Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 19 września 2022

Arkady Martine, Pamięć zwana Imperium

I to niby ma być ta wspaniała SF obsypana nagrodami? Cóż, dałem radę przeczytać 308 stron i pieprznąłem w diabły – szkoda mojego czasu na tego rodzaju książki.

Mamy tu do czynienia z młodzieżówką. Formalnie jest to SF, ale już doprecyzowanie podgatunku może sprawiać problemy. Niby jest wielkie galaktyczne imperium, niby wiemy, że są różne ciekawe miejsca w tymże imperium, a nawet Imperium ma sąsiadów – ale jesteśmy przywiązani do jednego miasta jak Burek do budy. Więc raczej nie space opera. Niby mamy jakąś zagadkę kryminalną, ale na tak długo niknie nam z pola widzenia, że i kryminałem SF nazwać tego się nie da. Dominują jakieś mało zrozumiałe i zupełnie nieinteresujące polityczne intrygi.

Miejsce akcji to Teixcalaan, stolica wspomnianego Imperium, miasto zajmujące całą planetę. Ot, miasto, jak miasto – tu wzruszyłem ramionami. Niczym specjalnym się nie wyróżnia, no jest wielkie i to wszystko. Wielkie nic.

Samo Imperium jest dość lajtowo wzorowane na Mezoameryce, głównie na państwie Azteków (choć znajdą się elementy ze starożytnego Rzymu, średniowiecznego Bizancjum i cesarskich Chin). Na szczęście autorka odpuściła sobie azteckie imiona (bo kto chciałby się katować takimi jak np.: Chichimecacihuatzin – to imię żony Montezumy I, władcy Azteków z XV wieku). Zamiast tego mamy imiona typu Cztery Jawor czy Trzy Trawa-Morska. W kulturze Imperium wielką rolę odgrywa poezja, trzeba ją znać, żeby wiedzieć co rozmówca próbuje nam przekazać. Ot i to cała pseudoazteckość Imperium (no dobra, czasami dostajemy jeszcze jakieś urywki o składaniu ofiar z ludzi itp.). No nie jest to sceneria tak rozpisana, żeby sama „robiła robotę”.

Główna bohaterka, Mahit Dzmare, to smarkateria, którą pewna stacja kosmiczna wysyła do Imperium jako ambasadorkę. W normalnych okolicznościach powinna dostać pamięć poprzednika, ale ten od dawna ojczyzny nie odwiedzał, jego „bieżącej” pamięci nie skopiowano. Więc bohaterka dostaje „starą”, wybrakowaną pamięć, która na domiar złego psuje się niedługo po wylądowaniu w Teixcalaan. To, oczywiście, jest złą okolicznością dla bohaterki, ale świetną dla autorki – mamy smarkulę, która nic nie wie, więc można ją (i zarazem czytelnika) wprowadzać w świat w sposób łopatologiczny. O np. dać ambasadorce miejscową asystentkę, która będzie wszystko tłumaczyć, jak chłop krowie... No nie jest to szczyt literackiej finezji. Do tego obie główne bohaterki – Mahit i jej miejscowa asystentka – czytelnikowi doskonale wiszą i powiewają.

Właśnie: miejscowa asystentka, jedyny personel ambasady. Naprawdę, wyobraźcie to sobie, ambasadorka w wielkim imperium mającym pewnie biliony mieszkańców, sama wypisuje wizy. Nie ma w ambasadzie nikogo ze swojej ojczyzny, nie ma ochrony, nie ma sprzątaczki. To chyba nawet przedstawicielstwo Ługańskiej Republiki Ludowej (zwanej Ługandą) w Donieckiej Republice Ludowej (zwanej Donbabwe) ma liczniejszy personel. Kurcze, to jakby w polskiej ambasadzie w USA obsada składała się z dwudziestoletniej ambasadorki i jej miejscowej rówieśniczki...

A poprzedni ambasador dawno nie odwiedzał ojczyzny, bo najwyraźniej nie spodziewał się zejścia – został zamordowany. I to jest niby ten wątek kryminalny, ale przez 308 stron nie doprowadził do niczego sensownego.

Mamy w powieści sporo niedorzeczności i infantylizmu – w końcu to młodzieżówka. Ale to nie jest największym grzechem Arkady Martine. Zazwyczaj podczas czytania robię notatki w telefonie. I w przypadku tej powieści nic nie zapisałem. Nie było nic tak interesującego, ani tak kompromitującego, żeby warto było zanotować. I taka właśnie jest ta powieść. Nie jest słaba, nie jest dobra – jest nijaka. Nudna, ciągnąca się jak przemówienie Fidela Castro, dynamiczna jak miś koala. Czytając miałem wrażenie, że przerabiam jakieś popłuczyny po Diunie zmieszane z popłuczynami po Przybyszu Cherryh.

Odradzam

OCENA: 4/10.

A. Martine, Teixcalaan, t. 1: Pamięć zwana Imperium, tłum. M. Jakuszewski, wydawnictwo: Zysk i S-ka, Poznań 2021, stron: 341.



17 komentarzy:

  1. IMO to nie kryminał,tylko raczej thriller polityczny. Mnie się podobał, bo polubiłam bohaterki (za to nie lubię thrillerów) :P Aczkolwiek fakt, nawet biorąc pod uwagę, że ta federacja stacji kosmicznych ma jakieś 100+k mieszkańców, jeden ambasador z asystentem to ciut mało (choć zakładam, że skoro ambasada to tylko wynajęte biuro w większym kompleksie, to obsługa typu sprzątanie przynależy raczej do budynku, a nie do ambasady). Intrygi też były nawet spoko, niezbyt może skomplikowane, ale wciąż w jakimś tam stopniu zaskakujące.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Może kobieta to inaczej odbiera, ale ja jakoś nie czułem ani sympatii, ani antypatii do bohaterek - były dla mnie mało ciekawymi rekwizytami.

      A najbardziej chyba rozczarowujące dla mnie był styl Martine, ona nie umie zwolnić, przyspieszyć akcji, przykuć uwagi - takie jednostajne techno (umcy umcy umcy).

      Nie podobała mi się - była mało wiarygodna - jeszcze jedna rzecz z tą "przekazywaną pamięcią", ale tego nie rozwinę, bo musiałbym spojlerować.

      Usuń
    2. No z tempem akcji miewa problemy, ale w debiucie jestem w stanie to wybaczyć.

      Dawaj ten spoiler, tylko oznacz komentarz wyraźnie, to komu przeszkadza, to sobie ominie 😉

      Usuń
    3. Uwaga, spojler. Choć i tak spróbuję oględnie :D

      To całe imago: jak rozumiem, wszczepienie tegoż urządzenia sprawia, że ginie osobowość nosiciela, de facto powstaje coś nowego - osoba łącząca cechy nosiciela i oryginału. trudno mi sobie wyobrazić, że ktoś dobrowolnie godzi się na takie prawie samobójstwo. Rzecz się jeszcze bardziej komplikuje przy wszczepie imago, które wcześniej "nosiło" po kilkanaście osób, tu nie tylko z samobójstwem mamy do czynienia, ale także z wysokim ryzykiem, że nosiciel będzie najzwyczajniej psychicznie niezdrów. I jakoś nie do końca widzę sensowność, cywilizacja korzystająca z takich wszczepów dość szybko chyba stałaby się mało innowacyjna, podążająca wciąż tymi samymi koleinami.

      Usuń
    4. Och, presją kulturowa potrafi normalizować różne nielogiczne zachowania. Jeśli wystarczająco długo idzie komunikat, że modyfikacja osobowości to przywilej i do tego dorzucisz jakieś faktyczne bonusy, to chętnych będziesz musiał kijem odpędzać ;) zresztą to popularny motyw, pojawiał się choćby w Star Treku. A imago problematyczne czy degenerujące były po prostu usuwane z puli, co wraz z doborem odpowiednich kandydatów raczej minimalizowało skutki. Tylko ta stagnacja mogłaby być problemem, zwłaszcza w dziedzinie inżynierii.

      Usuń
    5. No nie wiem, jednak czym innym jest ogłoszenie światu: chociaż mam penisa, to jestem dziewczynką, niż popełnienie samobójstwa (nawet w tak specyficznej formie). Nie jestem przekonany, że okno Overtona jest w stanie doprowadzić do czegoś takiego. Chociaż może...

      Usuń
  2. Niczego tak nie trawię w literaturze, jak nędznie i infantylnie przeprowadzona akcja w powieści.
    Może zrobimy konkurs na najokropniejszą akcję w książce?
    "Słowiķ" Hannah - tak wychwalana książka z akcją dziejacą się podczas II wojny światowej we Francji. Jedna z sióstr ucieka z domu (podczas gdy drugą nawiązuje płomienny romans z hitlerowskim oficerem:p) Błąka się po ulicach, i zupełnie przypadkowo(?) trafia do piwnicy, w której odbywa się ściśle tajna narada podziemnej konspiracji. Już pal licho, że wchodzi ot tak bezczelnie z ulicy, a partyzanci z miejsca przyjmują ją jak swojego człowieka. Ona na tej naradzie zaczyna konstruować całe dowództwo odnośnie przerzutu ludzi przez granicę. I co robi supertajne dowództwo, które głowiło się nad tym problemem przez dłuższy czas?
    Przystają z miejsca na ten pomysł.
    A nastoletnia dziewczyna z miejsca zostaje główną koordynatorką tej akcji ruchu kolaboracyjnego :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla mnie najgłupszym pomysłem był wątek rozbójników z książki Baniewicza "Smoczy pazur" - otóż rzeczeni rozbójnicy grasowali na bezludnej wyspie... Od lat główkuję kogo oni tam mogli obrabować, foki, króliki? :D

      Pamiętam, że coś tego kalibru znalazłem w "Słowodzicielce" Szumacher, niestety, nie pamiętam co to było konkretnie, a notatki gdzieś mi się zapodziały.

      Usuń
    2. U Baniewicza to w kolejnych tomach były lepsze kwiatki, np. leczenie petryfikacji seksem albo drama z pancernym pasem cnoty jako główną osią intrygi xD

      Usuń
  3. I pomyśleć, że miałam chrapkę na ten tytuł :(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jeśli możesz wypożyczyć z biblioteki - spróbuj. Dziewczynkom bardziej się to podoba, niż chłopcom :D

      Usuń
  4. Ooo, to jedna z moich ulubionych książek ubiegłego roku! Podobała mi się bardzo, dosłownie nie mogłam się oderwać i nawet próbowałam sobie dawkować, żeby starczyło na dłużej :) Zgadzam się, że trochę monotonnie napisana, ale to mi nie przeszkadza (zazwyczaj...), jeśli przypasują mi inne elementy. Zaciekawiła mnie zagadka odkrywana przez Mahit, sam pomysł na świat, trochę bizantyjsko - prekolumbijski, pomysł na czające się wielkie zagrożenie (nic nowego w tym typie literatury, ale dodaje smaku). No i fajne, mocne zakończenie. No i denerwuję się, że drugiej części po polsku nie widać na horyzoncie :/ Ale fajnie poznać inny punkt widzenia :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Do zakończenia nie dotrwałem. Zagadka na tak długo zniknęła z horyzontu, że przestała mnie interesować.

      Co do cz. II, gdzieś mi wpadło w oczy, że przez ceny papieru/druku Zysk ogranicza wydawanie i będzie stawiał na pewniaków pokroju Martina (ochnaste wznowienie).

      Usuń
    2. PS
      Podobne zakusy ma Mag, chcą na razie odpuścić grubasy (nie dotyczy np. Sandersona), więc dalsze wydawanie Reynoldsa stanęło pod znakiem zapytania. Miszkurka pisał, że Reynoldsy musiałyby mieć okładkowo 110-130 zł...

      Teraz wydają tom 3, ale to mieli tłumaczenie od dawna (już kiedyś to wydali). Czy puszczą tom 4, którego dawniej nie wydali (bo Reynolds dopisał go po 18 latach od zamknięcia cyklu podstawowego), to już jestem nader niepewny. No i pewnie nie wydadzą spin-offa "Migotliwa wstęga" oraz zbiorów opowiadań (w poprzednim ich wydaniu były pt. "Diamentowe psy. Turkusowe dni" i "Północ Galaktyki", ale od tamtej pory Reynolds nasmarał kolejnych pięć opowiadań).

      Jak mi nie wydadzą Reynoldsa, to będę na nich ostro wkuty.

      Usuń
    3. Taki dobry ten Reynolds?
      Do kogo można to porównać?

      Usuń
    4. Dukaj kiedyś napisał ciekawą recenzję Reynoldsa w zestawieniu z Hamiltonem: https://esensja.pl/ksiazka/recenzje/tekst.html?id=220

      Usuń
    5. Reynolds to pewnie najbliżej właśnie Hamiltona, tylko Reynolds to tak dwie półki wyżej. To, oczywiście, moje zdanie, jak widać Dukaj literacko wyżej stawia Hamiltona (ale też zajmuje się tylko pierwszymi tomami ich cykli).

      Usuń