Jak pewnie kojarzycie, nie jestem fanem kryminałów, thrillerów, powieści sensacyjnych. Być może dlatego, że bardzo rzadko trafia mi się coś przyzwoitego z tych gatunków. To co wygooglałem o Romanie Koniku dawało nadzieję, że wreszcie weszło mi w ręce coś na wyższym poziomie, niż standardowa dłubanina. Bo autor to profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, filozof, historyk idei, estetyk, szef Zakładu Estetyki w Instytucie Filozofii. Zawodnik wagi ciężkiej. Niestety, w tej powieści tego nie pokazał...
Naprawdę po informacjach o wykształceniu, profesji Konika nie spodziewałem się, że dostanę tak infantylną, ubogą językowo, a miejscami wręcz niedorzeczną powieść. Nawet mi przemknęło przez głowę: To tak grzeczny chłopiec wyobraża sobie światek przestępczy...
Bohaterowie pierwszoplanowi to bliźniacy, sieroty – Adrian i Bernard. Adrian cierpi na autyzm. I jest przestępczym geniuszem. Błyskawicznie opanowuje miejscowy półświatek (kuriozalna scena z podporządkowaniem miejscowych karków, str. 33-37 – sądzę, że postępując w ten sposób Adrian zyskałby co najwyżej obite pyszczydło; dalej komiczny pomysł – zrealizowany! – żeby zrobić owym karkom operacje plastyczne i przerobić na monstra, których wszyscy będą się bali).
Konik próbuje nas przekonywać, że Adrian jest geniuszem przestępczym, ale robi to tak nieudolnie, że wywołuje u czytelnika co najwyżej skrzywienie ust w grymasie zniesmaczenia. Dam jeszcze jeden przykład: Adrian wpada na genialny pomysł wykorzystania sieci internetowej do działań przestępczych, zyskuje tym przewagę nad przestępczą konkurencją, która boi się internetu. Taki pomysł byłby fajny i wiarygodny w 1995 roku, kiedy internet raczkował. Ale akcja książki nie toczy się w 1995 roku. Byłby to pomysł nie najlepszy, ale do przyjęcia w 2005 roku, czyli trzy-cztery lata po powstaniu Neostrady i uwolnieniu pasm pod internet bezprzewodowy. Ale akcja nie toczy się również w 2005 roku.
Akcja powieści toczy się najwcześniej w 2014 roku (jedna z bohaterek – Ludmiła jest uchodźczynią z Krymu, a konflikt o Krym to właśnie rok 2014). Panie Konik, w 2014 roku to już nawet ledwo piśmienni Nigeryjczycy robili internetowe przewały jak ta lala (słynny przekręt na list od byłego ministra, który ma do odzyskania majątek i jeśli go wesprzesz w tym finansowo, to dostaniesz działkę). Naprawdę chce mnie pan przekonać, że wejście w przestępczość internetową w 2014 roku (lub później) dowodzi geniuszu Adriana? To nie przekonał mnie pan.
I ten wymyślony przez Konika „geniusz” błyskawicznie podporządkowuje sobie nie tylko półświatek, ale też policję, polityków, Kościół, wszelkie instytucje państwowe... Taaa...
Jak autor się przygotował do napisania owej książki, świetnie dowodzą dwie sceny. Pierwsza: strona 137, sprzedaż w więzieniu nieruchomości, ot zwykła umowa spisana na jakimś świstku, bez notariusza. Druga: strona 328, podobna sytuacja, tym razem darowizna nieruchomości. Panie Konik, w naszym kraju wszelkie umowy sprzedaży, darowizny itp. nieruchomości muszą być sporządzone przez notariusza – bez tego są nieważne, są bezwartościowymi świstkami papieru. Co więcej: w przypadku darowizny odbywa się to bez wiedzy obdarowanego – panie Konik, obdarowany musi darowiznę przyjąć, bez tego po prostu nie ma darowizny.
Kolejna mądrość: sataniści zafascynowani Antonem Szandorem La Veyem składają ofiary ze zwierząt (i podobno jest to obrządek La Veya – str. 208). Otóż nie, panie Konik. Zacznijmy od tego czym jest satanizm laveyański. Jest to doktryna ateistyczna, w której całkowicie odrzuca się etykę chrześcijańską na rzecz czegoś, co można nazwać drapieżnym hedonizmem. Laveyanie nie wierzą w istnienie Szatana, tak samo jak Boga; Szatan jest tylko symbolem. I laveyanie jednoznacznie odcinają się od ofiar ze zwierząt (ludzi tym bardziej), ba, czczą zwierzęta, jako przejaw życia. Myli pan laveyan z setianami (którzy zresztą też ofiar ze zwierząt nie składają, ale z innego powodu: otóż w doktrynie setiańskiej jest nakaz przestrzegania prawa, więc chociaż mają obrzędy wymagające ofiar ze zwierząt, to ich nie przeprowadzają) lub lucyferianami (którzy obecnie też ofiar ze zwierząt nie składają).
Do tego w książce roi się od błędów stylistycznych (profesor, humanista!), a nawet ortograficznych. I dziwadeł, bo niech mi ktoś przystępnie wyjaśni co to jest otwór na usta? To w ogóle pocieszne zdanie, bo tak – wg Konika – mówi przestępca: Jak nie przestaniesz jazgotać, chłopaki ci zamkną otwór na usta. No nie wiem, moim zdaniem przestępca by powiedział coś krótkiego, typu – będzie wulgarnie, wrażliwi przeskakują do kolejnego akapitu – Ryj, kurwo, albo Sklej pizdę.
Zaledwie dwie strony dalej, mamy taki organ, jak rozum. Zdawało mi się, że organem jest mózg, a nie rozum. Mało wiarygodne jest dla mnie też, to że 35-letni facet traktuje 25-letnią kobietę, jak córkę (str. 316). Nie, nie, facet nie jest gejem.
Naprawdę: idąc po schodach, dotarł do niego wrzask :D (str. 104) |
Podsumowując: różnych wad mógłbym się spodziewać po książce napisanej przez profesora filozofii, ale na pewno nie należą do nich ignorancja, infantylizm i ubogi, miejscami niepoprawny język.
OCENA: 3/10.
R. Konik, Wstęga Möbiusa, wydawnictwo Replika, Poznań 2020, stron: 336.
No pacz pan, kto by się spodziewał... Może dał studentowi do napisania? Nazwisko skojarzyłem od razu, a internet potwierdził, że to ten sam Roman Konik, który napisał "W obronie Świętej Inkwizycji". O ile pamiętam, napisane poprawnie, chociaż zbyt publicystycznie.
OdpowiedzUsuńBeeS
Ale to musiał być słaby student :D
UsuńWrzask szedł po schodach. :D A czy nie jest to utwór wydany na koszta autora?
OdpowiedzUsuńNie, to wydała mu Replika. Widać po poziomie redakcji, że profesjonalne wydawnictwo :D Bo, że profesor - humanista powinien jakoś operować językiem ojczystym, to jedno, a że redaktor powinien to poprawić, to drugie. A jeszcze przecież powinien to przeczytać korektor...
UsuńZ autoreklamy wydawcy: >Wydawnictwo Replika słynie z dbałości o swoich czytelników<. Jajcarze :D
Jak nie przestaniesz jazgotać, chłopaki ci zamkną otwór na usta
OdpowiedzUsuńa może autorowi o coś takiego chodziło:
https://www.amazon.com/Blindfold-Breathable-Restraint-Training-Halloween/dp/B07F5JFDW9 ��
Ja tam nie wiem co profesoru po głowie chodzi i nawet wolę się nie domyślać :D
UsuńMam nadzieję, że doczekamy czasów gdy drukowanie takich kryminałków czy innych beletrystycznych pierdów zostanie prawnie zakazane. Jasne, niech ktoś sobie to czyta jeśli koniecznie musi, ale w e-bookach, bo papieru naprawdę szkoda.
OdpowiedzUsuńMnie to nie boli - jeśli jest wydawca gotowy wsadzić w to kasę, na zdrowie. Gorzej, jeśli taka kupa stanie się popularna, autor zarobi wuchtę bejmów i zyska masę naśladowców (jak np. Meyer po "Zmierzchu" czy Brown po "Kodzie da Vinci").
Usuń