może ktoś z Was byłby w stanie pomoc mi zidentyfikować książkę, która kiedyś czytałem, z jakiegoś powodu zapadła mi w pamięci i chciałbym ja od odnaleźć. Próbowałem już wielokrotnie, ale bez sukcesu. Była to typowa fantasy,raczej niskich lotów, miejsce akcji działo się na jakimś zamku. Chłopiec, prawdopodobnie uczeń piekarza okazal się czarodziejem, przypadkiem spalil chleb i coś jakby cofnął czas. Książka wydana najpóźniej w okolicach 2002 roku, ale raczej wcześniej. Z góry dzięki za pomoc :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za mało danych. Piekarczyk był głównym bohaterem trylogii J. V. Jones "Księga słów" (t. 1: Uczeń, t. 2: Zdradzony, t. 3: Pan i głupiec) - u nas wyszła w latach 1998-1999. I akcja rzeczywiście w dużej mierze toczy się na zamku. Ale nie przypominam sobie, żeby tam było coś o przenoszeniu w czasie.

      Przenoszenie w czasie było w innej powieści tej autorki - "Kolczasty wieniec".

      Usuń
  7. Kolejny ciekawy stosik. Poszukam więcej informacji o Andersonie, akurat podróże w czasie to tematyka, którą bardzo lubię. W domu mam "Tiganę" Kaya, ale jeszcze nie czytałam.
    Zastanawiałam się nad kupnem innej książki Szczepanika - "Słowiańskie zaświaty. Wierzenia, wizje i mity", ale ta krytyczna recenzja trochę zniechęca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Recenzja Kajkowskiego:
      https://pressto.amu.edu.pl/index.php/sla/article/view/25253/23180

      Usuń
  8. Dzięki. Czuję, że jak będę chciała przeczytać coś o Słowianach, w pierwszej kolejności sięgnę po Kajkowskiego właśnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A Sikorskiego "Religie dawnych Słowian" czytałaś? Bo polecam zacząć od niego. Co prawda wywołał wściekłość rodzimowierców, a i historycy oceniają to tak sobie, tym niemniej polecam do refleksji - jak niewiele wynika ze źródeł pisanych i jak ograniczeni są w tych badaniach historycy. Od strony językoznawców polecam Łuczyńskiego "Bogowie dawnych Słowian. Studium onomastyczne" - to samo co przy Sikorskim, wnioski autora mogą być kontrowersyjne, tym niemniej dobrze pokazane z kolei ograniczenia językoznawstwa. I dopiero po tych dwóch książkach sięgnąłbym po Kajkowskiego.

      Dla mnie Sikorski i Łuczyński to podstawa. Znajomość ich pozycji daje nam jakieś wyobrażenie o problemie, potrzebne do krytycznej oceny pomysłów innych badaczy.

      Usuń