Duże rozczarowanie scenariuszem, jeszcze większe rysunkami. A pomysł zdawało się paluszki lizać: ludzie znaleźli bogów, ale bogowie są martwi – ich gigantyczne ciała poniewierają się w kosmosie. Jednak nawet taki bóg bywa przydatny – jako skład surowców wtórnych. Można z jego ciała pozyskać wiele rzadkich pierwiastków i związków, a nawet mięso (czyżby dosłownie potraktowane: Bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, to jest bowiem ciało moje?).
Głównymi bohaterami komiksu są: czteroosobowa załoga statku „autopsyjnego” (pozyskującego surowce z bogów) oraz ich przeciwniczka – kontrolerka Richter. Postaci nader słabo zaprezentowane, a relacje między nimi z lekka żenujące. Dowiadujemy się czemu Richter nie lubi Georgesa Malika, kapitana statku autopsyjnego, ale jest to wyjaśnienie tak przeszarżowane, że może wywołać jedynie grymas zniesmaczenia.
To tak jak z wizerunkiem demona. Bierzemy diabła – rogi, ogon, kopyta; powinien straszyć. Ale za mało, dorobimy mu nietoperze skrzydła i żmijowe kły jadowe. Aż w końcu z czegoś co ma straszyć, stanie się czymś groteskowym, śmiesznym. Ale pomiędzy „straszne” a „śmieszne”, jest jeszcze odcinek o nazwie „żenujące”. I właśnie w ten odcinek udało się trafić Ewingowi.
Pozostała trójka bohaterów – załoga statku Malika – jest tylko tłem, rekwizytami.
W tym komiksie wszystko jest przeszarżowane. O, np. poziom kontroli nad poszukiwaczami bogów – łącznie z non stop włączonym podsłuchem na statkach. Albo oskubanie ze surowców całej galaktyki i to do roku 2323 (Nawet tutaj, na odległym skraju galaktyki, u progu bezbrzeżnego mroku, nic już nie zostało) – jakoś trudno mi to sobie wyobrazić. Motywacja Malika, który wyrusza w nieznane, żeby znaleźć żywego boga, bo w dzieciństwie ujrzał martwego... A załoga, zupełnie już bez sensu, temu przyklaskuje.
Co ciekawe i jakby sprzeczne z ludzką naturą – na razie zdaje się, że Malik jest jedynym, którego interesuje pochodzenie bogów i to, czy w ogóle są gdzieś żywi; w kosmosie brak naukowców? Być może przyczyną jest pośpieszność scenariusza – tu nie ma chwili na zatrzymanie się, refleksję.
Uprzedzę jeszcze, że początkowo jest to dość chaotyczne – Ewing wrzuca nas w środek akcji i dopiero z czasem tłumaczy pewne rzeczy (bywa, że za pomocą retrospekcji, w części niepotrzebnych – np. pierwsze dwie i pół strony rozdziału IV: Wyprawa po chwałę – to chyba miało być takie OOOO, a wyszło takie ŁEEEE).
Przeszarżowane są też kolory. W komiksie twórcy albo starają się oddać naturalne, albo też za ich pomocą ukazywać emocje. A tu nie wiem, jaką rolę mają pełnić te landrynkowe barwy. Dla mnie ta kolorystyka wygląda, jak zrobiona komputerowo na jakimś programie sprzed ćwierćwiecza.
Z lekka chaotycznie porozrzucane kadry plus jarmarczne kolorki – ogólne wrażenie, jakby ktoś wysypał na podłogę plastikowe klocki.
Czy można rzec coś dobrego o tym dziele? Tak. Ogólnie rzecz biorąc, pomysł na fabułę nadal jest przedni. Przyznam, że ciekawi mnie skąd są i kim naprawdę są ci bogowie. Ale czy to wystarczy, żeby kupić kolejne części? Nie wiem, głęboko się zastanowię, bo widząc poziom scenarzysty, mam przeczucie, że odpowiedzi na te pytania będą bardzo rozczarowujące...
Podsumowując: dostaliśmy produkt z plastiku; nienaturalne kolory, nienaturalne motywacje i zachowania bohaterów, nierealna wizja galaktyki za trzysta lat.
Rysunki – 4/10, Fabuła – 5/10.
OCENA: 5/10.
Al Ewing (scenariusz), Simone di Meo (rysunki), We Only Find Them When They're Dead – Znajdujemy ich, gdy są już martwi, t. 1: Poszukiwacz, tłum. P. Bulski, wydawnictwo Non Stop Comics, brak miejsca i roku wydania [Katowice 2021], stron: 136.
Martwi bogowie-giganci dryfujący po całym kosmosie.... Mam wrażenie, że Ewingowi przyśniła się kiedyś taka wizja (cóż to musiał być za sen!), ale nie za bardzo poradził sobie z przeniesieniem jej na karty komiksu, a szkoda :-/
OdpowiedzUsuńNie poradził sobie Ewing, i nie poradził sobie di Meo...
UsuńPomysł fabularny nie jest nowy. Czy to przypadkiem nie u Dicka było, że znaleziono w kosmosie dryfujące martwe ciało Boga i zaczęto fragmentami handlować jako narkotykiem?
OdpowiedzUsuńWłaśnie coś mi kołatało, że znam to z literatury i jakoś tak wciąż mi kołaczą dwa nazwiska - właśnie Dick a drugi Żerdziński - ale nie umiem tego dopasować do konkretnego dzieła. Znaczy, konkretnie przychodzi mi do głowy "Opuścić Los Raques" Żerdzińskiego, jednak tam narkotykiem było ciało Obcego, ale też jakoś tak z lekka teologią to trącało.
UsuńNo tak, znowu P* spisek telepatów z maszyną czasu w działaniu :)
UsuńCo najmniej inspiracji można by szukać w powieści Morrowa, "Pióro archanioła", choć tam martwy bóg trafił na Ziemię.
OdpowiedzUsuńJest też opowiadanie w "Krokach w nieznane", w zasadzie krótka powieść Scalziego, "Boże napędy", gdzie też tych bogów w kosmosie się wykorzystuje, trochę zatarły mi się w pamięci szczegóły (choć nadal pamiętam, że to dobry tekst), ale martwych też zdaje się używano :)
Właśnie na Instagramie też ktoś przypomniał Morrowa. Pamiętam, że tam olbrzymie ciało Boga pływało w oceanie i miało zostać przeholowane do Arktyki lub Antarktyki na wieczny spoczynek. Autor posta z Instagrama twierdzi, że w "Piórze..." też konsumowano owego Boga - sam tego nie pamiętam (miałem zrobić powtórkę, jak uda mi się kupić w dobrym stanie kontynuację "Pióra...", ale w tej sytuacji może przyspieszę).
UsuńPolecić mogę Ewinga jego Immortal Hulka, śwuetna próba wejścia w umysł Bannera jak i zielonego olbrzyma a do tego horror w klimatach Sagi o Potworze z Bagien Alana Moore'a.
OdpowiedzUsuńWidzę, że nawet jest niedrogi ten Hulk. Kupować nie będę, ale może przeczytam w Poznaniu w czytelni komiksowej.
Usuń