Byłem trochę zmęczony, a musiałem jechać po zakupy. To lenistwo poszło na kompromis z potrzebą – wziąłem książkę McCammona, przeczytam rozdział i pojadę. Nie pojechałem, książkę odłożyłem dopiero po zamknięciu ostatniej strony (a kolację i śniadanie następnego dnia miałem wypasione – wafle ryżowe :D).
Czyli na pewno książka wciąga, choć początkowo nieco mnie irytowały błędy redakcji. Przykładowo zaimkoza. McCammon sam z siebie używa sporo zaimków i naprawdę nie trzeba mu dorabiać niepotrzebnych, bo skutek jest nieciekawy. Tylko na pierwszych czterech stronach znalazłem osiem, które sam bym usunął... Początkowo w ogóle styl jest jakiś taki chropowaty. Czy dalej też, trudno mi powiedzieć, bo wessało mnie to na dobre i przestałem zwracać uwagę na potknięcia (ale na błędy dalej zwracałem, jak choćby na językowy koszmarek: stopa życiowa ulegająca poprawie, str. 642).
Mam jeszcze jedno zastrzeżenie, nie wiem czy do pisarza, czy do tłumacza. W każdym razie, zacznijmy od gatunku. Zew nocnego ptaka to powieść historyczna, bez elementów fantastycznych (choć w księgarniach często wrzucana jest do fantastyki) z akcją umieszczoną precyzyjnie w 1699 roku w angielskich koloniach w Ameryce Północnej. I jakoś tak bardzo mi zgrzytało w oczach, że bohaterowie odległość mierzą w kilometrach.
Taką ładną zakładkę dokłada Vesper |
Kilometr, jak sama nazwa wskazuje, jest wielokrotnością metra. Wprawdzie już w 1675 roku wielki uczony, Polak pochodzenia włoskiego, Tytus Liwiusz Burattini wymyślił coś, co ochrzcił mianem metra katolickiego. Jednak nie sądzę, żeby książka papistowska (katolicka) wydana w Wilnie dotarła do angielskich, protestanckich osadników w Ameryce i stała się tam podstawą do mierzenia odległości. Pomysł Burattiniego nie przebił się wówczas, to była co najwyżej jakaś naukowa ciekawostka znana nielicznemu gronu uczonych; dopiero ponad sto lat później (1791 rok) metr pojawił się ponownie.
Więc użycie kilometrów w powieści McCammona, wielkiego sensu nie ma. Inna rzecz, że zastanawiam się, jak jest w oryginale, bo przecież Robert McCammon jest Amerykaninem, a w USA do dziś nie używa się metrów i kilometrów, tylko stare, angielskie cale, stopy i mile. Czyżby to tłumacz przeliczył mile na kilometry? Jeśli ktoś z Was czytał oryginał, to może podzielić się informacją, jak to tam jest.
Powieść zaczyna się od wędrówki sędziego Isaaca Woodwarda i jego asystenta Matthewa Corbetta do miejscowości Fount Royal. W osadzie źle się dzieje – morderstwa, ludzie chorują, budynki płoną... Normalne to nie jest, więc sprawka czarownicy (pamiętajmy, że zaledwie siedem lat wcześniej miały miejsce słynne wydarzenia w Salem). Padło na niewiastę odbiegającą od miejscowej normy. Rzeczona została uwięziona, a szef osady posłał do najbliższego miasta po sędziego. Oczywiście niemal wszyscy są przekonani o winie czarownicy i niecierpliwie oczekują na wyrok i egzekucję (bo innej opcji, niż ogłoszenie „winna”, w ogóle nie dopuszczają).
Wśród niepodzielających tej opinii jest Matthew Corbett. Asystent sędziego zaczyna śledztwo – w pewnym sensie jest to kryminał historyczny, ale takie zaszufladkowanie byłoby krzywdzące dla Zewu nocnego ptaka; równie dobrze można to określić mianem obyczajówki, romansu czy powieści sensacyjnej. Sam wątek kryminalny przez większość książki dobry, trochę się wywala pod koniec (są elementy dla mnie mało wiarygodne, a do tego miałem odczucie podobne do tego, które mi towarzyszyło przy Terrorze Simmonsa – że końcówka jest mało spójna z resztą książki, ale w przypadku Terroru nawet przypadło mi to do gustu, a tu zdecydowanie mniej).
Jedna z ilustracji ze środka |
Można by uznać, że powieść jest nadmuchana, że dużo wodolejstwa, ale dar McCammona do snucia opowieści sprawia, że w ogóle się tego nie odczuwa. Sporo miejsca poświęca opisom całkiem prozaicznych czynności, co u innego autora pewnie zanudziłoby czytelnika na śmierć. A McCammon potrafi to opisać tak, że nie sposób się oderwać.
Do tego mamy świetną prezentację Fount Royal i mieszkańców – cudownie to wszystko brudne, obszarpane, zaszczurzone, a nawet gnijące (osada położona jest wśród bagien). A właściwie gnijące nie tylko w sensie dosłownym, lecz także w przenośni. Wówczas Ameryka przyciągała niespokojne duchy, wyrzutków, przestępców, ludzi niekoniecznie zdrowych psychicznie (nie wiem czy wiecie: np. na taką chorobę psychiczną, jak choroba afektywna dwubiegunowa, w Europie cierpi około dwa procent ludzi, a w USA dwa razy więcej – to choroba mająca podłoże genetyczne). Utworzony z dala od osadnictwa angielskiego, na dalekich peryferiach, Fount Royal pewnie przyciągał wyrzutków wśród wyrzutków. Więc mamy całą plejadę (nie)ciekawych typów. Zaglądamy też do chatek czarnych niewolników. No i gdzieś tam krążą Indianie, ale nie zobaczysz ich, jeśli sami nie będą tego chcieli.
Co ciekawe, McCammon umie znaleźć wadę u „dobrych” (np. ciekawstwo Matthewa Corbetta jest wręcz irytujące) i zaletę u „złych”.
Polecam i czekam na kolejne książki z cyklu Matthew Corbett (w USA ukazało się już osiem powieści, dziewiąta powieść i zbiór opowiadań w zapowiedziach). I mam nadzieję, że Vesper wznowi również powieść Łabędzi śpiew tegoż autora.
Jeszcze ciekawostka: wiecie, że wydawca McCammona odrzucił Zew nocnego ptaka? Bo do czego to podobne, żeby twórca horrorów przyłaził z powieścią historyczną... Doszło wówczas do kłótni, po której pisarz zamilkł na długie lata. Nie stworzył nic nowego przez piętnaście lat (od 1992 roku)! Co prawda w końcu znalazł się chętny do wydania Zewu (2002 – podobno małe wydawnictwo wręcz ubłagało pisarza, żeby zgodził się u nich wydać), ale na kolejną książkę McCammona przyszło czytelnikom czekać aż do 2007.
OCENA: 8/10.
R. McCammon, Matthew Corbett, t. 1: Zew nocnego ptaka, tłum. M. Machała, wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2022, stron: 916.
Słyszałam o tej książce, ale myślałam, że to horror. Nie spodziewałam się, że to jednak powieść historyczna. :)
OdpowiedzUsuńJedyny element fantastyczny to nieco wyolbrzymione coś, co jak najbardziej w naszej rzeczywistości występuje (o ile wyolbrzymione, bo przyznam, że ta tematyka niespecjalnie mnie interesuje, wiec nie drążyłem).
UsuńZnaczy się, przeczytałeś tego grubasa za jednym posiedzeniem? Ile ten Zew na stron, 900? Czaję się na tego grubasa, bo i lubię takie klimaty (1793,1794) no i McCammon, do którego się przekonuję. Teraz czytam Chłopięce Lata, które Vesper niedawno ponownie wydał w Polsce z lekka zmienionym tytułem (Magiczne Lata), ale na szczęście tłumacz pozostał ten sam, a sama książka klasa. Po Godzinie Wilka naprawdę ten autor trafia do mnie celnie.
OdpowiedzUsuńWięc tym bardziej muszę wyszukać tego Corbetta, skoro na dodatek Ty ją zachwalasz - a przyznam się, zaskoczyłeś mnie takim pozytywnym wydźwiękiem książki, której nie szukałbym na Twojej półce ;)
Zew ma 916 stron.
UsuńPolecasz te "Magiczne lata"? Bo przyznam, że nieco mnie odstręcza tematyka. Stąd poluję raczej na "Łabędzi śpiew" (postapo Mccammona), ale ceny na Allegro zniechęcają - wydawca podzielił to na dwa tomy:
tom pierwszy od 99 do 209 zł, drugi 60-199 zł, to za oba wychodzi 150-400 zł (jest dziś na OLX jeden komplet za 199)... Ale widzę, że jest w bibliotece nieopodal, to pewnie wypożyczę.
Jeśli nie przeszkadza Ci pierwszoosobowa narracja (a wiem, że niektórzy tego nie znoszą) to naprawdę jest to fajna lektura. Lektura z tych ciepłych, nostalgicznych, lektura która wzbudzi pewien sentyment za minionymi latami. Historia dla wielbicieli właśnie "Stranger Things" czy "To". Język taki szarmancki, okraszony drobnym, chłopięcym humorem. Właśnie - chłopięcym, bo ta powieść to taki chłopięcy czar 12-latka mieszkającego gdzieś w Alabamie w połowie lat 60-tych. Poznaje więc po trosze zalążek tego prawdziwego życia, wchodzi pomalutku w dorosłość wraz z przejawami rasizmu, KKK, religią baptystów, "gdzieś tam dorośli mówią o jakiejś wojnie w dżungli w dalekiej Azji". Powieść na wskroś Kingowata, z fajnie rozbudowanymi postaciami, i ciekawie rozwijającym się realizmem magicznym. Książka bez epatowania nadmierną przemocą, nie uświadczysz tam ani zalążka seksu, ani wulgaryzmów. Historia opowiedziana oczami i ustami zdrowo dojrzewającego chłopca. Vesper rzucił okrutną cenę za nią, ale już to wydanie z 91r. łatwo zdobyć za kilkanaście plnów w antykwariatach.
Usuń"Łabędzi Śpiew" też przede mną i szukam go od jakiegoś czasu (chociaż też słyszałem, że to raczej takie postapo dla wyrośniętej młodzieży) Ile w tym prawdy - nie wiem, ale wiem, że McCammon pisze fajnie, i już jedzie do mnie "Stinger" (polowanie Obcych na Ziemi) i "Pragnienie" (wampiry w L.A.)
Stingera i Godzinę wilka mogłem niedawno kupić tanio (po 8 czy 10 zł, a to chyba, z tego co pamiętam, w twardej oprawie), ale nie mają aż tak dobrych recenzji, jak dzieła McCammona z późniejszego okresu. Ale skoro zachwalasz, to sprawdzę czy jeszcze są w antykwariacie.
UsuńNiedawno gdzieś popełniłem krótki opis Godziny Wilka, bo i recenzją trudno to nazwać. Pisałem ją na gorąco, zaraz po przeczytaniu. Być może dzisiaj inaczej bym się do niej odniósł, ale mimo wszystko fajna sprawa ta historia;
Usuń- Podzielę się z Wami krótkim i świeżym opisem książki, którą miałem przyjemność niedawno skończyć. "Godzina Wilka" pisarza znanego przede wszystkim z powieści postapo "Łabędzi Śpiew", "Magiczne Lata", czy też niedawno wypuszczonego przez Vespera grubaska "Zew Nocnego Ptaka". Mowa tutaj o Robercie R. McCammonie. "Godzina Wilka" to książka napisana w 1989, a wydana u nas tylko raz - w 1997r. poprzez wydawnictwo Świat Książki. Gdy tak nieśpiesznie cofam się pamięcią, i próbuję sobie przypomnieć jakąkolwiek historię opisującą rasę wilkołaków, to w zasadzie nic mi nie przychodzi do głowy (no może poza serią filmową Underworld - ale książkową to już nie za bardzo - Zmierzchu nie czytałem;) Więc mamy tutaj głównego bohatera Michaela/Michaiła, który jest nie tylko człowiekiem, ale też po kontrolnej przemianie staje się lykantropem/wilkołakiem. Gówna akcja książki dzieje się podczas II wojny światowej, a Michael z racji tego, że jest brytyjskim szpiegiem musi odkryć niecne plany nazistów, powstrzymać ich oraz zapobiec totalnej katastrofie. Przez większą część książki historia posiada dwie linie czasowe. Teraźniejszą, czyli dorosły Michael walczy z nazistami i odkrywa wielki sekret Hitlera. Oraz przeszłą, w której dowiadujemy się w jaki sposób młodziutki Michael został wilkołakiem. Co ciekawe, wątek z dzieciństwa Michaela, cała geneza jego przemiany, oraz rozdziały z watahą wilkołaków uważam za mega interesujące i o wiele ciekawsze niż wątek wojenny. Gdyby autor w jakiś nieskomplikowany sposób rozszerzył ten pomysł, i poświęcił mu więcej uwagi, to myślę sobie, że ta książka stałaby się sztosem;) McCammon odważnie uderza w tym wątku w sferę emocjonalną czytelnika, sprawdza jego poziom wrażliwości i zaznacza teren. Świetnie są opisane losy i dzieje nowej rodziny Michaela, jego przemiany i przystosowanie do innego świata. Tą część książki oceniam 9/10. Wątek wojenny to już bezpardonowa jazda bez trzymanki, akcja goni za akcją - nie ma miejsca na nudę. I w zasadzie nie ma się zbytnio o co przyczepić. Podejrzewam że w książce, w której wiele się dzieje, a akcja jest bardzo dynamiczna, trudno nie uciec od pewnych banałów i tzw. groteski językowej. W tym przypadku mamy bohatera, który wychodzi z najdramatyczniejszych opresji, a jego przeciwnicy - żołnierze niemieccy - mają potężne problemy ze wzrokiem. Może nawet wszyscy mają zeza, bo którykolwiek nie strzeli w kierunku Michaela, to zawsze chybi, o włos, o cal, o ułamek sekundy. Drugą rzeczą, która delikatnie mnie drażniła to związki głównego bohatera z kobietami. W tej powieści jest kilka naprawdę śmiałych i gorących scenek erotycznych - ale takich, że aż usta bolą od niecałowania - a każda kolejna kobieta Michaela to piękniejsza, jędrniejsza, bardziej zmysłowa, o ogromnym sexappealu. Każdy kolejny krok znajomości to większe doznanie, większa satysfakcja i orgazmy powodujące omdlewanie;) Ale jeśli potraktujemy te wątki, jako miły dodatek, to książka naprawdę się broni i czyta się wyśmienicie. Więc mamy tutaj wielką przygodę w wojną w tle, mamy ukazany okrutnie ciekawy wątek ze świata watahy wilkołaków, jest postawionych kilka pytań do Boga odnośnie świata wilkołaków w świecie ludzi, bądź na odwrót. Fantastycznie mi się ją czytało w te upały. Książka z przystępnym progiem przyswajalności. Do tramwaju i do parku. Jeśli tylko będziecie mieć okazję ją poznać - to gwarantuję fajnie spędzony czas.
- "Mam dla ciebie jeszcze jedną lekcję, Michaił - powiedział cichym głosem Wiktor, kiedy gwizd lokomotywy ucichł już całkiem. - Może najważniejszą lekcję. Żyj wolny. To wszystko. Żyj wolny nawet wtedy, kiedy twoje ciało jest spętane. Żyj wolny! Tutaj - wskazał pobladłą ręką na swą głowę. - To jest miejsce, gdzie nikt nie jest w stanie cię zniewolić. Miejsce, którego nie ograniczają mury" (str.365)
Czyli taka miła, czysto rozrywkowa pozycja. Jak spotkam, to nabędę. Choć priorytetem pozostaje "Łabędzi śpiew". Co prawda Vesper zapowiada, że wyda, ale kiedy? Na przyszły rok zapowiadają trzy powieści McCammona, tytuły dwóch są znane: "Słuchacz" i "Królowa Bedlam" (t. 2 cyklu Matthew Corbett). Co trzecie, nie wiem.
Usuń"Słuchacz" był przymierzany w tym roku, ale z wiadomych względów przenieśli to na początek 2023. Pomimo tej obsuwy ponoć w dalszym ciągu mają plan wydać kolejne 3 pozycje McCammona. Właśnie "Łabędzi Śpiew", "Królowa Bedlam" i "Dziedzictwo Usherow". Ta ostatnia pozycja to ponoć ma być sztos. Historia o nawiedzonym domu w oparciu o bohaterów Poego;)
UsuńTo jednak nie "takie klimaty (1793, 1794)", to sto lat (prawie) wcześniej i cokolwiek już inne klimaty, choć nadal purytańskie.
OdpowiedzUsuńO rany, ale bzdurę spłodziłem. Napiszę jeszcze raz, tak, jak powinno być.
OdpowiedzUsuńTo jednak nie "takie klimaty (1793, 1794)", to sto lat (prawie) wcześniej i cokolwiek jeszcze inne klimaty, cokolwiek bardziej purytańskie.
Przyznam, że cała moja wiedza o tym okresie w Ameryce Pn. pochodzi z jakichś syntez, nawet nie z beletrystyki, bo wszak Pontiac (o którym coś tam czytałem) to już okolice połowy kolejnego stulecia. Z XVII w. kojarzę tylko wojny angielsko-holenderskie, proces w Salem i oczywiście strajk polskich smolarzy. Co do wojen, to trzeba oddać, że nazwy mają ciekawe, acz to już późniejszy okres: wojna o ucho Jenkisa, albo wojna o wieprzowinę z fasolą :D
UsuńByła też np. wojna szwedzko-holenderska w roku 1655. Wcześniej Szwedzi próbowali wyprzeć Anglików z Marylandu. Trzystu zbrojnych wystarczyło, żeby Nowa Szwecja zniknęła z mapy po 17 latach istnienia. Długo się Holendrzy nie nacieszyli zdobyczą, bo 9 lat później zdobywca Nowej Szwecji kapitulował przed Anglikami w Nowym Amsterdamie, znanym dziś jako Nowy Jork.
UsuńTamtejsze przepychanki z Indianami w XVII wieku to też nie było nic wielkiego, choć dla miejscowych (Indian i kolonistów) to były poważne wojny. W czasie jednej z nich Indianie w pierwszym ataku wymordowali niemal trzecią część populacji angielskiej kolonii w Wirginii, czyli około 350 osób.
Nie no, jak pomyślę, to więcej wydarzeń sobie przypomnę, jak choćby wojna króla Filipa, wojny bobrowe Ligi Irokeskiej z jej pobratymcami i Algonkinami, czy samo powstanie Ligi Irokeskiej (tu akurat mało precyzyjnie kładzie się jej początki na XVI-XVII wiek),odkrycie przez Irokezów szóstego narodu, czyli Tuskarorów (to ciut później, skontaktowanie się Ligii z Tuskarorami kładzie się na 1701 rok), a także z okresu nieco wcześniejszego zniknięcie osadników z Roanoke.
UsuńKiedyś też gdzieś czytałem - ledwo mi to kołata w głowie - o wojnie Irokezów z Cree (możliwe, że to jakiś fragment wojen bobrowych). Nie odnotowują jej w ogóle źródła białych, przetrwała tylko w indiańskich podaniach. Irokezi mieli niezłego łupnia dostać, a to miała być konkretna wojna na tysiące wojowników.
Z dalszych rejonów, wiem, że Hiszpanie w XVI/XVII w. wyprawiali się na wielkie równiny docierając aż do siedzib Paunisów, że w XVII w. na równinach zaczął się rozpowszechniać koń. Że rzeczeni Paunisi byli porywani przez Apaczów i sprzedawani Hiszpanom jako niewolnicy. Że jeden z ludów pauniskich - Skidi jakoś wtedy przeniósł się bardziej na północ, co z czasem stało się przyczyną pewnej niechęci Skidi z pozostałymi trzema plemionami, które także przeniosły się na północ, ale znacznie później.
A bardziej na południe, to chyba wtedy uformowało się plemię Creek, które później było chyba najsilniejszym plemieniem konfederacji znanej jako Pięć Cywilizowanych Plemion Południa.
Więc może całkiem zielony to nie jestem tym niemniej na pewno nie jestem znawcą tego okresu i na tamtym terenie.
Też w tym zakresie znawcą nie jestem, lecz bardzo skromnym amatorem. Dobrze, że wiem, w którym stanie należy "tego" Salem szukać. Kiedyś potrafiłem nawet pokazać na mapie Jamestown i Roanoke Island.
UsuńMnie trochę brakuje porządnych opracowań dotyczących dziejów Ameryki Pn. do końca XVII wieku, ze szczególnym zwróceniem uwagi na dzieje tubylców. Niby czasami pojawiają się historie poszczególnych plemion, ale raz, że nie ogarniają całościowo, dwa, że skupiają się na XIX wieku.
UsuńNiespecjalnie się mocno interesowałem, więc tylko przypuszczam, że coś tam w obcych językach może być. Na zdrowy rozum raczej niewiele. Tubylcy pisać nie umieli, a koloniści to raczej zbyt daleko wzrokiem nie sięgali. Wydaje mi się, że najwięcej mogli widzieć katolicy, że względu na misjonarskie tradycje, ale to znowu tylko "wydaje mnie się".
UsuńPodobało się. Czekam z niecierpliwością na dalszy ciąg. Nie wiedzieć czemu, mam słabość do powieści, w których już na początku pojawia się karczma :) W "Zewie..." też tak było, i było dobrze, a nawet bardzo dobrze.
OdpowiedzUsuńNa początek sprawa techniczna - błędnie wpisałeś link do bloga w swoim profilu, przed "/" brakuje "pl" (sprawdź). jest:
Usuńhttps://www.milczenieliter/
Powinno być:
https://www.milczenieliter.pl/
I po kliknięciu w adres strony na Twoim profilu wyskakuje:
"Ta witryna jest nieosiągalna".
Co do knajpy. Lubisz tylko ten motyw "wiedźmiński" czyli początek - knajpa - zadyma? To polecę to:
Maciej Liziniewicz "Czas pomsty":
https://seczytam.blogspot.com/2021/05/maciej-liziniewicz-czas-pomsty.html
Natomiast jeśli lubisz w ogóle pijackie klimaty (rozrywkowo-awanturnicze, a nie psychologiczno-alkoholickie), to moją ulubioną książką w tym stylu jest "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy" Sergiusza Piaseckiego. A na gruncie fantastyki coś podobnego znajdziesz w powieści "Sopel" Pawła Kornewa.