Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 28 lipca 2024

Grzegorz Wielgus, Pieśń pustyni

Dziwnie mi się przerabiało tę książkę. Kiedy już czytałem – chłonąłem, ale kiedy następnego dnia miałem kontynuować lekturę, jakoś nie czułem chęci. Sam się zastanawiałem skąd ten opór. I chyba chodzi o to, że ta powieść z lekka mi trąci czymś sztucznym.


Pieśń pustyni to klasyczne fantasy, epic w wydaniu bliższym chyba Martinowi, niż Tolkienowi (ale to może się zmienić w kolejnych odsłonach cyklu). Jednak inspiracje autor czerpał nie tylko od tuzów fantasy. Bo co Wam przypomina świat? Na początku poznajemy pustynię, jedyne miejsce, w którym pozyskuje się minerał o niesamowitych możliwościach; rudę wydobywają ludzie pustyni i w ramach podatków oddają władcy Dominium. Mnie to bardzo zaleciało Diuną. Potem świat staje się, oczywiście, bogatszy.

Obserwujemy go z perspektywy kilku bohaterów: Zirry (kobiety pustyni) i Karamisa (żołnierza), Astris (córki gubernatora Merii), Ossena (władcy najbiedniejszego księstwa w Dominium) i jego syna Staurosa. Okazjonalnie Wielgus ukazuje nam wydarzenia z punktu widzenia innych bohaterów, jak Eristi czy Wielooki. To, oczywiście, nie wyczerpuje zbioru postaci, jest ich całkiem sporo, ale autor umie je prezentować tak, że wiesz, kto ważny, kto nie. Różnią się też na tyle, że bez problemu zostają w pamięci. Nie są to może jakoś wielce głębokie postaci, ale są w sam raz do tego typu literatury.

Zaraz do tego wrócę, a tu tylko zasygnalizuję: Pieśń pustyni sprawia wrażenie bardzo, bardzo przemyślanej i dopracowanej książki. Stąd bohaterowie nie irytują. Bo nie wiem, jak Was, ale mnie irytują np. superwojowniczki – dość oklepany ostatnio typ bohaterki; zazwyczaj jej bitewne osiągnięcia są na bakier z logiką i biologią, co bywa wkurzające, bo głupota wkurza, a ideologiczna głupota wkurza podwójnie. U Wielgusa też jest taka superwojowniczka, ale autor rozwiązał to całkiem sensownie wspierając jej mięśnie magią.

Natomiast zawsze słabo z logiką spinają mi się wierzchowce w postaci olbrzymich drapieżników (mam wrażenie, że shavary Wielgusa są wzorowane na bestiarach z nieco już zapomnianej powieści Lawrence'a Watta-Evansa Ołtarze Dûsarry, acz możliwe, że inspiracją były jednak pantery nocnych elfów z gry Warcraft). Bo w czasach miecza i radła, kiedy większość ludności mięso jadła od wielkiego dzwonu, jakoś nie bardzo widzę opcję utrzymania takowego stwora. A tu jeszcze gustują w nich ludzie pustyni – co tam żarli ci kilkusetkilogramowi drapieżcy? Skorpiony?

Fabularnie dzieje się sporo, ale i tak wiemy, że to tylko rozstawienie figur, w kolejnej odsłonie zacznie się dziać. Na razie nie wiem, w którą stronę to zmierza, ale wciąga.

Językowo trochę w stylu Feliksa Kresa. Zdania dopieszczone, doszlifowane na maks (choć trafiło się nieprawidłowo użyte posiadać), ale nie ma w tym wielkiej błyskotliwości, jakichś bon motów, porównań, żartów, które zapisały by się w pamięci – idealny produkt rzemieślniczy, na pierwszym miejscu funkcjonalność. Patrząc całościowo, też to jest doszlifowane, proporcje dialogu i opisu wręcz idealne, zwroty akcji w odpowiednich miejscach itd. itp. Niby to dobrze, bo czyta się lekko, ale z drugiej strony właśnie trąciło mi to z lekka sztucznotą, jakby to sztuczna inteligencja stworzyła. Taki trochę brak iskry bożej.

Z kolei, tu inaczej, niż u Kresa, zabrakło mi jakichś zaskoczeń, nagłych zwrotów akcji (no dobra, może poza pierwszym spotkaniem Zirry z Eris Asar – ta druga była zaskakująca). Żebyśmy się dobrze zrozumieli – są jakieś tam zwroty akcji, ale ich ciężar gatunkowy nie powala, tu nie ma nic w stylu Krwawych Godów (rzezi u Freyów). Nieco mało emocji.

Ale tak szczerze: chciałbym trafiać tylko na takie książki, do których miałbym zastrzeżenia podobne do powyższych. Bo czytało się to naprawdę fajnie i na pewno po kolejną część cyklu sięgnę.

Jak widać, druga część już nabyta

Wielgus te wszystkie anglosaskie gwiazdy od Maga i Fabryki Słów – z Sandersonem włącznie – wciąga jedną dziurką nosa a drugą wydmuchuje. Przyznam, że jestem rozczarowany, że ta książka nie dostała nominacji ani do nagrody Zajdla, ani do nagrody Żuławskiego, choć dostały – moim zdaniem – słabsze pozycje, jak okołogrowa powieść Rafała Kosika Cyberpunk 2077. Bez przypadku, albo siódma część bardzo nierównego, miejscami tragicznie słabego, cyklu Michała Cholewy (Algorytm wojny t. 7: Gra o sumie niezerowej).

Bardzo, bardzo mocna siódemka.

OCENA: 7/10.

G. Wielgus, Ostrze Erkal, t.1: Pieśń pustyni, wydawnictwo Initium, Kraków 2023, stron: 650.


Zob. też:




Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

10 komentarzy:

  1. Książki tego autora już od jakiegoś czasu mam w planach i mimo tego, że nie mogę się doczekać tego jak po nie sięgnę to mimo wszystko jeszcze chwilę sobie poczekają.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja polecam. I fajnie, że autor tak się rozwija, a sądzę, że jego opus magnum jeszcze przed nami, wszak ma dopiero 34 lata.

      Usuń
  2. Czytałem, ale bez większego entuzjazmu. Raz mi się wzrok ślizgał po zdaniach, czyli mało ciekawe było, a raz łapałem się, że nie wiem o co chodzi, tak nagle akcja popędziła i trzeba było się cofać parę kartek - irytujące. Światotwórczo, poza diunowatością, spoko. Na to, czym ludzie żywią te mięsożerne wierzchowce, jakoś nie zwróciłem uwagi, może z braku mięsa żarły piach z białopyłem jak dżdżownice? Bo trochę przesadził ze spożyciem i użyciem wydobywanej na pustyni rudy . Że w piciu i w jedzeniu (jak w Diunie) to jeszcze, ale zbroje z tego robili. Po mojemu to ta populacja powinna cierpieć na coś w rodzaju ołowicy i wymrzeć szybciutko.
    Na koniec duuży minus - brak mapy. Choćby orientacyjnej, narysowanej przez samego autora. Lepiej się w głowie układa i miło, jak odległości się zgadzają. I byłoby widać, jak duża jest tytułowa pustynia. Od czasu, jak w jednej książce bohaterowie konno przejechali wzdłuż kontynent wielkości Eurazjii w dwa tygodnie, jestem na to lekko uczulony.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na razie mapa nie jest niezbędna, ale fakt, przydałaby się.

      Co do "ołowicy" - to ciekawe czym jest ten białopył. Już miałem napisać, że zapewne to jakiś metal, ale nie do końca jestem pewien - zobaczymy co autor wymyśli.

      Usuń
  3. Jestem już po drugim tomie i chyba nie będzie to dużym spoilerem jak dodam, że na 2 woluminach się nie skończy - całe szczęście bez jakiegoś cliffhangera. Czytało mi się podobnie łatwo jak tom pierwszy, ale już z trochę mniejszym entuzjazmem, bo zaczyna być przewidywalnie. Jest dla mnie parę nielogiczności jak m.in. wymienione przez Ciebie shavary (czym się żywią te drapieżniki na pustyni), córka władcy chyba sporego i możnego kraju wysłana na wojaże tylko z jednym opiekunem, mam lekki kłopot z chronologią powstawania Relikwiarzy (tylko słabe wzmianki), brak zainteresowania ze strony Relikwiarzy postacią Erin-Asar (przecież walczyła na arenie i było o niej głośno) itp. Niemniej na pewno ten cykl nie jest gorszy od różnych propozycji zagranicznych, ale też i nie powiedziałbym, że jakoś znacząco lepszy. Twoja ocena 7/10 IMO całkiem słuszna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No można znaleźć więcej wyborów autora, które - w moich oczach - nie do końca są szczęśliwe. Np. gladiatorzy. Beatrycze Nowicka wymieniła sporo nowszej fantastyki z tym elementem:

      >środkowy tom trylogii o Mii Corvere, motyw ten pojawił się też w cyklu Anthony’ego Ryana o Vaelinie Al Sornie oraz w „Dzieciach krwi i kości” Toni Adeyemi)<.

      Czytałem z tego tylko pierwszy tom Ryana. Ale gladiatorzy są też w cyklu Gwynne "Wierni i Upadli" - chyba w trzecim tomie, ale ręki sobie uciąć nie dam, bo czytałem już dość dawno temu.

      Usuń
  4. Ha, podobnie mam z Wielgusem i też nie rozumiem w czym rzecz - tj. jak czytam, to mi się podoba, nie mam wrażenia, że coś jest źle, ale jak odłożę to też nie mam poczucia, że muszę zaraz sięgnąć, że to zostawia głębszy ślad, jak np. wiedźmin.
    Tym niemniej cykl czytam i trzeba powiedzieć, że na tę chwilę "Ostrze Erkal" nie ma konkurencji w swojej podkonwencji - nic podobnego się nie ukazuje, chyba, że jakiś self-publishing, który ginie w tłumie (jest oczywiście Meekhan ale ostatnio był przestój między tomami, o ile dobrze pamiętam, z powodów problemów zdrowotnych Wegnera). Z tymi gladiatorami w książkach fantasy to mnie naszło ostatnio, jak na YT sobie słuchałam wspomnieniowo recenzję "Gladiatora" - że to może ślad po tym filmie.
    Pozdrawiam!
    Beatrycze

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przypomniał mi się jeszcze taki okołogrowy staroć z gladiatorami: Troya Denninga cykl (pięć części) "Księga Szkarłatnego Słońca". To setting Dark Sun z gry AD&D. Setting fajny, powieści Denninga słabe.

      Usuń
    2. OkołoRPGowej literatury nie czytałam, raz a dobrze zniechęciły mnie powieści do "Wrót Baldura" (choć przeczytałam też jakiś zbiór opowiadań z Podmroku).
      Czasami grywałam w DiDy, ale akurat w Dark Sun mi się nie zdarzyło, choć jeden z kolegów twierdził, że to ciekawy setting.
      Beatrycze

      Usuń
    3. A wiesz, że ja ongiś też przestałem czytać okołogrową po "Wrotach Baldura"? To była wybitna mizeria, takie 1/10. Zresztą powieści do Forgotten Realms chyba w komplecie są bardzo słabe (skoro za największą gwiazdę robił tam R. A. Salvatore...) - z FG można przeczytać tylko antologie (sam czytałem "Krainy chwały" i "Krainy podmroku"). Inna rzecz, że moim zdaniem, FG w ogóle jest słabym settingiem - napchanym wszystkimi elementami z tysiąca pozycji fantasy, ilość "ras" na poziomie polskich Kryształów Czasu, słaby klimat.

      A miłe wspomnienia mam po takich tytułach okołogrowych (z zastrzeżeniem, że czytałem je gdzieś do 2000 roku, za wyjątkiem "Miasta w przestworzach", bo to z 2010):

      1. Margaret Weis i Tracy Hickman "Kroniki", "Drugie pokolenie", "Legendy" (Dragonlance).

      2. Wiliam King "Zabójca trolli", "Zabójca skavenów" ("Warhammer ") - to zbiory opowiadań.

      3. Christie Golden "Wampir z mgieł" (Ravenloft).

      4. James Lowder "Rycerz Czarnej Róży" (Ravenloft).

      5. Greg Keyes "Miasto w przestworzach" (The Elder Scrolls).

      6. Simon Hawke "Żelazny tron" (Birthright).

      7. Dixie Lee McKeone "Szlachetny" (Birthright).

      Aż żal, że polscy wydawcy poszli tak ostro w Forgotten Realms, a z Ravenloft i Birthright dostaliśmy tak mało (z Ravenloft jest jeszcze powieść "Śmierć mrocznego lorda" Laurell K. Hamilton, ale to lepiej omijać). Do Birthright powstało sześć powieści, do Ravenloft coś koło trzydziestu powieści, zbiorów opowiadań i komiksów.

      ***
      Dark Sun to naprawdę ciekawy setting. Klasyczny świat fantasy przeszedł przemianę po jakiejś katastrofie, standardowe "rasy" zmutowały - np. halflingi, czyli odpowiednik hobbitów, stały się krwiożerczymi kanibalami. Pojawiły się też nowe "rasy", jak owadzie Thri-kreeny.

      Usuń