Łączna liczba wyświetleń

piątek, 23 września 2022

Brian McClellan, Trylogia Magów Prochowych

Jak na debiut, niezła rzecz (de facto jedna powieść rozpisana na trzy tomy). Acz słabości widać, co gorsza nie tyle w pierwszym tomie, co byłoby naturalne u debiutanta, a raczej im dalej w las, tym szlak bardziej dziurawy i błotnisty. Po przeczytaniu pierwszej części (Obietnica krwi) nawet pomyślałem, że kupując cykl Django Wexlera (tu o t. 1, a tu lakonicznie o t. 2), jako reprezentanta prochowej fantasy w mojej biblioteczce, popełniłem błąd, że jednak McClellan lepszy. Ale po zamknięciu ostatniej strony Jesiennej republiki, zrewidowałem tę opinię.

Co ciekawe, akcja obu cykli inspirowana jest Wielką Rewolucją Francuską i czasami napoleońskimi, stąd sporo podobieństw, ale chyba nie ma tu zapożyczenia, bo pierwsze tomy wyszły w tym samym czasie (rok 2013).

Uniwersum McClellana – świat wzorowany na słabo eksploatowanym okresie przełomu XVIII i XIX wieku, to zawsze działa na plus. Jednak u McClellana słabiej czuć ten robespierrowsko-napoleoński klimat, niż u Wexlera. Sam nie wiem dlaczego, bo elementów wetknął całkiem sporo. Może przez mentalność bohaterów i całego społeczeństwa, taką raczej trochę rodem z XXI wieku, a trochę od czapy?

Właśnie, bohaterowie. To jest to co podobało mi się w pierwszym tomie. Przede wszystkim miłe, że wśród pierwszoplanowych nie ma gimbusów. Bo poza Tamasem – mającym koło sześćdziesiątki, mamy wątki jego dorosłego syna Taniela, byłego gliniarza, obecnie prywatnego detektywa Adamata (ten liczy sobie gdzieś 40-50 lat) i praczki Niny. W tle plejada kolejnych bohaterów, jak weteran Olem, dzikuska Ka-poel, czy kuchmistrz Mihali. Po przeczytaniu Obietnicy krwi zanotowałem: fajnie skonstruowani, może poza Tanielem i Niną. Niestety, w kolejnych tomach jest gorzej.

Zacznę od Niny – przemiany, jakie przechodzi prosta praczka są dla mnie absolutnie niewiarygodne. Z kolei Taniel to lokalny Kapitan Ameryka. Co gorsza, w kolejnych tomach dołączają do niego następni bohaterowie Marvela: Doktor Strange, Storm i Scarlet Witch. Wszyscy potężni, szlachetni i sympatyczni do zrzygania.

W kreację bohaterów jednak McClellan nie umie – „dobrzy” są jak bombonierka dla teściowej (czyli kostki cukru). Ze „złymi” niby kombinuje trochę bardziej, ale zdarzają się wśród nich typy, którym do kompletu wzorcowego czarnego charakteru brakuje jedynie szatańskiego chichotu.

W prowadzeniu fabuły widać niezręczności debiutanta. Przykładowo w pierwszym tomie autor zaprowadził Adamata do bibliotekarza, który robi wykład o naturze magii. Finezyjne jak budowa cepa wprowadzenie do uniwersum. No naprawdę, spodziewaliście się, że były policjant, aktualny prywatny detektyw, miłośnik książek, przy tym mający dar magiczny – nic nie kuma o magii (dość powszechnej w uniwersum McClellana), więc bibliotekarz musi mu wyłożyć podstawowe podstawy? Albo w tomie trzecim mamy taką jajeczną historyjkę – tajne stowarzyszenie przeprowadza zamach. Taaa, i środki do owego zamachu kupuje pod własną nazwą (takie tajne jawne stowarzyszenie – pan wypisze fakturę na Stowarzyszenie Tajnych Zawodowych Morderców, siedziba pod adresem... :D). Oczywiście było to autorowi potrzebne, żeby popchnąć śledztwo, ale zręczne toto nie jest.

I chyba najgorsza rzecz: nawet przez moment nie mamy odczucia, że coś może iść nie tak, że naszym bohaterom faktycznie grozi przegrana. Bohaterowie tak się zachowują, że nawet kiedy grozi im zagłada, czytelnik ma wrażenie nie tylko, że wyjdą bez szwanku, ale jeszcze zrobią to zupełnie na luzie.

Jeszcze jedna rzecz dla mnie absolutnie niewiarygodna: religia, odgrywająca w powieści bardzo istotną rolę. A może nie tyle sama religia, co stosunek bohaterów i całego społeczeństwa do niej. Sypią się fundamenty ich wiary (nie w sensie instytucjonalnym, choć to też, ale w sensie teologicznym), jednak nie wywołuje to większego wrażenia.

To coś na zasadzie, na świecie pojawia sie Jezus i oznajmia wiernym: Z tą całą religią to taka trochę ściema była, jaja sobie z was zrobiłem, bo tak naprawdę to nas, bogów, jest osiemnastu. I teraz zstępujemy na Ziemie, żeby żyć między wami. A z tą moją dobrocią i pacyfizmem to też ściema, na początek wybiję co trzeciego z was. Cieszycie się? Na co wierni w stylu Ferdka Kiepskiego odpowiadają: A co to nas gówno obchodzi i wracają do swoich zajęć, a mowa Boga pojawia się w gazetach na szóstej stronie obok artykułu o czajniku atakującym panią Irenę i relacji z walk krwiożerczych chomików... Tak, to zabawne, ale u McClellana coś w tym stylu jest na poważnie.

Mimo powyższych słabości, czyta się to całkiem przyjemnie. Brian McClellan najwidoczniej przykładał się do nauki na kursie kreatywnego pisania (a uczył go sam Brandon Sanderson), więc zachował równowagę między opisem i dialogiem, akcja ani nie człapie, ani nie zmienia się w kolejkę górską.

Dość interesujący system magii – obok „normalnych” magów, czyli Uprzywilejowanych, mamy Zdolnych (mających pojedynczy talent) i magów prochowych – ci moc czerpią ze zjadanego prochu strzelniczego, który zarazem jest dla nich czymś w rodzaju narkotyku.

Jeśli jesteście w stanie przymknąć oczy na słabe strony, to będziecie się dobrze bawić przy tej powieści. Co istotne, bardzo niska zawartość ideolo. Ocena „są lepsze książki, ale z braku laku jak najbardziej można przeczytać”, czyli:

Ocena: 6/10.

B. McClellan, Trylogia Magów Prochowych, t. 1: Obietnica krwi, tłum. M. Nowak-Kreyer i D. Repeczko, wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2015, stron: 676.

B. McClellan, Trylogia Magów Prochowych, t. 2: Krwawa kampania, tłum. D. Repeczko, wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2015, stron: 704.

B. McClellan, Trylogia Magów Prochowych, t. 3: Jesienna republika, tłum. D. Repeczko, wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2016, stron: 704.



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

12 komentarzy:

  1. Utknęłam jakoś w połowie pierwszego tomu. Niby to sprawnie napisane, niby są tam teoretycznie wszystkie elementy, które lubię ale jakoś straciło impet i sporo mojego zainteresowania. W tym momencie jestem na etapie zastanawiania się, czy w ogóle chce ten pierwszy tom kończyć

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hmmm... Może to lektura dla chłopców (a Arkady Martine dla dziewczynek) :D

      Usuń
    2. Nie sądzę, poleciła mi ją Agnieszka Hałas ;)

      Usuń
  2. Z jednej strony przeczytałabym fantasy osadzone w rzadko eksplorowanym settingu, a z drugiej, przełom XVIII i XIX wieku to też nie mój klimat. M. in. za to tak doceniam Piskorskiego, jego książki są osadzone w mało typowych epokach jak na fantasy, do tego każda w innej. Jakoś nie poczułam się zainteresowana McClellanem :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co powiesz o fantasy osadzonym w realiach powstania bokserów? Ja to widzę ciut filmowo: takie pomieszanie klimatów "55 dni w Pekinie" z chińską dramą fantasy (może lepiej koreańską?) z miejscem dla niezrównanej Avy Gardner, Charltona Hestona, Davida Nivena, ale też dla Gong Li. Tam się da i magię wcisnąć i proch (oczywiście bezdymny już i czarny jeszcze) i kolej parową
      i zderzenie cywilizacji i cywilizację zmodernizowaną jak u Japończyków. Mówię oczywiście o świecie fantasy, więc to nie muszą być wydarzenia dokładnie osadzone w tamtych realiach.

      Usuń
    2. Nie tylko, Piskorski, a Susanna Clarke (też czasy napoleońskie), albo Ian R. MacLeod? A pewnie znalazłoby się więcej takich lektur, wszak to naturalna sceneria dla steampunka, także w wydaniu fantasy (steampunk fantasy czasami zwie się gaslamp fantasy).

      Usuń
  3. Jakoś dało się czytać, ale z naciskiem na "jakoś", a nie na "czytać".

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No. Przypuszczam, że sądzę, że gdyby uniwersum było klasycznym quasi-średniowieczem, to bym nie doczytał do końca.

      Usuń
  4. Panie Pawla, czy można liczyć na pańską recenzję "Jak powstało Pomorze" Rębkowskiego, o której wspominał Pan już jakiś czas temu? :-) Czy ta książka nada się także jako popularnonaukowe "czytadło" dla niehistoryków?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Raczej, nie. Ale wiadomo, że autor jest profesjonalistą, więc tu raczej wtopy nie ma.

      Usuń
  5. Przeczytałam tom pierwszy - nie uważam, żeby było złe, ale jakoś nie wciągnęło mnie na tyle, by czytać dalej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mnie akurat jakoś tam wciągnęło, skoro doczytałem do końca to musiało, ale słabizny tegoż dzieła też widzę.

      Usuń