Łączna liczba wyświetleń

środa, 10 marca 2021

Sędzia natknął się na człowieka-bestię

Ramięga w pobliżu Sądu oddaje dwa strzały do sędziego Arndta, z których jeden trafia go w udo – donosił Orędownik Ostrowski z 23 czerwca 1933 roku. – Sędzia Arndt nie korzystał z możliwości ucieczki nie chcąc stworzyć pozorów tchórzostwa czy złego sumienia.

Proces toczący się w 1933 roku przed ostrowskim sądem śledziła cała Polska. Bo rzadko zdarza się, by ofiarą zbrodni padł funkcjonariusz państwowy.

Sędzia Tadeusz Brochwicz-Arendt pochodził z mazowieckiego Lipna. Był młodym człowiekiem – urodził się 4 listopada 1900 roku. Studia skończył na Uniwersytecie Poznańskim. Od początku 1929 roku był sędzią w sądzie grodzkim w Krotoszynie.

Sędzia Tadeusz Brochwicz-Arendt

Rozprawy prowadził z pełną bezstronnością i sumiennością – oceniał dziennikarz Orędownika Ostrowskiego – opierając swe rozstrzygnięcia zawsze na gruntownej znajomości ustaw i głębokiem wniknięciu w okoliczności sprawy. Jako człowiek ujmował wszystkich zaletami swego charakteru i odznaczał się przedewszystkiem dobrocią serca.

Ten młody, szlachetny człowiek – grzmiał z kolei Tajny Detektyw – na progu swego męskiego rozwoju natknął się na człowieka-bestię.


Zapałał nienawiścią do sędziego

Człowiek-bestia to pięćdziesięciosześcioletni Walenty Ramięga, rolnik ze wsi Rzemiechów. W 1931 roku Tadeusz Brochwicz-Arendt prowadził jego sprawę. Rzecz tyczyła się licytacji za długi gospodarstwa niejakiej Waleńskiej. Dzierżawcą owego gospodarstwa był właśnie Ramięga, który właścicielce wpłacił tysiąc zł kaucji. Niestety, nie wziął pokwitowania. Ostatecznie gospodarstwo podczas licytacji kupił brat Waleńskiej – Władysław Dyba.

Ramięga zażądał zwrotu kaucji od Dyby, ale oczywiście w tych okolicznościach nic nie wskórał. Z kolei Waleńska była niewypłacalna. Mówiąc krótko: Ramięga wtopił tysiąc zł, czyli odpowiednik dzisiejszych kilkunastu tysięcy. Oczywiście poszedł z tym do sądu, ale jego roszczenia Tadeusz Brochwicz-Arendt odrzucił.

Ramięga zapałał nienawiścią do sędziego Arndta – relacjonował Tajny Detektyw – gdyż w swem przekonaniu wyimaginował sobie, że stratę, jaką poniósł, należy przypisać wyłącznej winie sędziego. Mimo perswazji różnych osób Ramięga stale pałał zemstą do sędziego Arndta.

Rolnik zaczął pisać do sędziego listy, w których grążąc mu śmiercią, domagał się zwrotu tysiąca zł. Sędzia w końcu zwrócił się o pomoc do prokuratury. Ramięgę osadzono w ostrowskim więzieniu do rozprawy. Ostatecznie Sąd Okręgowy w Ostrowie skazał go na dwa lata więzienia. Ramięga złożył jednak apelację, a sąd wyższej instancji wykonanie wyroku zawiesił.

Rodzina oskarżonego. Walenty Ramięga
był analfabetą – list z pogróżkami do
sędziego dyktował siedemnastoletniej
córce (pierwsza z prawej)

Ramięga w końcu stycznia 1933 r. znalazł się na wolności – opisywał Orędownik Ostrowski. – Przed Sądem Grodzkim w Krotoszynie zawisły sprawy cywilne przeciwko niemu o zapłatę czynszu dzierżawnego i eksmisję. Od prowadzenia tych spraw wyłączył się sędzia Arndt.

Obie sprawy Ramięga przegrał w maju 1933 roku. Za swoją sytuację nadal obwiniał Brochwicz-Arendta. Zaraz po przegranym procesie pojechał do Kalisza i kupił rewolwer.

Od tej chwili sędzia Arndt znajdował się pod jego stałą obserwacją – ustalił dziennikarz Tajnego Detektywa. Trzynastego czerwca, tuż przed południem, sędzia wyszedł z domu do pracy. Po drodze do sądu mijał park. W parkowej bramie już czekał Ramięga.

Tajny Detektyw: Sędzia spiesznym krokiem zmierza ku sądowi. Zaledwie jednak uszedł kilka kroków od bramy, słyszy strzał tuż obok siebie. Ogląda się i dopiero teraz spostrzega swego prześladowcę stojącego z wymierzonym w niego rewolwerem. Pierwszy strzał chybia, kula idzie dołem i grzęznie w murze.

Za co mnie pan tak pokrzywdził? – pyta Ramięga.

Tadeusz Brochwicz-Arendt  bez słowa odwrócił się i zaczął odchodzić. Ramięga strzela kolejne dwa razy – pierwsza kula trafia sędziego w pierś, druga w udo.

Ciężko ranny sędzia zaczyna walkę o życie – rzuca się na Ramięgę.

Teraz ci wymierzę sprawiedliwość! – krzyczy do napastnika.

Łapie go za rękę. Ramięga zdołał jednak wykręcić dłoń i strzelić jeszcze dwa razy. Trafia w brzuch. Sędzia pada na ulicę. Przypadkowi przechodnie obezwładnili Ramięgę.

Walenty Ramięga prowadzony
przez ostrowską policję

Ja i tak życia już nie mam – wołał do nich bandyta. – Zabijcie mnie.

Sędzia trafia do szpitala. Operują go dr Boiewski z Krotoszyna i „świetny chirurg” dr Dubiski z Ostrowa. Niestety, strzał w pierś okazał się śmiertelny – kula utkwiła w płucach powodując wewnętrzny krwotok. Tadeusz Brochwicz-Arendt zmarł w nocy z 14 na 15 czerwca 1933 roku.


Chuderlawy analfabeta

Walenty Ramięga pochodził z okolic Turku. Był żonaty, miał pięcioro dzieci. Finansowo mu się nie wiodło. Przeprowadzka w okolice Krotoszyna miała być dla niego szansą na odbicie się. Niestety, jak już była mowa, stracił ów tysiąc zł.

Co ciekawe, zeznający podczas jego procesu notariusz Kużdowicz ocenił, że Waleńska i jej brat Dyba – nabywca gospodarstwa po prostu orżnęli Ramięgę.

Całe postępowanie Dybów i Waleńskiej było z góry obmyślane – zeznał Kużdowicz.

Proces Ramięgi ruszył przed ostrowskim sądem 23 czerwca (zaledwie dziesięć dni po strzelaninie!).

Ramięga na ławie oskarżonych (w tylnym rzędzie)

Na ławie oskarżonych zasiadł chuderlawy człek – relacjonował Tajny Detektyw – o głęboko zapadniętych oczach, bezmyślnym wyrazie twarzy, na której piętno swe wyryły raczej nieszczęścia życiowe, niż instynkta zbrodnicze. W jednej osobie zabójca i nieszczęśliwy człowiek. Pozatem zupełny analfabeta, typ prymitywny, jakich się dziesiątki i setki spotyka po wsiach.

Rogalka, sołtys Rzemiechowa, zeznał, że oskarżony miał we wsi bardzo dobrą opinię, był spokojny, nikomu nie wadził. Co innego rodzina Waleńskiej – znana z „niespokojnego ducha”.

Sam Ramięga tłumaczył, że nie chciał sędziego zabić. – Chciałem tylko postraszyć, skaleczyć w nogi – tłumaczył się.

Następnego dnia swoje mowy wygłaszali prokurator i obrońca.

Sala rozpraw na długo już przed godziną 9-tą przepełniona była żądną wrażeń publicznością – zanotował dziennikarz Tajnego Detektywa – wśród której przeważały kobiety, jak zwykle najbardziej łaknące silnych wrażeń.

Prokurator Motl domagał się kary śmierci. Potem, przez niemal godzinę, przemawiał obrońca Różyński. W „świetnej mowie” – jak to ocenili dziennikarze – odwoływał się do stanu psychicznego Ramięgi i apelował, by sąd nie skazywał go na śmierć.

Świetna mowa najwyraźniej na sędziach wrażenia nie zrobiła. Po trzygodzinnej naradzie ogłosili wyrok: śmierć przez powieszenie.

Tajny Detektyw: Na Ramiędze wyrok wywarł ogromne wrażenie. Widać było, że załamał się zupełnie psychicznie. Bezpośrednio po wyroku obrońca odwołał się telefonicznie do łaski pana Prezydenta. Ramięgę tymczasem wprowadzono do celi skazańców, gdzie oczekiwał na decyzję z Warszawy. W międzyczasie Ramięga znacznie się uspokoił. Wieczorem o godz. 21 położył się spać i zasnął kamiennym snem, zjadłszy przedtem zwykłą kolację więzienną.

O 22.50 przyszedł telefonogram: prezydent Ignacy Mościcki zamienił Walentemu Ramiędze karę śmierci na dożywotnie więzienie.

Tajny Detektyw: W chwili, gdy nadeszła wiadomość o ułaskawieniu, Ramięga spał. Gdy go obudzono, by mu wieść tę zakomunikować, rzewnie zapłakał.

W lipcu przewieziono go z Ostrowa do więzienia w Rawiczu, gdzie miał spędzić resztę życia. Co się z nim działo dalej? Trudno rzec, może zmarł niedługo po wyroku, a może dożył września 1939 roku. Po wybuchu II wojny światowej, już pierwszego dnia, rządy w Rawiczu przejęła Ochotnicza Straż Obywatelska. Na jej czele stał Józef Scherwentke, z którego inicjatywy otwarto bramę więzienną i wypuszczono około siedemset pięćdziesięciu więźniów. Scherwentke doradzał im ucieczkę w głąb Polski.

Więzienie w Rawiczu z zewnątrz, zdjęcie z 1933 roku

Tu trzeba dodać, że w Rawiczu, obok więźniów kryminalnych, było całkiem liczne grono politycznych. Wśród uwolnionych byli m.in. komuniści: Marceli Nowotko (późniejszy pierwszy przywódca Polskiej Partii Robotniczej), Marian Buczek (więzień polityczny o najdłuższym stażu w II RP – przesiedział szesnaście lat) czy komunistyczny publicysta Alfred Lampe. Uwolnionym nie zawsze udało się zachować życie – np. Marian Buczek  zginął już w nocy 9/10 września 1939 roku podczas ostrzału pod Ożarowem Mazowieckim.

Więzienie w Rawiczu wewnątrz, zdjęcie z 1936 roku

Zdjęcia 1-5 pochodzą z Tajnego Detektywa z 1933 roku, zdjęcia 6-7 z Narodowego Archiwum Cyfrowego.

Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

12 komentarzy:

  1. Jak to:

    "Rozprawy prowadził z pełną bezstronnością i sumiennością – oceniał dziennikarz Orędownika Ostrowskiego – opierając swe rozstrzygnięcia zawsze na gruntownej znajomości ustaw i głębokiem wniknięciu w okoliczności sprawy. Jako człowiek ujmował wszystkich zaletami swego charakteru i odznaczał się przedewszystkiem dobrocią serca."

    ma się do tego:

    "Co ciekawe, zeznający podczas jego procesu notariusz Kużdowicz ocenił, że Waleńska i jej brat Dyba – nabywca gospodarstwa po prostu orżnęli Ramięgę.

    Całe postępowanie Dybów i Waleńskiej było z góry obmyślane – zeznał Kużdowicz."

    Z tego wynika, że sędzia sprawę przeprowadził rutynowo, czyli po łebkach. Miał pecha. Trafił na człowieka, któremu świat się zawalił na głowę i ten po prostu nie wytrzymał psychicznie, kanalizując wszystkie swoje niepowodzenia na jednej osobie. No i narobił sobie bigosu. A i uciekać nie chciał, aby nie stwarzać pozorów. Odważne, ale głupie, bo przeciwko kuli rewolwerowej mało skuteczne.

    "Sam Ramięga tłumaczył, że nie chciał sędziego zabić. – Chciałem tylko postraszyć, skaleczyć w nogi – tłumaczył się."
    I tak postraszył, że pierwsza celna kula okazała się śmiertelna. Moim zdaniem dorobił teorię po fakcie. Uważał, że jest skrzywdzony, a nikt tego nie widzi i wziął sprawę w swoje ręce. Tyle tylko, że do straszenia bardziej sztacheta się nadaje, a nie rewolwer, więc nie do końca wierzę w te wyjaśnienia post factum.

    Jest to o tyle smutna historia, że prawdziwi winowajcy całej sytuacji wyszli z niej całkowicie bez szwanku. A Ramięga, moim zdaniem, powinien jednak dostać karę śmierci. Żal mi tego człowieka, ale zrobił to, co zrobił. Gdyby tak każdy sprawiedliwości dochodził, to wkrótce byłby istny Dziki Zachód.

    Niemniej jednak określenie człowiek-bestia jest z sufitu wzięte i chyba bardziej obliczone na zwiększenie sprzedaży nakładu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Morał tej historii jest prosty - zawsze bierz pokwitowanie

      Usuń
    2. Dokładnie. Sędzia zawinił niedbałością, ale to Ramięga zawalił najbardziej, nie biorąc pokwitowania. Wniosek z tego wyciągnął taki, że to sędzia jest winny. Niestety, obawiam się, że z takim pomyślunkiem, niebawem kto inny naciąłby go na kasę.

      Usuń
    3. Ale facet był analfabetą. Zwróćcie uwagę na zdjęcie jego dzieci pod ostrowskim sądem - to prości ludzie, dziennikarz kazał im się ustawić, to posłusznie stanęli i nawet im do głowy nie przyszło, żeby go wysłać na drzewo.

      Co do samej kaucji, to umowy ustne też są ważne, a przypuszczam, że w tamtym okresie takie umowy dominowały, jeśli nie w Krotoszynie (dawny zabór pruski) to na pewno w okolicach Turku (zabór rosyjski), skąd pochodził Ramięga. Tu trzeba pamiętać, że wprowadzenie powszechnej edukacji w zaborze pruskim miało miejsce prawie sto lat wcześniej (1825 r.), niż w zaborze rosyjskim (1919).

      Ramięga został wyrolowany koncertowo, wg prawa przedwojennego nabywca w licytacji komorniczej nie przejmował z automatu takich obciążeń, jak zwrot kaucji dzierżawcy. Mógł to uznać dobrowolnie, ale chyba wiadomo, że nikt dobrowolnie się nie obciąży. Zaryzykuję tezę, że Dyba był słupem, na którego Waleńska wykupiła własne gospodarstwo już wolne od długów. Długi zostały na samej Waleńskiej, ale teoretycznie nie miała majątku i była niewypłacalna.

      Usuń
    4. Teraz co do "człowieka-bestii" - to określenie Tajnego Detektywa, czyli przedwojennego pisma sensacyjnego używającego tabloidowego języka (od dzisiejszych tabloidów różniło się długością artykułów - zdecydowane nie było tam przerostu fotografii na pismem, choć zdjęć było sporo).

      Tu opinia (1932 rok) czytelnika Orędownika Ostrowskiego o Tajnym Detektywie:

      >Wiadomości złodziejsko-kryminalno-szubieniczne. Podręcznik dla wykolejeńców. Miejsce apoteozy mordu, gwałtu, oszustwa i wszelakiej zbrodni. (...) I ten życiowy rynsztok również jest szeroko czytany, ba, wprost pochłaniany. I to przez kogo? Przez wszystkich! Dzieci, robotnicy, babki i ciotki, porucznicy i urzędnicy, starzy i młodzi, szoferzy i dorożkarze stanowią 200 000 „rodzinę” Detektywa, bo tyle wynosi jego nakład. (...) Nie tędy droga! Tego rodzaju piśmidła nie powinny znaleźć się na stole w żadnej porządnej i szanującej się rodzinie. Należy je czym prędzej wyeliminować, nie tylko z Ostrowa, ale zewsząd<.

      Tajnego Detektywa oskarżano, że jest podręcznikiem dla przestępców. I rzeczywiście drobiazgowo opisywane przestępstwa i sposoby pracy policji mogły być takim podręcznikiem. Niechętne TD gazety co rusz informowały, że przy takim lub takim przestępcy znaleziono numer Tajnego Detektywa, albo że był prenumeratorem tegoż pisma.

      To była przyczyna krótkiego istnienia gazety - mimo dużego nakładu i sukcesu finansowego, wychodziła tylko w latach 1931-1934. Otóż podczas procesu pewnych morderców - może opiszę niedługo sprawę - oskarżeni zeznali, że inspirowały ich artykuły z Tajnego Detektywa. Oczywiście zaczęła się nagonka i ostatecznie właściciel zdecydował się zamknąć gazetę.

      Usuń
    5. Dobrze, ale:
      1. sędzia nie może uznać z automatu, że jak analfabeta, to ma rację, bo to by prowadziło do kolejnych wypaczeń.
      2. Ramięga był dorosły i w świetle prawa mógł podejmować własne decyzje, za które ponosił konsekwencje.
      Alternatywnie państwo musiałoby stwierdzać, kto nie jest wystarczająco rozgarnięty, by móc zrobić coś samodzielnie. I w sumie państwo to robi w przypadkach chorób psychicznych, czy innych tego typu rzeczy. Ale zabronić coś na zasadzie - za głupi jesteś? Też niedobrze. Nie da się ustanowić prawa idealnego, które działałoby perfekcyjnie, jeśli ludzie sami nie dbają o swoje bezpieczeństwo. A Ramięga o to nie zadbał.

      Usuń
    6. Ale ja nie robię zarzutu sędziemu, tylko tłumaczę skąd brak pisemnej umowy. Inna rzecz, że nawet gdyby była, to w świetle wówczas obowiązującego prawa i tak Ramięga straciłby kaucję.

      Usuń
    7. "Mógł to uznać dobrowolnie, ale chyba wiadomo, że nikt dobrowolnie się nie obciąży."

      Podsumujmy:
      1.Ramięga wpłacił kaucję za dzierżawę gospodarstwa.
      2. Waleńska była niewypłacalna i dzierżawione gospodarstwo poszło na licytację.
      3. Gospodarstwo zlicytowano, a dzierżawca został na lodzie.

      To Waleńska nie powinna trafić do więzienia już za sam fakt, że bierze pieniądze za dzierżawę, której nie mogła skutecznie wyegzekwować? Ano tak, nie powinna, bo nie było pokwitowania. Stąd też tok myślenia: Waleńska ordynarnie wyrolowała Ramięgę, gdy ten zgodził się dać kasę bez pokwitowania. Gdyby pokwitowanie dostał, to chyba już jej jakaś kara groziła i nie zdecydowałaby się na przekręt? Jeżeli nic jej nie groziło, to prawo było kulawe jak nieszczęście i Ramięga był od początku bez szans (a sędzia jest kompletnie bez żadnej winy). Ale z jakiegoś powodu Ramięga pokwitowania nie dostał, dlatego sądzę, że nie było ono bez znaczenia. Gdyby w tej sytuacji Waleńska upierała się, że jest niewypłacalna, to trafiłaby za kratki. Myślę, że wówczas pieniądze by oddała.

      Usuń
    8. >To Waleńska nie powinna trafić do więzienia już za sam fakt, że bierze pieniądze za dzierżawę, której nie mogła skutecznie wyegzekwować?<

      Trzeba by jej udowodnić działanie z zamiarem oszustwa od początku, a to nie taka prosta rzecz. To że miała długi - ostatecznie także u Ramięgi - nie jest wystarczającym powodem do zapuszkowania ani wtedy, ani dziś. Za długi można ścigać tylko cywilnie, a nie karnie.

      Usuń
  2. "Co do samej kaucji, to umowy ustne też są ważne, a przypuszczam, że w tamtym okresie takie umowy dominowały, jeśli nie w Krotoszynie (dawny zabór pruski) to na pewno w okolicach Turku (zabór rosyjski), skąd pochodził Ramięga."

    No tak. Tak drzewiej z dziada pradziada bywało no i się stało, co stać się musiało... Sędzia się jednak bardzo słabo przyłożył do tej sprawy. Problem w tym, że Ramięga chyba do samego końca nie skojarzył, kto jest naprawdę winny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sądzę, że dla Ramięgi była to sprawa nie do wygrania. Bo musiałby on, ewentualnie prokurator, znaleźć dowody na:

      1. Działanie Waleńskiej od początku z zamiarem oszukania lub...
      2. Układ Waleńskiej z Dybą, żeby wyrolować wierzycieli.

      W pierwszym przypadku Waleńska miałaby sprawę karną i może widmo odsiadki skłoniłoby ją do zwrotu kasy. W drugim pewnie można by oskarżyć i Waleńską, i Dybę i podważyć licytację. Ale jak znaleźć dowody, których de facto nie było? Bo zamiary Waleńskiej są nie do wykazania, a żeby zdemaskować jej układ z Dybą, to albo ona, albo Dyba musiałby pęknąć i wyśpiewać.

      To jest jedna z trudniejszych rzeczy - wykazać zamiar sprawcy. Sam miałem taki przypadek, że ktoś wyłudził na moje dane kilka kredytów. Kiedy sprawa trafiła do prokuratury, sprawca z każdego kredytu spłacił po dwie raty. I został oskarżony nie o wyłudzenie (co zakłada działanie od razu z zamiarem oszustwa), a jedynie za znacznie łagodniejsze przestępstwo fałszowania moich podpisów. Bo zdaniem prokuratury i sądu, skoro coś spłacił, to nie było można mu udowodnić, że od razu działał z zamiarem oszustwa. Jak widać, samo fałszowanie moich podpisów i spłacenie paru rat dopiero w sytuacji podbramkowej (kiedy sprawa była już w prokuraturze) nie wystarczyło, żeby stwierdzić, że sprawca chciał oszukać od początku.

      Usuń
  3. Ciekawy artykuł. Sprawa smutna. Żal mi tego Ramięgi, a bardziej nawet jego dzieci. W sumie dobrze, że prezydent się zlitował.

    I kolejny przykład, jak to na gębę nie warto niczego, bo zawsze znajdzie się ktoś, kto wyzyska.

    Matki znajomy, kaleka ze złamanym kręgosłumem całe oszczędności swoje z renty uskładane pożyczył, "przyjacielowi domu" co go od dzieciństwa znał, a teraz ten człowiek udaje że go nie zna.

    Kto inny "zatrudnił" moją koleżankę na miesiąc tuż po studiach, tyrała po 8-10 h dziennie, kazał jej do zeszytu wpisywać, kiedy szła sobie batonik kupić albo herbatę wypić. Pod koniec miesiąca wręczył jej 600 zł i powiedział, że dobrze, że choć tyle dostanie (podejrzewam, że więcej wydała na wynajem mieszkania przez ten miesiąc). Później powtórzył ten numer ze studentem, który 3 letnie miesiące przepracował u niego z analogicznym skutkiem.

    OdpowiedzUsuń