Moim zdaniem, najbardziej kupiastą odmianą fantasy jest paranormal romance. Niewiele mu ustępuje slavic fantasy, w którym dłubie masa grafomanów (bo jest popularne, a grafoman chce być popularny) oraz rozmaitych neopogan i turbosłowian, którzy niekoniecznie mają coś do powiedzenia, ale „muszą” podzielić się ze światem swoimi mądrościami.
Książkę wypożyczyłem z biblioteki chyba jeszcze w lipcu (dotąd nie oddałem, pewnie niezła kara na mnie czeka). Latem przeczytałem jakieś sto stron i ciepnąłem w kąt, bo uznałem, że brnięcie w to jest marnacją* czasu. Jednak wróciłem. Raz, bo skrytykowałem Miszczuk na blogu Katriny, ale tak krytykować, a nie przeczytać do końca? Dwa, bo obejrzałem serial Otwórz oczy na podstawie jej powieści Druga szansa. Serial jest całkiem do obejrzenia, to sobie myślę: a może niesprawiedliwie tę Miszczuk oceniam?
Najpierw świat: akcja toczy się w uniwersum, w którym nasz – chociaż trochę nie nasz, bo to wiking – Mieszko I nie przyjął chrztu. Na ten błyskotliwy pomysł nie wpadł też żaden z jego następców. Mamy więc wiek XXI, a Polska wciąż jest pogańską monarchią, właśnie włada Mieszko XII. Fajny punkt wyjścia do historii alternatywnej. Niestety, autorka poszła po linii najmniejszego oporu i niespecjalnie wprowadza nas w swój świat. Niby coś wspomina, że Polska jest mocarstwem, że na wschód od nas jest kolejne mocarstwo – rosyjskie, ale to wszystko tak jakby bez wpływu na samą powieść. Na Zachodzie, tradycyjnie, mamy chrześcijan, na wakacje, też tradycyjnie, lata się do Egiptu...
Jak widzicie, Polska jest nawet olbrzymim krajem, ale z czego to wynika, nie mam pojęcia; w powieści Polska zaczyna się na Warszawie, a kończy w Kieleckiem |
Główna bohaterka – Gosia (nie od Małgorzaty, tylko od Gosławy), jako studentka medycyny, musi odbębnić praktyki u szeptuchy. Więc rada, nierada (bardziej nierada) przenosi się z Warszawy w Kieleckie, gdzie u wsiowej Baby Jagi nauki pobiera.
Bohaterowie prości, ale większość dostała jakąś charakterystyczną cechę, wadę, albo nawet ze dwie. Przykładowo: główna bohaterka jest wiecznie roztargniona oraz panicznie boi się chorób i stworzeń za nimi stojących (wirusów, bakterii, kleszczy), Mszczuj to ochlapus i szuszwol**, Radek bzyka wszystko co się rusza i na drzewo nie ucieka.
Niestety, to paranormal romance, więc jest i ON, chodzący ideał, prawie dwa metry perfekcyjnie wykształconych mięśni (str. 302). Mądry, szlachetny itp. Oczywiście wiąże się z nim jakaś tajemnica (która dość szybko przestaje być tajemnicza). Tak beznadziejna postać, że w moich oczach zrzucająca tę książkę z poziomu „z braku laku może być”, do poziomu „to je kupa, a kupy się nie rusza”. Jak „widzimy” ów ideał, to główna bohaterka niemal mdleje z zachwytu, jak go nie widzimy – główna bohaterka zastanawia się czy i jak mu wleźć do łóżka. Strasznie to egzaltowane i infantylne (choć do Zmierzchu daleko).
No tak mniej więcej to idzie... Przy okazji widoczna krowia zaimkoza (w obu przypadkach „mu” niepotrzebne) |
Książka ma też pewne zalety, które jednak nie rekompensują wad. Katarzyna Berenika pisze od lat stu (pierwszą powieść napisała, zanim nauczyła się mówić :D), więc coś tam potrafi. Język bardzo prosty, lekki, nie stawiający oporu, raczej poprawny (choć ktoś powinien wytłumaczyć autorce i redaktorce z W.A.B., że nie można posiadać oponki na brzuchu). Nie ma dłużyzn (znaczy, dla mnie dłużyznami były te fragmenty romansowe, ale chyba dla targetu nie), z drugiej strony nie ma też galopady wydarzeń – ot, proporcje takie, jakie być powinny. Nieco poczucia humoru – choć żarty wywołują co najwyżej uśmiech, a nie rechot. I dystans do gatunku, w którym dłubie (Takie rzeczy dzieją się tylko w amerykańskich filmach o wampirach – str. 199). Parę niezłych scen z udziałem postaci ze słowiańskiej mitologii i demonologii.
Miszczuk chyba dość solidnie przygotowała się do pisania tej powieści. Nie ma jakichś rażących słowiańskich głupot, sprawy medyczne też na poziomie (w końcu Miszczuk jest lekarką), zdaje się, że także okej jest z gwarą kielecką.
Zgadzam się: legendy o topieniu ludzi są najładniejsze |
Przyznam, że raz udało się autorce mnie zaskoczyć. A już myślałem, że będę miał używanie, kiedy przyjaciółka głównej bohaterki w sekundzie podejmuje decyzję, że rzuca pracę, mieszkanie i też przenosi się z Warszawy do Kieleckiego. No co za infantylizm, jaka głupota. A tu masz – to karabin zawieszony na ścianie na stronach 28-29, który wypalił kilkaset stron dalej (od strony 388, choć tropy autorka podtyka nam już wcześniej).
Szeptucha to nie jest samostojka, to jak powieść urwana w połowie – a może nawet w ćwierci, bo Miszczuk natłukła cztery tomy tego cyklu, a potem jeszcze poprawiła prequelem. Ja w to brnąć nie będę, właściwie to nie interesuje mnie finał.
Ze spraw technicznych, baaardzo nie podoba mi się fotograficzna okładka, znacznie lepszą dali Rosjanie (tak, bo Miszczuk właśnie tłumaczą na rosyjski, Szeptucha wyszła tam jako trzecia jej książka; chyba jakoś się sprzedaje – dziś jest w rosyjskich księgarniach na dziewięćdziesiątej siódmej pozycji w kategorii „zagraniczny romans fantastyczny”, ale wyszła jeszcze w czerwcu, więc pewnie spada w tym rankingu):
Podsumowując, dla mnie to takie 4/10, czyli szkoda czasu na czytanie. Ale nie jestem tragetem, wszak daleko mi do piętnastoletniego dziewczęcia. Gdybym był piętnastoletnim dziewczęciem, pewnie byłbym zachwycony. Więc zrobię unik i dam ocenę nie polecam, nie odradzam, sam się przekonaj (jeśli koniecznie musisz), czyli:
OCENA: 5/10.
K. B. Miszczuk, Kwiat paproci, t. 1: Szeptucha, Wydawnictwo W.A.B. (Grupa Wydawnicza Foksal), Warszawa 2016, stron: 416.
________________________
PRZYPISY:
*Chyba nie ma w polskim słowa „marnacja”, ale jest w niektórych gwarach, mój pradziadek, widząc słabe gospodarstwo rolne, mawiał: Marnacja, tu na supastę*** idzie; prababcia z kolei używała określenia: marnisz; jak za dzieciaka skakałem po dachu drewnianego garażu, co groziło zarwaniem, to babka mnie wyzywała: Nie bydź taki marnisz! I nie skakaj po wyżkach, bo się pokancerujesz!).
** Szuszwol – brudas (po poznańsku, oczywiście).
PRZYPIS DO PRZYPISU :D:
*** Supasta (pierwotnie: subhasta) – w gwarach zachodnich (śląskich, poznańskiej i bliskiej jej zachodniokujawskiej) określenie przymusowej (po bankructwie) licytacji. Używał tego słowa poeta Jan Kasprowicz (rodem z zachodniokujawskiego Inowrocławia), np.: Za tydzień supasta... Ja pójdę na żebry, Jagna pójdzie na żebry... Jesteśma starzy... Małgosia pójdzie w służbę... Niech pozna, co to znaczy wycierać cudze kąty! (dramat Świat się kończy!), albo: Ta! będzie I supasta, a wróble, jak w rosie, Tak się kąpią w tem ziarnie... Hm! wszędzie Powiadają: „stało się! stało się” (wiersz Dwaj bracia rodzeni).
No ja z tym próbowałam, ale nie wyszło, bo uznałam, że znam ten motyw na pamięć i dalej mi się brnąć w to nie chce. Ale ogółem chyba lepiej czytać to, niż amerykańskie książki gatunkowe. XD
OdpowiedzUsuńNo, jakby miał wybór jedynie między Stephenie Meyer a KB Miszczuk - wybieram Miszczuk. Ale mam nadzieję, że nigdy nie dojdzie do tego, że zostaną mi tylko te dwie opcje do wyboru :D
UsuńO rety, ja autorkę znam z całkowicie beznadziejnego cyklu o anielicy. Co to był za gniot, ale świetnie się czytało analizę na blogu :) owszem, pewnie ta pani trochę nauczyła się pisać od tamtego czasu, ale źle wrażenie + nieinteresujący dla mnie gatunek + pobieżne przejrzenie książki w księgarni skutecznie mnie od niej odrzuca. Co do slavic fantasy to chętnie poczytałabym coś dobrego, ale jakoś nic mnie nie zachęca.
OdpowiedzUsuńWiesz, "Ja, diablica" to pisała jako stara baba - wyszła, jak Miszczuk miała już 22 lata :D A wcześniej nasmarała dylogię "Margo" ("Wilk", "Wilczyca") - ponoć zaczęła to pisać mają lat 15. Nie będę sprawdzał, czy jej poprzednie dzieła są jeszcze bardziej nie dla mnie :D
UsuńW Rosji właśnie wychodzi też ten cykl o anielicy - na razie wyszło "Ja, diablica" i "Ja, anielica".
Serial "Otwórz" oczy to jeden z tych nielicznych przypadków kiedy ekranizacja jest duzo lepsza od książki.
OdpowiedzUsuńTeż tak przypuszczam. A serial naprawdę do obejrzenia - możliwe, że twórcy ograniczyli romansowe zapędy Miszczuk.
UsuńDobry wieczór,
OdpowiedzUsuńprzeczytałem, bo zostałem zmuszony - kupiłem złośliwie siostrze na urodziny (ją przy lekturze bolała głowa - od pukania się w czoło) i nigdy nie sięgnę po nic więcej tej pani ani nikomu nie polecę. Zachwalasz, że się przygotowała z mitologii słowiańskiej, a ja miałem wrażenie, że poszła na łatwiznę, bo każdy opis takiej postaci, boga czy zwierzęcia był żywcem wzięty lub skopiowany ze słownika albo wikipedii.
No, ale co do Wiki to mam wrażenie, że hasła o słowiańskiej mitologii poprawiał odwiedzający mnie tutaj fachowiec - badacz słowiańskiej religii. Nie podaję danych, jeśli mam rację, to może sam się przyzna :D
UsuńCzyli potwierdzasz to, co sobie o autorce pomyślałam przy czytaniu tegorocznej antologii zajdlowej: sprawna w swojej niszy, ale dla mnie zbyt prosta (a w sumie to nie dla mnie w ogóle). W pojedynczych opowiadaniach ją zniosę nawet bez bólu, ale po co mam się pchać w powieści.
OdpowiedzUsuńJej język jest prosty jak włos Mongoła. Ale, co ciekawe, nie jest przy tym prostacki, bolesny. To taki język, który w ogóle nie stawia oporu czytelnikowi - ani w sensie negatywnym (nie jest to bełkot, prostactwo, pisanie po polskiemu), ani pozytywnym (nie ma zdań, przy których się zatrzymujesz, czytasz po raz drugi, bo tak ładne, zgrabne).
UsuńCzyli idealny do pisania lekuchnych obyczajówek 😉
UsuńZa każdym razem, jak widzę wzmiankę o tej książce, to się zastanawiam, jak autorka wyjaśniła to, że to polskie pogańskie imperium trwa jakiś 1000 lat i żadna wyprawa krzyżowa tego nie spacyfikowała.
OdpowiedzUsuńTeż mam to w bibliotece, może się kiedyś skuszę. Mam dużą tolerancję na takie rzeczy, ale właśnie słowiańskie fantasy jakoś mnie nie ciągnęło, chociaż totalne wsiąkłam w Trylogię Zimowej Nocy Arden.
Hmmm... W świecie, w którym sprawy potoczyły się inaczej od X wieku, mogło w ogóle nie dojść do wypraw krzyżowych. Właśnie nie mamy zbyt wiele informacji o świecie, trudno określić jakimi drogami poszedł jego rozwój. Choć dziwnie to przypomina naszą rzeczywistość, a czy bez chrześcijaństwa powstałaby Polska, naród polski? Może już taki Mieszko miałby z piętnaście żon, z nimi z dwudziestu synów i po podziale dzielnicowym już by się kraj nie zjednoczył - a w X wieku narodu polskiego nie było. Może Kraków i Wrocław byłyby dziś czeskie? Może nad Bałtykiem byłoby odrębne państwo słowiańskie jednoczące Pomorzan, Wieletów, a nawet Obodrzyców? A co z Prusami? Pogańska Polska = Konrad Mazowiecki nie sprowadza krzyżaków = wciąż istnieją Prusowie/Prusy, nie ma polskiej Warmii i Mazur?
Usuń>Trylogię Zimowej Nocy Arden<
Dzięki za polecenie - sprawdzę.
"Trylogia Zimowej Nocy" Arden to też fantastyka młodzieżowa. Pierwszy tom jest ciut słabszy, ale również polecam.
UsuńW świecie, w którym coś tam potoczyło się inaczej już w X wieku tyle jeszcze mogłoby "być inaczej" przez 10 kolejnych stuleci, że moja fantazja tego nie ogarnia.
UsuńJednego tylko jestem pewien: tego pogaństwa by nie było. I widzę oczami duszy trójkąt czesko-niemiecko-kijowski🤣🤣🤣
Nie szkoda Wam jedynej wartościowej rzeczy jaką można w życiu posiadać - czasu - na czytanie takiego badziewia?
OdpowiedzUsuńNie, badziewie też czasami warto przeczytać - choćby dla orientacji. Skąd bym wiedział, że to badziewie, jakbym nie przeczytał? Co prawda, jeszcze nie powstał przyzwoity paranormal romance, ale może kiedyś?
UsuńKiedyś raczej dobry paranormal romanse powstanie. Może nawet powstanie ich sporo. To spora nisza do zagospodarowania. Kiedyś horrory czy fantasy też musiały się wydostać z zagrody na swobodę.
UsuńPrawdę mówiąc, nie spodziewałam się, że sięgniesz po tego typu książkę! Ale doceniam - przeczytałeś, żebyśmy my się już nie musieli z nią męczyć. ;)
OdpowiedzUsuńA tak na serio to ta autorka potrafi zrobić research, ale w moich oczach jej historiom brakuje jednak głębi.
No tak, ale czy szukasz głębi w harlequinach? Bo to harlequin w wersji fantastycznej. Tak mnie to zastanawia, ta płytkość harlequinów, paranormal romansów, przecież romans można też napisać dobry. Ale pytanie: czy taki romans by się przebił, czy trafiłby do czytelniczek literatury na H i PR?
UsuńA dla mnie odpowiednikiem paranormal romance skierowanym do chłopców, są wypociny Ziemiańskiego czy Gołkowskiego.
Gołkowskiego nie czytałem. Ziemiańskiego chyba zbyt łagodnie oceniłeś.
UsuńObawiam się, że dobry romans jednak nie miałby szans w okolicach "twardego jądra" czytelniczek literatury na H i PR.
>Ziemiańskiego chyba zbyt łagodnie oceniłeś<.
UsuńDla mnie jego "Achaja" to najgorszy gniot w historii polskiej fantasy. Ale co ja tam wiem, skoro to się tak sprzedaje, że Ziemiański nawalił już trzynaście tomów cyklu. Jak to mówią: normę tworzy ogół, a nie margines - czyli nie je4stem normalny :D
Ile tego jest?! Ja przeczytałem tylko "Achaję", słyszałem jeszcze coś o jakimś "Pomniku cesarzowej Achai" z jakimiś polskimi lotniskowcami, ale że dało się aż tyle tego spłodzić to horror. Przecież nawet dwne kryminały milicyjne były lepsze.
UsuńDużo :D Achaja to trylogia, ale są jeszcze sequele i spin offy:
UsuńAchaja tom 1
Achaja tom 2
Achaja tom 3
Pomnik cesarzowej Achai tom 1
Pomnik cesarzowej Achai tom 2
Pomnik cesarzowej Achai tom 3
Pomnik cesarzowej Achai tom 4
Pomnik cesarzowej Achai tom 5
Virion - Wyrocznia
Virion - Obława
Virion - Adept
Virion - Szermierz
Zamek
Ktoś to kupuje, serio?
UsuńNo, zdaje się, że Ziemiański to jeden z lepiej sprzedających się autorów. Miszczuk też należy do tego grona.
UsuńUnmöglich - chciałbym zakrzyknąć, niczym średniowieczni Rzymianie na widok słowiańskich smoków, palących bogobojnych.
UsuńNie wiem, co może kogoś skłonić (poza przypadkiem czy eksperymentem) do kupienia czegoś takiego. Rozumiem, że kiedyś gromadka pryszczatych nastolatków mogłaby to kupić dla wybranych fragmentów, ale przecież mamy XXI wiek i internety.
I pomyśleć, że Ziemiański zaczynał m.in. od opowiadania "Ghost" w jednym z zamierzchłych "Młodych Techników", bodajże z 1983 roku, napisanym wspólnie z Andrzejem Drzewińskim - i już w tak krótkim tekście potrafił zapomnieć o tym, co pisał kilkadziesiąt linijek wcześniej.
UsuńZgadza się, to był rok 83. Ale wcześniej zaczął - najpierw w fanzinach (część tych opowiadań potem poszła w jego zbiorze "Daimonion"), a w 1982 roku było jego opowiadanie w drugim numerze Fantastyki. Przyznam, że nie pamiętam już tych jego dzieł sprzed Achai.
UsuńSzeptuchę czytałam już jakiś czas temu i pamiętam, że mi się spodobała, ale najwidoczniej nie na tyle żeby sięgnąć po kontynuację.
OdpowiedzUsuńHmmm... Dziwna rzecz - przy Twoim profilu nie pokazuje mi Twojego bloga. Ale przez google można odszukać.
UsuńPodziwiam dobrnięcie do końca, mi przytoczony pierwszy opis Głównego Przystojniaka uświadomił, że nie wybrnę wiele dalej, a już na pewno nie będę tego czytać w przestrzeni publicznej, bo wstyd. Odpadłam z 15 stron później i za żadne skarby nie wrócę. Szkoda, bo mogła być powieść z klimatem, a dostałam do ręki harequina.
OdpowiedzUsuńja takim książkom dorabiam obwoluty z gazety - wtedy można czytać w pociągu bez wstydu :D
Usuń