Łączna liczba wyświetleń

piątek, 6 września 2019

B.V. Larson, Rebelia

Czasami człowiek (znaczy, że ja) ma ochotę poczuć klimat Gwiezdnych Wojen – walki kosmicznych flot, zwiedzanie planet, obce gatunki, w tym oczywiście te inteligentne. Innymi słowy, czasami potrzeba prostej, odmóżdżajacej space opery. I nieraz z czymś tam próbuję, ale efekt mało zadowalający – albo coś, co mnie nie wciąga, czegoś mi brak (jak przy książkach Roberta J. Szmidta), albo też tonę w wodolejstwie i bełkocie (to o Podlewskim).


W końcu poprosiłem o poradę i pożyczkę fachowca – fana militarnej space opery. I on mi polecił Larsona. Zanim przejdę do książki – sprawdziłem kto zacz. Okazuje się, że Larson zawstydził Mroza i Gołkowskiego. Kury im szczać prowadzać, a nie za taśmy produkcyjne robić! Larson od 2010 roku wypuścił na rynek ni mniej, ni więcej, tylko sześćdziesiąt siedem powieści (cyfrowo: 67), a do tego zbiór opowiadań. Czyli facet produkuje rocznie średnio siedem i pół książki. Ale to średnio, a w takim roku 2010 wydał... piętnaście książek!

Czyli już wiemy, że to nie ma prawa być dobrze napisane. Ale przecież nie chodziło o wybitną literaturę, lecz odmóżdżające czytadło. I o jeżu, jakie to było głupie...

To opowieść o chłopaku z jakiegoś Michigan czy innej Wirginii, który za pomocą młotka i sznurka rozwalił milionletnie galaktyczne imperium (znaczy, jeszcze nie całkiem rozwalił, przecież Larson płodny, to z dziesięć tomów strzeli zanim imperium kompletnie legnie w gruzach).

Fabuła w skrócie – wielkie galaktyczne imperium z nieznanych przyczyn (wszak nie chodzi tu o logikę) co jakiś czas poluje na sąsiadów. Sąsiedzi to inteligentne gatunki przypominające różne ziemskie zwierzątka – koty, wilki, karaluchy, żółwie itd. No i ci sąsiedzi próbują się przeciwstawić imperium. Niestety, są debilami, więc z zasady biorą w tyłek, a imperium – jak już się napoluje – to się wycofuje na jakiś tysiąc lat.

Nadciąga kolejne starcie, a z powodu jakiegoś tam pradawnego prawa muszą w nim uczestniczyć Ziemianie. No to sojusz koto-wilko-karaluchów, za zgodą ziemskich rządów, porywa paru ludzi. Najpierw serwuje porwanym szkolenie – skoro porywacze są debilami, to i szkolenie serwują debilne (jeśli ktoś dostrzegł cień sensu w tym szkoleniu, to proszę o wskazanie, bo ja nie widzę). Okazuje się, że jeden z Ziemian – w odróżnieniu od wszystkich pozostałych bohaterów – jest zupełnie przeciętnym facetem, czyli intelektualnie bije to stado kretynów na głowę.

Dochodzi do starcia i taka niespodzianka: imperialni to też sami debile. Wyobrażacie sobie jakie pole do popisu dla głównego bohatera? Jak mawiają, między ślepymi jednooki królem, więc... I tu nie będę spojlerował.

Drageus wydał już dwa kolejne tomy cyklu, następny zapowiedziany jest na październik. Raczej po to nie sięgnę

Powtórzę się: jest to potwornie głupia książka. Do tego wtórna – skoro nawet ja, zdecydowanie nie fan militarnej space opery – widziałem zrzynki z innych autorów, to naprawdę musi być wtórne. Tyle że sprawnie (nie mylić z „dobrze”!) napisane. Prosty język, szybka akcja, odpowiednie proporcje opisu i dialogu, wyraziści bohaterowie (tak z jedna, dwie charakterystyczne cechy na łebka – i wystarczy), brak pseudonaukowego bełkotu i wodolejstwa. Czyta się to naprawdę lekko; wchodzi bez popitki (nawet kawałki z seksem międzygatunkowym – główny bohater widząc samicę obojętnie jakiego gatunku, od razu myśli: azaliż ją przelecieć, a jeśli tak, to jak).

Czy polecam... Jak wrócisz po czternastu godzinach pracy umysłowej do domu i jesteś wykończony jak koń po Wielkiej Pardubickiej – możesz się brać za Larsona. To nie tylko nie wymaga myślenia, tu wręcz myślenie jest niewskazane.

OCENA: 5/10.

B.V. Larson, Rebel Fleet, t. 1: Rebelia, tłum. M. Moń, wydawnictwo Drageus Publishing House, Warszawa 2019, stron: 432.


Takie pytanko: znacie jakąś lekką space operę, która nie obraża inteligencji, a zarazem nie jest przeładowana pseudonaukowym bełkotem?


30 komentarzy:

  1. Możee Nick Webb i cykl Stara Flota ( Wyzwanie, Konstytucja, Wojownik, Wiktoria Wolność, Niepodległość)?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ze swojej strony polecę "Przebudzenie Lewiatana"- powrót do space oper po paru latach. Odbiłem się od Hamiltona("Pustka) i Douglas ("Starr Carrier"), a Coreya całkiem przyjemnie się czyta i chyba zainwestuje w kolejne tomy.

      Usuń
    2. Pisałem o tym pod poprzednią notką- skoro serial, to nie książki. NIe lubię powtórek z rozrywki w tę stronę (serial - książka), odwrotnie może być (czyli najpierw książka, potem serial).

      Usuń
  2. A gdzieś mi to migało na półkach. Dzięki, teraz wiem, czego unikać :P.
    A tak z ciekawości, próbowałeś może Davida Webera? Albo Hamiltona z jego "Pustką"?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Webera coś czytałem, ale bez zachwytu, choć też bez obrzydzenia, Może jeszcze w to wejdę... A Hamiltona mam w planach.

      Usuń
  3. "główny bohater widząc samicę obojętnie jakiego gatunku, od razu myśli: azaliż ją przelecieć, a jeśli tak, to jak)."
    Spółkowanie z przedstawicielką rasy wielkich modliszek okazało się jednak kiepskim pomysłem :D
    Właściwie też nie znam żadnych fajnych space oper. A jako fanka Starwarsów chętnie bym coś takiego wciągnęła.
    Jakiś czas temu całkiem spodobała mi się książka Timothy'ego Zahna "Obława na Icarusa", fajne, kosmiczne czytadło. Ale innych nie kojarzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Teraz przypomniałam sobie, że chciałam o coś zapytać: będziesz jeszcze pisał o turbolechitach?^^ Chętnie poczytałabym recenzję tego typu książki czy coś w tym rodzaju :)

      Usuń
    2. Sam nie wiem czy coś jeszcze o tych biednych turboskach machnę. Choć widzę pewien wpływ moich notek na ich argumentację - przykładowo, znacznie rzadziej powołują się na Poczet Jasnogórski czy Kolumnę Zygmunta. Choć ostatni wyczyn Bieszka sprawił, że szczęka mi opadła. Znaczy, znam to tylko z jakiegoś filmiku na YouTube, bo ostatniej jego książki nie mam. O co chodzi - otóż pan Bieszk współczesne mapy potraktował jako źródła historyczne (wszak nie wie co to jest źródło historyczne). I zinterpretował po swojemu - tam gdzie na mapie jest kolor biały, czyli brak państwowości (np. w IV wieku) - tam wg Bieszka było Imperium lechickie, a mapa to potwierdza. Pewnie Imperium Lechickie było też na Antarktydzie i to tłumaczy pingwinie móżdżki turbolechitow :D

      Usuń
    3. Ciekawy sposób myślenia, nic dziwnego, że Bieszk znajduje tyle tych dowodów na istnienie Lechii :)
      Może to był ten sam wywiad, który mi podrzucił YouTube parę dni temu, i który przypomniał mi o lechitach :) W tym wywiadzie Bieszk mówił, że pracuje nad dwoma książkami i atlasem wielkiej Lechii z 240 mapami :O

      Usuń
    4. Nie, to co ja oglądałem, to jakiś fan Bieszka streścił jego ostatnią książkę - nie wiem czy Bieszk szczęśliwy z tego powodu, bo po co kupować, skoro masz obszerne streszczenie i jeszcze pokazane te mapy :D

      Usuń
  4. Ja bym poleciła "Daleką drogę do małej, gniewnej planety", ale tutaj autorka bardzo sobie wzięła do serca, żeby make love, not war, więc nie wiem, czy Ci podejdzie :P (jeśli kojarzysz serię Mass Effect, to jest mniej więcej to, co zostałoby z gry po usunięciu wszystkich wojskowych misji ;) )

    Ponoć cykl "Ziarna Ziemi" też dobry. Jeszcze nie czytałam, ale Agnieszka Hałas to tłumaczyła i poleca, więc już zaopatrzyłam się w całość ;)

    Dodam jeszcze kilka polecanek od Lubego, trochę tego przewalił:
    - cykl "Starfire" Davida Webera i s-ki
    - cykl "Frontlines" Marko Klossa
    - cykl "Zaginiona flota" Jacka Campbella
    - "Czerwone koszule" Jochna Scalziego

    OdpowiedzUsuń
  5. No, polecacie dużo, ale co czytam recki, to wszystko takie se :D Może Hamiltona wciągnę :) Scalzi ma jeszcze dobre recenzje, ale cykl o wojnie starego człowieka chyba przerwano po dwóch tomach, a "Czerwone koszule" to chyba samostojka? To trochę mało na rozwinięcie świata...

    OdpowiedzUsuń
  6. Polecam Hamiltona. Najlepiej zacząć od Uniwersum Konfederacji, bo to zamknięta w 3 tomach historia. Ze starszych pozycji warto przeczytać Sagę Vorkosiganów Lois McMaster Bujold. Zamiast Webbera to już lepiej zapoznać się z książkami Elizabeth Moon.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zgodnie ze starożytną tradycją w Polsce wydano tylko część Sagi Vorkosiganów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sprawdziłem na Wiki - tylko 10 pozycji nie wydano po polsku :D

      Usuń
    2. Zastanawiam się, czy to nie strategia biznesowa polskich wydawców, którzy czekają na wygaśnięcie praw autorskich. Bo jeśli tak, to może nas czekać nawet circa about 100 lat oczekiwania na brakujące części sagi.

      Usuń
    3. Już kiedyś o tym pisałem - przetrawię jeśli po wydaniu iluś tomów, cykl się nie sprzedaje, a tu do wydania jeszcze z dziesięć pozycji. Rozumiem wydawcę, że nie chce w to brnąć. Ale do szalu doprowadza mnie przerywanie wydawania trylogii po dwóch tomach.

      Usuń
    4. Jest jeszcze w sieci nieoficjalne tłumaczenie pozostałych tomów.

      Usuń
  8. Polecam "skoki" Donaldsona, kolejne tomy lepsze niż pierwszy, który i tak jest niezły, przynajmniej jak dla mnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O widzisz, to jest nazwisko będące dla mnie gwarancją jakiegoś poziomu :)

      Usuń
  9. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  10. Tu akurat jest przebitka książka -> serial.
    Z podobnych lekkich rzeczy przerabiam (25% z ponad 700 str.) "Imperium ciszy" Ch. Ruocchio. Galaktyczne tło to kalka z Diuny, ale sprawnie napisane - może podpasuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii przebitki to chodziło mi o "Przebudzenie Lewiatana" J.Careya. Jakoś źle się podpięła odp.

      Usuń
    2. Z "Imperium ciszy" czekam na więcej recenzji.

      Usuń
  11. odpowiadając na:
    Takie pytanko: znacie jakąś lekką space operę, która nie obraża inteligencji, a zarazem nie jest przeładowana pseudonaukowym bełkotem?

    Polecam:
    "Szpital Kosmiczny" Jamesa White
    "Saga o Heechach" Frederika Pohla

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tę "Sagę o Heechach" jest bardzo trudno skompletować.

      Usuń
  12. Larsona czytałem Star Force, jakoś udało mi się dotrzeć do 4go tomu z chyba 12 obecnie wydanych w PL. Tragedia :D Wydaje mi się, że karierę rozpoczął od selfpublishingu na Amazonie co wiele tłumaczy.

    "Czerwone Koszule" były dla mnie bardzo słabe i bzdurne, nagrodę dostał Scalzi chyba tylko za parodiowanie Star Treka. Kto nie zna to czerwone koszule (ochrona) to były postacie drugoplanowe z zasady skazane na śmierć przy każdej misji po za statkiem :P
    "Zaginiona flota" mi się podobała, trochę naciagane, ale na pewno lepsze od Larsona.

    Kosmiczne książki Łukjanienki wszystkie przeczytałem i byłem zachwycony, z 15 lat temu co prawda ;)

    OdpowiedzUsuń