Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 lipca 2021

Romuald Pawlak, Podarować niebo

Książka przeczytana w ramach przerabiania wszystkiego, co dostało nominacje do Nagrody im. Żuławskiego. Nie rzuciła mnie na kolana.

Jest to powieść napisana po staroświecku i to na dwóch poziomach. Pierwszy to język. Elegancki, staranny (nieco efekt psuje taka se redakcja), z momentami polotu. Że zacytuję takie ładne zdania:

Potrząsnęła głową, a jej krótkie warkoczyki zawirowały jak stado wściekłych os. Wykonały szybki patrol, nie stwierdziły niebezpieczeństwa i wylądowały na głowie dziewczyny.

Staroświecka jest też fabuła. Gdybym nie wiedział, kiedy to powstało, to bez problemu uwierzyłbym, że w latach sześćdziesiątych, siedemdziesiątych lub osiemdziesiątych XX wieku.

Mamy tu połączenie dwóch dość typowych elementów: kosmicznej robinsonady i czegoś, co nazwałbym „ludzie jako bogowie”. Ziemski statek kosmiczny z załogą i masą zamrożonych kolonistów na pokładzie przypadkowo trafia na drugi koniec galaktyki – miał przelecieć tysiąc lat świetlnych, przeleciał siedemdziesiąt tysięcy. Co gorsza, wysiadły silniki nadświetlne, więc powrót jest niemożliwy.

W okolicy znajdują nadającą się do życia planetę z czterema kontynentami, z których trzy zasiedla obcy, inteligentny gatunek – Argunowie (znowu nazwa gatunku, zwanego niepoprawnie „rasą”, pisana wielką literą...). Argunowie są cywilizacyjnie gdzieś na poziomie ziemskiego średniowiecza.

I nie kupuję tego na poziomie psychologii – tak grupy, jak i jednostki. Otóż załoga postanawia nie budzić kolonistów. I dzieli się na frakcje, zrobiłem taki schemacik tegoż podziału:


Czy nie brakuje Wam tu frakcji: „bierzemy tę planetę dla siebie, budzimy kolonistów i urządzamy się”? Tym bardziej że minęło już sto lat (większość załogi też siedzi w zamrażarkach, są tylko rotacyjne dyżury), a ratunku nie widać i nic nie wskazuje, żeby miał się pojawić. Do tego kolonizacja wcale nie musiała oznaczać kolizji z Argunami, bo wszak jeden kontynent był bezargunowy. Autor niby tłumaczy odrzucenie takiej opcji, ale nieszczególnie do mnie to wyjaśnienie trafia: otóż miejscowe mikroby wywołują u ludzi alergię. Naprawdę? Leki, maseczki filtrujące, szczelne pomieszczenia – to wszystko załoga miała do dyspozycji. A Homo sapiens to taki gatunek, który bardzo dobrze się adaptuje. Do tego jeszcze wrócę.

Spór między frakcjami wygrała ta od wspomagania rozwoju Argunów. Właściwie są dwie frakcje i obie robią swoje. Ci od ewolucji starają się nauczać, sugerować itd. Ci od wspomagania szokiem czasami coś tam rozwalą, bo rozpirzenie miasta atomówką musi skłonić do myślenia, prawda? Takie argunobójstwo też mi nie pasuje do psychologii człowieka, ale fakt – człowieka z Zachodu i to współczesnego, bo jeszcze w pierwszej połowie ubiegłego wieku było inaczej, może za setki, tysiące lat znowu będzie inaczej. Więc na to bym przymknął oczy.

Ale nie mogę na motywacje tych ludzi – wiecie czemu oni chcą wpływać na rozwój Argunów? Żeby Argunowie byli w stanie walczyć z ludźmi, jeśli kiedyś inna ekspedycja dotrze do arguniego świata – mowa o tym jest wielokrotnie, o np. str. 50: zamierzali chronić Argunów przed innymi ludźmi, a właściwie (...) przed cywilizacją ludzką... Jakoś mój umysł odrzuca takową motywację.

Owszem, mamy i dziś mizantropów czy oikofobów (po wymieszaniu narodów, takowa oikofobia mogłaby też prowadzić do mizantropii), ale przecież nie jest to postawa ani powszechna, ani typowa dla naszego gatunku. I to nie jest jakiś latający squat (Jasie Kapele w kosmosie), lecz załoga statku wojskowo-badawczo-kolonizacyjnego. To nie lewicowi komuniści, anarchiści czy progresywiści, lecz ludzie o zupełnie innej konstrukcji psychicznej. I okazuje się, że wszyscy marzą tylko o jednym – zaszkodzić ludzkości. A wśród metod ich działania są masowe zbrodnie. I to wszystko jest bez jakiegokolwiek objaśnienia od strony psychologii. Uwierzyłbym, że z dziesięć procent załogi ma takie pomysły, ale nie uwierzę, że cała albo to popiera, albo jest jej to obojętne. Dla mnie to pomysł całkowicie od czapy. Przykro mi, panie Pawlak, ja tego nie kupuję.

Tak samo nie kupuję psychologii bohaterów pojedynczo. Jak wspomniałem, Homo sapiens ma niesamowite zdolności adaptacyjne – człowiek znajdzie się w czarnej dupie i od razu zaczyna w niej urządzać. Ludzie potrafią się zaadoptować nawet do więzienia, nawet do obozu koncentracyjnego. U Pawlaka bohaterom właściwie żadna krzywda się nie dzieje – a oni załamani, mniej lub bardziej, ale wszyscy, ba, część popada w szaleństwo. Być może właśnie dlatego losy tych bohaterów były mi doskonale obojętne, a może nawet irytująco-męczące – po prostu mój umysł odmawiał uznania tych postaci za realnych ludzi. Owszem, Pawlak umie obudzić u czytelnika emocje. Tylko to są emocje przelotne.

Końcówka tylko dopełnia tego obrazu.

Podsumowując: mamy ładnie napisaną, osadzoną w tradycji SF powieść z niewiarygodnymi założeniami fabularnymi i niewiarygodną psychologią tak na poziomie zbiorowym, jak i indywidualnym. Bohaterowie przez większość lektury nie wzbudzają jakichkolwiek emocji.

OCENA: 5/10.

R. Pawlak, Podarować niebo, Wydawnictwo IX, Kraków 2020, stron: 354.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

20 komentarzy:

  1. Raczej Strugaccy niż Sniegow. "Trudno być Bogiem".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie chodziło mi o konkretne odniesienie, a o często występujący motyw. Obecny także np. u Roberta J. Szmidta w "Łatwo być bogiem".

      Usuń
  2. O, a w którymś z Twoich wcześniejszych wpisów wyczytałam, że okres zjazdu literackiego ten autor ma już za sobą. Czyli wcale nie ma? Ja czytałam dwie jego książki, „Dziewczynę z lustra” i „Związek do remontu”. Pierwszą oceniłam dobrze, druga okazała się marniutka.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Akurat "Podarować niebo" byłby dobrą książką, gdyby była wiarygodna od strony psychologii. Dla mnie nie jest i cały czas mi to w głowie siedziało.

      Usuń
  3. Ha, de gustibus coś tam coś tam. Ja takie oldskulowe kawałki lubię, po prostu się na nich wychowałem, może stąd inny odbiór. Jak już pisałem wcześniej, mi się podobało, z wyjątkiem końcówki, która mnie wkurzyła. Nie wiem, czy mogę spojlować (w końcu czytają też inni poza Tobą), więc krótko - kompletnie, ale to kompletnie nie kupuję załamania głównego bohatera pod koniec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aa, jeszcze jedno, aż sprawdziłem: brak powstania kolonii nie jest tłumaczony alergią jako taką. Tylko, że nie daliby rady utrzymać poziomu technologicznego, sprzęt by się zepsuł raz dwa, nowego by nie stworzyli, i kolonia by wymarła po paru pokoleniach. Też tego nie kupowałem, zwłaszcza w kontekście przyczyny załamania głównego bohatera (można tu jakoś oznaczać spojlery?)

      Usuń
    2. Z alergią też jest. Pawlak czasami mnoży wyjaśnienia, np. rozwijanie Argunów tłumaczy też - chyba dwa razy o tym było - nudą, po prostu ludzie się nudzą,to się bawią w bogów. I to, przyznam, jest dla mnie wiarygodniejsze wyjaśnienie, tyle że sam autor jako prawdziwe podsuwa nam to pierwsze (rozwijać Argunów, żeby stali się groźni dla ludzi).

      Nie pisałem o tym, ale w jeszcze jedna rzecz mnie uderzyła. Na str. 46 podaje, że Argunowie budują z prymitywnych cegieł i dopiero gdzieś tam dokonuje się postęp - zaczynają budować z kamienia. Od kiedy to kamień jest postępem w stosunku do cegły? Cegły, którą trzeba zrobić i która trzyma wymiar.

      Usuń
  4. Moim zdaniem, bez problemu wygrałaby frakcja "wspierać rozwój". A potem...

    "Ale Ameryce zdarzało się też chyba prowadzić politykę wypływającą z pobudek idealistycznych?

    Tak, ale z tragicznym dla siebie i świata skutkiem. Mam na myśli okres po upadku Związku Sowieckiego i zakończeniu zimnej wojny. Lata 1990–2016. Był to jedyny okres w dziejach, w którym Stany Zjednoczone nie musiały się martwić o równowagę sił na świecie. Były bowiem jedynym supermocarstwem na globie. Żadne inne mocarstwo nie rzucało im wyzwania w grze o globalną dominację. Żadne inne mocarstwo nie stanowiło dla nich poważnego zagrożenia.

    Zaczęły wówczas działać nieracjonalnie?

    Niestety tak. I za każdym razem pakowały się w niebywałe kłopoty. Bo prawda jest zaskakująca. Idealistyczna polityka wcale nie sprawia, że świat staje się lepszy. Odwrotnie — staje się znacznie gorszy. A przede wszystkim taka polityka jest nieskuteczna. Przynosi tylko koszmarne klęski.

    Na czym polegała idealistyczna polityka USA?

    Na przekonaniu, że cały świat należy zmienić na obraz i podobieństwo Ameryki. Narzucić mu system liberalno–demokratyczny. Wszystkie kraje świata chciano obrócić w liberalne demokracje, co miało położyć kres łamaniu praw człowieka, wojnom i terroryzmowi.

    To nie była polityka idealistyczna, to była skrajna głupota.

    Zgoda, to nie mogło się udać. Ameryka próbowała przeprowadzić kolosalną operację z zakresu inżynierii społecznej. Ale, co ciekawe, do realizacji tych „szczytnych celów” używała brutalnej siły militarnej. Mowa o tak zwanej doktrynie Georga W. Busha — czyli atakowaniu i obalaniu kolejnych reżimów w świecie muzułmańskim. Zgodnie z jej założeniem cały Bliski Wschód miał się przeistoczyć w morze demokracji.

    Wyszło nieco inaczej.

    Doszło do wielkiego dramatu. I spektakularnej klęski. Rozpoczęta w 2001 roku wojna w Afganistanie jest najdłuższą wojną w dziejach Stanów Zjednoczonych. I wygląda na to, że gdy Amerykanie kiedyś wycofają się z tego kraju, talibowie odzyskają nad nim kontrolę. Sytuacja wróci więc do punktu wyjścia, do stanu sprzed inwazji. Tymczasem zginęły dziesiątki tysięcy cywilów. Cały kraj został zrujnowany długoletnim konfliktem zbrojnym."

    W dalszej części mowa o "sukcesach" w Syrii, Libanie, Iraku i Egipcie.

    (JOHN MEARSHEIMER, profesor Uniwersytetu Chicagowskiego, jest amerykańskim politologiem, jednym z najwybitniejszych światowych znawców geopolityki.)

    Potem nastąpiłby "efekt Lucyfera", a kolejna ziemska misja przyleciałby nie po to, aby podbijać, ale żeby wyzwalać. Po wyzwoleniu zaczęłaby robić dokładnie to samo, co poprzednicy. W trakcie "wspomagania", populacja Argunów zostałaby poważnie przetrzebiona, co nie przeszkodziłoby nikomu w odtrąbieniu wielkiego sukcesu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. >Na czym polegała idealistyczna polityka USA?
      Na przekonaniu, że cały świat należy zmienić na obraz i podobieństwo Ameryki<.

      Tylko czy ta polityka USA coś zmienia na gorsze? Owszem, w Iraku obalili Husajna i zaczęła się zadyma. Ale Husajn i tak już był w podeszłym wieku, a za plecami iluś potencjalnych spadkobierców + niezadowolona większość (szyici) + niezadowoleni Kurdowie. Tam i tak byłaby rozpierducha, tylko kilka lat później.

      W Somalii, Libii, Syrii dym zaczął się bez udziału USA - w przypadku Somalii po wizerunkowej klęsce (bo militarnie to była wygrana) USA w ogóle sobie temat odpuściło, a zadyma trwa od 30 lat i skończyć się nie może.

      Odrębnym przypadkiem jest Afganistan, bo tu USA było pod ścianą, talibowie i Al-Ka'ida wypowiedzieli Ameryce wojnę i jeszcze tę wojnę zanieśli do samej Ameryki.

      Usuń
    2. Problem Iraku nie polegał na obaleniu Husajna.

      Błędem było zniszczenie potencjalnego stabilizatora, armii. Dziesiątki tysięcy ludzi potrafiących posługiwać się bronią trafiło na rynek pracy.

      Realpolitik polegałaby na zastąpieniu Husajna jakimś generałem. Idealiści z Hameryki chcieli zdemokratyzować Irak. W zaświatach Arystoteles zawył z bólu i niemocy.

      Usuń
    3. "Tylko czy ta polityka USA coś zmienia na gorsze?"

      Zmienia, ale nie chcę spamować cytatami. Istotny jest sam system myślenia. My jesteśmy mądrzy i cywilizowani, więc powiemy wam, co macie robić. A ci, którzy nie chcą iść za światłym przewodem, zostaną reedukowani. Jest rzeczą całkowicie oczywistą, że przyjezdni rwaliby się do władzy dla samej władzy, ale ponieważ to jest wyjątkowo przyziemne, sporządzona zostałaby odpowiednia ideologia. Co więcej, ideologia przemawiająca do każdego: "Nie chcę, ale muszę". Dla dobra innych, oczywiście. Czy ktoś może powiedzieć, że jest to przyziemne?

      W rozważaniach o krzewieniu cywilizacji jest też inny problem. Gdyby przylecieli do nas kosmici, proponując nowy system społeczny, to dotychczasowe partie polityczne uległyby spontanicznemu samorozwiązaniu, czy też chwyciłyby za broń w obronie demokracji? A co zrobiłaby Rosja? I Chiny? I Bliski Wschód? I Ameryka? I Europa? I tak dalej.

      Usuń
    4. "Idealiści z Hameryki chcieli zdemokratyzować Irak."

      E, no bez przesady z tymi idealistami. Nikt nie wysyła żołnierzy na front z pobudek czysto idealistycznych. Zawsze chodzi o zdobycie, lub ochronę wpływów. W tym przypadku idealistyczny był środek wiodący do celu. Zamiast kolejnego satrapy, dozgonnie wdzięczne za demokrację ludy, miały po kres wieków wybierać rządy sympatyzujące z USA, by zapanował błogi i zyskowny spokój. Ale okazało się, że narody nie chcą być wdzięczne, za to mają do wyrównania rachunki, które dotychczas satrapa poskramiał. No i amerykański plan utonął we krwi.

      Usuń
  5. Raczej nie sądzę, by mnie to jakkolwiek kupiło. Ogólnie jak próbuje starsze SF sprawdzać, tak nie da się ukryć, że ono ma w sobie coś takiego... topornego, nieprzyjemnego. I co z tego, że człowiek chce to czytać, skoro się przy tym właściwie tylko przysypia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nieprawda. Ilość szajsu była mniej więcej taka sama jak obecnie, a te najlepsze pozycje wciąż się świetnie czyta, że wymienię choćby Aldissa "Non stop" czy Bułyczowa "Przełęcz". I chociaż to było wolne od wszechobecnego teraz ideolo.

      PS
      A teraz jestem zadowolony, że Cholewie dałem szansę - t. 2 jest już całkiem niezły (to tak nawiązując do rozmowy spod bibliotecznego raportu).

      Usuń
    2. Nie mówię, że jest więcej, ale współczesny szajs zwykle mi lepiej wchodzi. Gdybym nie wiedziała, że nie mogę trafić na coś fajnego to bym wcale nie grzebała. Po prostu kiepskie książki zwykle jeszcze gorzej się starzeją.

      O, to miło, chociaż ja do Cholewy raczej szybko nie dotrę. Obecnie próbuje z Openminderem Świerczek-Gryboś.

      Usuń
    3. Odnośnie szajsu - święta prawda.

      Ktoś ładnie powiedział, że 99% wszystkiego to szajs. Komuna odsiewała rzecz jasna rzeczy nieprawomyślne (i dlatego z całego Heinleina ukazało się tylko dwa opowiadania w antologiach), ale robiła też selekcję jakościową. Dlatego takim rozczarowaniem po 1989 był np. wysyp powieści MacLeana, które nie umywały się do tytułów wydanych za peerelu.

      Usuń
    4. Pamiętam to rozczarowanie.

      Usuń
    5. Aż musiałem sprawdzić kto zacz ów MacLean. Taaa, słyszałem (choćby „Działa Nawarony”), ale nie czytałem. Nigdy nie byłem wielkim fanem kryminałów, thrillerów, sensacji i literatury drugowojennej. Z młodości pamiętam, że jako tako czytało mi się jedynie trylogię Davida Morrella (Bractwo Róży + Bractwo Kamienia + Bractwo Nocy i Mgły).

      Usuń
  6. "Czy nie brakuje Wam tu frakcji: „bierzemy tę planetę dla siebie, budzimy kolonistów i urządzamy się”?"
    To mi nie wpadło do głowy. Patrząc na schemat, pomyślałem za to: a zatem akcji będzie jak na lekarstwo, a konflikt (rzecz w powieści niezbędna) ograniczy się do jakichś teoretycznych, "egzosocjologicznych" rozważań, słowem nudy. Czy tak?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zależy czego się szuka w SF. Tak, takiej klasycznej akcji jest mało. Więcej relacji między członkami załogi, między ludźmi i Argunami.

      Usuń