Jak na tego wydawcę, to całkiem niezła powieść. Choć ma wady, pewnie po części stąd, że to debiut autora, a po części przez taką sobie redakcję. O ile w ogóle była, bo w stopce nie widzę ani redaktora, ani korektora. Co prawda błędów ortograficznych czy literówek nie dostrzegłem, co wskazywałoby przynajmniej na profesjonalną korektę, jednak z drugiej strony, z Podziękowań na końcu wynika, że Piekielnik miał tylu beta czytelników, że być może to ich zasługa.
Saga Egmont, specjalizująca się w ebookach, to nie jest oficyna, którą bym komukolwiek polecał (tak pisarzom, jak i czytelnikom), bo wydają głównie debiutantów (i to mam wrażenie, że na zasadzie „bierzemy co się nawinie”) oraz starocie, czyli ściągane za darmo, z domeny publicznej dzieła twórców okresu międzywojennego i jeszcze wcześniejszego (przy czym bywa, że wydają ich w sposób skandaliczny – za kilka dni wjedzie coś na temat; edycja: wjechało o tu).
Kiedy portal Katedra poinformował o wydaniu Piekielnika, mocno się zdumiałem, bo wcześniej o tym, co puszcza Saga Egmont nie informowali. I też swoje zdumienie wyraziłem, a na to autor napisał do mnie maila i wysłał ebooka. Mam pewien problem z robieniem opinii na zamówienie, pewnie wynikający z tego, że czytanie beletrystyki ma być dla mnie przyjemnością, a nie czymś obowiązkowym. No i jeśli nie mam na coś ochoty (a obecnie nie mam np. na hard SF i postapo) to nie przeczytam. Chwilowo mam zajawkę na lżejsze rzeczy, na space opery oraz klasyczne fantasy – i Andrzej Jakubiec wbił się w dobry moment, bo Piekielnik to właśnie klasyczne fantasy.
Gdybym miał wskazać jego źródła inspiracji, to pewnie byli to Martin i Sapkowski. Co mamy z pierwszego… Bardzo oklepany motyw zła zamkniętego na północy; dwie twierdze pilnują, żeby nie wypełzło na południe. Coś zdradzę pisząc, że jednak wypełzło? Piekielnika cechuje również większy realizm, niż w przypadku tolkienowskiej odmiany epic, a także to, że ci „źli” też mają swoje racje. Od stylu martinowskiego różni się jednak tym, że przez większość czasu jest to powieść jednowątkowa, z rzadka tylko odrywa się od głównego bohatera.
Co z Sapkowskiego… Przede wszystkim Rhys, główny bohater, jest trochę wiedźminowaty. Jest zarazem wojownikiem i magiem, różni się od „standardowych” ludzi, którzy bardziej się go boją, niż szanują, a mimo to im pomaga. Drugi rozdział bardzo zalatuje Sapkowskim, a ostanie zdanie jednego z podrozdziałów jest wręcz typowe dla mistrza Andrzeja.
Co godne uwagi: to samostojka, dostajemy jakieś sensowne zakończenie, choć autor zostawił sobie furtkę do ewentualnej kontynuacji. Niby to dobrze, acz z drugiej strony miałem wrażenie jakiejś pośpieszności (i tu trochę się to zbliża do debiutanckiej trylogii Krzysztofa Piskorskiego: Opowieść Piasków; to byłby dobry prognostyk na przyszłość). I być może dlatego najlepiej czytało mi się fragment z podróżą Rhysa (część zatytułowana Długa droga do domu) – tu jest trochę wolniej.
Bohaterowie… Już napisałem, że nie przypadli mi do gustu, ale skreśliłem, bo to nieadekwatnie oddaje moje odczucia. Po prostu miałem wrażenie, że w nich nie ma nic, poza rolę, którą odgrywają. Najbardziej spodobał mi się Łatek, to nie jest wielce istotny bohater, ale tu poczułem, że czytam o żywej istocie, a nie książkowym rekwizycie – i co ciekawe, jak wynika z Podziękowań, akurat ten bohater miał swój pierwowzór w naszej rzeczywistości.
Niestety, zaskoczeń to jest raczej niewiele. Przykładowo, główna bitwa zakończyła się zgodnie z szablonami takowej literatury i tym samym z moimi przewidywaniami. Finałowe starcie, nie dość, że potwornie oklepane, to także kończy się w sposób przewidywalny.
Interesujący system magii bojowej, inny i zdecydowanie lepszy od dwóch szablonów (czyli rzucania kul ognia lub wysyłania do walki zombiaków). I ciekawa Otchłań, nieco inna, niż w cyklu Agnieszki Hałas o Krzyczącym w Ciemności, ale trochę mało o niej się dowiadujemy.
Językowo, ogólnie rzecz biorąc, jest okej, może początkowo trochę sztywno, ale z czasem nabiera lekkości. Oczywiście w szczegółach można się doczepić. Przykładowo ten fragment:
Niemal niewyczuwalna woń zgniłych jaj i najcichszy chrzęst metalu to jedyne, co zdradzało obecność Rhysa w komnacie. Jednak, by je zauważyć, należało być choć po części świadomym swego otoczenia. Hrabia Samer sen Maakles, całkowicie pogrążony w gorączkowej pisaninie, nie spostrzegł nic.
„Zauważyć”, „spostrzec” to synonimy do „zobaczyć”. Jak można zobaczyć smród i dźwięk? Z innej beczki, jest trochę zbyt wyszukanych słów – np. kto z was powie o „mimowolnej mikcji”? Pewnie dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu na tysiąc określi to prosto: zlał się w gatki czy zesikał się.
Nie podobały mi się też niektóre imiona, w tym głównego bohatera – to typowe dla początkujących twórców fantasy szpikowanie imion „h” i „r”: Rhys, Roth. I choć są to autentyczne imiona (pierwsze celtyckie, drugie germańskie), to i tak brzmią jak utworzone metodą Wira Lamki. Kojarzycie? Ilja Warszawski w Poradniku pisarza science fiction wyśmiewał tę metodę. Na czym to polega: bierzemy jakieś słowo, odrzucamy pierwszą literę (lub sylabę), np. żwir – wir, klamka – lamka i powstaje Wir Lamka, świetne imię dla nieziemca. Albo bierzemy „zarys” i „tarot”, powstaje Rys i Rot, teraz już tylko dodać „h” i mamy cudowne imiona bohaterów fantasy…
Do tego kilka „posiadów” (niepoprawnie użytego słowa „posiadać”), dziwaczne feminatywy („gościni”).
Ogólnie polecam. Jeśli macie ochotę na typowe epic fantasy, bardziej w wydaniu martinowskim niż tolkienowskim, to można spróbować. Sam będę z ciekawością przyglądał się kolejnym dokonaniom Andrzeja Jakubca. Ocena to sześć i pół, ale dla debiutanta na zachętę:
OCENA: 7/10.
A. Jakubiec, Piekielnik, wydawnictwo Saga Egmont, brak miejsca wydania [Warszawa] 2025, stron: 301 [wg informacji wydawcy], forma wydania: ebook.
Zob. też:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz