Ambitnie zaplanowałem, że przeczytam wszystkie powieści nominowane do Nagrody im. Żuławskiego za 2020 rok (z wyjątkiem Cherezińskiej, bo tego nie zniesę). Stety czy niestety, część nominowanych to wycinki większych cykli. O ile Hałas Teatr węży kupuję regularnie, o tyle Cholewa był mi absolutnie nieznany. A nawalił już sześć części cyklu plus siódmy zbiór opowiadań. To jadę po kolei – na razie przerobiłem dwie części.
* * *
Michał Cholewa, Gambit
Chyba już parę razy to pisałem, ale muszę się powtórzyć: uważam, że pisarz nie powinien debiutować cyklonem. Napisz jedną, dwie samostojki – po prostu: naucz się pisać – i dopiero potem bierz się za cyklona. Owszem, są tacy, którzy zaczynają z wysokiego C, ale to raczej wyjątki.
Niestety, Cholewa wyjątkiem nie jest. Gambit to bardzo słaba książka. Z trzech wątków, zdecydowanie najlepszy jest pułkownika Brisbane (obecny tylko w Prologu). Są wyraziści bohaterowie, są emocje, jest fantastyka, są zagadnienia, o których chcielibyśmy dowiedzieć się coś więcej. Przyzwoity jest też wątek kosmiczny, ten z kolei obecny w samej końcówce.
Ale, że znowu powiem: niestety, głównym daniem jest wątek z akcją na mglistej planecie New Quebec. Autor chce nam przedstawić wojnę z punktu widzenia zwykłych żołnierzy. Trochę, momentami, miałem skojarzenia z Czarną kompanią Glena Cooka. Ale tylko momentami, bo Cookowi to wyszło, a Cholewie nie bardzo: przeładowanie – zamulanie informacjami, chaotyczność, drewniany styl. Być może ta chaotyczność jest nawet zamierzona; w końcu wojenka toczona we mgle musi być nieco chaotyczna. Jednak ukazanie chaosu nie jest tym samym, co napisanie chaotycznie. Cholewie wyszło to drugie.
Dalej: jest masa bohaterów, nawet mających jakieś cechy (wręcz nachalnie nam przypominane), ale zupełnie nie zostających w pamięci. Ich losy budzą takie emocje czytelnika, jak szkolna akademia ku czci. Paradoksalnie, najlepszym bohaterem tego wątku jest sztuczna inteligencja.
Myślicie, że nadrabia to sceneria? O co to, to nie. Mgła, mgła, wszędzie mgła i tylko mgła. Ot, taki obraz: biała kartka z podpisem „Wojna we mgle”. Szkoda, bo taka bagnista, spowita wieczną mgłą planeta mogła być atutem powieści – zmarnowany potencjał.
Podsumowując na tym etapie: papa mi się rozdzierała od ziewania, bywało, że odpadałem od lektury (oczy czytały, mózg nie rejestrował) i potem musiałem się cofać kilka stron. Gdybym nie założył, że dam szansę Cholewie do trzeciego tomu, to bym to pieprznął w diabły.
Czy można powiedzieć coś dobrego o tej książce? Tak. Większość znanych mi space oper jest strasznie infantylna, naiwna. Gambit nie jest – jest realistyczny, jestem w stanie uwierzyć autorowi, że tak będzie wyglądać kosmiczna wojna. Do tego Cholewa wiarygodnie buduje świat przyszłości z jego technologią nie osuwając się w pseudonaukowy bełkot.
Mieszane uczucia mam co do polityki. Otóż jakiś czas wcześniej doszło do buntu sztucznej inteligencji – Ziemia została zniszczona. W galaktyce toczą wojnę (nie wiem co jest powodem) trzy ludzkie imperia, każde z każdym: Unia Europejska, Stany Zjednoczone i Imperium Chińskie. O ile takowa rywalizacja z udziałem kosmicznych USA i Chińczyków jest dla mnie wiarygodna, o tyle udział w tym tworu, który zwę Mumią Europejską – jest dla mnie elementem komicznym. Nie uważam, żeby Mumia kiedykolwiek była zdolna do samodzielnego prowadzenia jakiejś wojny – Mumia może co najwyżej podczepić się pod USA. Jeszcze bardziej nie pojmuję co w tej kosmicznej Mumii robią np. Australijczycy (ale to z t. 2) – jakoś tak mam wrażenie, że Brytyjczykom, Australijczykom, Kanadyjczykom i Nowozelandczykom bliżej do anglosaskich Stanów Zjednoczonych.
Rozumiem potrzebę włączenia Mumii do kosmicznej rywalizacji, bo autor Polak chciał bohatera Polaka, a polskie imperium kosmiczne byłoby jeszcze mniej wiarygodne. Tym niemniej, kiedy czytam o energicznych i stanowczych posunięciach kosmicznej UE – za każdym razem parskam śmiechem.
I nie rozumiem powodów, dla których zniknęli – o ile zniknęli, w powieści jest to zupełnie przemilczane – Rosjanie, Japończycy (i reszta dalekowschodniaków, np. Koreańczycy, Wietnamczycy) czy Hindusi.
Dzieląc na wątki:Pierwszy: 7/10.
Drugi: 3/10.
Trzeci: 6/10.
Ponieważ wątek drugi zajmuje znacznie więcej miejsca od obu pozostałych razem, to ocena końcowa powinna być niższa, niż by zwykłe dzielenie wskazywało. Tylko jest problem: jeśli chcecie przeczytać cykl Cholewy, to Gambitu nie można sobie odpuścić (i właśnie dlatego autor nie powinien zaczynać od cyklu). Punkt cięcia zaczyna się mniej więcej w tym samym momencie, w którym kończy się Gambit – to jak jedna powieść. Biorąc to również pod uwagę, ocena naciągana:
Ocena: 5/10.
* * *
Michał Cholewa, Punkt cięcia
Jest to powieść dużo lepsza od Gambitu, co jednak nie oznacza, że w pełni satysfakcjonująca. Choć do pewnego momentu byłem zadowolony, tak zadowolony, że:
Kupiłem całość cyklu, bo się przestraszyłem, że skończę Punkt cięcia i będę czekał za dostawą, a ciekawość mnie zeżre :D
Przez większość książki mamy sporo polityki, tym razem od strony Imperium Chińskiego – i jest to zrobione całkiem dobrze. Z drugiej strony, unijnej, mamy wątki szpiegowskie i dywersyjne. Spotykamy bohaterów znanych już z Gambitu, w tym polskiego wojaka Wierzbowskiego oraz pułkownika Brisbane. Postaci autor nieco przerzedził, co tylko wyszło książce na dobre – wreszcie zacząłem ich odróżniać. Dotyczy to starych bohaterów, bo nowych unijnych wojskowych, podwładnych Brisbane, już niekoniecznie; z tych wyróżnia się tylko kapral Delaviente.
Sama intryga całkiem zgrabna, a jej prawdziwa natura długo przed czytelnikiem utajniona. Niestety, to militarna space opera, więc wszystko musi prowadzić do starcia. Niestety, bo tu Cholewa wpada w koleiny znane z Gambitu – znowu chaos, znowu przeładowanie informacjami. Te starcia w ogóle nie mają dynamiki, są nudne jak flaki z olejem. I to jest bardzo niepokojące w perspektywie czekających na lekturę kolejnych tomów, bo skoro to taki a nie inny podgatunek SF, to tych walk pewnie będzie sporo. Na szczęście po bitwie wracamy do tematyki szpiegowsko-dywersyjno-politycznej i znowu jest dobrze.
Jednak to dla mnie trochę dziwne, że autor, któremu najgorzej wychodzą kawałki militarne, specjalizuje się właśnie w militarnej fantastyce... Mam obawy, że wyższy poziom Punktu cięcia wynika tylko z tego, że mniej tu wojenki.
Język nadal dość drewniany, miejscami wpadający w niepoprawny – tu kamyczek nie tylko do ogródka autora, lecz także redaktora, a właściwie i korektora (niby to nie jest jego zadanie, ale też mógłby poprawić). Takie dziwo: w tym przypadku redaktorem i korektorem jest ta sama osoba, bardzo to odważne i oszczędne – rzadko spotykane nawet w gazetach lokalnych. Przykładowo, na stronie 316 bohater posiada dość wąski margines błędu – byk wielopoziomowy, już kiedyś o tym pisałem, ale nie można łączyć „posiadać” z rzeczownikami abstrakcyjnymi, posiadać można wyłącznie coś cennego o wymiernej wartości, i absolutnie nie można posiadać czegokolwiek negatywnego (wąskiego marginesu błędu) – to jest językowy koszmarek... I takich jest więcej. Ooo, np. roi się od pókiców (czyli niepoprawnego w języku polskim rusycyzmu „póki co"), iżów (niepoprawnego pisania „iż” zamiast „że”) itd.
Podsumowując: przez pierwszych trzysta stron byłem w pełni zadowolony, moja ocena była na pograniczu siódemki i ósemki. Kilkudziesięciostronicowe starcie pod koniec książki jednak sprawiło, że spadła w okolice piątki. Ale sama końcówka poprawiła mi nastrój, więc:
Ocena: 7/10.
* * *
Ha, słowo „posiadać” sprawia naszym autorom ogromny problem. Kiedyś czytałam „O pisaniu na chłodno” Remigiusza Mroza i znalazłam tam takie kwiatki:
OdpowiedzUsuń„Większość książek na moim biurku posiada właśnie ten typ narracji”.
„Bohater musi mieć szereg charakterystycznych cech, musi posiadać przywary”.
Co ciekawe, Mróz w tej książce dogryza innym autorom, że robią błędy, a sam robi jeszcze gorsze. :)
Niepoprawne używanie "posiadać" (jako synonim "mieć") to prawdziwa plaga - nawet u Sapkowskiego się zdarza. I to jest chyba nie do wyplenienia, bo "posiadać" wśród półanalfabetów uchodzi za słowo mądrzejsze od "mieć", stąd roi się od takich byków w pracach naukowych czy Wikipedii. Do tego - znowu jako "mądrzejsze" - jest nadużywane przez urzędników i polityków, a za nimi przez dziennikarzy.
UsuńSam mam już taką alergię na "posiadać", że staram się nie używać nawet tam, gdzie jest to zasadne :D
Co pozytywne - ten byk ma bardzo długą historię, pojawiał się już w XIX wieku. I dotąd poloniści nie uznali, że "posiadać" jest synonimem do "mieć". Ale kiedyś się ugną.
Tak humorystycznie. Kiedyś na portalu jednego z większych miast Wielkopolski pojawił się artykuł o remoncie ulicy, która wcześniej "posiadała dziury". Wysłałem wówczas zapytanie, w jakiż to sposób ulica stała się właścicielką (najwyraźniej wartościowych) dziur - czy został sporządzony odpowiedni akt notarialny. Na odpowiedź czekam już ponad pięć lat :D Zupełnie możliwe, że w urzędzie miasta nie wiedzieli o co mi chodzi.
Przypuszczam, że to efekt chęci uniknięcia powtarzania tego samego słowa. Miał, i miał, i miał (i jeszcze kotek przyszedł i robi miau) - w końcu puszcza się posiadał.
UsuńNo i to jest przegrana bitwa. W każdym markecie kasjerki pytają, "Czy posiada pan kartę taką czy śmaką". Już nawet przestałem je poprawiać. Podobnie przegrana jest walka z "dokładnie".
Point de reveries! Trzeba się cieszyć, gdy w literaturze popularnej trafi się zdanie złożone podrzędnie.
"Dokładnie" to nie wiem czy sam czasami nie używam. Człowiek słucha ten śmieciowy język i mimowolnie łapie.
UsuńDokładnie. Ale póki co mam bodźca, żeby te błędy rugować. Z lenistwa oczywiście. A poza tym wmawiam sobie, iż jakieś błędy trzeba posiadać. Zwłaszcza z iżowania nie chcę rezygnować. Dwa "że" w jednym zdaniu, to rzecz ponad moje kanony estetyki i wszyscy poloniści świata tego nie zmienią. Howgh.
Usuń"I dotąd poloniści nie uznali, że "posiadać" jest synonimem do "mieć". Ale kiedyś się ugną."
UsuńNie ugną się. Mam żonę ale jej nie posiadam :)
Zamiast męczyć cykl Cholewy, lepiej "posiadać" serię "Frontlines" Marko Kloosa. Jemu przynajmniej wychodzą opisy starć.
OdpowiedzUsuńMoże, ale to Fabryka Słów - nie ufam im :D W wolnej chwili wezmę pierwszy tom z biblioteki i wypróbuję.
UsuńAż się zabrałem za tego Kloosa (jedno "o" mniej, zmiana imienia, i dużo lepiej by się w Polsce sprzedawał).
UsuńSprawny kompilator. W pierwszym tomie pożenił Heinleina (obóz rekrucki), "Blackhawk Down" (miasto) i w pewnym stopniu "Zakazaną planetę" - ta scena: https://www.youtube.com/watch?v=0UrG3F1x69Ws
Taka sobie space operetka, bardziej dla nastolatków.
Widzę, że on już nawalił tego siedem tomów. I nie wiem czy to już koniec. Chyba sobie odpuszczę.
UsuńTaśma. Autor po kursie "kreatywnego pisania". O tyle ciekawe, że, przynajmniej w pierwszym tomie, nie ma ani zadęcia antykorporacyjnego, ani proLGBT.
UsuńW takim razie chyba bliżej mi do Podlewskiego, chociaż obiecałem już sobie ograniczać książki z FS.
OdpowiedzUsuńNie wiem dlaczego, ale spodziewałem się porównania do Distortion Zbierzchowskiego.Może to przez te okładki?
No i proszę, ja raczej często posługuję się zwrotem "póki co". Do głowy by mi nie przyszło, że to zapożyczenia z ichniejszego języka. Sąsiedzkiego na dodatek.
Postaram się odzwyczaić;)
Zbierzchowskiego nie czytuję. Odbiłem się od Holocaust F - wynudziła mnie ta książka, tak bohaterowie, jak i wydarzenia wywołały u mnie jedynie obojętność :D
UsuńBunt sztucznej inteligencji, zniszczona Ziemia i kosmiczne imperia toczące wojnę. Mam wrażenie, że skądś to już znam :D
OdpowiedzUsuńA z czym konkretnie skojarzyłeś? Bo zniszczenie Ziemi za sprawą SI kojarzy mi się z serialem The 100, ale tam nie było kosmicznej wojny między ludzkimi imperiami.
UsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
Usuń>co najmniej jednej niewydanej powieści, o której niedawno dyskutowałem z autorem<
UsuńA nazwisko jest tajne? I z jakiego powodu jest niewydana?
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńAkurat Ziemia zniszczona przez SI to była w Terminatorze też ;)
UsuńAle jako osoba piszą i znająca wiele osób piszących wiem, że dwie różne osoby mogą wpaść na to samo, kompletnie nie wiedząc o tej drugiej, a i motyw bardzo podobny na pierwszy rzut oka można poprowadzić na wiele sposobów.
To jest tak źle u nas, że Cherezińska jest do czegoś nominowana? XD
OdpowiedzUsuńCo do Cholewy - koleżanka czyta ten cykl i podobno robi się fajnie od 3 tomu czy coś, ale to marna pociecha dla kogoś, kto musi najpierw przebrnąć przez pierwsze dwa. Militarne fantasy chyba nie jest dla mnie - wolę space operę w wykonaniu Bujold albo Cherryh.
No i autor faktycznie ma wiarę w UE, ale może też być tak, że np w ONZ i NATO są Amerykanie i może nie chciało mu się ich wykluczać?
Co do iż i że to coś mi się przypomina, że dzięcięciem będąc, oglądałam prof. Miodka i wydaje mi się, że w jednym programie używał zamiennie iż i że, ale nie pamiętam kontekstu użycia.
>To jest tak źle u nas, że Cherezińska jest do czegoś nominowana?<
UsuńWłaśnie z nieznanych przyczyn regularnie dostaje nominacje do Żuławii: w 2015 "Niewidzialna korona", w 2018 "Płomienna korona". Cherezińska jest raczej autorką głównego nurtu, a jurorzy Żuławii chyba mają jakieś kompleksy, bo jak tylko głównonurtowiec napisze fantastykę, zaraz go nominują - np. Zygmunta Miłoszewskiego w 2018, Jacka Dehnela w 2020 czy Ziemowita Szczerka w 2021.
>Co do Cholewy - koleżanka czyta ten cykl i podobno robi się fajnie od 3 tomu<
Trzeci jest fajny, czwarty znowu słaby.
>Co do iż i że to coś mi się przypomina, że dzięcięciem będąc, oglądałam prof. Miodka i wydaje mi się, że w jednym programie używał zamiennie iż i że, ale nie pamiętam kontekstu użycia<.
"Iż" używamy tylko i wyłącznie, jako zamiennik dla "że", aby uniknąć nieszczęśliwych powtórzeń, ale jest też szkoła, że lepiej powtarzać, niż "iżyć" :D Identyczna sytuacja jest z "oraz", które jest takim samym zamiennikiem dla "i". "Orazów" też jest sporo u Cholewy. W ogóle jak to czytam, to mam wrażenie, że z jego książek wydziela się żywica - takie to drewniane.
""Iż" używamy tylko i wyłącznie, jako zamiennik dla "że", aby uniknąć nieszczęśliwych powtórzeń, ale jest też szkoła, że lepiej powtarzać, niż "iżyć" :D Identyczna sytuacja jest z "oraz", które jest takim samym zamiennikiem dla "i". "Orazów" też jest sporo u Cholewy. W ogóle jak to czytam, to mam wrażenie, że z jego książek wydziela się żywica - takie to drewniane."
UsuńMniej więcej to było mówione, ale oglądałam program w czasie, gdzie nigdy by mi się nie przyśniło, że będę sama próbowała coś pisać. Więc trochę rozumiem obsesyjną potrzebę eliminowania wszelkich powtórzeń. Sama np. nie bardzo lubię poszukiwania iluś tam synonimów i zamienników, żeby tylko nie padało za często imię bohatera.
Drewniany styl niestety zabija nawet najlepszy pomysł. Osobiście wolę przeczytać nawet coś lżejszego - choćby YA, które jednak będzie napisane błyskotliwie niż męczyć się z kłodami.
Michał Cholewa to jedyny obecnie dający się czytać autor polskiej SF - reszta jest sztampowa, bez pomysłu i próbująca to maskować ciągnącym się stronami "pogłębianiem" postaci + sex + polityczna poprawność ... taki groch z kapustą.
OdpowiedzUsuńA ten gość wie co pisze. To ostatnio rzadkość w każdej dziedzinie - ostatnio dostałem w restauracji stek, na który kucharz-geniusz wrzucił chochlę pieczarek w beszamelu: tragedia. No i tak własnie wyglada reszta polskiej SF.
A absolwentom polonistyki(?), którym nie staje wyobraźni i para-militarnego doświadczenia, aby przeskoczyć jakieś tam "oraz / iż / posiada" polecam ... "Nad Niemnem" - nudziarstwo, chociaz może perfekcyjne.
Z polskiej SF to polecam raczej "Płomień" Magdaleny Salik.
Usuń