Przyznam, że jestem zaskoczony – pozytywnie. Wcześniej twórczość Magdaleny Kozak była mi znana tylko z Nocarza. To, moim zdaniem, bardzo słaba powieść (co gorsza, początek cyklu), więc odpuściłem sobie dalszą znajomość z tą autorką. Ale wciąż czytam pochwały Łez Diabła, więc wrzuciłem na listę zakupową. Cena okładkowa jednak zdecydowanie zniechęcała. W końcu doczekałem się miłej promocji w Świecie Książki.
I tak mnie ta książka wciągnęła, że łyknąłem w jeden dzień (a to cegła, prawie 850 stron). Co mnie wciągnęło – fabuła i realizm. Fabuła trzywątkowa, dwa wątki dominujące i jeden długo pozostający na marginesie. Pierwszy ma trzech bohaterów, młodych przedstawicieli dynastii władającej w Farji: następcę tronu Izzata, jego brata stryjecznego Amniata i brata ciotecznego Malika. Zgodnie z tradycją młody następca tronu powinien zebrać doświadczenie na wojnie z Wysokimi, a „teraz” ta wojna ma dodatkowe uzasadnienie – trzeba przez tereny Wysokich przebić szlak handlowy. I oczywiście Izzat z kuzynami na takową wojnę wyruszają.
Wątek drugi, zdaje się nam ukazywać tę samą wojnę z drugiej strony. Tu głównym bohaterem jest kolejny młodzieniec: Znajda, który nie zna swojego pochodzenia, cierpi na amnezję. Młodzieniec dołącza do czegoś na kształt zakonu, sprzymierzonego z Wysokimi i walczącego z ludźmi króla.
Wątek niby marginalny długo jest dla nas bardzo tajemniczy – oglądamy jakiegoś mężczyznę w więzieniu. Nie wiemy kim jest, kto go uwięził. Wszystkie te wątki zgrabnie splatają się w końcówce.
Realizm. Magdalena Kozak jest żołnierką, ma doświadczenie z misji w Afganistanie (gdzie nawet jej się oberwało – została ranna podczas ostrzału rakietowego). Łzy Diabła pisała właśnie w Afganistanie, jak mówiła w jednym z wywiadów:
w gruncie rzeczy ta książka to praca zbiorowa, w której byłam niejako sekretarką, a fabułę tworzyli moi koledzy z misji: piechocińcy, specjalsi, saperzy, medycy, logistycy, dowódcy. Siadaliśmy sobie wieczorami w Afganistanie i tworzyliśmy tę opowieść, każdy na swój sposób.
Zagadywałam do specjalsów: „Chłopaki, potrzebuję odbić więźnia z bazy. Wymyśliłam, żeby to zrobić tak a tak, co Wy na to?”. Patrzyli wtedy z wyraźnym politowaniem: „tak to jest, jak się medyk bierze za operacje specjalne…”. I wyjaśniali, jak by to oni zrobili, jak być powinno. Ale była z tego podwójna korzyść, bo nie dość, że miałam zaplanowaną profesjonalną akcję, to jeszcze bez cienia żenady mogłam wrzucić własny pomysł jako przykład totalnej ignorancji.
Dalej idąc tym tropem, przy kolacji regularnie nagabywałam pana pułkownika artylerzystę, żeby mi powiedział, jak zająć skalne miasto otoczone niedostępnymi murami. Śmiał się, ale wymyślał dość chętnie. A ja, zachwycona, wszystko skrzętnie zapisywałam.
I tu, do realizmu, nie trzeba już chyba nic dodawać.
I sama autorka (foto niegdyś umieszczone na stronie Fabryki Słów, obecnie chyba już go tam nie ma, ale lata po necie) |
Teraz co mniej mi pasowało. Zarówno dynaści, jak i Znajda to ludzie młodzi, którzy wchodzą na drogę wiodącą od zera do bohatera, czyli dość standardowi bohaterowie powieści fantastycznych. W ich relacjach między sobą, ale także z innymi bohaterami nieraz jest zbyt dużo cukru (momentami osuwa się to w młodzieżówkę). Standard zrobiony dość dobrze, ale to nadal standard. Ciekawiej jest na drugim planie, szczególnie interesującą, bardzo niejednoznaczną postacią jest hrabia Cień.
Najmniej pasował mi świat przedstawiony, a raczej jego nadmierne podobieństwo do ziemskiej rzeczywistości. Bo to SF, akcja toczy się na obcej planecie, tyle że ta planeta to jakiś kosmiczny Afganistan – jej mieszkańcy wyglądają jak ludzie (konkretnie, jak Afgańczycy – ciemnowłosi, ciemnoocy) i mentalnie są ludźmi, fauna jest jak ziemska (nawet jeździ się konno, a zoofile posuwają kozy), problemy są ziemskie, ba, Farjanie posługują się potoczną polszczyzną (np. str. 177: Hardkor. Ale dałeś radę!). Bez problemu w różnych stronnictwach politycznych zauważymy afgańskie: w Farji rząd wspierany przez USA (tak, ten rząd, który upadł po decyzjach Mumii Bidena), w Wysokich – pilnujące wolności plemiona, może nawet talibów, „zakonowi”, do którego wstępuje Znajda pewnie najbliżej do Al-Kaidy (jasne, że Kozak nie trzyma się tego niewolniczo, tym niemniej podobieństwa widać).
Autorka jakoś tam to tłumaczy, bardzo marginalnie zresztą (widocznie nie za bardzo miała na to pomysł) – otóż Ziemianie podróżują w kosmosie dzięki jakiemuś Strumieniowi Gwiazd (splatającemu ze sobą dwa równoległe światy), który dziwnym trafem prowadzi ich wyłącznie na planety typu ziemskiego. Ale to wciąż nie wyjaśnia podobieństwa istot zamieszkujących owe planety do gatunków ziemskich, o polityce nie mówiąc.
Dalej – owa umiejętność podróży Strumieniem Gwiazd nic nie zmieniła w ziemskiej technologii. Ziemianie sprzedają mieszkańcom Farji broń, stąd...
Cała potęga lotnicza Farji opierała się na dziesięciu black hawkach, dwunastu apache’ach, czterech chinookach, jednym królewskim eurocopterze i dwóch samolotach typu Casa.
Drobne zmiany i akcję powieści można by śmiało umieścić na naszej planecie. Według pewnych definicji fantastyki (to co ma sens po usunięciu elementów fantastycznych, nie jest fantastyką) nie mamy tu do czynienia z SF.
Okładka wydania I (Insignis 2015) |
Nasza planeta w powieści jest wspominana marginalnie, tym niemniej te wzmianki też nie budują wiarygodnego obrazu. Otóż Farja ważna jest dla Ziemi, bo importuje się z niej tytułowe Łzy Diabła – coś w rodzaju narkotyku, który mentalnie kastruje Ziemian (a tym samym sprawia, że interesuje ich pokój, miłość, kwiaty – stają się takimi trochę hippisami, a trochę zombie, bez ambicji, bez agresji). Na Ziemi jest przymus zażywania tego specyfiku. Fajnie, ale skąd w takim razie biorą się ziemscy żołnierze, politycy, przedsiębiorcy, producenci broni?
Wydawniczo: taka sobie redakcja (są pókica – używanie nieprawidłowego w języku polskim zwrotu „póki co”), okładka ubrudzona meszkiem (musiałem do czytania owinąć w gazetę). Miłe, że Fabryka Słów puściła to w miękkich oprawach ze skrzydełkami, a nie badziewnych zintegrowanych.
Podsumowując: fabuła i realizm na duży plus, bohaterowie – długo ani plus, ani minus, pod koniec jednak lekki plus, świat przedstawiony – minus, jako SF, plus jako Afganistan. Warto czytać. Z oceną wahałem się między 7 a 8, jednak to fabuła typowo rozrywkowa (nie próbowała Kozak swoich doświadczeń z Afganistanu wykorzystać, jak Haldeman wietnamskich, do przemycania jakichś głębszych treści), no i ten świat... Zatem:
OCENA: 7/10.
M. Kozak, Łzy Diabła, wydanie II, wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2020, stron: 840.
W sumie kiedyś się nad nią zastanawiałem, jeśli trafię na fajną cenę, to spróbuję.
OdpowiedzUsuńZ innej beczki ;
Czy wszystkie okładki FS musza być na tę sama modłę? Praktycznie każda okładka z tego wydawnictwa to kopiuj/wklej kilkunastu poprzednich. Grafika by wymienili, bądź zaproponowali jakieś inne rozwiązanie. Zawsze musi być na froncie jakaś osoba z bronią w ręku. W zależności z jakim gatunkiem mamy do czynienia, to mamy;
- wojownika z toporem, siekierą, Włócznią,
- rycerza, szlachcica z szablą, bądź nożem
- kobietę z łukiem, oszczepem (w tym nowym wydaniu Łez Diabła mamy postać z karabinem)
- nawet astronautom nie odpuścili i wcisnęli im jakąś futurystyczną broń na okładce ;)
Okładki Dark Crayon, dwa standardy:
Usuń1. Stojący ludź z mieczem (fantasy) lub giwerą (SF).
2. Głowa z mackami (horror), wiciami (fantasy) lub okablowaniem (SF).
Nie rozumiem popularności tego grafika, tym bardziej że jest tak zawalony zamówieniami, że czasem mam wrażenie, że ma gdzieś gotową głowę, której tylko dorabia szczegóły pod zamówienie... Czytelnicy Maga się trochę na tę sztampę buntowali, więc tam DC zaczął robić lepiej. Fabrycznym widocznie, albo wsio rawno, albo się podoba.
Inna rzecz, że polski odbiorca wychowany na Matejce i Kossakach nie lubi rzeczy oryginalnych, co widzę nawet na Katedrze (a tam wszak jest społeczność tetryków 40+, którzy już wszystko widzieli i wszystko czytali :D).
No niestety ja wychowany na Bekśinskim ojcu i muzyce syna choć 40 plus boli mnie że coś nietuzinkowego boli bo oczach
Usuńja to cholera wie na czym jestem wychowany, pewnie na książkowych ilustracjach Jana Marcina Szancera, Ernesta Howarda Sheparda (Kubuś Puchatek i "O czym szumią wierzby"!), Grażyny Dłużniewskiej (książki Wojtyszki, na czele z "Tajemnicą szyfru marabuta"), a także na komiksach Butenki, Chmiela, Pawel, Christy, Wróblewskiego, Raczkiewicza, Rosińskiego, Polcha. A potem na ilustratorach SF/fantasy, których galerie były w Fantastyce (nie tylko "standardowych" jak Achilleos, ale np. też Stasys Eidrigevicius) lub zdobiły okładki płyt/kaset zespołów metalowych (Jerzy Kurczak - stały ilustrator dla Kata, Turbo, Dragona, Stosu, Destroyera, Hamera i Acid Drinkers, ale także np. autor okładek do książek Moorcocka z wydawnictwa Gandalf oraz pierwszego "Ksina" Konrada Lewandowskiego). Ostatnim etapem tej edukacji były pewnie studia z historii sztuki (chociaż człek uczy się całe życie, więc pewnie dalej mój gust się kształtuje, tym bardziej że przecież komiksy też czytam, strony poświęcone sztuce przeglądam).
UsuńJa uważam, że Dark Crayon potrafi, ale mu nie pozwalają robić nic więcej. On zresztą chyba też gdzieś o tym mówił. On dostaje zamówienie na to, jak ma okładka mniej więcej wyglądać i po prostu realizuje. Ale jak już może zrobić coś innego, to moim zdaniem wychodzi mu to całkiem nieźle. No i ma mocno growy styl — tak w sumie mi się sam w sobie podoba, tylko te portrety/postacie są wtórne i nudne. Wyglądają trochę jak fanarty. No i na pewno wole jego od Brońka, bo mu częściej słabiej wychodzą nawet ze zwykłe portrety/postacie.
UsuńZgadza się, DC kiedyś przedstawił całkiem przyzwoitą okładkę dla Maga, po czym pokazał inną do tej samej książki i skomentował "Polityka najemnika" - z czego wnoszę, że Mag nie zaakceptował jego lepszej okładki i kazał zrobić gorszą, ale bardziej standardową. Ale jest też faktem, że DC często odwala popelinę kopiując sam siebie. No i jest go za dużo, przez co okładki robią się jednokopytne.
Usuń